– Dobrze bracie cię widzieć, cieszymy się, że jesteś z nami – słyszmy od nigeryjskiego pastora. Filipiński ministrant z radością przyznaje: „Z waszego kraju pochodzi nasz papież!”, a opiekun kościoła syromalabarskiego serdecznie zaprasza do środka: – Msze i spotkania odbywają się u nas w kilkunastu językach, angielskiego akurat nie ma, ale poczuj chociaż atmosferę i gościnność naszego domu.
Miasto tysiąca baniek
Mundial gości monarchia z wolnością starannie wydzielaną. Piwo zniknęło ze stadionów, ale o procenty w Dausze nietrudno. Granice są dwie: dokument oraz cena. Wystarczy zjechać dwa piętra w dół hotelową windą – albo przeciwnie, 50 w górę – skan paszportu i wita nas Zachód z głośną muzyką oraz lepiącą się od rozlanego alkoholu podłogą.
Mijamy wystrojonych w koszule i markowe dresy Saudyjczyków, którzy wymachują paszportami zdobionymi zdjęciami w kefijach, które za chwilę schowają do kieszeni i zamówią pół pinty piwa za 50 riali, choć przyjechali na mundial z kraju jeszcze bardziej restrykcyjnego niż katarski, ale przecież na szczycie luksusowego hotelu, pod osłoną nocy drobnych grzechów nie widać.
Nie możesz wyjść pod wpływem alkoholu na ulicę, lecz nikt nie zabroni ci przydzwonić głową o bar za zamkniętymi drzwiami. Ulice też, pewnie na chwilę, stają się przestrzenią ostrożnej wolności. Reporterzy francuskiej gazety „L’Equipe” spotkali nawet kobietę rozporządzającą swoimi wdziękami za 500 riali – pracuje w hotelu jako sprzątaczka – choć prostytucja jest zagrożona w Katarze karą więzienia.
Hotele to terytorium neutralne. To one ucieleśniają słowa dyrektora komitetu organizacyjnego mundialu Nassera Al-Khatera, który jeszcze kilka miesięcy temu – na długo przed wykopaniem piwa ze stadionów – wyjaśniał, że spożywanie alkoholu nie jest częścią katarskiej kultury, ale gościnność już tak.
Katar nie jest tak liberalny jak Dubaj ani tak konserwatywny jak Arabia Saudyjska. Śpiew muezzina i śnieżnobiałe galabije współistnieją tu z klubową muzyką i skromnymi strojami kobiet – zwłaszcza nocą, która bywa jednak krótka, bo bary oraz kluby oficjalnie żyją tylko do trzeciej nad ranem, a drzwi wejściowe ochroniarze przymykają już godzinę wcześniej.
Słyszymy, że to miasto tysięcy baniek. Mieszkają w nich Katarczycy, którzy rzadko wychodzą do świata. Widzimy głównie, jak się przeciskają: w czwartkowy wieczór uliczkami śródmiejskiej dzielnicy Msherieb albo na stadionie podczas meczu ich drużyny – w trakcie drugiej połowy, schodami w dół do wyjścia, aby się wyspać przed zaplanowanym na kolejny poranek wyścigiem wielbłądów.
Doping, udawane kalectwo… Brzydsza strona igrzysk paraolimpijskich
Paraolimpijczycy wzbudzają podziw, ale to wyczynowi sportowcy i nieobca jest im pokusa dopingu. W Tokio przypomnieli nam o tym polscy kolarze, którzy po medal mogli pójść na skróty. Farmakologiczny doping to niejedyna choroba sportu niepełnosprawnych, drugą są oszustwa.
Wielka mistyfikacja
Katar podczas mundialu to kolaż wrażeń, które niełatwo uporządkować, tworząc spójny obraz. Z tyłu głowy kołaczą się pytania: co jest prawdą, a co wielką mistyfikacją, jak opłacone przez organizatorów mundialu grupy zagranicznych kibiców.
Widzieliśmy przecież szaleństwo fanów wspierających Meksyk, Brazylię, Argentynę. Herszt brazylijskich ultrasów, któremu Katarczycy opłacili przelot i hotel, opowiadał, jak wędruje po stadionach, mobilizując do dopingu kibiców z innych krajów, ale jednocześnie z zachwytem opowiada o fanatyzmie Marokańczyków.
Widzimy dopieszczone stadiony oraz ukrytą za ogrodzeniem grupę robotników pochylających się nad pękniętą rurą. Spacerujemy po West Bayu jak po Nowym Jorku i kontemplujemy futurystyczne Lusail, mając jednocześnie w pamięci księżycowy krajobraz Asia Town i przejmujące raporty organizacji zajmujących się prawami człowieka. Pielęgnujemy w pamięci historię wyzysku, śmierci robotników, prześladowań osób LBGTQ+ czy pracujących jako pomoce domowe kobiet narażonych na deportację za stosunki pozamałżeńskie, choć wiele z nich padało raczej ofiarami gwałtów.
Może to wszystko jest na chwilę i na pokaz, a po mundialu zniknie jak fatamorgana. Znów będzie w Dausze słychać tylko młoty oraz dźwigi pracujące w 50-stopniowym upale oraz lament ścigających marzenia robotników, którzy strajkują, bo pośrednik znów nie wypłacił głodowej pensji, a jego prowizja sama się nie spłaci.
Pytamy, obserwujemy oraz dotykamy tej rzeczywistości często z niedowierzaniem, próbując rozsunąć kurtynę i przebić mundialową bańkę w poszukiwaniu odpowiedzi, gdzie Katar zmienił się naprawdę, a gdzie tylko udaje, ale i tak wyjedziemy z kołaczącym się w głowie pytaniem, ile zobaczyliśmy podczas mundialu prawdy, a ile wielkiej mistyfikacji z baśni tysiąca i jednej nocy.