Markus kochał ich ponad wszystko, przekraczając w swym ślepym uczuciu wszelkie granice śmieszności. Przekonał się o tym Tony, nawykły do small talku Anglik, który rzucił niewinną uwagę, że strasznie gorący wrzesień mamy. Markus odebrał to jako nuklearny atak rasistowski na wszystkie kraje rozwijające się i z nieskrywaną nienawiścią w głosie odparł, że jak komu gorąco, to może sobie do Europy wracać. Bo rzecz działa się w Bagdadzie, gdzie Markus, jako przedstawiciel międzynarodowej organizacji pomocowej, rezydował za późnego Saddama. Mógłby to być początek kolejnej diatryby o tym, jak to naciągacze z organizacji rzekomo charytatywnych opływają w luksusy w tropikach. Ale nie tym razem, wróćmy do naszego przyjaciela Niemca.
Czytaj więcej
Nie da się pomylić poprzednika z następcą, różni ich wizja świata, temperamenty, estetyka wreszcie. A przecież są powody, by cenić i jednego, i drugiego, obu Pieterów Breuglów, ojca i syna.
Mieszkał w pięciogwiazdkowym hotelu z basenem, na który złaziło się międzynarodowe towarzystwo. Plus kilku krajowców, którzy – jak to Irakijczycy, lud pustyni – nie umieli pływać. Dwudziestoparoletnie chłopy okupowały więc brodzik albo grały w piłkę w dużym basenie. Jeden z nich, z narażeniem życia, pływał na rozpaczliwca w poprzek. I tu prysnęła cała Markusowa sympatia do nich: „Nein!!!” – wrzeszczał – „Nie możesz tak pływać, to zakazane! Nein!”. Irakijczycy zignorowali go całkowicie, my patrzyliśmy na niego w osłupieniu. Wspomniany brytyjski przyjaciel, Tony, mruknął, że ostatecznie z każdego Niemca wyjdzie Wagner, ale uśmiechał się tak szelmowsko, że chyba nie pana Ryszarda miał na myśli. Zresztą, Markus nie był Niemcem. Zaraz, spytają państwo, to był, czy nie był?!
Pewien historyk spisywał swego czasu wspomnienia wdowy po Alfredzie Lampem. Opisując jedno ze spotkań, w którym brała udział, powiedziała: „Byli na nim wszyscy: Polacy, Rosjanie, Niemcy, Żydzi, no i my”. Nasz historyk zbaraniał, mrucząc, że właściwie wdowa mogłaby się spokojnie do wszystkich z tych grup zaliczyć. „Jacy my?” – spytał zdumiony. „No, my, komuniści”.
I tu wrócę do Markusa, który oczywiście był Niemcem, i to nie tylko metrykalnie, był nim do szpiku kości, do imentu, był kwintesencją współczesnej niemieckości, w latach 80. miałby wąsy i oglądałby pornole z Teresą Orlowsky. Ale mamy wiek XXI, Markus oczywiście jest gejem, więc pani Teresa odpada i w tych okolicznościach historycznych on ze swej niemieckości wyrósł. Bo, jak się okazuje, można z narodowości wyrosnąć. To, na kogo się wyrasta, jest rzeczą wtórną – pani Lampe na przykład została komunistką, Markus podobnie, bo aktywistą. Zwłaszcza tych drugich mamy teraz pod dostatkiem, żyją zresztą ze swego aktywizmu dostatnio, ale znów, nie poziomem życia darmozjadów się dziś zajmujemy.