Trump, nadzieja Putina

Ukraińcy mają niewiele miesięcy na przeprowadzenie udanej ofensywy na froncie. Potem ton kampanii wyborczej w USA będzie nadawał faworyt republikanów Donald Trump, który zapowiada porozumienie z Kremlem.

Publikacja: 10.03.2023 10:00

Zwolennicy Donalda Trumpa w pobliżu jego rezydencji na Florydzie (listopad 2022 r.) wzywają: „Ponown

Zwolennicy Donalda Trumpa w pobliżu jego rezydencji na Florydzie (listopad 2022 r.) wzywają: „Ponownie ocal Amerykę”. Co by to oznaczało dla Ukrainy?

Foto: Giorgio VIERA / AFP

Dokładnej liczby nikt nie zna, ale jeśli nie tysiące, to przynajmniej setki zagranicznych dziennikarzy w dniach poprzedzających 24 lutego 2023 r. zjechały do Kijowa w oczekiwaniu, że będą relacjonować coś wielkiego. Zewsząd nadchodziły przecież sygnały, że w pierwszą rocznicę inwazji na Ukrainę Władimir Putin szykuje przełomowe uderzenie na froncie, masowe bombardowania, być może atak na samą stolicę od strony Białorusi. Nic takiego jednak się nie zdarzyło; na szczęście dla Ukraińców, którzy już tyle wycierpieli w tej wojnie.

Czytaj więcej

Jak Brytyjczycy zaufali globalizacji i się rozczarowali

Grzechy puszczone w niepamięć

Moskwa z pewnością chciałaby spełnić oczekiwania dziennikarzy, ale nie mogła. Od miesięcy Rosjanie starają się zdobyć Bachmut, niewielkie miasto o wątpliwym znaczeniu strategicznym. I nawet, jeśli się to w końcu uda, to za cenę gigantycznych strat w ludziach i sprzęcie (amerykański wywiad mówi już o 30 tys. zabitych tam rosyjskich żołnierzy). To za duża cena za zdobycie tak niewielkiego obszaru ukraińskiej ziemi.

– W najbliższym roku przebieg frontu nie będzie się znacząco zmieniał. Jedni coś zyskają, drudzy coś stracą i na odwrót – przewidywał na początku marca Pentagon. Oznacza to, że czas gra na korzyść Putina. A to dlatego, że w USA na fali jest znowu Donald Trump. Po porażce republikanów w wyborach uzupełniających do Kongresu w listopadzie ubiegłego roku, za którą obwiniano przede wszystkim właśnie jego, bo to głównie wspierani przez niego kandydaci ponieśli porażki, wydawało się, że czeka go już tylko polityczna emerytura. Jednak ostatnie dni jasno pokazały, że kontroluje Partię Republikańską. W miniony weekend na dorocznym spotkaniu jej aktywu (Conservative Political Action Conference) w Waszyngtonie 62 proc. uczestników poparło kandydaturę Trumpa w walce o Biały Dom w przyszłym roku. Najpoważniejszy konkurent 45. prezydenta USA, gubernator Florydy Ron DeSantis, musiał się zadowolić 20 procentami.

W skali całego kraju notowania Trumpa w walce o nominację republikańską może nie są już tak znakomite, ale przecież wciąż spektakularne: może liczyć na 48 proc. głosów wśród wyborców o poglądach konserwatywnych wobec 30 proc. dla DeSantisa, 7 proc. dla byłego wiceprezydenta Mike’a Pence’a i 6 proc. dla byłej ambasador przy ONZ Nikki Haley. Wydaje się, że Amerykanie darowali poprzednikowi Joe Bidena wielokrotne łamanie prawa, a nawet niepopartą żadnymi dowodami tezę, że wybory prezydenckie 2020 r. zostały „skradzione” przez kandydata demokratów. Kiedy dawne grzechy poszły w niepamięć, znów kluczowa stała się rozpoznawalność Trumpa. Wielu Amerykanów cierpiących z powodu kryzysu raz jeszcze przyciąga też wizerunek pogromcy establishmentu, któremu powierzyli już swój los w 2016 r.

Za wcześnie dziś prognozować, czy to jest przepustka do Białego Domu. Notowania Trumpa i Bidena są bardzo wyrównane: instytut badawczy Harris daje temu pierwszemu 5 pkt proc. przewagi (46 do 41 proc.), podczas gdy według innego – Rasmussena – Trump pozostaje 3 pkt proc. w tyle za Bidenem (42 do 45 proc.). Jednak CNN zwraca uwagę na doświadczenia historyczne. Co prawda tylko jeden prezydent USA, Grover Cleveland, pod koniec XIX wieku wrócił do Białego Domu po przegraniu pierwszej walki o reelekcję, jednak dwie trzecie kandydatów, którzy mieli podobne notowania na kilkanaście miesięcy przed konwencjami partii Demokratycznej i Republikańskiej zdobywało nominację swoich ugrupowań, w tym m.in. George W.H. Bush. Jeśli uda się to także Trumpowi, zdobycie przez niego najwyższego urzędu w państwie będzie prawdopodobne.

Plan mariupolski

Na nowojorskim miliarderze i gwiazdorze telewizji, który miał nieposkromione ambicje polityczne, Rosjanie poznali się lata temu. Z dogłębnej analizy „New York Timesa” opublikowanej w listopadzie zeszłego roku wynika, że kluczowy okazał się tu 28 lipca 2016 r. Kilka godzin po tym, gdy Hillary Clinton została oficjalnie demokratyczną kandydatką w walce o Biały Dom, w należącym do zięcia Trumpa Jareda Kushnera nowojorskim budynku Fifth Avenue 666 szef kampanii wyborczej miliardera Paul Manafort spotkał się z dyrektorem kijowskiego biura swojej agencji konsultingowej Konstantinem Kilimnikiem. Ten ostatni zawsze miał dwie funkcje, oficjalną i tajną – agenta Kremla. Tym razem wystąpił w tej drugiej roli. W luksusowo urządzonym Grand Havana Room z widokiem na rozświetlone wieżowce Manhattanu przedstawił plan, który musiał osobiście zaaprobować Władimir Putin. Nazwano go „scenariuszem mariupolskim”, bo zakładał, że jeśli Trump zostanie prezydentem, uzna powołanie z inicjatywy Kremla kolejnej, po ługańskiej i donieckiej „republiki ludowej”. Jej stolicą miałby być port nad Morzem Azowskim – Mariupol. W ten sposób Putin chciał nie tylko zapewnić trwałe zaplecze dla anektowanego dwa lata wcześniej Krymu, ale także zdobyć narzędzie utrzymywania Ukrainy w zależności od Rosji. Pozostając z niewielkim wybrzeżem wokół Odessy, Kijów żyłby w ciągłym strachu, czy Rosjanie nie zechcą połączyć okupowanej części Naddniestrza z zajętym ziemiami na południu Ukrainy.

Na czele takiego tworu w myśl planu przedstawionego przez Kilimnika miał zostać Wiktor Janukowycz, zbiegły pod koniec 2013 r. po rewolucji na Majdanie prezydent Ukrainy. Manafort dzięki pośrednictwu rosyjskiego oligarchy Olega Dieripaski znał go doskonale: otrzymał od niego grube miliony dolarów za opracowanie kampanii wyborczej, która przekonała większość Ukraińców, że mafioso z Donbasu jest prozachodnim politykiem. To pozwoliło Janukowyczowi na zdobycie w 2010 r. ukraińskiej prezydentury.

Szef kampanii wyborczej Trumpa natychmiast ofertę więc zaakceptował. Przekazał też Rosjaninowi plan zdobycia władzy przez miliardera, łącznie ze wszystkimi punktami, gdzie jego zdaniem można skutecznie zaatakować Hillary Clinton. Specjalny zespół prokuratora Roberta Muellera, który trzy lata później badał to, co nazwano Russiagate, nie udowodnił co prawda, że w następnych tygodniach i miesiącach sztab Trumpa ściśle koordynował kampanię wyborczą z Kremlem. Amerykański wywiad ustalił jednak, że Władimir Putin wydał osobiście rozkaz bezpośredniego zaangażowania rosyjskich służb w amerykańskie wybory prezydenckie 2016 r. Moskwa uwolniła w mediach społecznościowych kampanię oczerniającą Clinton i ujawniła za sprawą rosyjskich hakerów kompromitujące dla byłej sekretarz stanu informacje, w szczególności pochodzące ze skrzynki mailowej szefa jej sztabu wyborczego.

Czytaj więcej

Jak nie Rosja, to Chiny i Katar. Czy Zachód stać na walkę o wartości

Trzecia wojna światowa

Przez kilka kolejnych lat sądzono, że starania Putina o podporządkowanie sobie Ukrainy oraz ingerencja w amerykańską politykę to dwie oddzielne płaszczyzny dywersyjnego działania Kremla. Jednak spotkanie z 28 lipca 2016 r. je wiąże. I stawia pytanie, czy Trump nie ma jeszcze długu do spłacenia wobec rosyjskiego przywódcy. A to dlatego, że przejęcie przez Rosjan w minionym roku ziem na południu Ukrainy i budowy „mostu lądowego” między Krymem a Donbasem to przecież nic innego jak „mariupolski plan”, który przedstawił przed blisko siedmiu laty Kilimnik. Do jego wypełnienia pozostaje już tylko uznanie tych zdobyczy przez Amerykę.

Czy Trump w razie powrotu do Białego Domu poszedłby tak daleko? Nie ma przesłanek, które kazałyby w to wierzyć. Ale też nie można mieć pewności, że tak by się nie stało. W miniony weekend na konferencji CPAC Trump mówił o wojnie w Ukrainie: „Gdybym został wybrany na prezydenta, nawet nie zdążyłbym dojść do Gabinetu Owalnego, a sprawa byłaby rozwiązana. W jeden dzień”. I dalej: „Gdybym to ja był teraz u władzy, w ogóle nie byłoby tej wojny, zabitych, miast tak zniszczonych, że nie da się ich odbudować. Ukraina by prosperowała”.

Jak Trump miałby na przełomie 2021 i 2022 r. zapobiec wojnie? Poprzez spełnienie warunków Putina? Sam tłumaczy: „Z Władimirem Putinem rozumiemy się doskonale. Więc powiedziałbym mu: Władimir, nie rób tego (inwazja na Ukrainę – red.). Przecież wiesz, że ty i ja jesteśmy przyjaciółmi… Bo wiesz, inaczej na Moskwę spadną bardzo poważne ciosy”.

Znając determinację Putina w sprawie ukraińskiej, można wątpić, czy rok temu Rosjanin dałby się zastraszyć Trumpowi bez spełnienia przez niego przynajmniej jakiejś części postulatów Kremla. Ale dziś miliarder chce przekonać Amerykanów do konieczności porozumienia z Rosją w inny sposób. – Biden prowadzi nas na skraj przepaści. Jestem jedynym człowiekiem, który może jeszcze uratować ludzkość przed trzecią wojną światową – tłumaczył w miniony weekend w Waszyngtonie.

Pomoc dla Ukrainy

W czasach swojej prezydentury Trumpowi zdarzało się traktować Ukrainę instrumentalnie. 24 września 2019 r. ówczesna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi wszczęła postępowanie w sprawie impeachmentu prezydenta, gdy wyszło na jaw, że w rozmowie telefonicznej z Wołodymyrem Zełenskim 25 lipca dopuścił się szantażu: oświadczył, że warta 391 mln dol. pomoc amerykańska dla Ukrainy nie zostanie odblokowana, dopóki Kijów nie znajdzie kompromatów wskazujących na powiązania korupcyjne głównego rywala Trumpa w walce o reelekcję, Joe Bidena. Ocena wojny w Ukrainie przez 45. prezydenta USA wpisuje się w istniejący od zawsze za oceanem prąd myślowy: izolacjonizm. Ameryka przekazała w ciągu pierwszego roku wojny pomoc o niespotykanej skali, wartą 115 mld dol. (łącznie z zobowiązaniami). Mimo to zasadnicza część Amerykanów nadal uważa, że tak znaczące wsparcie jest odpowiednie (29 proc.) lub powinno nawet wzrosnąć (19 proc.). Tylko 29 proc. ocenia, że jest ono nadmierne (reszta nie ma zdania). Jednak wśród osób deklarujących gotowość do głosowania na Trumpa, 51 proc. uważa, że za Bidena skala wsparcia dla Ukraińców jest nadmierna, a dla 54 proc. powinno ono w przyszłości zostać zredukowane.

Co prawda w Kongresie kluczowi republikanie, jak lider klubu partii w Senacie Mitch McConnell czy wpływowy członek Izby Reprezentantów Michael McCaul z Teksasu, stanowczo bronią interesów Ukrainy. Jednak następca Pelosi, przewodniczący Izby Reprezentantów Kevin McCarthy, którego pozycja jest słaba (został wybrany po rekordowej liczby prób) musi brać pod uwagę frakcję swojego ugrupowania powiązaną z Trumpem. To stawia przed trudnym dylematem samego prezydenta Bidena. Czy powinien, jak tego oczekuje Kijów, w dalszym ciągu przekazywać ogromne pakiety pomocy i coraz to bardziej wyrafinowane uzbrojenie (w szczególności myśliwce F-16), ryzykując gwałtowny opór ze strony republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów, czy też działać na mniejszą, ale łatwiejszą do zaakceptowania przez Kongres skalę? Sam Zełenski zdaje sobie dobrze sprawę z tego problemu: próbował nawiązać bezpośredni kontakt telefoniczny z McCarthym, jednak na razie bezskutecznie.

Czytaj więcej

Lula. Zbawca Brazylii i urok chińskich pieniędzy

Dwie twarze prawicy

Nie tylko Trump walczy jednak o głosy izolacjonistycznego elektoratu. Robi to również jego główny konkurent w staraniach o republikańską nominację w nadchodzących wyborach gubernator Florydy, Ron DeSantis. Obaj negatywnie odnieśli się do wizyty Joe Bidena w Warszawie i jego deklaracji dalszego wsparcia Ukrainy. DeSantis uznał je za „sprzeczne z interesem Ameryki”, a Trump podkreślił, że może zamiast do Polski Biden powinien był pojechać do Ohio, gdzie kilka dni wcześniej wykoleił się pociąg z niebezpiecznym ładunkiem chemicznym.

Podobnie jak w Kongresie, także wśród kandydatów republikańskich w walce o Biały Dom wirus izolacjonizmu nie okazał się wszechwładny. Były wiceprezydent Mike Pence, była ambasador przy ONZ Nikki Haley, córka byłego wiceprezydenta Dicka Cheneya, Liz, czy były sekretarz stanu Mike Pompeo stanowczą bronią Ukrainy. Cóż z tego, gdy ich szanse na w walce o prezydenturę są niewielkie (zdecyduje o tym ostatecznie konwencja partii latem przyszłego roku).

Ale stawka w tej grze wykracza nawet poza fundamentalną kwestię losu Ukrainy. Antony Scaramucci, który przez pewien czas pracował w administracji poprzedniego prezydenta, przypomina, że miliarder podnosił sprawę dalszego funkcjonowania NATO. To było wówczas przedstawiane jako sposób na wymuszenie od europejskich sojuszników wzrostu wydatków na obronę. Jednak, jak uważa Scaramucci, w razie powrotu do Białego Domu Trump może pójść na jakiś kompromis w Moskwą i w tej sprawie.

– Jeśli Trump znów zostanie prezydentem, to będzie źle – mówił pod koniec stycznia w rozmowie z „Plusem Minusem” były ambasador USA w Polsce, a później zastępca sekretarza stanu odpowiedzialny za stosunki z Rosją Daniel Fried. – Polacy uwielbiają amerykańską prawicę, bo kojarzą ją z Ronaldem Reaganem. On był taką prawicową wersją Wilsona, Roosevelta, Trumana i Kennedy’ego. Wierzył w wolny świat, w walkę z Hitlerem, ze Stalinem, sens zimnej wojny. Ale jest też w Ameryce inna prawica. Ta, która była obojętna wobec Hitlera, a nawet chciała z nim współpracować. To Charles Lindbergh, bohaterski pilot, który pierwszy przyleciał bez przystanku przez Atlantyk, ale potem namawiał do porozumienia z III Rzeszą. To też Joseph Kennedy, ojciec JFK, który jako ambasador Roosevelta w Londynie przekonywał, że Wielka Brytania padnie i lepiej ją pozostawić, aby ograniczyć amerykańskie straty. Teraz znów te dwie tradycje amerykańskiej prawicy się ścierają i jeśli górę weźmie ta druga, będziemy mieli kłopoty – wieszczy Fried.

Dokładnej liczby nikt nie zna, ale jeśli nie tysiące, to przynajmniej setki zagranicznych dziennikarzy w dniach poprzedzających 24 lutego 2023 r. zjechały do Kijowa w oczekiwaniu, że będą relacjonować coś wielkiego. Zewsząd nadchodziły przecież sygnały, że w pierwszą rocznicę inwazji na Ukrainę Władimir Putin szykuje przełomowe uderzenie na froncie, masowe bombardowania, być może atak na samą stolicę od strony Białorusi. Nic takiego jednak się nie zdarzyło; na szczęście dla Ukraińców, którzy już tyle wycierpieli w tej wojnie.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi