Jeśli już mieć udar, to taki, który przeciąga się na całą dobę, a nie ogranicza się do kilku minut. Inaczej w Wielkiej Brytanii można zwyczajnie nie przeżyć. NHS, system ubezpieczeń zdrowotnych królestwa, przyznaje, że zamiast 18 minut, jakich wymaga ustawa, średni czas przyjazdu karetki do znajdującego się w ciężkim stanie chorego wydłużył się do półtorej godziny. Dla wielu oznacza to wyrok śmierci. Krwawe żniwo, jakie zgarnia brexit.
Gdy okazało się, że Wielka Brytania opuszcza Wspólnotę, wielu mieszkańców Unii spakowało manatki, aby wrócić do ojczyzny. I dziś, blisko siedem lat od referendum rozwodowego oraz przeszło trzy lata od formalnego wyjścia z Unii, nie ma komu obsadzić 165 tysięcy etatów w samej tylko służbie zdrowia. Brakuje pielęgniarzy, ale także anestezjologów czy kardiologów. Gdy więc w końcu karetka zjawi się pod domem pacjenta i znajdzie go jeszcze żywego, wcale nie jest powiedziane, że uda się potem go uratować.
Czytaj więcej
Od Europy po Chiny, od Rosji po Amerykę zaczyna brakować rąk do pracy. Te państwa, które sobie z tym poradzą, będą rządzić światem.
W środku pajęczyny
Śmierć pozostawionych własnemu losowi Brytyjczyków to zapewne najbardziej drastyczny, ale z pewnością niejedyny przykład skutków niespełnionych obietnic zwolenników brexitu. Gdyby więc referendum zostało dziś powtórzone, nie ma wątpliwości, jaki byłby jego wynik. 60 procent ankietowanych przez YouGov twierdzi, że w takim przypadku poparłoby pozostanie kraju we Wspólnocie. Co piąty zwolennik brexitu z 2016 roku całkowicie zmienił przez te siedem lat zdanie.
Co się stało? Gdy u progu kampanii przed referendum rozwodowym Boris Johnson postanowił związać swój los ze zwolennikami rozstania z Unią, nie mówił o izolacji kraju. Przeciwnie, jego ideą była budowa „globalnej Brytanii”: kraju, który jak żaden inny wyciągnie korzyści z integracji ze światową gospodarką.