Plansze otwierające przybliżają odbiorcy, zwłaszcza spoza Argentyny, wszystko, co trzeba wiedzieć o tej historii. Oto w 1983 r., po siedmiu latach dyktatorskich rządów, zakończył się okres tzw. brudnej wojny, a w kraju przywrócono demokrację. Prezydent Raúl Alfonsín nakazał postawić byłych dowódców przed wymiarem sprawiedliwości. Ci zgodzili się odpowiadać przed trybunałem wojskowym, licząc, że w ten sposób uda im się uniknąć kary za zbrodnie przeciwko ludzkości. Świeżo wybrane władze, nie chcąc do tego dopuścić, przeniosły wreszcie sprawę do sądu cywilnego.

Czytaj więcej

"Enola Holmes": Dziewczyny z zapałkami

Tu zaczyna się historia kreślona przez Santiago Mitre w nagrodzonym Złotym Globem i nominowanym do Oscara utworze „Argentyna, 1985”. Akta postępowania trafiają w ręce Julia Strassera (Ricardo Darín), doświadczonego prokuratora, który – osamotniony na placu boju – werbuje do zespołu początkujących prawników. Wraz z żółtodziobami przygotowuje się do bodaj najważniejszego procesu w historii państwa.

Mitre, stawiając w centrum anegdoty bohatera będącego symbolem walki przeciwko reżimowi, oddaje sprawiedliwość ofiarom junty. Eksponuje świadectwa tych, którzy ucierpieli, oddaje głos poszkodowanym. Reżyser wykazuje się rzetelnością, czasami aż zanadto, przez co całość – choć jej znaczenie dla obywateli Argentyny jest nie do przecenienia – przypomina telewizyjną transmisję (stąd też bliski kwadratowi format obrazu) z momentami nużącej narracyjnie rozprawy. Tak czy inaczej – przekaz jest ważny: nigdy więcej totalitaryzmów.