Audrey Diwan: My, kobiety mamy prawo do spełniania swoich marzeń

Restrykcyjne prawo nie zmniejsza liczby zabiegów przerwania ciąży, tylko sprawia że rośnie aborcyjne podziemie – mówi reżyserka „Zdarzyło się”, ekranizacji prozy Annie Ernaux, która otrzymała w tym roku literackiego Nobla. Rozmowa z Audrey Diwan, Reżyserką

Publikacja: 14.10.2022 17:00

Reżyserka „Zdarzyło się” nie zamierzała oceniać ani przyjaciółek, które nie chciały pomóc bohaterce,

Reżyserka „Zdarzyło się” nie zamierzała oceniać ani przyjaciółek, które nie chciały pomóc bohaterce, bo jak pytała jedna z nich: „Co, chcesz za nią iść siedzieć?”, ani chłopaka, który był ojcem dziecka, ani nawet lekarzy

Foto: Rzeczpospolita/Dorota Reksińska

Plus Minus: Jak trafiła pani na książkę Annie Ernaux?

Proza Ernaux towarzyszyła mi od bardzo wczesnej młodości. Naprawdę kocham tę autorkę. Jej książki pomogły mi zbudować mój wewnętrzny świat. Ciekawe, że właśnie tej jednej, wydanej w 2000 r. powieści – „Zdarzyło się” – nie znałam. Polecił mi ją znajomy, gdy sama przeszłam aborcję i czułam potrzebę rozmowy na ten temat z kimś, kto miał podobne doświadczenie. Czytając, przeżyłam szok, bo zdałam sobie sprawę, jakie to szczęście, że moja decyzja o usunięciu ciąży nie była obciążona tym, przez co muszą przechodzić kobiety w krajach, w których jest to nielegalne. I co było też udziałem Francuzek przed rokiem 1975, kiedy aborcja była jeszcze w moim kraju przestępstwem.

Ernaux opisała przecież własną historię. Dramat, który stał się jej udziałem w roku 1963.

Tak. Zaszła w ciążę, gdy nie była jeszcze gotowa na wychowywanie dziecka. Chciała skończyć studia, osiągnąć w życiu coś, co wydawało jej się ważne. Zostać artystką, osobą samodzielną, spełniającą swoje marzenia. Chciała pisać, ze środowiska robotniczego przedrzeć się do intelektualnej elity kraju. Więc ta ciąża zdarzyła się za wcześnie. Obowiązujące w latach 60. prawo sprawiło, że musiała się poddać aborcji nielegalnej. A to zawsze łączy się z potworną traumą. Nie wiesz, czy zabieg zostanie przeprowadzony profesjonalnie i czy ktoś na ciebie nie doniesie policji, a więc czy nie skończysz w szpitalu lub w więzieniu. A nawet więcej: czy przeżyjesz? Książka Ernaux utkwiła mi w pamięci, bolała. „To taki dziwny, intymny thriller” – myślałam. Półtora roku się z tym mierzyłam, aż zrozumiałam, że właśnie na taki materiał czekałam.

Co w „Zdarzyło się” było dla pani najważniejsze?

Opowieść o wolności. O tym, że kobieta ma prawo do rozwoju, spełniania swoich marzeń. Do miłości, także tej fizycznej, do pożądania i przyjemności. A przede wszystkim do decydowania o własnym ciele i własnym życiu.

Ernaux chętnie zgodziła się na ekranizację swojej powieści?

Tak. Spędziłyśmy razem cały dzień. Chyba jej ta propozycja sprawiła radość. Przyznała, że to właściwie jedyna jej książka, która nie miała żadnego odzewu medialnego, nie cieszyła się zainteresowaniem dziennikarzy, recenzentów. Odpowiedziała mi na wszystkie pytania, wyciągnęła z pamięci szczegóły, które nie były ważne dla powieści, ale musiały zaistnieć w filmie. Wiele dowiedziałam się o jej rodzinie. Annie dała mi też zapisy wspomnień kobiet, które przeszły nielegalną aborcję. Naprawdę bardzo dramatyczne. W czasie tego spotkania chyba się polubiłyśmy. Potem wysłałam jej trzy kolejne drafty scenariusza.

Czytaj więcej

Deneuve. Niezależna dama światowego kina

Czy łatwo było znaleźć dla tego projektu producentów i fundusze?

A jak pani myśli? Wszędzie słyszałam: „Po co robić taki film? Jesteśmy we Francji, gdzie aborcja nie jest przestępstwem. Kogo zainteresuje taki temat?”. Byłam wściekła, słysząc taką argumentację. „A jak ktoś przyjdzie do was ze scenariuszem o rewolucji francuskiej, to powiecie: Po co robić taki film? Przecież dzisiaj we Francji nikt nie ścina królom głów? Ba, nawet królów już nie ma?”. W końcu „Zdarzyło się” powstało głównie dzięki wytrwałości producentów mojego pierwszego filmu Édouardowi Weilowi i Alice Girard. Oni po prostu we mnie uwierzyli.

Znalazła pani świetną odtwórczynię głównej roli. Anamaria Vartolomei ma w sobie naturalność i siłę.

Wybór aktorki był dla mnie ważny, bo we Francji wszyscy znają Annie Ernaux, a przecież ta dziewczyna z filmu, studentka literatury, to właśnie ona. Szukałam kogoś, kto zrozumie tekst i stanie się moim intelektualnym partnerem. Ja nigdy nie robię regularnych castingów, raczej długie warsztaty. Ale kiedy do studia weszła Anamaria, wiedziałam, że to ona. Potem przez wiele miesięcy razem pracowałyśmy, zwłaszcza że zdjęcia opóźniały się z powodu lockdownów. Przesyłałyśmy sobie filmy, takie jak „Rosetta” braci Dardenne, „Słoń” Gusa Van Santa, „Fish Tank” Andrei Arnold, „Bez dachu i praw” Agnès Vardy czy „Dziewczyna” Lukasa Dhonta. Opowieści o ludziach wyrzuconych na margines, którzy muszą walczyć o siebie. W naszych rozmowach nazywałyśmy bohaterkę „Zdarzyło się” żołnierzem. Bo to nie jest film o moralności, nie próbowałyśmy się zastanawiać, czy powinna dokonać aborcji, czy nie. Ona podjęła decyzję i musiała – jak na polu bitwy – spełnić swój cel. I tak miała ją grać Anamaria.

Bardzo to rzeczywiście po wojskowemu brzmi. Ale przecież w pani filmie jest mnóstwo emocji.

Chcieliśmy, żeby najbardziej czuło się je w ciszy, gdy dopadają człowieka wątpliwości, złe myśli, lęk. Zresztą, przyznam się, że my wszyscy też nie byliśmy na planie z kamienia. Ja sama podczas kręcenia jednej ze scen się rozpłakałam. Łzy ciekły mi po policzkach, zaczęłam pociągać nosem. Aż podszedł do mnie jeden z naszych dźwiękowców i poprosił: „Audrey, odejdź dalej, bo słyszę twój płacz, a nie słowa aktorów”.

Opowiadając historię swojej bohaterki, całkowicie wstrzymuje się pani od ocen moralnych. Nie pyta pani również, dlaczego Anne jest w tym dramacie sama. 

Rzeczywiście nie chciałam w „Zdarzyło się” niczego oceniać: chłopaka, który był ojcem dziecka, przyjaciółek, które nie chciały jej pomóc, bo jak pytała jedna z nich: „Co, chcesz za nią iść siedzieć?”. A nawet lekarzy, którzy odmawiali mojej bohaterce pomocy. Gdyby ktokolwiek doniósł na nich na policję, straciliby prawo wykonywania zawodu. Z jednej strony wiedzieli, że skazują swoją pacjentkę na pokątnie przeprowadzany zabieg, z drugiej – nie chcieli dla niej ryzykować swojej pracy i życia. Co też jest zrozumiałe.

Jednocześnie w kilku znaczących scenach podkreśla pani, jak ważny jest seks w życiu młodej kobiety. I przypomina, że ma ona do niego prawo, takie samo jak młody mężczyzna.

Annie pisała bardzo dużo o seksie, ale w innych książkach. W „Zdarzyło się” – nie, więc te sceny pochodzą z mojego własnego doświadczenia. Uznałam, że powinny się w filmie znaleźć. Choćby po to, żeby przełamać hipokryzję, jaka zwykle towarzyszy rozmowom o „uprawianiu miłości”. Mężczyzna ma prawo opowiadać o swoich doznaniach i przygodach. Kobieta nie. A jak zajdzie w ciążę, to „sama sobie jest winna, bo źle się prowadziła”. Wolność jest zarezerwowana tylko dla połowy ludzkości.

Autorka książki, pani i Anamaria Vartolomei pochodzicie z trzech różnych generacji. Rozumiałyście się? 

Łączyły nas bardzo dobre relacje. Ja, jak już wspomniałam, zawsze uwielbiałam prozę Annie Ernaux. Choć miałyśmy inne doświadczenia życiowe, nie było między nami przepaści. Anamaria, kiedy się spotkałyśmy, miała niewiele ponad 20 lat. Jest z pochodzenia Rumunką, we Francji znalazła się z rodzicami jako sześciolatka. Nie znała książek Ernaux. Sięgnęła po nie na moją prośbę. Dużo rozmawiałyśmy i widziałam, jak ta młoda dziewczyna zmieniała się i dorastała jako człowiek. Myślę, że praca przy naszym filmie wymagała od niej odwagi i uczciwości. I chyba wszystkie trzy dobrze się zrozumiałyśmy.

Było już kilka ważnych filmów o aborcji. Któryś z nich panią zainspirował?

Generalnie staram się nie porównywać cudzych filmów ze swoimi. To droga donikąd. Blokada. Ale w przypadku „Zdarzyło się” dużo myślałam o „4 miesiącach, 3 tygodniach i 2 dniach” Cristiana Mungiu. Zastanawiałam się, czy będę potrafiła zrobić coś równie przejmującego. Potem jednak uznałam, że to idiotyczne pytanie. Akcja „4 miesięcy...” toczyła się w Rumunii, w komunizmie, w czasach rządów Ceausescu. To była kompletnie inna opowieść. Bardzo polityczna. Zrozumiałam, że muszę uwolnić się od myślenia o tym filmie. Mierzyłam się przecież z innymi problemami. We Francji wokół aborcji wciąż panuje coś w rodzaju zmowy milczenia. Mężczyźni są wychowywani w przeświadczeniu, że ciąża, dziecko to sprawa kobiety. My z kolei mamy w ciszy znosić swój los. Aborcja niesie ze sobą poczucie winy i wstyd. W naszej kulturze to był zawsze temat drażliwy i myślę, że nadal niewiele się w tej kwestii zmienia.

Czytaj więcej

Joaquin del Paso: W Łodzi odbijały się filmy, które znałem

Mówiąc w czasie promocji „Zdarzyło się” o własnym zabiegu, chce pani tę ciszę przełamać?

A myśli pani, że to dla mnie takie proste? Pamiętam, że lecąc samolotem do Wenecji, zastanawiałam się, czy w czasie konferencji prasowej powinnam powiedzieć, że ja też mam za sobą doświadczenie usunięcia ciąży. I pomyślałam: przez trzy lata pracowałam nad filmem, by otworzyć jakieś drzwi, sprzeciwić się hipokryzji. Uczciwość wymagała, żebym sama nie schowała się za kotarą milczenia.

W ciągu ostatnich 60 lat prawo do przerywania ciąży zostało złagodzone w ponad 30 krajach świata, ale przecież w wielu państwach, między innymi w moim, obowiązuje dziś bardzo restrykcyjny zakaz aborcji. Prawo zaczyna zmieniać się nawet w wielu stanach w USA. A jednocześnie według ubiegłorocznych danych Amnesty International na całym świecie jedna ciąża na cztery kończy się aborcją.

Dla mnie to jest absolutnie przerażające. Kiedy dotarła do mnie informacja o zmianach w prawie amerykańskim, myślałam, że to fake news. Niestety, nie było to przekłamanie. Historia i powtarzające się tragedie niczego nas nie uczą. A przecież Amnesty International dysponuje także wiarygodnymi danymi z ostatniego roku i wiadomo, że restrykcyjne prawo nie zmniejsza liczby zabiegów przerwania ciąży, tylko sprawia, że rośnie aborcyjne podziemie. Kobiety zamożne mogą pojechać za granicę, do dobrej prywatnej kliniki. Te, których na to nie stać, są skazane na niebezpieczeństwo powikłań, a w skrajnych przypadkach – nawet utraty życia. Trzeba głośno pytać, ile bólu i upokorzeń muszą znieść te dziewczyny.

Kino może coś zmienić? Filmy, takie jak pani „Zdarzyło się” czy poruszające „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” Elizy Hittman o nastolatce z Pensylwanii, która jedzie do Nowego Jorku, by tam przerwać ciążę, mogą przerazić tych, którzy optują za karaniem kobiet i lekarzy dokonujących aborcji?

Nie sądzę, ale może pozwolą komuś zrozumieć ogrom tragedii kryjący się za bezosobowymi paragrafami, może zasieją w kimś odrobinę empatii. Po jednej z projekcji podszedł do mnie młody mężczyzna i powiedział, że czuje ból we własnym brzuchu... Wielokrotnie po seansach rozmawiałam z przeciwnikami aborcji. Niektórzy z nich nie kryli, że przeżyli szok. Ogromnie mi zależy na takich widzach. To jasne, film nie zmieni biegu historii. Ale może zasieje w kimś wątpliwości. Bliskie spotkania z innymi ludźmi odciskają się na nas. Ja sama jako pisarka, scenarzystka, reżyserka podróżowałam przez wiele żyć. I one zawsze w jakiś sposób mnie zmieniały.

Czytaj więcej

Jak kino pokazuje europejską biedę

Czy Złoty Lew, którego wywiozła pani z festiwalu w Wenecji, pomógł pani dotrzeć z filmem do widzów?

Zdecydowanie tak. Zyskaliśmy dystrybutora amerykańskiego, co szczególnie mnie cieszy w czasach zaostrzania prawa aborcyjnego w Stanach. Film wszedł na ekrany w wielu krajach Europy, a także w Brazylii, Japonii, w Indiach, Tajwanie czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Zdaję sobie sprawę, że w wielu miejscach świata „Zdarzyło się” – nawet wbrew moim zamiarom – jest kinem politycznym.

Co chciałaby pani widzom i widzkom z tych krajów powiedzieć?

Bądźcie silni i nie zgadzajcie się na milczenie.

Plus Minus: Jak trafiła pani na książkę Annie Ernaux?

Proza Ernaux towarzyszyła mi od bardzo wczesnej młodości. Naprawdę kocham tę autorkę. Jej książki pomogły mi zbudować mój wewnętrzny świat. Ciekawe, że właśnie tej jednej, wydanej w 2000 r. powieści – „Zdarzyło się” – nie znałam. Polecił mi ją znajomy, gdy sama przeszłam aborcję i czułam potrzebę rozmowy na ten temat z kimś, kto miał podobne doświadczenie. Czytając, przeżyłam szok, bo zdałam sobie sprawę, jakie to szczęście, że moja decyzja o usunięciu ciąży nie była obciążona tym, przez co muszą przechodzić kobiety w krajach, w których jest to nielegalne. I co było też udziałem Francuzek przed rokiem 1975, kiedy aborcja była jeszcze w moim kraju przestępstwem.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS