Biden, Xi, Putin. Który z nich dożyje zwycięstwa swojej wizji

O kształcie świata na dziesięciolecia zdecydują politycy, którzy mogliby być na emeryturze – 80-letni Joe Biden, 70-letni Władimir Putin i 69-letni Xi Jinping. Kluczowe staje się pytanie już nie tylko o ich wizje globalnego ładu, ale o to, któremu wiek najdłużej pozwoli wcielać je w życie.

Publikacja: 24.03.2023 10:00

Władimir Putin – zwornik systemu rosyjskiej dyktatury

Władimir Putin – zwornik systemu rosyjskiej dyktatury

Foto: Contributor/Getty Images

Żaden spośród 45 prezydentów USA, którzy poprzedzali Joe Bidena, nie osiągnął wieku obecnego amerykańskiego przywódcy. Niepewny chód, gafy w przemówieniach, unikanie dłuższych konferencji prasowych, kłopoty ze zdrowiem sprawiają, że trudno zapomnieć, iż na czele kraju stoi polityk w sędziwym wieku. Biden zdaje sobie z tego sprawę i kiedy latem 2020 r. otrzymał nominację Partii Demokratycznej do walki o Biały Dom, wystąpił z jasnym przesłaniem: oddajcie w moje doświadczone ręce los Ameryki na jedną kadencję, a uspokoję rozchwianą przez Donalda Trumpa nawę państwa, uratuję demokrację. A potem oddam władzę młodszemu.

Czytaj więcej

Trump, nadzieja Putina

Ostatnia misja prezydenta

Jednak w ostatnich miesiącach Biden wysyła coraz więcej sygnałów świadczących o tym, że zmienił zdanie i zamierza ubiegać o drugą kadencję na czele państwa. Jeśli mu się to powiedzie, będzie prezydentem do 2028 roku. Wówczas osiągnie wiek 86 lat.

Powodów zmiany planów amerykańskiego przywódcy jest wiele. Jeszcze rok temu miał tragiczne notowania w sondażach: nie ufało mu 57 proc. Amerykanów, o 20 pkt proc. więcej niż tych, którzy go darzyli zaufaniem. Ale od tego czasu ta różnica stopniała do ledwie 4 pkt proc., choć wciąż przewagę – 52 do 48 proc. – mają niechętni wobec prezydenta. Nie koniec na tym. Listopadowe wybory uzupełniające do Kongresu nie przyniosły spodziewanej „czerwonej fali”. Zamiast podbić Senat, republikanie nawet stracili jeden mandat. A ich przewaga w Izbie Reprezentantów pozostaje krucha.

Tak się stało przede wszystkim z powodu coraz lepszej kondycji gospodarki. Bezrobocie, 3,4 proc., nie było tak niskie w Stanach od 54 lat. Inflacja spadła do 6 proc., a zamiast recesji MFW prognozuje 1,4 proc. wzrostu. Wywołując kryzys energetyczny na świecie, Władimir Putin nie zdołał rzucić USA na kolana. Amerykanie w szczególności doceniają Inflation Reduction Act, pakiet gigantycznych dotacji państwowych, dzięki któremu od leków po paliwo zakupy stały się dla indywidualnych klientów tańsze, a firmy, które rozwijają produkcję w Ameryce, mogą liczyć na sowite subwencje.

Jednak jeśli Biden porzucił plan spędzenia jesieni życia z ukochaną żoną Jill w swoim domu w nadmorskim Rehoboth w stanie Delaware na rzecz ciągłej walki politycznej w Waszyngtonie, to nie po to, aby dokończyć odbudowę gospodarki kraju po pandemii. Jego najważniejszym celem w kraju jest zatrzymanie raz jeszcze Trumpa przed zdobyciem Białego Domu i uratowanie amerykańskiej demokracji. A za granicą narzucenie takich warunków pokoju w Ukrainie, które powstrzymają Putina, a raczej tandem Putina i Xi Jinpinga, przed kolejnymi podbojami mającymi ostatecznie obalić porządek oparty na prawie międzynarodowym.

– Nadchodzących pięć lat będzie decydujących. Rozstrzygną o kształcie świata, w jakim będziemy żyli przez dziesięciolecia. Dlatego musimy zakończyć dzieło, które rozpoczęliśmy – mówił 21 lutego u stóp warszawskiego Zamku Królewskiego Biden. Demokraci i sam prezydent uważają, że tylko on może to zrobić. Temu jest więc podporządkowana cała strategia w nadchodzącej kampanii wyborczej. Lyndon Johnson, Jimmy Carter, Georg H.W. Bush: amerykańska historia daje wiele przykładów prezydentów, którzy nie zdołali utrzymać się u władzy przez drugą kadencję, bo w ich własnej partii pojawili się poważni rywale do zdobycia Białego Domu. Dlatego inaczej niż w 2016 r., gdy demokraci byli rozdarci między radykalną frakcją Berniego Sandersa i centrystami pod wodzą Hillary Clinton, dziś ugrupowanie stoi murem za Bidenem i pomijając egzotyczną kandydaturę duchowej nauczycielki Marianne Williamson, nikt w tych wyborach nie zamierza rzucić wyzwania prezydentowi. Co prawda tylko 45 proc. demokratycznych wyborców jest zadowolonych, że ich ugrupowanie będzie reprezentować Joe Biden, jednak następny w tym rankingu Sanders zbiera marne 4 proc. głosów, a wiceprezydentka Kamala Harris, która pod względem liczby gaf nie ustępuje swojemu pryncypałowi, choć mogłaby być jego córką, musi zadowolić się 2 proc. głosów poparcia.

Przemówienie monachijskie

Biden tak bardzo zaangażował się we wsparcie dla Ukrainy, że jego los przynajmniej po części jest teraz związany z kampanią wojenną w tym kraju. Jeśli w nadchodzących miesiącach Rosjanie odniosą znaczące sukcesy na froncie, mocno zaszkodzi to szansom na reelekcje prezydenta. Ale jeśli przyszłość Ukrainy jest powiązana z przyszłością Joe Bidena, to Władimir Putin jest do niej przyspawany.

Decyzję o inwazji rosyjski prezydent miał podjąć na przełomie lat 2021 i 2022 r. po konsultacji z ledwie kilkoma najbliższymi współpracownikami i jest za jej konsekwencje w 100 proc. odpowiedzialny. Nie wiedzieli o niej najwyżsi rangą dowódcy sił zbrojnych czy szef rosyjskiej dyplomacji. Temu po części przypisuje się katastrofalne błędy popełnione przez Rosjan w pierwszych miesiącach wojny. Putin uwierzył w forsowaną przez siebie od lat teorię, że Ukraińcy to nie jest odrębny naród, więc sądził, że gdy rosyjscy czołgiści pojawią się na przedmieściach Kijowa, zostaną przywitani z otwartymi rękami. Stało się odwrotnie: Ukraina od 13 miesięcy daje światu przykład niezwykłego męstwa.

Jednak Rosja nie tylko przetrwała straty liczone w setkach tysięcy zabitych i rannych, ale także bezprecedensowe sankcje nałożone przez Zachód, bo Putin do tej próby przygotowywał się przynajmniej od pamiętnego przemówienia na konferencji bezpieczeństwa w Monachium w 2007 r., w którym zapowiedział zrzucenie jednostronnej dominacji Ameryki nad światem. – Na Zachodzie błędnie sądzono, że Rosja to kleptokracja. A to jest dyktatura, w której władza liczy się bardziej od pieniędzy – uważa Peter Rutland, profesor amerykańskiego Wesleyan University. I faktycznie, rosyjski prezydent zbudował system polityczny oparty na lojalności najważniejszych struktur gospodarczych i państwowych, którego zwornikiem jest on sam. Inaczej niż w czasach Związku Radzieckiego po śmierci Stalina, to nie kierownicze gremium partii podejmuje zespołowo strategiczne decyzje o powstrzymaniu się przed użyciem broni jądrowej czy uderzeniu na sąsiedni kraj. Tu ostateczny głos należy do jednego człowieka.

Ten układ dobrze widać po zachowaniu oligarchów od wybuchu tej wojny. Stracili średnio około połowy majątków, jednak w tym gronie przypadki nielojalności czy tym bardziej otwartego buntu przeciw kampanii ukraińskiej okazały się sporadyczne. Miliarderzy dobrze wiedzą, komu zawdzięczają swoje fortuny, a nawet życie.

Nie inaczej jest z siłami zbrojnymi. Choć ich skuteczność okazała się duża niższa, niż się spodziewał amerykański wywiad, to jednak po latach dużych inwestycji Rosja wciąż ma sprzęt, ludzi i amunicję, aby prowadzić tę kampanię. To zawdzięcza Putinowi. Ale w zamian prezydent uczynił z sił zbrojnych powolne mu narzędzie z lojalnymi dowódcami na czele.

Wreszcie jest kwestia samej wizji przyszłości kraju. „Rozpad Związku Radzieckiego był największą tragedią XX wieku” – to jakże często cytowane zdanie Putina nie było lapsusem, ale syntezą strategii odbudowy imperium, której etapami są wojna w Gruzji w 2008 r., aneksja Krymu sześć lat później czy podporządkowanie sobie lokalnych dyktatorów Białorusi i Kazachstanu. W ten sposób mocarstwowe wizje Putina stały się oficjalną ideologią państwa. A Biały Dom wstrzymuje się przed dostarczeniem Ukraińcom broni, dzięki której mogliby odbić Krym, bo obawia się, że to byłoby przekroczenie czerwonej linii – Kreml mógłby wywołać wtedy wojnę atomową.

Czytaj więcej

Wojna atomowa. Co może powstrzymać Rosję?

Nowy cesarz

W listopadzie zeszłego roku na trzecią, bezprecedensową od czasów Mao, kadencję na czele partii komunistycznej i państwa został wybrany Xi Jinping. Zarzucono wówczas wprowadzoną po śmierci założyciela Chińskiej Republiki Ludowej zasadę, że żaden sekretarz generalny nie może sprawować najwyższej funkcji w państwie dłużej niż dwie kadencje, czyli dziesięć lat. Jednocześnie przekreślono obowiązującą od 1997 r. regułę, że najważniejsi przywódcy Chin przechodzą w stan spoczynku w wieku 67 lat. Po raz pierwszy od dwóch dekad w Biurze Politycznym nie znalazła się również ani jedna kobieta.

To było zwieńczenie trwającego od 2012 r. niezwykłego procesu konsolidacji władzy przez Xi. Zaczął już w 2014 r., kiedy pod pretekstem zarzutów korupcyjnych zostali odsunięci szef Centralnej Komisji Wojskowej Xu Caihou oraz dowodzący chińskimi siłami zbrojnymi gen. Guo Boxiong. Na ich miejsce pojawili się potakiwacze genseka. Chiński przywódca rozbił też struktury dowodzenia armii na 15 agencji – wygodne narzędzia do trzymania na krótkiej smyczy resortów siłowych. Następne w kolejce okazały się służby bezpieczeństwa. Jak wskazuje BBC, ofiarą czystek padł w szczególności Zhou Yongkang, szef bezpieki i sojusznik rywala Xi do najwyższego urzędu w państwie Bo Xilaia. Łącznie motywowane politycznie oskarżenia o korupcję usłyszało 4,7 mln urzędników, od najwyższego do najniższego szczebla, od Pekinu i Szanghaju po zapadłą prowincję. Ten proces zwieńczyło wpisanie „myśli Xi Jinpinga” (jeżeli w ogóle można mówić o jakiejś „myśli”) do chińskiej konstytucji: znak, że sekretarz generalny KPCh ma pełnię władzy nad krajem.

Michael Schuman, korespondent pisma „The Atlantic” w Chinach, uważa jednak, że bardziej niż do Mao należałoby porównać pozycję, jaką zbudował dla siebie Xi, do tej przysługującej cesarzom panującym nad krajem do 1912 r. W tym układzie prezydent nie tylko ma najwyższą, bezwzględną władzę. Jak „Synowie Niebios” z czasów cesarskich, jest on słońcem, wokół którego krąży zarówno cały kraj, jak i składający się z państw przekształconych w lenników świat chińskiej strefy wpływów. Jeden pas i jedna droga, kluczowy projekt Xi, ma jak dawne szlaki handlowe związać tych zagranicznych lenników z Pekinem.

Xi zdecydował się na taki model po części dlatego, że wyczuwał, iż komunistyczna wizja rozwoju szybko się wyczerpuje. Od dwóch lat tempo rozwoju gospodarki kraju mocno spowalnia, a zdecydowana poprawa warunków życia, podstawa lojalności społeczeństwa wobec autorytarnych władz, jest zagrożona. Aby odwrócić uwagę Chińczyków od tragicznego bilansu pandemii, załamania rynku nieruchomości czy fatalnej kondycji środowiska naturalnego, dyktator postawił więc na nacjonalistyczną dumę nie z 70-letniej Republiki Ludowej, ale liczącej 5 tys. lat cywilizacji i państwa. Z pozoru łagodny, wyważony, mądry stylizuje swój wizerunek na idealnego cesarza lansowany już w VI wieku przed naszą erą przez Konfucjusza. I podobnie jak Putin, a w mniejszym stopniu Biden, Xi Jinping stał się centralnym i szalenie trudnym do zastąpienia elementem systemu władzy w swoim kraju.

Remisu nie będzie

Skoro Biden, Putin i Xi są tak trudni do zastąpienia, to rodzi się pytanie, któremu wiek będzie ciążył najmocniej w pełnieniu tak odpowiedzialnej funkcji? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że senior, prezydent USA, ma tu najsłabsze karty. W końcu jest o 10 lat starszy od Putina i 11 od Xi. Po części w tym celu, aby pokazać, że wciąż wiele może, wybrał się w lutym w wielogodzinną podróż pociągiem do Kijowa i z powrotem. – Jestem w jego wieku i do czegoś podobnego nie byłbym zdolny. Pozostaje mi więc tylko pogratulować – mówił wtedy Lech Wałęsa.

Jednak i Biden ma poważne atuty. Regularnie przechodzi badania, których wyniki są podawane do publicznej wiadomości. Z jego zdrowiem niespodzianek raczej nie powinno więc być. Tym bardziej że poza lekarzami jest on pod ścisłą obserwacją mediów, które dostrzegają każde jego potknięcie, lapsus. Co więcej, urząd prezydenta, choć kluczowy, jest tylko częścią szerszej machiny amerykańskich instytucji państwowych. Wiele, ale jednak nie wszystko spoczywa więc na głowie Bidena. A gdyby coś się stało, reguły sukcesji są jasne.

Tego nie można powiedzieć o Xi Jinpingu. Na XX zjeździe partii nie tylko wybrano go na kolejną, sięgającą 2027 roku, kadencję, ale sekretarz generalny nie wskazał, jak to było do tej pory w zwyczaju, swojego następcy. W Pekinie dla wszystkich przesłanie jest jasne: rządy będzie sprawował, póki żyje.

Zdrowie Xi pozostaje w warunkach totalitarnego państwa całkowitą tajemnicą. Można mieć jednak wątpliwości, czy ma pełną zdolność rozeznania sytuacji. Otoczony potakiwaczami, prezydent popełnia fundamentalne błędy, jak choćby ten, gdy w pandemii utrzymywał przez dwa lata pełne zamrożenie życia społecznego, po czym nagle zniósł restrykcje, przyczyniając się do śmierci setek tysięcy, jeśli nie milionów osób nieprzygotowanych na zetknięcie z wirusem covid. Bidenowi ten problem jest obcy: żyje w wolnym kraju, gdzie panuje nieograniczona wymiana myśli, a jego współpracownicy nie są partyjnymi aparatczykami.

Czytaj więcej

Lula, Obrador i inni. Lewicowa fala w Ameryce Łacińskiej

To jednak zdrowie Putina jest pod najściślejszą obserwacją świata. Trudno się dziwić: wielu wiąże z jego śmiercią nadzieję na koniec wojny w Ukrainie. – Ma daleko posuniętego raka, umiera – twierdzi szef ukraińskiego wywiadu Kyryło Budanow. Jednak Mark Galeotti, wzięty ekspert w sprawach Rosji, gasi te nadzieje Kijowa. „Odnoszę się bardzo sceptycznie do doniesień, jakoby Putin był bardzo chory, a wojna z tego powodu miała się ku końcowi” – mówi w rozmowie z „Newsweekiem”.

Putin od dawna był znany z dbałości o zdrowie i tężyznę fizyczną. Często się badał, uprawiał sport. W czasie pandemii ograniczył kontakty z innymi osobami. Wiele sygnałów świadczy o tym, że bardzo podupadł na zdrowiu psychicznym w czasie zarazy. – Odizolowany od ludzi, zdecydowanie zradykalizował swoje poglądy – relacjonuje prezydent Francji Emmanuel Macron, który spotykał się z rosyjskim przywódcą przed wybuchem pandemii i już w jej trakcie.

Rywalizacja wiekowych polityków nie może w każdym razie skończyć się remisem. Ich wizje są sprzeczne. Biden chce, aby świat był regulowany prawem międzynarodowym, a demokracja czy prawa człowieka uznane za wartości uniwersalne. To rzecz jasna uniemożliwiłoby realizację planów jego dwóch adwersarzy. Ale wizji Putina i Xi też pogodzić się nie da. Pierwszy marzy o odbudowie imperialnej Rosji, drugi widzi świat wirujący wokół chińskiego cesarza. A więc z Moskwą w roli jednego z wasali. Od tego, w jakiej formie i jak długo będzie żył każdy z trzech starszych panów, w istotnym stopniu zależy, która z tych koncepcji weźmie ostatecznie górę.

Joe Biden – amerykański gwarant wolności i demokracji?

Joe Biden – amerykański gwarant wolności i demokracji?

SAUL LOEB / AFP

Xi Jinping – nowy chiński cesarz z dożywotnią władzą?

Xi Jinping – nowy chiński cesarz z dożywotnią władzą?

Contributor/Getty Images

Żaden spośród 45 prezydentów USA, którzy poprzedzali Joe Bidena, nie osiągnął wieku obecnego amerykańskiego przywódcy. Niepewny chód, gafy w przemówieniach, unikanie dłuższych konferencji prasowych, kłopoty ze zdrowiem sprawiają, że trudno zapomnieć, iż na czele kraju stoi polityk w sędziwym wieku. Biden zdaje sobie z tego sprawę i kiedy latem 2020 r. otrzymał nominację Partii Demokratycznej do walki o Biały Dom, wystąpił z jasnym przesłaniem: oddajcie w moje doświadczone ręce los Ameryki na jedną kadencję, a uspokoję rozchwianą przez Donalda Trumpa nawę państwa, uratuję demokrację. A potem oddam władzę młodszemu.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi