Sceny, które rozgrywały się w ostatnich dniach na ulicach chińskich miast, przypominały bardziej dystopijne science fiction albo gry typu „Cyberpunk” niż codzienność. Po ulicach biegały oddziały policjantów ubranych w szczelne białe skafandry mające zapobiegać przenoszeniu się zakażeń, za nimi jechały dziwaczne pojazdy wyposażone ni to w armatki wodne, ni to w jakieś dysze rozpylające środki dezynfekcyjne. Oddziały stworów nie z tej ziemi goniły demonstrantów, którzy protestowali przeciw polityce władz w sprawie covidu. Z każdym kolejnym dniem protesty były coraz ostrzej tłumione – tych, którzy demonstrowali w ubiegły weekend, zaczęto wzywać na policję, studentów odesłano do domu, by kampusy nie stały się rozsadnikiem buntu, podczas którego zupełnie nieoczekiwanie zaczęły już padać polityczne hasła. Buntownicy domagali się nawet odejścia Xi Jinpinga, któremu właśnie komunistyczna partia Chin precedensowo przedłużyła kadencję.
Czytaj więcej
Hasła przewodnie Marszu Niepodległości są wyrazem frustracji i obawy o to, co zostanie z polskości w zderzeniu z globalizacją, otwartymi granicami, kosmopolityzmem czy migracją.
Magazyn „The Economist” postawił ważne pytanie: w jaki sposób w ubiegły weekend w wielu miejscach Chin wybuchły spontaniczne protesty, skoro w kraju tym istnieje totalna cenzura? Wszak istnieje tam najbardziej zaawansowany na świecie system cyfrowej inwigilacji obywateli. I owszem, nieźle zadziałał ex post, bo pomógł później rozpoznać uczestników nielegalnych zgromadzeń i wezwać ich na komisariaty policji. Ale wcześniej w chińskiej infosferze pojawiło się mnóstwo przekazów na temat protestów, choć na co dzień tematy niewygodne dla władzy są skutecznie blokowane.
Z każdym kolejnym dniem protesty były coraz ostrzej tłumione – tych, którzy demonstrowali w ubiegły weekend, zaczęto wzywać na policję, studentów odesłano do domu, by kampusy nie stały się rozsadnikiem buntu, podczas którego zupełnie nieoczekiwanie zaczęły już padać polityczne hasła.
Teza, którą postawił chiński korespondent „Economista”, brzmi interesująco: fala oburzenia na śmierć dziesięciu osób w pożarze, do którego z powodu kwarantanny nie dopuszczono na czas ratowników, była tak wysoka i tak szeroka, że cenzorzy nie nadążyli z usuwaniem materiałów zalewających internet. Zarówno cenzura oparta na sztucznej inteligencji, czyli algorytmy przeszukujące sieć w poszukiwaniu zakazanych treści, jak i ta oparta na inteligencji białkowej – w postaci przeciążonych obowiązkami pracownikami urzędu cenzury – po prostu nie dały rady. Powszechność protestu, miliony postów, zdjęć, gifów, filmów stworzyły masę krytyczną, która przełamała mechanizmy obrony systemu cenzury i inwigilacji.W dużej mierze wynikało to z powszechności problemu – dość wspomnieć, że na początku ubiegłego tygodnia izolacji z powodu zagrożenia covidem poddanych było w Chinach 2 miliony osób. Lęk przed zamknięciem dotyczył kolejnych dziesiątek czy nawet setek milionów. Przy czym nie chodzi tu o sprawę czysto polityczną – z którą jeden będzie się zgadzał, a inny nie. Chodziło o sprawę tak fundamentalną jak wolność osobista, ograniczana drakońską polityką antycovidową, która od trzech lat dotyka społeczeństwa. I uderza najmocniej w nową klasę średnią, na której lojalności budowana była potęga partii komunistycznej. Gdy znów na długie tygodnie zamyka się szkoły, uczelnie, odcina od świata dzielnice i całe miejscowości, bunt narasta.