Michał Szułdrzyński: Wulgarny język to wulgarne myślenie i wrażliwość

Jeśli wulgaryzuje się nasz język, wulgaryzuje się nasze myślenie, poznanie, wulgaryzuje się nasza wrażliwość moralna i obyczaje.

Publikacja: 14.04.2023 17:00

Michał Szułdrzyński: Wulgarny język to wulgarne myślenie i wrażliwość

Foto: mat.pras.

Narzekanie na upadające obyczaje bywa mało produktywnym zajęciem. Narzekającemu na ogół daje to poczucie wyższości moralnej, rodzaj odcięcia się od gnijącego świata. Pozwala też zaznaczyć swoją odrębność i niezwykłą wprost szlachetność. To taki element tożsamościowego doświadczenia, które kiedyś nazwałem w tym miejscu „oburzingiem”, zaznaczeniem swej pozycji i sytuacji poprzez wyrażenie rytualnego oburzenia. To mechanizm niezwykle mocno związany z mediami społecznościowymi, które wytwarzają presję, by koniecznie odnieść się do każdej sprawy, w każdej wyrazić stosunek aprobatywny bądź krytyczny, zaznaczyć swój status.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Czego nie wolno pokazać młodzieży z Izraela

Tym razem nie chcę się jednak oburzać, szczególnie że w tej sprawie sam z pewnością nie mam poczucia wyższości. Ale po kolei. W ostatnich dniach nadrabiałem zaległości serialowe. Zacząłem od czwartego sezonu „Sukcesji” na HBO, gdy uderzyło mnie jedno zjawisko. Tak silnie, że nawet na jakiś czas przerwałem oglądanie. Takie samo wrażenie miałem, gdy oglądnąłem, skądinąd świetną, „Wielką wodę” na Netfliksie. Uderzające okazało się dla mnie stężenie przekleństw i wulgaryzmów w obu tych produkcjach. Każdy z filmów jest oczywiście inny, „Wielka woda” to polska produkcja, „Sukcesję” oglądałem w tłumaczeniu. Wydawało mi się, że kiedyś, tłumacząc filmy z angielskiego, dochodziło do większej cenzury, język raczej łagodzono, a w przypadku „Sukcesji” dość ubogi repertuar amerykańskich wulgaryzmów przełożono na całe bogactwo polskich fraz. Ale powódź – nomen omen – tego typu słów w obu produkcjach wywarła na mnie silne wrażenie.

Jasne, przekleństwa nie pojawiły się wczoraj, rok czy dekadę temu. I zawsze ich używano. Dość wspomnieć, jak przekleństwami bawili się wielcy twórcy literatury. Stefan Kisielewski podpisywał dla żartu recenzje muzyczne pseudonimem dr J.E. Baka. Ale ta zabawa polegała na tym, że mieszało się różne sfery: to, co wysokie, z tym, co niskie. To, co potoczne, z tym, co literackie. Język oficjalny z językiem ulicy.

Wspomniałem, że nie czuję tu żadnej wyższości, bo zdarza mi się przekląć pod nosem. Gdy jednak robię to w towarzystwie, zawsze czuję wyrzuty sumienia.

Dlaczego teraz przekleństw jest więcej? Jedni wskażą na Strajk Kobiet, jego hasło „wyp...” i wulgarną retorykę. Inni będą się zżymać, że nawet poważni komentatorzy politycznie używają hasła „***** ***”, co ma zaszyfrować polityczny slogan części opozycji: „j... PiS”. Jeszcze inni wskażą na brutalizację debaty publicznej, jaka dokonała się za sprawą TVP zmienionej w narzędzie partyjnej propagandy, siania nienawiści i pogardy. I pewnie w każdej z tych odpowiedzi jest ziarno prawdy.

Wspomniałem, że nie czuję tu żadnej wyższości, bo zdarza mi się przekląć pod nosem. Gdy jednak robię to w towarzystwie, zawsze czuję wyrzuty sumienia. Ktoś powie, że to hipokryzja, ja bym powiedział, że to raczej wychowanie, kultura, przekonanie, że istnieje zasada stosowności: w pewnych sytuacjach niektórych rzeczy robić nie wypada. Innym językiem posługuje się, pijąc piwo z kolegami z dzielnicy, innym na spotkaniu rodzinnym, a jeszcze innym podczas historycznej debaty na Zamku Królewskim.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Zapoznana nauka JP2

Problem pojawia się wtedy, gdy taka granica przestaje istnieć. To nie żaden autentyzm, ale odzieranie naszego języka z pewnego tabu. Brutalizacja i wulgaryzacja języka staje się do pewnego stopnia lustrem naszych czasów. I tu nie idzie o żadną walkę z hipokryzją, bo przecież każdy czasem przeklnie. Nie, to nie żadna szczerość, ale ściąganie całej debaty w dół.

Jeśli wulgaryzuje się nasz język, wulgaryzuje się nasze myślenie, poznanie, wulgaryzuje się nasza wrażliwość moralna i obyczaje. Jeśli odwiedzasz galerię sztuki, obserwując dzieła dawnych mistrzów, stajesz się lepszym człowiekiem. Gdy twój język zamienia się w jeden wielki bluzg – stajesz się gorszym człowiekiem. To nie hipokryzja, to fakt. Ale jego stwierdzenie nie daje mi poczucia żadnej moralnej wyższości. Przeciwnie – raczej smutku.

Narzekanie na upadające obyczaje bywa mało produktywnym zajęciem. Narzekającemu na ogół daje to poczucie wyższości moralnej, rodzaj odcięcia się od gnijącego świata. Pozwala też zaznaczyć swoją odrębność i niezwykłą wprost szlachetność. To taki element tożsamościowego doświadczenia, które kiedyś nazwałem w tym miejscu „oburzingiem”, zaznaczeniem swej pozycji i sytuacji poprzez wyrażenie rytualnego oburzenia. To mechanizm niezwykle mocno związany z mediami społecznościowymi, które wytwarzają presję, by koniecznie odnieść się do każdej sprawy, w każdej wyrazić stosunek aprobatywny bądź krytyczny, zaznaczyć swój status.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi