Igrzyska w cieniu wojen

Wykluczenie Rosjan i Białorusinów z przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Paryżu nie byłoby precedensem, banicje agresorów już się zdarzały. Bywały także polityczne bojkoty, z powodu których cierpieli przede wszystkim sportowcy.

Publikacja: 24.02.2023 10:00

Igrzyska w cieniu wojen

Foto: Wally McNamee

Thomas Bach bada grunt. Przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) już kilka tygodni temu przyznał, że jego organizacja zastanawia się, w jaki sposób mogłaby przywrócić Rosjan i Białorusinów do sportowej rywalizacji. Wcześniej sam rekomendował wypchnięcie ich na boczny tor po zbrojnej agresji na Ukrainę, ale to była prawda etapu. Dziś wiatr wieje w inną stronę.

Wojna w Ukrainie trwa, stan faktyczny się nie zmienił, rośnie liczba ofiar, ale rok po rozpoczęciu inwazji coraz głośniej słychać głosy tych, którzy skupiają się na prawach człowieka, także w kraju agresora. Istotnym wsparciem zwolenników powrotu Rosjan i Białorusinów do świata sportu było stanowisko sprawozdawczyń Rady Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) Alexandry Xanthaki i Ashwini K.P., które opowiadały o jednoczącym przesłaniu Karty olimpijskiej oraz podkreślały zakaz dyskryminacji ze względu na narodowość.

Czytaj więcej

Mundial. Spektakl starannie wyreżyserowany

Dyrygent korporacji

Bach nadstawił ucha, bo to wytrawny dyplomata, który od lat tańczy na cienkiej granicy sportu, polityki i biznesu z gracją wyniesioną z szermierczej planszy. Rządzi najbogatszą pozarządową organizacją świata jak korporacją, choć kiedyś nazwał ruch olimpijski orkiestrą, a samego siebie – dyrygentem. Najwyższą wartość ma dla niego melodia ksiąg rachunkowych.

Jako jeden z pierwszych zwycięstwa w wyborach na szefa MKOl pogratulował mu Władimir Putin. Podczas zimowych igrzysk w Soczi (2014) Bach stał w loży honorowej u jego boku i rozpływał się nad perfekcyjną organizacją imprezy. Dopiero kilkanaście miesięcy później dowiedzieliśmy się, że igrzyska w nadmorskim kurorcie były wielkim przekrętem, bo kiedy gospodarze zdobywali medale, szef moskiewskiego laboratorium antydopingowego Grigorij Rodczenkow i agenci Federalnej Służby Bezpieczeństwa podmieniali ich zanieczyszczone próbki moczu na dopingowo czyste.

Ruch olimpijski zmarnował moment, kiedy mógł pokazać swoją siłę. Bach ciężar karania oszustów scedował na międzynarodowe federacje sportowe, bezwzględna dla koksiarzy była tylko lekkoatletyczna. Flagę oraz hymn MKOl zabrał Rosjanom dopiero przed zimowymi igrzyskami w Pjongczangu (2018), bo nie mógł pozostać obojętny na wnioski obciążającego ich raportu prawnika Richarda McLarena. Rosyjskich sportowców niby na olimpijskiej scenie nie było, a jednak trwali. Najpierw jako olimpijczycy z Rosji, później jako reprezentanci Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. Łącznie przez cztery lata wywalczyli 120 medali igrzysk. Większość po sukcesach prężyła pierś w towarzystwie Putina i odbierała zaszczyty podczas uroczystości organizowanych przez kluby wojskowe. Niektórzy dawali twarz prowojennym demonstracjom i koncertom. Kreml zawsze zaprzęgał wielki sport do propagandy – także po napaści na Ukrainę.

Są jednak międzynarodowe federacje, które wojny jakby nie dostrzegają, bo stawka jest dla nich zbyt wysoka. Rosjanie przez lata byli mecenasami wielu dyscyplin, mają rozbudowane sieci wpływów. Zapuścili korzenie. Czterech Rosjan wciąż jest wśród członków MKOl, Aleksander Djukow niezmiennie cieszy się miejscem w Komitecie Wykonawczym piłkarskiej UEFA.

Forpocztą rosyjskich interesów pozostaje Umar Kremlow, który latem utrzymał szefostwo w Światowej Federacji Bokserskiej (IBA), gdy do wyborów nie dopuszczono jedynego opozycjonisty, Holendra Borisa van der Vorsta. Dziś dyscyplinę, której władze regularnie muszą się bronić przed oskarżeniami o brak transparentności oraz nieprawidłowości finansowe, hojnie finansuje Gazprom. Boksu nie ma w programie igrzysk w Los Angeles (2028) i niepewna pozostaje jego obecność w Paryżu (2024), a kolejne kraje ogłaszają bojkot mistrzostw świata, na które Kremlow zaprosił Rosjan i Białorusinów. Nikt inny w sporcie nie zachował się tak bezczelnie i nie poszedł tak daleko. Kremlow jawnie zlekceważył rekomendacje MKOl, pozwalając sportowcom z państw-agresorów wchodzić do ringu na pełnych prawach – w barwach narodowych, z hymnem oraz flagą. Rosjanie w ostatnich latach brakiem narodowych symboli płacili za to, że działacze próbowali ukryć fakt istnienia w kraju wspieranego przez państwo systemu dopingowego. Banicja była jednak tylko teoretyczna.

– Mamy flagę w sercach. Jesteśmy patriotami – podkreślał podczas igrzysk w Pekinie łyżwiarz figurowy Nikita Kacałapow, a Putin przekonywał sportowców przed wylotem do Chin: – Jesteśmy Rosjanami, nie boimy się trudności. One tylko dodają nam pewności siebie, czynią silniejszymi i bardziej zjednoczonymi. Ta pozorna nieobecność Rosjan w Pjongczangu, Pekinie i Tokio jest porażką MKOl.

Stopa słonia na ogonie myszy

Był 1936 rok, kiedy olimpijczyków z trybuny honorowej stadionu w Berlinie pozdrawiał Adolf Hitler. Joseph Goebbels przekonywał zaś, że idea narodowego socjalizmu może porwać cały świat i najlepiej doświadczyć jej poprzez igrzyska. – Ani Amerykanie, ani reprezentanci żadnego innego kraju nie powinni brać udziału w imprezie organizowanej przez nazistowskie Niemcy, aby sprzeciwić się pogardzie wobec fair play i wykorzystywaniu sportu w plugawych celach – przekonywał Ernest Lee Jahncke, za co jako pierwszy w historii – i przez kilkadziesiąt lat jedyny – został wyrzucony z MKOl. Tylko w ostatniej dekadzie największą sportową imprezę otwierali Putin (2014) i Xi Jinping (2022).

Bywały jednak igrzyska, na które ruch olimpijski nie wpuszczał państw-agresorów. Te w Antwerpii (1920) odbyły się bez Węgrów, Austriaków, Bułgarów, Turków oraz Niemców jako odpowiedzialnych za wybuch I wojny światowej. Niemców do olimpijskiej rywalizacji dopuszczono dopiero osiem lat później w Amsterdamie. Okres izolacji wykorzystali do tworzenia alternatywnej rzeczywistości, organizowali własne Igrzyska Gier Walki, Deutsche Kampfspiele. Sytuacja powtórzyła się po II wojnie światowej, gdy w 1948 roku MKOl nie zaprosił Niemców i Japończyków najpierw na zimowe igrzyska do St. Moritz, a potem na letnie do Londynu.

Sportowców z Republiki Południowej Afryki nie było na igrzyskach od 1964 do 1992 roku. Jeszcze w 1960 roku tamtejszy krajowy komitet olimpijski przygotował na Rzym reprezentację złożoną wyłącznie z białych zawodników, którzy zdobyli trzy medale. Cztery lata później w Tokio RPA już nie było – przede wszystkim za sprawą rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych potępiającej politykę apartheidu i uznającej ją za zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego. MKOl nie mógł przejść nad nią do porządku dziennego. Przewodniczył mu wówczas Avery Brundage. Ten sam, który – jako szef Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego – przekonywał do wysłania reprezentacji USA na igrzyska w Berlinie i zapewniał, że sportowcy żydowskiego pochodzenia mogą liczyć w hitlerowskich Niemczech na sprawiedliwe traktowanie.

W 1960 roku Brundage uwierzył władzom RPA, że ciemnoskórzy sportowcy mieli szansę na miejsce w reprezentacji olimpijskiej, ale po prostu nie przebrnęli uczciwych, sportowych kwalifikacji. Cztery lata później reprezentacji rasistowskiego państwa w Tokio nie było, ale już do Meksyku (1968) szef MKOl ją zaprosił. RPA ostatecznie na igrzyska nie poleciała, bo władze ruchu olimpijskiego ugięły się pod groźbą bojkotu. Formalnie uzasadniono wykluczenie „niekorzystnym międzynarodowym klimatem”.

Minęły dwa lata i Republikę Południowej Afryki wyrzucono z rodziny olimpijskiej. – Wyobraźcie sobie zakażoną nogę. Żeby ratować pacjenta, trzeba ją amputować, więc to zrobiliśmy – wyjaśniał jeden z członków MKOL. Biali mieszkańcy RPA w 1977 roku uznali wykluczenie z międzynarodowej rywalizacji sportowej za jedną z trzech najbardziej dotkliwych konsekwencji apartheidu.

– Politykę i sport łączy istotna relacja. Musimy podziękować światu za to, co się wydarzyło. Sportowy bojkot uświadomił nam, co to znaczy być pariasem. Odegrał kluczową rolę w wyzwoleniu tak samo, jak dziś ma kluczową rolę w odbudowie kraju – mówił laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1984 roku, południowoafrykański biskup Desmond Tutu. – Jeśli jesteś neutralny w sytuacji niesprawiedliwości, to znaczy, że wybrałeś stronę prześladowcy. Gdy słoń ma stopę na ogonie myszy, a ty opowiadasz o bezstronności, to mysz raczej tego nie doceni.

Punktem odniesienia do dzisiejszej sytuacji Rosjan i Białorusinów jest dla niektórych Jugosławia, choć mieliśmy wówczas do czynienia z wojną domową, a nie napaścią na inny kraj. Tamtejszych piłkarzy wyrzucono z Euro 1992 na podstawie sankcji ONZ, ale jeszcze w tym samym roku pojawili się na igrzyskach w Barcelonie pod szyldem Niezależnych Atletów Olimpijskich.

Czytaj więcej

Jak świat sportu bojkotował rasistów i agresorów

Dorośli faceci płakali

Wykluczenie RPA z igrzysk w Meksyku pokazuje, że groźby bojkotu mają sens, choć kiedy faktycznie stają się rzeczywistością, cierpią głównie sportowcy. Ucierpieli także polscy, których zabrakło w Los Angeles (1984), co było odpowiedzią na zarządzony przez Amerykanów bojkot imprezy w Moskwie (1980) po sowieckiej interwencji w Afganistanie. Przeprowadzono w tym samym czasie kadłubowe zawody alternatywne: z jednej strony Liberty Bell Classic w Filadelfii, a z drugiej interkontynentalną imprezę Przyjaźń-84 w Moskwie. Wielu polskich sportowców uważa, że politycy ich okradli, choć medaliści zawodów Przyjaźni dostali olimpijskie emerytury. – Dorośli, twardzi faceci siedzieli w milczeniu i płakali. Jakby ich życie nagle się skończyło – opowiadał o reakcji na bojkot igrzysk w Los Angeles piłkarz ręczny, późniejszy wybitny trener Bogdan Wenta.

Stroje olimpijskie powędrowały do szafy, zostali straconym pokoleniem. Medalowe marzenia mieli przecież nie tylko piłkarze ręczni czy pięściarze, ale także siatkarze, kolarze, ciężarowcy. Walkę o igrzyska w imieniu kolegów podjęli w Polskim Komitecie Olimpijskim (PKOl) tylko Irena Szewińska oraz Janusz Gerard Pyciak-Peciak, ale ich głos okazał się wołaniem na puszczy. – Byli skazani na niepowodzenie. Sportowe władze nie potrafiły się postawić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że niektórzy działacze później do Los Angeles polecieli – wspominał po latach biegacz Bogusław Mamiński.

Zimnowojenny bojkot nie był pierwszym. NRD już w 1952 roku nie wysłała reprezentacji na igrzyska, bo MKOl chciał jednej drużyny pod niemiecką flagą. Cztery lata później nie było w Melbourne Iraku, Kambodży, Libanu i Egiptu, bo Izrael, Wielka Brytania oraz Francja zajęły Kanał Sueski, a także Holendrów, Szwajcarów i Hiszpanów protestujących przeciwko radzieckiej inwazji na Węgry.

Ponad 20 krajów, głównie afrykańskich, zbojkotowało igrzyska w Montrealu (1976). Koalicja dowodzona przez Kongijczyka Jeana-Claude’a Gangę domagała się od MKOL, żeby wykluczył z rywalizacji Nową Zelandię, której rugbiści odbyli tournée po RPA. Niektórzy mówili, że jeśli czarne koło na fladze faktycznie miało symbolizować Afrykę, to wówczas pierwszy raz odkleiło się od olimpijskiej rodziny, choć cztery lata wcześniej tamtejsi działacze skutecznie walczyli o wyrzucenie z igrzysk Rodezji. Udało się tuż przed ich rozpoczęciem.

Długo nie było na igrzyskach Chińczyków. Ich spór z MKOl zaczął się w 1949 roku, kiedy większość członków tamtejszego komitetu olimpijskiego uciekła na Tajwan. Władze MKOl na igrzyska do Helsinek (1952) zaprosiły dwie chińskie reprezentacje. Najpierw nie zgodzili się na to działacze z Tajwanu, a później Mao Tse-tung. Zarządzony przez niego izolacjonizm trwał do 1980 roku (Tajwan w tym czasie w igrzyskach startował).

Sportowcy z Chin wrócili dopiero, kiedy MKOl uznał oba krajowe komitety i przyjął w poczet swoich członków ChRL, umniejszając jednocześnie pozycję Tajwanu. Jego reprezentacja stała się występującą pod flagą olimpijską drużyną „Chińskiego Tajpej”. Chińczycy byli zadowoleni, Tajwan – mniej. Tamtejszy członek MKOl Henry Hsu przygotował szereg pozwów i zagroził bojkotem igrzysk w Moskwie (1980), ale nie zrobiło to na nikim wrażenia. Presja, jaką wywarli komuniści, okazała się skuteczniejsza.

Związku Radzieckiego aż do roku 1952 igrzyska w ogóle nie interesowały, uznawał je za imprezy burżuazyjne i wyżej cenił własne spartakiady.

Presja ma sens

Bojkot to w dyskusji o występie na igrzyskach sportowców z państw-agresorów karta najmocniejsza. Dziś wciąż trwa przeciąganie liny, a czas działa na niekorzyść Rosjan i Białorusinów, bo kwalifikacje olimpijskie w wielu dyscyplinach już trwają. Każdy kolejny miesiąc, a nawet tydzień, zwłoki ogranicza ich szanse na wysłanie do Paryża szerokiej reprezentacji.

Rosjanie i Białorusini nie byliby pierwszymi, których wpuszczono na igrzyska w czasie, kiedy ich kraje prowadzą działania zbrojne. Trwający od lat konflikt izraelsko-palestyński nie przeszkadza tamtejszym zawodnikom brać udziału w międzynarodowych zawodach, walki o kontrolę nad Górskim Karabachem nie przyniosły masowych apeli o wyrzucenie ze sportu Azerów czy Ormian, a prowadząca wojnę w Jemenie Arabia Saudyjska wyrasta dziś na ważnego mecenasa i gospodarza wielkich imprez. Nikt nie chciał też karać amerykańskich sportowców za inwazję ich kraju na Irak. Tego ostatniego argumentu używała w mediach społecznościowych sprawozdawczyni ONZ Alexandra Xanthaki, która w ogniu retorycznego sporu wypaliła, że kiedy Stany Zjednoczone w 2003 roku bezprawnie wszczęły wojnę, nikt nie domagał się wykluczenia z igrzysk Michaela Phelpsa.

Obrońcy Rosjan i Białorusinów zapominają o perspektywie ofiar. – Wielu rosyjskich sportowców to żołnierze, zawodnicy klubów wojskowych. A rosyjscy żołnierze to mordercy. Nie możemy pozwolić, żeby pojechali na igrzyska – mówił kilka tygodni temu „Rz” szef federacji lekkoatletycznej Ukrainy Jewhen Pronin i trudno odmówić mu racji.

Czytaj więcej

Igrzyska w Tokio. Zderzenie japońskiej ostrożności z zachodnią beztroską

Rosjanie napadli na demokratyczny kraj, więc argumenty MKOl, że „igrzyska nie mogą zapobiec wojnie”, ale są w stanie „inspirować do rozwiązywania problemów oraz budowania mostów”, nie brzmią wiarygodnie, kiedy codziennie życie tracą cywile, a także sportowcy oraz trenerzy. Bach jeszcze w marcu ubiegłego roku mówił Reutersowi, że w Ukrainie dzieją się rzeczy przerażające i choć MKOl nie ma policji ani wojska, to może zaoferować moralne wsparcie oraz – wykluczając rosyjskich sportowców – rzucić więcej światła na sytuację. Dziś zmienił narrację i szuka dla Rosjan oraz Białorusinów drogi powrotu, co potępił Parlament Europejski. Nie wiadomo, w jaki sposób MKOl chciałby weryfikować, czy sportowcy wspierali lub wspierają wojnę, łamiąc zapisy Karty olimpijskiej. Rozstrzygająca mogłaby być w tym przypadku przynależność do klubu wojskowego, co zdyskwalifikuje większość Rosjan.

Groźba bojkotu igrzysk to opcja atomowa i trudno oczekiwać, aby w najbliższym czasie sięgnął po nią ktokolwiek inny niż Ukraińcy. Żadnej decyzji dotyczącej powrotu Rosjan i Białorusinów wciąż nie ma, a zwłoka może sugerować, że MKOl się waha, a to oznacza, że presja na bonzów z Lozanny znów ma sens.

Thomas Bach bada grunt. Przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) już kilka tygodni temu przyznał, że jego organizacja zastanawia się, w jaki sposób mogłaby przywrócić Rosjan i Białorusinów do sportowej rywalizacji. Wcześniej sam rekomendował wypchnięcie ich na boczny tor po zbrojnej agresji na Ukrainę, ale to była prawda etapu. Dziś wiatr wieje w inną stronę.

Wojna w Ukrainie trwa, stan faktyczny się nie zmienił, rośnie liczba ofiar, ale rok po rozpoczęciu inwazji coraz głośniej słychać głosy tych, którzy skupiają się na prawach człowieka, także w kraju agresora. Istotnym wsparciem zwolenników powrotu Rosjan i Białorusinów do świata sportu było stanowisko sprawozdawczyń Rady Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) Alexandry Xanthaki i Ashwini K.P., które opowiadały o jednoczącym przesłaniu Karty olimpijskiej oraz podkreślały zakaz dyskryminacji ze względu na narodowość.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi