Dokładnej liczby nikt nie zna, ale jeśli nie tysiące, to przynajmniej setki zagranicznych dziennikarzy w dniach poprzedzających 24 lutego 2023 r. zjechały do Kijowa w oczekiwaniu, że będą relacjonować coś wielkiego. Zewsząd nadchodziły przecież sygnały, że w pierwszą rocznicę inwazji na Ukrainę Władimir Putin szykuje przełomowe uderzenie na froncie, masowe bombardowania, być może atak na samą stolicę od strony Białorusi. Nic takiego jednak się nie zdarzyło; na szczęście dla Ukraińców, którzy już tyle wycierpieli w tej wojnie.
Czytaj więcej
Uwolnione od więzi z Brukselą Zjednoczone Królestwo miało rozwinąć skrzydła dzięki międzynarodowym powiązaniom gospodarczym. Plan się nie powiódł, bo globalizację zaczęła podgryzać rywalizacja mocarstw.
Grzechy puszczone w niepamięć
Moskwa z pewnością chciałaby spełnić oczekiwania dziennikarzy, ale nie mogła. Od miesięcy Rosjanie starają się zdobyć Bachmut, niewielkie miasto o wątpliwym znaczeniu strategicznym. I nawet, jeśli się to w końcu uda, to za cenę gigantycznych strat w ludziach i sprzęcie (amerykański wywiad mówi już o 30 tys. zabitych tam rosyjskich żołnierzy). To za duża cena za zdobycie tak niewielkiego obszaru ukraińskiej ziemi.
– W najbliższym roku przebieg frontu nie będzie się znacząco zmieniał. Jedni coś zyskają, drudzy coś stracą i na odwrót – przewidywał na początku marca Pentagon. Oznacza to, że czas gra na korzyść Putina. A to dlatego, że w USA na fali jest znowu Donald Trump. Po porażce republikanów w wyborach uzupełniających do Kongresu w listopadzie ubiegłego roku, za którą obwiniano przede wszystkim właśnie jego, bo to głównie wspierani przez niego kandydaci ponieśli porażki, wydawało się, że czeka go już tylko polityczna emerytura. Jednak ostatnie dni jasno pokazały, że kontroluje Partię Republikańską. W miniony weekend na dorocznym spotkaniu jej aktywu (Conservative Political Action Conference) w Waszyngtonie 62 proc. uczestników poparło kandydaturę Trumpa w walce o Biały Dom w przyszłym roku. Najpoważniejszy konkurent 45. prezydenta USA, gubernator Florydy Ron DeSantis, musiał się zadowolić 20 procentami.
W skali całego kraju notowania Trumpa w walce o nominację republikańską może nie są już tak znakomite, ale przecież wciąż spektakularne: może liczyć na 48 proc. głosów wśród wyborców o poglądach konserwatywnych wobec 30 proc. dla DeSantisa, 7 proc. dla byłego wiceprezydenta Mike’a Pence’a i 6 proc. dla byłej ambasador przy ONZ Nikki Haley. Wydaje się, że Amerykanie darowali poprzednikowi Joe Bidena wielokrotne łamanie prawa, a nawet niepopartą żadnymi dowodami tezę, że wybory prezydenckie 2020 r. zostały „skradzione” przez kandydata demokratów. Kiedy dawne grzechy poszły w niepamięć, znów kluczowa stała się rozpoznawalność Trumpa. Wielu Amerykanów cierpiących z powodu kryzysu raz jeszcze przyciąga też wizerunek pogromcy establishmentu, któremu powierzyli już swój los w 2016 r.