W ostatnią niedzielę napisałem na portalu rp.pl, że zamiast uczestniczyć w politycznej hucpie „w obronie” pamięci papieża, lepiej posłuchać apelu krakowskiej kurii i pod hashtagiem #WdzięczniJP2 napisać, co się mu zawdzięcza. Odezwał się do mnie wtedy człowiek, którego bardzo szanuję, a który uznał pójście na jeden z papieskich marszy za swój obowiązek. Uznał też, że nazwałem go hucpiarzem. Tak nie napisałem, ale warto to wyjaśnić.
Z marszami papieskimi, które odbyły się 2 kwietnia, mam ten sam problem co z Marszem Niepodległości. Szanuję większość ich zwykłych uczestników, rozumiem, że biorą w nich udział ze szlachetnych pobudek. Część osób poczuła się naprawdę dotknięta tezami stawianymi przez część mediów i uznała, że jest to atak na wielki polski autorytet. Jeśli do tego dołożyć chamskie odzywki części lewicowych działaczy, oblewanie farbą pomników, mogę zrozumieć, że niektórzy doszli do wniosku, że tylko swoją obecnością na marszu dadzą wyraz przywiązania do papieża. Podobnież znam ludzi, którzy uważają, że 11 listopada manifestują swój patriotyzm, idąc z rodzinami w marszu narodowców. Ale też nie można zapominać, kto i po co te marsze organizuje i do czego je wykorzystuje.
Z marszami papieskimi, które miały miejsce 2 kwietnia, mam ten sam problem co z Marszem Niepodległości.
11 listopada marsz buduje pozycję polityczną narodowców i dziwi mnie, że biorą w nim udział osoby, które nie chcą mieć z tymi środowiskami nic wspólnego. W marszach papieskich też od początku wszystko było nie tak. Odbywały się w jedną z najważniejszych niedziel roku liturgicznego – Palmową. I jak zauważył bp Damian Muskus, ma ona pierwszeństwo nad rocznicą śmierci Jana Pawła II, w związku z czym sam papieża wspominał dopiero w poniedziałek. Ale też „obrona” Jana Pawła II w dużej mierze była operacją polityczną. Do udziału w marszach wzywał posłów PiS prezes Jarosław Kaczyński, a współorganizowały je bliskie PiS kluby „Gazety Polskiej”. Zdominowała je logika politycznego podziału.
Czytaj więcej
Jestem wdzięczny Jonnemu Danielsowi za to, co dla nich robi, ale uważam, że my, Polacy, sami powinniśmy robić znacznie więcej.