Lea Seydoux. Leniwy tytan pracy

37-letnia Francuzka Léa Seydoux konsekwentnie buduje swoją karierę w Europie i w Ameryce. Rzadko się zdarza, by aktorka tak starannie wybierała role.

Publikacja: 16.12.2022 10:00

CHRISTOPHE SIMON / AFP

CHRISTOPHE SIMON / AFP

Foto: CHRISTOPHE SIMON

Należy do pokolenia, które nie musi już dla kariery zmieniać całego życia. Léa Seydoux ma agentów we Francji i w Stanach, przelatuje przez ocean, by zagrać dziewczynę Bonda, i wraca do Paryża, gdzie ma dom, męża, dziecko i gdzie czekają na nią scenariusze skromnych, artystycznych filmów. W dobie szybkich podróży, a gdy pierwsze próbne zdjęcia można wysyłać przez internet i spotykać się na wideokonferencjach, tak funkcjonują najbardziej wzięci aktorzy Europy. Są wśród nich również Polacy, choćby Joanna Kulig, Tomasz Kot czy Marcin Dorociński.

Blichtr sławy? To też już nie dla nich. Léa Seydoux bardziej przypomina „kobietę pracującą” niż gwiazdy w dawnym stylu. Owszem, występuje w kampanii Louisa Vuittona. Ale w czasie wywiadów, niemal bez makijażu, ubrana w dżinsy i koszulę dziadka, pytana o tę reklamę, rzuca dziennikarzom: „No, dobrze, napiszcie, że mam apaszkę Vuittona”.

Nie ukrywa, że kocha Cannes, w którym bywa niemal w każdym roku. Podczas ostatniego festiwalu Léa Seydoux promowała tu dwa swoje filmy. W horrorze science fiction Davida Cronenberga „Zbrodnie przyszłości” była chirurgiem wycinającym wyrastające w ciele jej partnera-artysty zbędne organy, co stawało się performansem dla widzów, a jemu zastępowało przeżywany podczas seksu orgazm. W zrealizowanym przez Mię Hansen-Love „Pięknym poranku”, który wszedł właśnie na ekrany polskich kin, zagrała kobietę, która musi pogodzić się z odchodzeniem ojca.

– Zwykle proponowano mi role kobiet, które były morderczyniami, alkoholiczkami albo przedmiotem pożądania. Tym razem chyba po raz pierwszy wcieliłam się w osobę, z którą wielu widzów może się identyfikować. Jej emocje znamy z życia. Sandra to samotna matka, córka mierząca się z odchodzeniem ojca. Po latach uśpienia budzi się uczucie i radość z seksu. Moja bohaterka przeżywa chwile rozpaczy i szczęścia, ale jest w tym wszystkim bardzo zwyczajna – opowiadała mi aktorka.

Reżyserka Mia Hansen-Love w okresie pandemii straciła ojca, który umarł na covid. Ale wcześniej zdiagnozowano u niego degeneracyjną chorobę mózgu. Inteligentny, otoczony książkami człowiek tracił kontakt z rzeczywistością, jeszcze za życia odpływając w niebyt. Hansen-Love napisała scenariusz „Pięknego poranka”, żeby się z nim pożegnać, ale chciała pozostawić widzom nadzieję. Ona sama, gdy jej ojciec umierał, była w ciąży. Wśród rozpaczy przeżywała radość narodzin dziecka. Filmowa Sandra sama wychowuje córkę, ale w najgorszym dla siebie czasie spotyka dawną miłość. Choć mężczyzna jest żonaty, ich uczucie się odradza.

– Kiedy przeczytałam scenariusz, poczułam wielką empatię w stosunku do Sandry. Wiedziałam oczywiście, że jest alter ego samej Mii. Film miał klarowny przekaz. Szczególnie zaintrygowało mnie pytanie, jakie Mia zadawała: czy można jednocześnie przeżywać chwile najtrudniejsze i najpiękniejsze? To było dla mnie fascynujące doświadczenie. I bardzo osobiste. Chyba pierwszy raz zagrałam kobietę tak bardzo mi bliską – mówi mi aktorka.

Czytaj więcej

Audrey Diwan: My, kobiety mamy prawo do spełniania swoich marzeń

Samotne dzieciństwo w tłumie

Léa Seydoux nie ma perfekcyjnych rysów Catherine Deneuve, ale na ekranie bywa bardzo atrakcyjna. Często drapieżna. Siedząc naprzeciwko niej w czasie wywiadu, pomyślałam, że ta jej ekspansywność to gra. Rzemiosło. Aktorka, która występuje u boku Toma Cruise’a i Daniela Craiga, sprawia wręcz wrażenie nieśmiałej. I w tej nieśmiałości wydaje się bardziej zjawiskowa niż jako dziewczyna Bonda. Mówi powoli, cicho, często spuszcza wzrok, na chwilę milknie, dobiera słowa. Jest w niej jakaś urzekająca delikatność. I właśnie tę subtelność potrafiła z niej wydobyć Mia Hansen-Love w „Pięknym poranku”.

Urodziła się w Paryżu, w 1985 roku. Rosła w Dzielnicy Łacińskiej pełnej kin, teatrów, małych księgarni. I w rodzinie artystów. Jej dziadek ze strony ojca prowadził firmę Pathé, wuj był producentem filmowym i prezesem Gaumonta. Jednak Lea zawsze zaprzecza pytaniu, jakoby „znajomości” kiedykolwiek jej pomogły.

Jej rodzina była patchworkowa. Matka Valérie Schlumberger jest kostiumografką i działaczką społeczną. Léa miała starszą o pięć lat siostrę, dziś stylistkę, i troje rodzeństwa z poprzedniego związku matki. Ojciec Henri Seydoux, współzałożyciel francuskiej firmy technologicznej Parrot, po rozwodzie z Valerie, miał kolejną żonę i kolejnych dwoje dzieci. Léa miała trzy lata, gdy rodzice się rozstali, trochę czasu spędzała z matką, trochę z ojcem. Jak przyznaje, nauczyła się wtedy przystosowywać do otoczenia i okoliczności. Ale też mówi, że wbrew pozorom dzieciństwo spędzone w tłumie bliskich było wyjątkowo samotne.

Odkąd skończyła dziewięć lat, ojciec wysyłał ją na wakacyjne obozy w stanie Maryland. Nie znała języka, przeżywała katusze. Po kilku takich wyjazdach mówiła już po angielsku, jednak uczucie obcości pozostało. Obco czuła się też w Senegalu, dokąd często jeździła z matką, która w Dakarze prowadziła stowarzyszenie działające na rzecz dzieci ulicy. Léa nie potrafiła też wtopić się w młodzieżowe środowisko paryskiej szkoły: nie lubiła się uczyć, niełatwo przychodziło jej nawiązywanie kontaktów. Stąd ciągła alienacja. I subiektywne poczucie, że miała nieszczęśliwe dzieciństwo. – Byłam bardzo nieśmiała, żyłam we własnej bańce – mówi.

Dziś jest matką pięcioletniego George’a. Wychowuje go razem z wieloletnim partnerem, niemającym nic wspólnego ze środowiskiem artystycznym. – Wiem, często wyjeżdżam, dużo pracuję, ale bardzo się staram, żeby George miał szczęśliwe dzieciństwo. A dla mnie samej czas spędzony z nim jest najpiękniejszy – twierdzi aktorka.

Wielki sukces, a potem afera

Jako młoda dziewczyna chciała zostać śpiewaczką. Miłość do opery odziedziczyła po jednej ze swoich babć. Gdy zakochała się w aktorze, chcąc mu zaimponować, jeszcze przed maturą zapisała się na kursy aktorskie dla młodzieży, a potem dostała się do szkoły teatralnej. Serca mężczyzny nie zdobyła, ale zawód tak.

W 2005 roku pojawiła się w filmie „Mes Copines”, wkrótce potem podjęła jeszcze studia w słynnym Actor’s Studio w Nowym Jorku. Nie została jednak w Stanach, wróciła do kraju, a Francuzi się jej talentem zachwycili. W 2009 i 2011 roku została nominowana do Cezara dla odkrycia roku za filmy „Piękna” Christophe’a Honore i „Piękny kolec” Rebeki Zlotowskiej.

Naprawdę jednak jest kariera wybuchła rok później, gdy zagrała w filmie Abdellatifa Kechicha „Życie Adeli. Rozdział 1 i 2”.

Francuz tunezyjskiego pochodzenia luźno zekranizował powieść graficzną Julie Maroh „Niebieski to najcieplejszy kolor”. Opowiedział o nastolatce, która dojrzewa i odnajduje się w związku z inną kobietą. O człowieku z poczuciem inności, który musi zmierzyć się z nietolerancją otoczenia. Ale też o różnicach wynikających z pochodzenia z innych społecznych klas i środowisk wyznających odmienne wartości, nieuchronnie doprowadzających do rozpadu związku.

Trwające trzy godziny „Życie Adeli. Rozdział 1 i 2” kręcone było niemal jak paradokument. Kamera podchodzi tu do bohaterów bardzo blisko, podsłuchuje ich rozmowy, obserwuje drobne gesty. Kechiche, jak nikt dotąd, pokazywał też sceny seksu dwóch kobiet. I nie byłoby tego filmu bez dwóch śmiałych aktorek. Léa Seydoux i Adèle Exarchopoulos były prawdziwe w każdym geście i spojrzeniu.

To była canneńska Złota Palma – bardzo odważna i piękna, bo jury doceniło dzieło świeże, wnoszące do kina nową jakość. A także po raz pierwszy i jedyny w historii festiwalu – postanowiło, że główne canneńskie trofeum wędruje nie tylko do reżysera, lecz również do dwóch młodych aktorek.

Jednak po tym sukcesie rozpętała się wokół filmu afera. Ekipa skarżyła się na niedopuszczalne warunki pracy podyktowane przez Kechiche’a, który czasami wymagał 100 dubli każdego ujęcia. Wypowiedziała się też Seydoux. Jej długa sekwencja lesbijskiego seksu z Adèle Exarchopoulos była kręcona dziesięć dni. Wszyscy poświadczali, że sceny nie były udawane, a Abdellatif Kechiche wymagał pełnego naturalizmu, pozbycia się u aktorek wszelkich hamulców i bardzo źle je traktował. W jednym z wywiadów oświadczyła wręcz, że na planie czuła się „jak prostytutka”. Reżyser, zdeprymowany jej opowieściami, zamieścił w internecie oświadczenie, że pozwie ją za „oszczercze” wywiady do sądu. Léa załamała się i w czasie konferencji prasowej w Los Angeles zapłakana powiedziała, że jej uwagi zawsze dotyczyły stylu pracy Kechiche’a na planie, ale jako artystę bardzo go wysoko ceni.

Wszystko to działo się kilka lat przed powstaniem ruchu #metoo. Dzisiaj spór aktorki i reżysera zapewne wyglądałby inaczej. Léa Seydoux zresztą po kilku latach dodała swoje zarzuty do długiej litanii przewin Weinsteina. W 2017 roku w „Guardianie” ukazał się tekst, w którym opisywała, jak szef Miramaxu, proponując rolę, zaprosił ją do hotelowego pokoju i próbował napastować seksualnie. Broniła się i wybiegła z jego apartamentu zniesmaczona. Potem wielokrotnie była świadkiem molestowania przez niego innych aktorek.

Ale przecież niedawno, już z dystansu, w wywiadzie dla „Harper’s Bazaar” powiedziała: – To wspaniale, że kobiety wreszcie mówią pełnym głosem. W wielu krajach ich sytuacja jest okropna. Rozumiem też, że w poprzednich pokoleniach musiały walczyć o swoją pozycję. Osobiście nigdy nie czułam się gorsza od mężczyzn. Nigdy nie myślałam, że nie mogę czegoś zrobić, bo jestem kobietą. Choć wiem, że mam szczęście, bo mieszkam w kraju, w którym jestem wolna.

Dzisiaj, wspominając „Życie Adeli” z perspektywy czasu, też jakby zapomina o najgorszych doświadczeniach. – Ten film zmienił moje życie – przyznaje.

To prawda. Od tamtej pory Léa Seydoux gra nieustannie. Po obu stronach oceanu. W filmach artystycznych i komercyjnych. A galeria artystów, z którymi pracowała jest dziś prawdziwie imponująca. – Kocham reżyserów europejskich, jestem bardzo ciekawa amerykańskich – mówi mi aktorka.

Czytaj więcej

Mocne związki z życiem polskiego kina

Dwukrotna dziewczyna agenta

Amerykańska przygoda francuskiej aktorki zaczęła się wcześnie. Zagrała w „Bękartach wojny” Quentina Tarantino w 2008 roku. Była na ekranie zaledwie kilka minut, ale spędziła z ekipą miesiąc. Tarantino lubi mieć swoich aktorów blisko, a jej to odpowiadało. Patrzyła na „wielkich” kina, chłonęła. Rok później wystąpiła u Ridleya Scotta. W „Robin Hoodzie” zagrała Isabellę Angouleme. To znów nie była wielka rola, ale za to w zespole, w którym byli m.in. Russell Crowe i Cate Blanchett, Max von Sydow i William Hurt. Potem przyszedł epizod w „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena, wreszcie została morderczynią w „Mission Impossible – Ghost Protocol”, gdzie pytała Jeremy’ego Rennera: „Jak dobry jesteś?”. A słysząc: „Najlepszy”, rzucała: „Ja zabijam najlepszych”.

To jednak było dopiero przecieranie amerykańskich szlaków. Prawdziwa kariera za oceanem wybuchła właśnie po Złotej Palmie za „Życie Adeli”. Odważną Francuzkę dostrzegł ekstrawagancki Wes Anderson. W 2014 roku zagrała w jego „Grand Budapest Hotel”, a przed dwoma laty w „Kurierze Francuskim z Liberty”. No i dostała rolę, o jakiej marzy niejedna młoda (i nie tylko młoda) aktorka. Została dziewczyną Bonda. Na dodatek – interesującego, całkowicie odświeżonego przez Daniela Craiga.

W wyreżyserowanym przez Sama Mendesa „Spectre” zagrała Madeleine Swann, psychiatrę, w której agent 007 się zakochuje. Pokiereszowaną przez życie, ale silną. Pięć lat później wcieliła się w tę bohaterkę po raz kolejny. Przed nią tylko Eunice Gayson wystąpiła w „Bondach” dwukrotnie – w „Dr No” i „From Russia with Love”. Zwykle takie dziewczyny były wyłącznie zabawkami Bonda albo – jeśli okazywały się czarnymi charakterami – po prostu ginęły. Jednak świat się zmienił, więc zmienił się i agent 007.

Dziś od niezłomnych herosów wolimy tych, co nie zawsze sobie ze wszystkim radzą, upadają, ale i potrafią wstać. Zmęczona twarz Craiga robiła większe wrażenie niż męska fizjonomia Connery’ego czy uroda Brosnana. Bond Daniela Craiga, odkrywając powiązania władzy i biznesu, mocno stąpał po ziemi. Bywał ranny, zmęczony i wściekły, czasem przegrany. A także naprawdę zakochany. Właśnie w Léi Seydoux.

– W czasach #MeToo Madeleine nie mogła już być zabawką – mówi aktorka. – Jest kobietą silną, która wie, czego chce.

Wydaje się, że Léa Seydoux też wie, czego chce. Zadomowiła się na amerykańskim rynku, gdzie poza Ridleyem Scottem, Quentinem Tarantino, Woodym Allenem, Wesem Andersonem spotkała się na planie z Davidem Cronenbergiem, Xavierem Dolanem, Samem Mendesem, Carym Fukunagą. W Europie w ostatnich ośmiu latach zagrała m.in. w „Saint Lorent” Bertranda Bonello, „Dzienniku panny służącej” Benoit Jacquota, „Lobsterze” Yorgosa Lanthimosa, „Kursku” Thomasa Vinterberga, „Oszustwie” Arnauda Desplechina, „Historii mojej żony” Ildiko Enyedi, ‚France” Bruno Dumonta. Wreszcie w „Pięknym poranku” Mii Hansen-Love. Ta lista tytułów i nazwisk to świadectwo, z jaką konsekwencją 37-letnia dzisiaj Francuzka porusza się po świecie, znajdując wspólny język z twórcami francuskimi, z Amerykanami, Duńczykiem, Grekiem czy Węgierką.

Gra dużo. Mówi, że nie ma w sobie tego częstego u aktorów lęku przed milczącym telefonem.

– Pandemia była trudnym doświadczeniem – przyznaje. – Życie stanęło, zwłaszcza na początku, a wokół było tyle tragedii. Ale dla mnie ten czas miał też swoje plusy, pozwolił znacznie więcej czasu spędzić z George’em. Chyba świetnie się rozumiemy. Razem z moim partnerem robimy wszystko, by nasz syn nie czuł się samotny jak ja kiedyś. I on jest chyba bardzo szczęśliwym dzieckiem.

Kiedy jednak tylko lockdowny się skończyły, Léa Seydoux z radością wróciła na plan. W czasie pandemii z przerwami pracowała z Cronenbergiem i z Mią Hansen-Love nad „Pięknym porankiem”. Mimo wszelkich środków ostrożności obie przypłaciły to dwukrotnym zachorowaniem na covid. Léi drugie przytrafiło się tuż przed festiwalem w Cannes w 2021 roku, na którym w konkursie i w sekcjach towarzyszących były aż cztery (!) jej filmy. A ona nie mogła ruszyć się z domu, choć chorobę przechodziła bezobjawowo.

W tym roku już na festiwal dojechała. I nie kryła radości, że życie, także to filmowe, wraca do normy. – Bez kina byłoby mi trudniej egzystować – mówi mi. – Ono oddala ode mnie frustracje, pozwala stać się członkiem grupy, pracować z ludźmi, którzy mi imponują swoją wizją świata i sztuki.

Znów więc nie schodzi z planu. Wystąpiła w drugiej części „Diuny” Denisa Villeneuva, zagrała główną rolę w futurystycznym science fiction Bertranda Bonellego „La Bete”. Umówiła się na kolejny film „The Shrouds” z Davidem Cronenbergiem. Ma wystąpić w nowej wersji „Emmanuelle”, którą zrealizuje niedawna zwyciężczyni festiwalu weneckiego Audrey Diwan. A wreszcie chodzą plotki, że choć James Bond zginął w swoim ostatnim filmie, mogą w kolejnym wrócić na ekran Madelaine Swann i ich mała córka. Jak na osobę, która mówi o sobie, że jest leniwa, plany Léi Seydoux są całkiem obfite.

– Sama się sobie dziwię – przyznaje. – Ale czasem myślę, że może moja miłość do kina jest większa od miłości do nic nierobienia.

Więc jeszcze tylko pytam, jaką wskazówkę dałaby młodszym koleżankom, które dzisiaj wchodzą do zawodu. A Léa Seydoux swoim zwyczajem chwilę myśli, po czym mówi: – Mam wrażenie, że w aktorstwie ważne jest to, co się zagra, ale również to, czego się nie zagra.

Czytaj więcej

Deneuve. Niezależna dama światowego kina
Léa Seydoux z Camille Leban Martins w filmie „Piękny poranek”

Léa Seydoux z Camille Leban Martins w filmie „Piękny poranek”

materiały prasowe

Należy do pokolenia, które nie musi już dla kariery zmieniać całego życia. Léa Seydoux ma agentów we Francji i w Stanach, przelatuje przez ocean, by zagrać dziewczynę Bonda, i wraca do Paryża, gdzie ma dom, męża, dziecko i gdzie czekają na nią scenariusze skromnych, artystycznych filmów. W dobie szybkich podróży, a gdy pierwsze próbne zdjęcia można wysyłać przez internet i spotykać się na wideokonferencjach, tak funkcjonują najbardziej wzięci aktorzy Europy. Są wśród nich również Polacy, choćby Joanna Kulig, Tomasz Kot czy Marcin Dorociński.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS