– Bez przerwy, ale na początku lat 90. chyba wszyscy tą polityką żyli. Pamiętam zdjęcie mojej klasy maturalnej. Część kolegów trzyma emblematy partii politycznych. Na klasowym zdjęciu! Ale jednak mama była dla mnie nie tyle politykiem, ile przede wszystkim mamą. Ciepłą, troskliwą, poświęcającą nam tyle czasu, ile tylko można...
– A bunt nastolatki? Wkurzała czasem panią?
– Ten bunt był u mnie bardzo malutki. Wiedziałam, że trzaskanie drzwiami może i budzi podziw, ale jednocześnie niszczy drzwi... A zatargi? Zdarzały się, jak w każdym domu. Mama na przykład była strasznym zmarzluchem. Przez cały czas biegała za mną ze sweterkiem, a ja tego nie znosiłam. Jakoś nie mogła pojąć, że po prostu nie jest mi zimno. Kiedy pojawił się Kuba, historia się powtórzyła. Ale ja postawiłam na swoim – śmieje się.
Czasem wygospodarowanie kilku chwil dla bliskich wymagało nie lada determinacji i dyscypliny. – Ale rodzice mieli swoje rytuały, które przez lata pielęgnowali – podkreśla Barbara Nowacka.
Prof. Nowacki: – W naszym domu zawsze były psy, ostatnio dwa grzywacze chińskie. Wieczorami wspólnie z żoną wyprowadzaliśmy je na spacer. Chodziliśmy przez godzinę, rozmawialiśmy... Zawsze też staraliśmy się zjeść wspólne śniadanie. Dla nas to były świętości...
W sobotę też zjedli razem śniadanie. Bardzo wczesne. Wylot do Smoleńska zaplanowany został przecież na siódmą rano. Weekend miał przynieść chwilę wytchnienia po ciężkim tygodniu. Praca to jedno, ale napięcia nie brakowało też w domu. – Basia była w ósmym miesiącu ciąży. W czwartek miała badania, a my opiekowaliśmy się Kubą. Miał wówczas trzy lata. Na szczęście okazało się, że z córką wszystko w porządku – mówi prof. Nowacki. Na wieczór byli umówieni w restauracji ze znajomymi, których poznali podczas wakacji w Wietnamie. W niedzielę znów miał przyjechać do nich Kuba. Brali go do siebie, kiedy tylko mogli. Chodzili na spacery, plac zabaw, rozpieszczali.
Boże, przecież to bez sensu
Kilka godzin później Katarzyna Kądziela wspólnie z przyjaciółkami będzie na spacerze w okolicach Janek. O tej porze roku zwykle organizowały rajd w poszukiwaniu wiosny. Taka babska tradycja. Rozmowy przerwie telefon od jej córki: „Mamo, nie wiem, co się dzieje. Wyszłam z Horacym. Wróciłam, włączyłam telewizor. W TVN siedzi Olejniczak i bardzo płacze...". – Pierwsza myśl: „Iza nie żyje". Druga, zupełnie głupia: „Boże, i jak ja teraz odwołam spotkanie z tą kobietą od przemocy domowej. Przecież nie mam nawet do niej numeru...".
W tym czasie Krzysztof Kwater jedzie autobusem z Gdyni do Warszawy. Nagle program leniwie sączący się z radia zostaje przerwany. Prezydencki samolot spadł... prawdopodobnie zginęli... wszyscy. Boże, przecież to bez sensu. Chwyta za telefon i dzwoni do męża szefowej. Ten potwierdza.
Jolanta Banach sobotni poranek spędzała w domu. Po 9 zadzwoniła zapłakana Danuta Waniek...
Ale to później. Teraz Nowaccy właśnie skończyli śniadanie. Izabela żegna się z mężem, wkłada płaszcz i wsiada do swojego samochodu, zamierza go zostawić na lotnisku. Jeszcze chwila i auto znika za rogiem.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95