Dlaczego nie powstaje antyukraińska partia pokoju

Choć sytuacja zdawałaby się temu sprzyjać, w Polsce nie powstaje, nawet poprzez zmianę linii, silne ugrupowanie domagające się w imię „realizmu” ograniczenia wsparcia dla Ukraińców w ich konflikcie z Rosją. Paradoksalnie, zawdzięczamy to pewnej patologii na naszej scenie politycznej.

Publikacja: 25.11.2022 10:00

Pogrzeb jednej z ofiar tragedii w Przewodowie, 20 listopada 2022 r. W sieci wiele było głosów, by do

Pogrzeb jednej z ofiar tragedii w Przewodowie, 20 listopada 2022 r. W sieci wiele było głosów, by domagać się przeprosin od Kijowa

Foto: Darek Delmanowicz/pap

Jestem wdzięczny prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Pytany przez Bogdana Rymanowskiego w wywiadzie dla Polsat News, czy temat rakiety, która spadła w Przewodowie, nie oznacza ujawnienia rozbieżności między interesem polskim i ukraińskim, nie tylko zaprzeczył. To byłoby tylko konwencjonalną obroną generalnego kierunku polskiej polityki. Prezydent z wyraźną emocją stanął w obronie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, powołując się na przyjaźń z nim. Odrzucił krytykę władz ukraińskich sformułowaną przez pewnego francuskiego generała. Przypomniał, że Zełenski stoi na czele kraju, na który nieustannie spadają rosyjskie rakiety i bomby. Że w takiej sytuacji możliwe jest wszystko: zdanie się przez rządzących Ukrainą na niepewne informacje, uleganie takim czy innym emocjom.

Duda odrzucił zarazem taką interpretację zdarzeń, że oto Ukraina swoimi oskarżeniami wobec Rosji chce świadomie wciągnąć Polskę czy całe NATO do wojny. Choć o możliwej nadziei Kijowa na rozszerzenie konfliktu mówił kilka dni wcześniej, w tym samym Polsat News, jego urzędnik Jakub Kumoch. Wyrażając skądinąd zrozumienie dla takiej postawy, którą wykazywałby się zapewne każdy kraj broniący się samotnie przed silniejszym agresorem.

Takie osobiste zaangażowanie prezydenta to dowód, że czasem w polityce międzynarodowej możliwy jest choćby ślad kierowania się uczuciami wyższymi, moralnością. Jest to tym istotniejsze, że historia z Przewodowa jednak coś zmieniła.

Czytaj więcej

Dlaczego nie powstaje antyukraińska partia pokoju

Czy Ukraina powinna przepraszać?

Z regularnego zaglądania do mediów społecznościowych można się było dowiedzieć, że nie tylko rosyjskie trolle czy wyznawcy antyukraińskich fobii spod znaku skrajnej prawicy zareagowali po wielogodzinnym wyczekiwaniu na werdykt mniej lub bardziej otwartą krytyką Zełenskiego za trzymanie się wersji o „rosyjskiej rakiecie”. Takie były głosy zwykłych, czasem reprezentujących nawet wysoki poziom politycznej analizy Polaków. Nie ma badań, więc trudno orzec, jaki to procent ogółu naszej opinii. A jednak prezydent Duda dla własnego sondażowego bezpieczeństwa mógł zareagować oschlej czy bardziej warunkowo. Nie zrobił tego.

Odezwali się naturalnie „realiści”. Konfederacja wzywała do naciskania na Ukrainę poprzez „skuteczniejszą dyplomację”. Grający coraz mocniej w de facto prorosyjskiej orkiestrze tygodnik „Do Rzeczy” wzywał w kilku artykułach do ostatecznego przyznania, że po incydencie z Przewodowa nasze interesy rozjechały się z ukraińskimi. Skądinąd naczelny tego tygodnika do takiego wniosku doszedł już dużo wcześniej. Ale dostał teraz do ręki nowe narzędzia.

Ale wielu Polaków nieuwikłanych w polityczne uwarunkowania domagało się w sieci przeprosin od Kijowa. I za trwanie przy swojej wersji, i za sam fakt, że rakieta została wystrzelona przez Ukraińców. Mnie to się skojarzyło jednoznacznie. Stańmy przy człowieku okrwawionym i ledwie się trzymającym na nogach pod ciosami osiłka, i żądajmy, żeby się w tym momencie do czegoś przyznawał. Odczuwałem zażenowanie z powodu takich głosów. Choć zwykle jestem daleki od epatowania wstydem z powodu takiej czy innej masowej opinii.

Oczywiście konkluzja, że odpowiedzialni są tak czy inaczej Rosjanie, jest jedyną możliwą – z punktu widzenia nie tylko solidarnościowego odruchu, ale i zwykłego zdrowego rozsądku, bo to prosta konsekwencja wojny rozpętanej przez nich. Nawet jeśli spadł na Polskę szczątek rakiety wystrzelonej przez Ukraińców, była to rakieta defensywna. Niemniej natykałem się w sieci na coraz liczniejsze głosy, że trwając przy takiej argumentacji, polski rząd (skądinąd także i większość opozycji), okazuje swoją słabość i brak troski o narodowy interes.

A przecież odpowiedź o winie Rosjan może być prawdziwa nawet w najwęższym, ściśle technicznym sensie. Oto fragment analizy z portalu Defence24: „Co gorsza, tragiczne zdarzenie w miejscowości Przewodów mogło zostać specjalnie sprowokowane przez stronę rosyjską, która może tak ustalać trasę lotu swoich rakiet, by zwalczające je pociski (lub ich szczątki) przelatywały na drugą stronę granicy z Ukrainą. Istnieje więc możliwość, że takie »naloty« znowu się powtórzą – tylko że w innym miejscu”.

Przełomowy punkt wojny

Równocześnie warto odnotować także alternatywną konkluzję internetowych debat. Według jednych Ukraińcy, obwiniając Rosjan, szukali okazji do wplątania nas w wojnę. A polski rząd zwlekał z ogłoszeniem, co się naprawdę stało, bo był zakłopotany koniecznością wskazania na państwo, którego interesów próbuje bronić. Za to inni domyślali się, że rakieta mogła być jednak, wbrew końcowym komunikatom, rosyjska.

Według tej interpretacji Amerykanie od początku śledzący całą historię poprzez swoje służby i urządzenia nakłonili Polaków do przyjęcia mniej kłopotliwej wersji – „ukraińskiej”. Bo inaczej byliby zmuszeni reagować na zagrożenie wiszące nad jednym z państw NATO. To także tłumaczyłoby zwłokę. To byłby czas na sojusznicze konsultacje. Być może na wymuszenie na Polsce przyjęcia takiego tłumaczenia po to, aby uniknąć eskalacji.

Czy możliwe jest spreparowanie nieprawdziwych ustaleń śledztwa? Nie wiem. Trudno mi więc na razie uznać taką hipotezę za całkiem nieprawdopodobną. Wiem za to, że obie spiskowe teorie mają jeden wspólny motyw. Mogą utwierdzać różne odłamy polskiej opinii publicznej w otwartym cynizmie.

W pierwszej z nich Ukraina jest „taka sama” jak Rosja. To absurd, ale liczy się przecież wrażenie. Co więcej, w tej wersji to Ukraińcy zagrażają polskiemu bezpieczeństwu, nie Putin.

W wersji drugiej mamy z kolei cynicznych Amerykanów manipulujących prawdą. Niektórzy wyznawcy tej teorii potrafili żądać od Ukraińców, aby się ugięli i korzystną dla NATO fikcję potwierdzili, „skoro im pomagamy”. Czasem padały też inne wnioski: zobaczcie, jaką bańką mydlaną jest międzynarodową solidarność. Amerykanom zależy na wojnie ograniczonej, ale przecież nie na ryzykowaniu czymkolwiek więcej. A więc i my, Polacy, zanadto nie ryzykujmy. Pytanie o granice takiego wnioskowania.

Jest to o tyle smutne, że istotnie, w miarę twarde reakcje USA na wojnę to mieszanina pewnego idealizmu ich opinii publicznej i pragmatyzmu rządzących, którzy chcą osłabić Rosję, ale nie za wszelką cenę. Co gorsza, doszliśmy do takiego punktu wojny, kiedy ów instrumentalny wątek polityki Waszyngtonu może być widoczny coraz wyraźniej. Choć po prawdzie widoczny był od początku, choćby w postaci odmowy ze strony Joe Bidena zaopatrywania Kijowa w bardziej ofensywne rodzaje broni.

Pisze o tym ciekawie, choć też w odrobinę cynicznym tonie, Jan Rokita w tygodniku „Sieci”. Przypomnę, że ten komentator od początku nawoływał do zwiększania wsparcia NATO dla Ukrainy. Dziś wieści porażkę takiego kierunku myślenia. Ogłasza to, co wiemy i z innych mediów: że za kulisami Amerykanie naciskają na Zełenskiego, by podjął jakieś rokowania, tyle że unikają publicznego deklarowania tego, co zdarzało się Niemcom czy Francuzom. Łatwiej im kryć się za własną stanowczością.

Rokita wiąże to z sytuacją na froncie, czy może raczej na frontach tej wojny. Nie jest ona optymistyczna, wbrew temu, co ogłaszali dopiero co nawet całkiem poważni eksperci, opowiadając o zwycięstwie Zełenskiego, bo wyparł Rosjan z Chersonia. Rosjanie ponoszą wielkie straty, są nieudolni w strategii i taktyce, ale ich metoda totalnego niszczenia ukraińskiej energetyki może się okazać podczas zimy skuteczna.

Pojęcia nie mam, czy to oznacza definitywną klęskę Kijowa. Wątpliwe, aby Putin był w stanie zrealizować wszystkie swoje cele, łącznie z wykreowaniem wasalnych władz w Kijowie, więc z faktyczną likwidacją ukraińskiej suwerenności. Niemniej nie wiemy, do czego namawiają lub będą namawiać Zełenskiego funkcjonariusze amerykańskiej administracji. Na jakie ustępstwa, zapewne przede wszystkim terytorialne, nalegają.

Sam Rokita osładza swoją przygnębiającą analizę sugestią, że możliwe jest zarazem nawet w cieniu układów zagwarantowanie Ukrainie takich trwałych zdobyczy jak miejsce w NATO. Widzę w tym sprzeczność, skoro dziś nie sposób dostrzec gotowości do poniesienia przez ten sojusz choć minimalnego ryzyka w obronie żywotnych interesów Kijowa.

Czytaj więcej

Tusk i Kaczyński stawiają na polaryzację

Altruizm i racja stanu

Polska ma w tej sprawie wyznaczoną rolę głównie kibica. Sama o niczym nie przesądzi. Tym niemniej ważne jest, aby nie zrobiła niczego, co byłoby choć pośrednią akceptacją zmuszania Ukrainy do czegokolwiek. Wzrost w Polsce nastrojów cynicznych będących pochodną tragicznego incydentu z Przewodowa mógłby do tego zachęcać.

Tymczasem to nie jest tylko kwestia ogólnego bilansu sił, wedle którego każde wzmocnienie Rosji jest porażką Polski. To także kształtowanie modus operandi wobec innych, w tym także wobec bardziej peryferyjnych państw NATO. Sposób, w jaki zostanie załatwiony konflikt Putina z Zełenskim, może wpłynąć na nastawienie światowej, a zwłaszcza amerykańskiej, opinii wobec przyszłych konfliktów w naszym regionie. Skuteczność logiki siły to zła wiadomość także dla nas.

Politolog Rafał Chwedoruk przewidywał już kilka miesięcy temu, i powtarza to czasami, że w Polsce może się zacząć wyodrębniać swoista „partia pokoju”, stawiająca właśnie na większy „realizm” w sprawie konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Chwedoruk upatrywał większego potencjału do takiej zmiany w elektoracie prawicowym, a więc także wśród wyborców, a co za tym idzie i posłów PiS.

Można wskazywać rozmaite czynniki w teorii sprzyjające takiej zmianie. Jednym z nich jest pewna zmiana w stosunku do ukraińskich uchodźców. Odsyłam do tekstu Jakuba Kowalskiego w tym samym numerze „Plusa Minusa”. Analiza badań socjologicznych nie pozostawia wątpliwości. Nastroje się psują. Polacy nie są dziś tak gościnni, jak byli zaraz po wybuchu wojny.

Ukraińcy są postrzegani przez coraz więcej ludzi jako konkurenci do rozmaitych przywilejów i roszczeń. Dzieje się tak trochę ponad podziałami partyjnymi. Ulega temu część zwolenników obozu rządowego, ale i elektoratu opozycji, w najmniejszym stopniu Lewicy.

Może to popychać coraz szersze kręgi do przychylności dla rozwiązań, które zmierzałyby do zakończenia wojny „za wszelką cenę”. Są i inne tego przyczyny, z pogorszeniem sytuacji ekonomicznej Polaków, inflacją i kataklizmem energetycznym na czele.

Jednak paradoksalnie na razie taka zmiana opcji nie następuje. Około 80 proc. Polaków uważa, że mocne wspieranie Ukrainy to kwestia nie tylko altruizmu, ale i dobrze pojmowanej polskiej racji stanu. Czy takie historie jak ta z Przewodowa z towarzyszącą mu inwazją cynizmu, z przekonaniem, że wszystko jest tylko grą Amerykanów, ale i z lękiem, że „coś znowu na nas spadnie”, nie nadwątli tej konsolidacji?

Pożytki z politycznej polaryzacji

Z pewnością Polacy mają nieufność wobec Rosji wpisaną w swoje polityczne DNA. Do pewnego stopnia łączy ona ludzi z przeciwstawnych biegunów. Grupy gotowe zachęcać do tworzenia „partii pokoju” są wciąż mniejsze niż wskazywałyby na to obiektywne okoliczności. Setka pouczających komentarzy Łukasza Warzechy jak nieubłagane są realia nie jest w stanie tego szybko i bezboleśnie zmienić.

Zarazem pewien wpływ na obecną polską nieustępliwość może mieć i to, co uważam bardziej za słabość czy wręcz patologię polskiej polityki. Mowa o bezwzględnej polaryzacji. Tej, która kazała obu stronom nieustającej bijatyki oskarżać się o związki z putinizmem. Prawicę miał obciążać flirt z Viktorem Orbánem i z zachodnimi eurosceptykami. Tuska i jego opozycję – kibicowanie Niemcom we wszystkim, także w „realistycznym” kursie wobec Rosji.

Gdyby któraś z sił politycznych zapragnęła być „partią pokoju”, byłaby od razu oskarżona o to, że potwierdziła wcześniejsze podejrzenia o sekretne związki czy przynajmniej sympatie wobec kremlowskiego „zła absolutnego”. W tej sprawie scena wydaje się zaklinczowana, może pomijając Konfederację, jej jednak akurat prorosyjskie sympatie takich ludzi, jak Grzegorz Braun czy Janusz Korwin-Mikke, bardziej szkodzą, niż pomagają. Jest to także o tyle istotne, że politycy postępują za wyborcami, ale czasem ich do różnych postaw inspirują. W tym przypadku swoisty lęk przed demaskacją powstrzymuje nawet przed próbą szukania innej drogi.

I dobrze, że tak się dzieje. Jarosław Kaczyński chwalił się ostatnio na spotkaniu z wyborcami w Katowicach najwłaściwszą drogą obraną przez jego ugrupowanie. Miałaby ona polegać na mocnym wspieraniu Ukrainy przy równoczesnym unikaniu przekraczania wszelkich granicznych linii wystawiających Polskę na bezpośrednie niebezpieczeństwo rosyjskiej agresji.

Przyjąłem tę autoreklamę z mieszanymi uczuciami. Wobec próby zamordowania Ukrainy rosyjskimi rakietami ten kurs może się okazać niewystarczający. Niewystarczająco chroniący ją także przed rozmaitymi grami Zachodu, prowadzonymi także przez tych polityków, którzy rozumieją złowrogie działanie putinowskiego imperializmu – myślę tu zwłaszcza o ludziach z dalekiego Waszyngtonu.

Zarazem, jeśli to nie jest złoty środek, co miałoby nim być? Kaczyński z Dudą i Morawieckim obrali chyba jednak najmniejsze zło. Prezydent opatruje je na dokładkę pewnym naddatkiem – osobistym zaangażowaniem. I przyznam, że bardziej mnie to obchodzi niż pytanie, czy podeszli go jacyś rosyjscy blogerzy podający się za prezydenta Macrona.

Prezes PiS przestrzegał jednocześnie przed opozycją. Jego zdaniem jest proniemiecka, więc miałaby nie gwarantować podobnego jak dzisiejsze zaangażowania na rzecz zagrożonej Ukrainy. Jest w tym propagandowa przesada. Tusk i jego partia są skazani na antyrosyjską twardość. Oczywiście można pytać, ile z tej twardości by zostało, gdyby Berlinowi udało się zmienić Unię Europejską w superpaństwo, ale do tego jednak jeszcze bardzo daleka droga.

Mogę mieć jednak w tej sytuacji o coś do opozycji pretensję. Mniej nawet o doraźne czepianie się każdego tematu jako dobrej podkładki do oskarżeń. Wizja szczelnej osłony przeciwlotniczej jako recepty na takie zdarzenia jak to w Przewodowie to utopia. Pretensja o kilkugodzinne milczenie zaraz po zdarzeniu ma pewne podstawy, ale powiedzmy sobie szczerze: za kilka dni nikt nie będzie o tym pamiętał. Poetyki polskiego życia politycznego w sprawach drobnych nie zmieni już chyba nic.

Groźniejsze jest coś innego. Zasadnicza teza Donalda Tuska: za moich czasów nie było inflacji, a każdy miał czym ogrzewać mieszkanie, nie uwzględnia w ogóle wojny. Zarazem może zachęcać rząd, aby szukał rozwiązań, które oznaczałyby złagodzenie tego brzemienia. Gdy chodzi o wystrzeganie się administracyjnych błędów, to nawet dobrze. Ale to jest pośrednia praca na rzecz przyszłej ekspansji „partii pokoju”. Nawet jeśli nie ma się takich intencji i niczego podobnego się nie ogłasza. A „tylko” nie widzi się związków między poszczególnymi zjawiskami.

Spójrzmy na inne przykłady. Odpowiedzią rządu na rosnące niezadowolenie z masowej obecności ukraińskiej diaspory jest odmowa przedłużania niektórych świadczeń na jej rzecz. Moim zdaniem jest na to za wcześnie. Ci ludzie wciąż nie są panami swojego losu. Co jednak począć, kiedy i sama masowa obecność nowych konsumentów, i wielkie wydatki na ich rzecz, to jeden z licznych czynników zwiększających inflację? Kiedy nie ma choć ograniczonej wspólnej odpowiedzialności za jakiekolwiek konsekwencje wojny, podsyca się nastroje sprzyjające „realistom”.

Czytaj więcej

Kaczyński kontra superpaństwo UE. Warto ryzykować polexit?

Niepraktyczny cynizm

Na razie konsekwencje tego szantażu okolicznościami są niemal niezauważalne. Czy wiemy jednak, jak będzie za pół roku, po ciężkiej zimie? Ja nie wiem.

Boję się ustępliwości świata wobec Rosji. Wciąż mniej boję się udziału w tych gierkach Polski. Zapisała na razie w całej tej historii chlubną kartę. Ale chętnie przypominam: cynizm jest nie tylko niemoralny, ale w tej akurat sprawie mocno niepraktyczny. Słabsi powinni budować sytuacje zmuszające silniejszych do minimum przyzwoitości. Jak długo Polacy będą to jeszcze rozumieć?

Jestem wdzięczny prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Pytany przez Bogdana Rymanowskiego w wywiadzie dla Polsat News, czy temat rakiety, która spadła w Przewodowie, nie oznacza ujawnienia rozbieżności między interesem polskim i ukraińskim, nie tylko zaprzeczył. To byłoby tylko konwencjonalną obroną generalnego kierunku polskiej polityki. Prezydent z wyraźną emocją stanął w obronie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, powołując się na przyjaźń z nim. Odrzucił krytykę władz ukraińskich sformułowaną przez pewnego francuskiego generała. Przypomniał, że Zełenski stoi na czele kraju, na który nieustannie spadają rosyjskie rakiety i bomby. Że w takiej sytuacji możliwe jest wszystko: zdanie się przez rządzących Ukrainą na niepewne informacje, uleganie takim czy innym emocjom.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi