Eve Online: Tu wolno ci zmartwychwstać

Prawie 8 tysięcy systemów międzygwiezdnych, 10 milionów graczy z całego świata – największa galaktyka, jaką kiedykolwiek zasiedlił człowiek. Na początku maja skończy 20 lat. Witajcie w świecie Eve Online.

Publikacja: 21.04.2023 17:00

Eve Online: Tu wolno ci zmartwychwstać

Foto: materiały prasowe

Stacy jest naszą szefową. Założyła naszą korporację. To ona rządzi. Bywa z tym różnie. Stacy chciałaby robić wszystko, wszędzie i od razu. Uruchamia po parę projektów równocześnie. Mamy bronić, kopać i współpracować. Wzięła zlecenie na budowę kilkuset pancerników. To kosztowny sprzęt. Potrzeba na niego gigantyczną ilość surowców – tritanium, pierytu, meksallionu, isogenu i nocxium. Więc od dwóch miesięcy kopiemy. Korpo płaci co kilka tygodni, kiedy odbierane są kolejne transze statków. Zabiera to przyjemność z gry. I w gruncie rzeczy nie ma sensu. Co pewien czas ktoś o tym przebąkuje. Ale nigdy w obecności Stacy.

Lubi grać wieczorami. Kiedy kończę, ona zazwyczaj gra dalej. Często zasypia. W tym świecie to niebezpieczne. W każdej chwili możesz zginąć. Musisz być czujny.

Stacy są tak naprawdę cztery. Tyle ma klonów, o których wiemy. Pojawiają się zwykle równocześnie. Jeśli żaden z nich nie odpowiada na korporacyjnym czacie, istnieje podejrzenie, że Stacy i jej klony śpią. Wtedy trwa budzenie. Ale jak obudzić przez tekstowy czat kogoś, kto mieszka gdzieś pod Londynem? Możemy sobie co najwyżej podowcipkować, kopiąc na chwałę korpo.

Ale Stacy ma prawo spać. Pracuje jako pielęgniarka w niedużej miejscowości w Hertfordshire – 92 proc. białych, ok. 5 proc. Azjatów, 1,8 proc. czarnych. Stacy jest w mniejszości, z pochodzenia jest Chinką. Jej rodzice przyjechali do Anglii pewnie w latach 70., myślę, że ma plus minus 40 lat. Urodziła się już na Wyspach. O więcej nie wypytuję. Mogę tylko podejrzewać, że pół dnia spędza w szpitalu, drugie pół tutaj – w galaktyce Eve.

Nie da się prowadzić korpo w świecie online na pół gwizdka. Stacy jedzie pełną parą. Więc czasami nie wyrabia i zasypia. A później ma dyżur w szpitalu.

Stacy jest chorobliwie podejrzliwa i nieufna. Nie jest wyjątkiem. W internecie krąży legenda o gościu, który stworzył klona, zaciągnął się do wrogiej korporacji i przez dwa lata grał z nimi, stając się adiutantem tamtejszego CEO. A kiedy nadszedł odpowiedni moment, okradł cały ich gwiezdny hangar – wart pewnie setki tysięcy dolarów.

Stacy musiała słyszeć tę historię. Wszyscy ją tutaj znamy. Dlatego co pewien czas Stacy powtarza: „Trust no one” – nie ufaj nikomu. Nie jest wyjątkiem. Szef aliansu, do którego należy nasze korpo, wyrzucił niedawno inną korporację za to, że jej CEO nie chciał pozbyć się jednego z członków, którego podejrzewał o szpiegowanie. Pokłócili się na serio. A my wszyscy straciliśmy na tej paranoi. Bo to byli fajni goście.

Ostatnio Stacy wpadła na pomysł, że kopanie i budowanie statków jej nie wystarcza. Zaciągnęła pół ekipy do tunelu czasoprzestrzennego (WH) i zrobiła tam drugą bazę. Grzecznie odmówiłem, co wywołało ciąg cichych dni. Może myśli, że jestem agentem obcego korpo? Ale ja nie za bardzo wiem, jak można to pogodzić z RL – prawdziwym życiem. Bo żeby tak działać, trzeba mieć kilka klonów, oddzielnych kont. Każde płatne. Współdzielić ekrany. Trudno to nawet ogarnąć. Przynajmniej dla mnie. Ale znam kogoś, kto to świetnie potrafi.

Czytaj więcej

Jak odbudować Ukrainę?

LiveKing

Legenda. LiveKing gra w Eve od kilkunastu lat, czyli prawie od zawsze. Świat gry jest przeogromny, więc takich jak on jest w nim pewnie z kilkuset. Ale w aliansie, do którego należy nasze korpo, jest tylko dwoje takich – LiveKing i Leslie. Wiem jedynie, że King mieszka gdzieś na Wschodnim Wybrzeżu. Spotykam go pewnego wieczoru, gdy coś tam sobie wydobywam moim retrieverem. I wtedy przylatuje on – w 16 postaciach. Wszyscy go tu znają. To on wypuszcza księżyce, z których wydobywamy niektóre surowce. Po pół godzinie informuje nas na lokalnym czacie, że musi kończyć, bo dzisiaj niedziela i zaraz na lunch wpadają, jak co tydzień, jego wnuki. 16 kingów znika.

Kilka dni później spotykam go znowu. Jest blisko północy, siedzimy w systemie gwiezdnym we czterech. King zaczepia jednego z nas, mówiąc, że ma niezły statek i fajną skórkę. „Oczywiście. Kosztowała pół miliarda isków” – odpowiada gość. „Mój syn lata takim z taką samą skórką” – gasi go King. Zbieram się na odwagę i pytam: „Masz syna, który w to gra, wnuki wpadają do Ciebie na lunch w niedzielę, sorry, że pytam, ale ile masz lat?”. „59 – odpowiada. – Ale ja to jestem młody, Leslie jest w połowie siódmej dziesiątki”. Leslie poznam już niedługo. Gdy zaatakują nas Rosjanie.

Jak już pierwsze lody zostały przełamane, przechodzimy do muzyki. King woli Stonesów, ja Led Zeppelin, ale najlepiej, gdybyśmy pogadali o grunge’u. Nie jego klimat, jest o pokolenie starszy. Jak się okazuje, tylko on. Krótka kwerenda wśród pozostałych trzech obecnych: 51, 49 i 47 lat. Jestem tu najmłodszy. A myślałem, że w gry online grają tylko dzieciaki.

16 kingów ma mniej lub bardziej obraźliwe anglojęzyczne nicki. Pytacie, jak ogarnąć tyle postaci jednocześnie? Tak naprawdę, to nie wiem. Ale wiem, jak to robi King. Ma w swoim wielkim amerykańskim domu wielki amerykański pokój, a w nim wielką amerykańską sofę i cztery gigantyczne ekrany. Na każdym uruchamia po cztery postacie. 60-latek ogarniający 16 osobowości, słuchający Stonesów i rozmawiający ze mną jednocześnie na czacie. Jak dla mnie, King wymiata.

Ale ma też jeszcze coś ważnego – pieniądze. Te prawdziwe. Musi mieć wykupiony abonament dla tych 16 postaci, jeśli zjawiają się równocześnie. Uśredniając, kosztuje go to mniej więcej 2 tysiące dolarów rocznie. A coś mi mówi, że płaci jeszcze za inne atrakcje. W sumie pewnie oddaje islandzkiej firmie CCP, producentowi gry, około 10 tysięcy złotych rocznie. Może nawet więcej.

Leslie

Przed świętami Bożego Narodzenia do systemu, gdzie zwykle kopiemy, przylatuje S.I.G.S.A.U.E.R (S.SAU). Mówią, że albo się do nich przyłączymy, albo zaorzą wszystko, co alians zbudował. A zbudował sporo. Jest tu kilkanaście sztucznych struktur – rafinerii, fabryk, kilka księżyców, z których dwa–trzy razy w tygodniu można wydobywać dodatkowe surowce. A jeśli się przyłączymy, to razem z tymi strukturami. Jakkolwiek patrzeć, chcą je sobie zabrać. I tu do gry wkracza Leslie.

Jak się szybko okazuje, S.I.G.S.A.U.E.R to Rosjanie. Wymuszenia to ich specjalność. W zasadzie, jak się wkrótce orientuję, wszystkie rosyjskie korporacje i alianse są agresywne. Są zresztą jedyną znaną mi nacją, która ma w grze swój własny, patriotyczny alians THE RUSSIA – do początku marca z ponad 8 tysiącami członków. Ale jest ich pewnie kilkanaście razy więcej, rozsianych po różnych, mniejszych korpo i aliansach – takich jak S.SAU.

Dwugłowe smoki, niebiesko-biało-czerwone barwy to ich symbole – pomagają niechętnie, zabijają z przyjemnością i bez większego sensu. Poznać ich łatwo, bo nie bawią się w żadne lingua franca, zbędne angielszczyzny – wszystko w opisach mają cyrylicą. Zresztą trudno uwierzyć, żeby Wika Morozowa, która niedawno zabiła Vlado, mojego kumpla z Serbii, siedziała sobie w Rio i miała na imię np. Miguel. Ale kto wie. To świat gry – można być tym, kim się chce. Negocjacje z S.SAU trwają dwa tygodnie. Z naszej strony King i Leslie, z ich strony ich rosyjski generał. I nie dzieje się nic. Nikt nikogo nie zabija, nie wysadza struktur. Gdy pewnego dnia spotykam jedno z wcieleń Leslie (wydaje mi się, że ma ich więcej niż King), nieśmiało dopytuję się, co dalej? Miło tu, ciepło, można nieźle zarobić, ale czy może mam się już wynosić? Leslie mówi: nie, spoko, możemy tu siedzieć dalej. Musimy im tylko co miesiąc płacić 10 000 plexów – na nasze jakieś 350 euro. Wpierw chciała to rozdzielić między wszystkich, 500 z nas, ale ostatecznie odpuściła. Płaci sama. „Jestem bogata. Przynajmniej w tej grze” – mówi mi.

Leslie, jak mi wcześniej zdradził King, ma ok. 65 lat. Na początku wydawało mi się, że to kobieta. Teraz już nie jestem taki pewien. Pewnego wieczoru, jak to przy kopaniu surowców, zaczynam narzekać na ten rosyjski stan umysłu, który przywiódł do nas S.SAU. Wspominam o wojnie w Ukrainie, uchodźcach w Polsce. Leslie wie, o czym mówię. „Przez 20 lat stacjonowałam w Niemczech, w tym w czasach zimnej wojny. Cała kariera w US Army. Dziś już jestem na emeryturze”. Amerykańskich żołnierzy jest tu więcej.

Może King ma 16 klonów, cztery wielkie ekrany i wielką amerykańską sofę, ale to Leslie tutaj rządzi. To ona za wszystko płaci, a gdy pojawia się u nas jakiś niepożądany gość, sugeruje znajomym, których bawi zabijanie, by się go pozbyli. I jakoś to się kręci.

Czytaj więcej

Przemoc mniej i bardziej wyrafinowana

Amanda

Eve jest najbardziej skomplikowaną grą ekonomiczną, jaką w życiu widziałem. Drzewo technologii z „Cywilizacji” Sida Meiera, serii gier, która ma wiernych fanów od początku lat 90., to przy niej tabliczka mnożenia, wyzwanie dla pierwszoklasisty. W Eve jest 7800 systemów gwiezdnych, w każdej z nich księżyce, stacje orbitalne, sztuczne struktury zbudowane przez graczy. Chcecie ich się nauczyć – powodzenia, w Polsce jest 979 miast, a i tak ze świecą szukać kogoś, kto zna je wszystkie. Do wyboru jest 369 statków – część dostępnych dla darmowych użytkowników, część dla tych płacących abonament. Aby nimi latać, nie wystarczy je kupić, na co trzeba czasami ogromnych pieniędzy, potrzebne są umiejętności. Ich nabywanie to pracochłonny proces. W przypadku tych najbardziej zaawansowanych trzeba się szkolić nawet kilka lat. W sumie są 463 umiejętności do opanowania, każda w pięciu stopniach zaawansowania. Niby niewiele, ale jak ktoś wyliczył, nauczenie się ich wszystkich zajęłoby ok. 23 lata. I to pod warunkiem, że płaci się abonament. W maju Eve kończy 20 lat, więc może jest ktoś, kto niedługo nauczy się ich wszystkich.

Nie do końca wiedziałem, jak się po tym świecie poruszać. Moonshine była pierwszą, która mi pomogła. Wpierw dała mi statek, na który nie było mnie stać. Dzięki niemu zacząłem naprawdę zarabiać. A później pozwalała przyłączać się do akcji wydobywczych – jedno z jej wcieleń latało orką, a bez niej życie górnika w Eve nie ma większego sensu.

Moonshine jest Dunką, a może Duńczykiem. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia. Wszystkie jej awatary są kobiece, ale trudno wyobrazić sobie kobietę rzeźnika. A to Moonshine robiła na co dzień. „Nie mogłam znaleźć pracy w Danii. Wyjechałam więc na Grenlandię. Pracuję od rana w supermarkecie. Kroję mięso. Spokojna robota, nawet to lubię”. Trudno mi było w to uwierzyć, tym bardziej że wstawała o 5.30 rano, by na 7.00 być na miejscu.

Pewnego razu realizowaliśmy wspólnie duże zlecenie na węglowodory. Skomplikowana sprawa – wpierw trzeba wydobyć lód, później go przetworzyć, wyodrębnić węglowodór, a później dostarczyć klientowi do wskazanego systemu. I wtedy pojawiła się Amanda.

Była zaprzeczeniem wszystkiego, czym jest górnik w Eve. A jest zwykle spokojny, mało wylewny, nie interesuje go zabijanie, jak jakiś ganksterów – zarabia na wydobyciu i produkcji. Amanda taka nie była. Wylewała z siebie potoki zdań, kompulsywnych ciągów myśli, bez znaków przestankowych. I interesowało ją głównie, jak szybko dojść do statków, które pozwolą polować jej na innych – obojętne, czy prawdziwych graczy, czy komputerowe symulacje (NPC). Pasowała do nas jak pięść do nosa.

Amanda potrafiła grać do 5.00 czy 6.00 rano amerykańskiego czasu. Mieszkała w Wirginii Zachodniej, smutnym postprzemysłowym stanie, który jeszcze kilkadziesiąt lat temu słynął z kopalń, hut i fabryk. Gdy zakłady zaczęły być powoli zamykane, a ludzie trafiali na bruk, zaczął się gwałtowny zjazd – bezrobocie, alkohol, narkotyki. Nic dziwnego, że w 2016 roku tamtejszą frustrację zagospodarował Donald Trump – zdobył aż 68,5 proc. głosów, podobnie jak cztery lata wcześniej inny Republikanin Mitt Romney.

Smutnym epilogiem upadku niegdyś dostatniego stanu była epidemia opioidów, która opanowała Wirginię Zachodnią na początku XXI wieku. Amanda była jej ofiarą. „Zaczęło się od leków przeciwbólowych, a skończyło na heroinie. Brałam 20 lat. Nie wiem, jakim cudem z tego wyszłam, ale żyję. Nie wszystkim się to udało” – opowiadała mi pewnego wieczoru. To historia żywcem wzięta z serialu „Dopesick”, który opowiada o tej epidemii. Ale Amanda nigdy o nim nie słyszała. W 2015 roku ponad 33 tysiące osób zmarło tam z powodu przedawkowania. W 2021 roku już „tylko” 1400, ale 80 proc. to wciąż ofiary opioidów. Producent najbardziej uzależniającego z nich – OxyContinu – firma Purdue Pharma, w 2020 roku w ramach ugody zgodził się zapłacić 8 miliardów dolarów odszkodowania, by w 2022 roku ogłosić bankructwo.

Pewnego dnia Amanda od nas odeszła. Znalazła inną, bardziej wojowniczą korporację. Co robi? Pewnie strzela do innych. Jakoś musi rozładowywać to napięcie, które w niej ciągle tkwi.

Jita

Eve jest grą ekonomiczną. Owszem, można zająć się w niej tylko strzelaniem do innych (tzw. PvP), starciami flot statków, ale żeby to osiągnąć, trzeba zarabiać. Można zarabiać na plądrowaniu, ale i tak ktoś musi kupić zrabowane dobra. No i żeby czymkolwiek latać – od fregaty po pancerniki – ktoś musi zbudować statki. A do tego potrzebne są surowce – czy to ukryte w asteroidach, lodowcach, czy na księżycach. Bez nas, górników, Eve by nie istniała. Nawet jeśli ciągle ktoś na nas poluje.

Nie ma gry ekonomicznej bez handlu. I nie istnieje na serwerach planety Ziemia gra, w której handel byłby tak rozbudowany. Ale nawet jeśli można handlować wszędzie, na stacjach orbitujących wokół setek tysięcy planet w tysiącach systemów, sercem Eve pozostaje Jita.

Bez względu na to, czy chcesz kupić implanty, surowce, wzmacniacze systemów obronnych, sprzęt do wydobycia, statki, amunicję, czy broń, na Jitcie znajdziesz wszystko. I to w przystępnych cenach. Są momenty, gdy przebywa tu 8 proc. wszystkich zalogowanych. To dużo, bo przy kilkudziesięciu tysiącach stacji orbitalnych w 7,8 tysiąca systemów oznacza, że w dużej części z nich nie ma wtedy nikogo.

Tak jak w prawdziwym życiu w Eve istnieją podatki. Inaczej niż w nim – tylko one są pewne. Bo śmierć jest tu umowna, a zmartwychwstanie zagwarantowane. Każdy, kto coś sprzedaje, musi płacić. I nic dziwnego, że po 20 latach istnienia gry co pewien czas można napotkać kogoś, kto domaga się ich zniesienia. W zasadzie nie mają one sensu – nie służą finansowaniu czegokolwiek. Ale ma być realistycznie. Jeśli uwolniliśmy was od śmierci, bądźcie drodzy gracze pewni przynajmniej jednego – podatków.

Czytaj więcej

Czy państwo rozwiąże nasze problemy

Wojna

Zaczęło się. Rosjanie kogoś naprawdę wkurzyli. Na początku marca do systemu, gdzie bazę miał S.I.G.S.A.U.E.R, przyleciało ok. 120 statków wojennych. Wpierw spalili fortecę i fabrykę, a później zabrali się za rafinerie. W ciągu kilku godzin spłonęło ich osiem. To potężne konstrukcje – nie jest łatwo je zniszczyć. Ale jeśli pojawia się armada leshaków i paladinów, możliwe, że najmocniejszych niszczycieli w całej grze, trudno stawić im czoła. S.SAU się nie udało. „Zasłużyli. Lev, ich przywódca odgrażał się parokrotnie, że zajmą całą Esoterię. No to już nie zajmą” – powiedziała Leslie.

Lev opowiadał o tym nawet w wywiadach na YouTubie. „Strata kilku rafinerii to dla nas nie problem” – sam słyszałem z jego ust następnego dnia. Mylił się. Rosjanie zbudowali nowe rafinerie. Postawili ich nawet więcej. W tydzień później spłonęły podobnie jak poprzednie. A ja wśród nicków graczy, którzy je palili, dostrzegłem znajome postacie tych, którzy na prośbę Leslie likwidowali nieproszonych gości w naszym systemie. Klęska S.SAU okazała się tylko preludium prawdziwej wojny. Fakt, byli niebezpieczni, ale w skali całej gry nie byli znaczącą siłą. W niedzielę 12 marca, po południu polskiego czasu, w jednym z małych systemów, gdzieś na uboczu spotkało się kilka tysięcy statków. Z jednej strony Pandemic Horde i Fraternity, a z drugiej Goonswarm Federation i Initiative. Cztery największe alianse w całej grze liczące w sumie około 120 tys. członków, stanęły naprzeciwko siebie. I zaczęła się jatka. Obciążenie serwerów było tak duże, że kilka tysięcy osób po prostu wyrzuciło z gry. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak musiało to wyglądać. Może gdzieś w sieci krążą screeny z tej wielkiej bitwy. Nie znalazłem, więc pozostaje mi tylko wyobraźnia.

Gdy powiedziałem o tym Vlado, kumplowi z Serbii, z którym właśnie wydobywaliśmy surowce, ucieszył się. „Dobra nasza. Może uda nam się na tej wojnie zarobić”. Miał rację. Ceny na Jitcie poszybowały. Nie tylko naszych surowców, bez których nie ma statków, ale praktycznie wszystkiego. A najbardziej dział – bez względu na typ podrożały o 100, czasem 200 proc.

Vlado często latał na Jitę. Czasami ginął po drodze. Nie on jeden. Ale myślę, że dobrze zarobił na wojnie. Inflacja trwała jakieś dwa, trzy tygodnie. A później wszystko zaczęło wracać do normy.

Społeczność

Gdzieś w tle milionów graczy pojawiają się Polacy. Czasami spotkam statek, którego właściciel ma swojsko brzmiącego nicka. Ilu ich tu jest? To pewnie nie do ustalenia. Rozsiani są po całej galaktyce. W każdym razie korporacji z przymiotnikiem „polska” lub „polski” jest 75. Niektóre brzmią nieco pompatycznie: Imperium Polskie, Polski Zakon Podboju Kosmosu, Niech Żyje Polska czy Polska Prawdziwa i Sprawiedliwa. Na szczęście znalazło się też miejsce dla Polskiego Związku Wędkarstwa.

Z niewieloma Polakami rozmawiałem, bo też niewiele miałem do tego okazji. Najdłużej z Weroniką, Ślązaczką (wszystkie awatary kobiece, ale zaimki osobowe niekoniecznie). Miała kilka klonów, musiała więc płacić kilka abonamentów. Zawód: informatyk. Ona też miała niewiele styczności z rodakami. „Przyleciało tu do nas kiedyś kilku gości, regularnie, codziennie nas atakowali. Szef chciał z nimi porozmawiać, ale oni ledwo rozumieli angielski. Okazało się, że polski, a i owszem. Bandyterka była z Górnego Śląska. Jakoś się z nimi dogadałem i odlecieli”.

Weronika była krótko w naszym aliansie. W zasadzie zmieniała korporacje jak rękawiczki. Gdy ją o to zapytałem, powiedziała: „Ale wiesz, że szef korporacji widzi wszystko, co masz w hangarze. Nic się nie ukryje”. Paranoja? Umiłowanie wolności? Nie wiem, ale ostatecznie założyła własne korpo. Jest w niej tylko ona i jej klony.

Rozmawiałem z Hiszpanami, Australijczykami i Niemcami. Przez chwilę byłem w niemieckim korpo. Wszystko zorganizowane na tip-top. Ale zaniepokoiło mnie, że po pewnym okresie stażu rekruci dostawali mundury i berety. Odszedłem, choć nie dlatego.

Ale najczęściej spotykam Anglików, Amerykanów i Kanadyjczyków. Jak 31-letni Jim. „Pracuję w elektrowni atomowej. Tylko tutaj w Ontario mamy dwie. Zajmuję się nadzorem i montażem rur”. Czas zajmuje mu praca, Eve i czytanie książek. Ostatnio o fizyce kwantowej. „Granie? Żona nie robi problemu. Ale ona woli Minecrafta”. Mike, pilot, w ubiegłym roku spędził trochę czasu w jednej z amerykańskich baz w Polsce. „Jesteś z Polski? Latałem z Polakami w Afganistanie. Fajne chłopaki. Trafiła mi się ekipa, której dowódcą był taki brodaty gość, Radek”. 49-letni Thomas to z kolei informatyk. Mieszka gdzieś pod Leicester. Godzina jazdy, na co ciągle zimą narzekał, bo wąskie, angielskie drogi były wtedy nieprzejezdne. Rozwiedziony, całe jego towarzystwo to pies i my górnicy z Eve.

To całkiem sporo. Jak twierdzi producent, władca tego wirtualnego świata, jest nas tu prawie 10 milionów. To może niezupełnie rodzina. Ale jednak spędzamy czas razem. Wszyscy płacimy podatki, wszyscy giniemy w tysiącach systemów gwiezdnych i wszyscy mamy jakieś ambicje. Tylko społeczność czy już społeczeństwo?

Wszystkie nicki graczy zostały zmienione

Stacy jest naszą szefową. Założyła naszą korporację. To ona rządzi. Bywa z tym różnie. Stacy chciałaby robić wszystko, wszędzie i od razu. Uruchamia po parę projektów równocześnie. Mamy bronić, kopać i współpracować. Wzięła zlecenie na budowę kilkuset pancerników. To kosztowny sprzęt. Potrzeba na niego gigantyczną ilość surowców – tritanium, pierytu, meksallionu, isogenu i nocxium. Więc od dwóch miesięcy kopiemy. Korpo płaci co kilka tygodni, kiedy odbierane są kolejne transze statków. Zabiera to przyjemność z gry. I w gruncie rzeczy nie ma sensu. Co pewien czas ktoś o tym przebąkuje. Ale nigdy w obecności Stacy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi