Andrzej Łomanowski pisze w „Rzeczpospolitej”, że multimiliarder Jewgienij Prigożyn już od lipca osobiście odwiedza rosyjskie łagry i więzienia, by rekrutować do swojej Grupy Wagnera. Interesują go ponoć wyłącznie bandyci i mordercy, jak choćby Michaił Popkow, seryjny morderca z Angarska na Syberii, który ma na sumieniu 80 morderstw młodych kobiet. Skazany na podwójne dożywocie odsiaduje swój wyrok w Irkucku, gdzie w sprawie przyjęcia oferty Prigożyna przepytała go lokalna prasa. Popkow wyraził zainteresowanie, choć zastrzegł, że wolałby wyjść z więzienia wiosną, bo strasznie boi się mrozów. A więzienie, choć – jak wiadomo – pensjonat z basenem to nie jest, gwarantuje przynajmniej ciepły kąt i miskę gorącej zupy.
Czytaj więcej
Chiny w sprawie covidu muszą się przeprosić z Zachodem.
Nie wiadomo, jak sprawa się skończy, niemniej za szczęśliwą dla Popkowa finalizacją negocjacji z wagnerowcami przemawiają jego niebudzące wątpliwości osobiste kwalifikacje. Jest wielokrotnym mordercą, i choć nie był bandytą, potrafi posługiwać się bardziej skomplikowaną bronią niż siekiery i śrubokręty, którymi pozbawiał życia swoje ofiary. Całe lata spędził bowiem w milicji, przeszedł przeszkolenie ogniowe, dzięki czemu może być na froncie skuteczniejszy niż zwykli gwałciciele czy matkobójcy. Wiemy więc, co na tym zyskają Prigożyn i matuszka Rosja: wykwalifikowaną siłę zbrojną. A co Popkow? Po pierwsze zwolnienie z więzienia, unieważnienie wyroku i zatarcie skazania. Po wtóre 100 tys. rubli miesięcznie podczas sześciomiesięcznego kontraktu i 100 tys. rubli ekstra po powrocie do domu. Kontrakt będzie mógł powtórzyć, o ile – rzecz jasna – przeżyje. A z tym jest już gorzej.
A ci, co nie przeżyją, przestają po prostu być problemem; niektórych chowa się na wagnerowskich cmentarzach, innych spala w przyfrontowych krematoriach, a nielicznym zasłużonym funduje się pamiątkowe tablice w miastach, skąd pochodzą.
Dziś główna areną zaangażowania wagnerowców jest Donbas. Walczy tam dwie trzecie z zatrudnionych najemników. Śmiertelność wśród tej zgrai jest ogromna. Szacuje się, że zaangażowania bojowego nie przeżywa dwóch na trzech zmobilizowanych. Ci, co są w stanie przetrwać, dostają obiecane frukta. A ci, co nie przeżyją, przestają po prostu być problemem; niektórych chowa się na wagnerowskich cmentarzach, innych spala w przyfrontowych krematoriach, a nielicznym zasłużonym funduje się pamiątkowe tablice w miastach, skąd pochodzą. Śmierć psów wojny na froncie jest zresztą dla Prigożyna rozwiązaniem najwygodniejszym; zabici spadają z listy płac, a matuszka pozbywa się ludzkiego śmiecia. Byle przedtem wypełnili zadania bojowe; to istota rzeczy.