Tusk i Kaczyński stawiają na polaryzację

Aborcyjny przymus Tuska, polityczne rozegranie tematu reparacji, awantura o podręcznik do HiT-u – przestrzeń wspólna jest w Polsce druzgotana.

Publikacja: 09.09.2022 10:00

Gra o reparacje czy o wyborcze zwycięstwo? Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński podczas prezentac

Gra o reparacje czy o wyborcze zwycięstwo? Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński podczas prezentacji raportu o polskich stratach wojennych, Warszawa, 1 września 2022 r.

Foto: jacek Dominski/REPORTER

Po krótkiej przerwie powróciła do Polski kampania wyborcza. Jarosław Kaczyński znowu jest w trasie objazdu po kraju, a Donald Tusk ściga go swoimi gniewnymi replikami i wyzwaniami, kiedy i gdzie tylko może. Dziś wydaje się, że główny temat jest przesądzony: to inflacja, kataklizm energetyczny i wszystko, co przydarza się Polakowi w codziennym życiu.

Gdyby miało być inaczej, Kaczyński nie próbowałby opowiadać na spotkaniach w terenie o rządowych pomysłach na oszczędzanie energii. Skądinąd jego skłonność do dygresji i luźnego, „felietonowego” ciągu skojarzeń niekoniecznie rządzącym pomoże. Nie jestem pewien, czy Polacy czekają dziś na pouczenia, że „trzeba palić wszystkim”, a tym bardziej, jak na nie zareagują, kiedy przyjdzie ciężka zima.

Ale zepchnięcie rządu do defensywy jest w pierwszym rzędzie skutkiem upiornych okoliczności związanych z wojną i międzynarodową koniunkturą. Opozycja miewa cząstkowe racje: remedia są dobierane zbyt wolno i z błędami. Tyle że ta opozycja zachowuje się z kolei tak, jakby wojennych okoliczności w ogóle nie było.

Równocześnie powracają stare linie podziałów dotyczących niekoniecznie spraw najważniejszych, ale takich, które się w kampanii pojawiać będą, i to mocno. Ostatni czas przyniósł kilka informacji o kolejnych tematach. Równocześnie przypomina się nam o polaryzacji totalnej. Inna staje się polityka, możliwe, że także inne wyłania się z tego społeczeństwo.

Liberalizm totalitarny

Charakterystyczne było wystąpienie Donalda Tuska na Campusie Polska Przyszłości w Olsztynie. Nie tylko opowiedział się za ustawowym dopuszczeniem aborcji na życzenie jako priorytetem do uchwalenia w ciągu pierwszych tygodni po wygranych przez opozycję wyborach. Taką programową rewolucję przeprowadzono w partii Tuska już wcześniej, podczas protestów przeciw aborcyjnemu werdyktowi Trybunału Konstytucyjnego. Zapowiedział też jednak, że dopilnuje, aby na listach Koalicji Obywatelskiej nie znaleźli się kandydaci, którzy mają w tej sprawie inne zdanie. I to jest nowość, nie tylko w stosunku do odleglejszych czasów, kiedy Platforma deklarowała wierność zasadom konserwatywnym, ale nawet i do ostatnich wyborów, kiedy niczego takiego oficjalnie nie egzekwowano.

Niektórzy komentatorzy ten fakt zbagatelizowali. Przedstawiano z jednej strony tę deklarację jako zajazd na elektorat lewicy. Z drugiej jako manewr Tuska wobec Rafała Trzaskowskiego. To Trzaskowski jest inicjatorem Campusu, skądinąd przedsięwzięcia zasługującego na uznanie, nawet jeśli umysłowy i społeczny ferment zawsze cechował bardziej partie w opozycji niż u władzy (w latach 2014–2015 to samo działo się z PiS). Zarazem prezydent Warszawy uchodził zwykle za bardziej progresywnego, mającego lepszy kontakt z młodszymi wyborcami. No to teraz Tusk go przelicytował.

Ten doraźny kontekst ma zapewne znaczenie, ale przecież jakaś klamka zapadła. Takich decyzji nie podejmuje się po to, żeby o nich potem zapominać. Owszem, pojawiła się próba relatywizowania tego wodzowskiego dekretu (skądinąd niekonsultowanego z kolegialnymi władzami partii czy Koalicji). Sugerowano na przykład, że nie dotyczy on polityków kandydujących z list KO, ale niebędących członkami Platformy (chodziło o posłów Pawła Kowala i Pawła Poncyljusza).

Tak naprawdę to podążanie za pewnym procesem: większość platformerskich konserwatystów typu Marka Biernackiego już dawno powypadała ze swego ugrupowania, między innymi z powodu aborcyjnych sporów. Dziś problem dotyczy już zaledwie kilku osób. Niektórzy z „podejrzanych” parlamentarzystów pośpieszyli zresztą z deklaracjami podporządkowania się nowej linii. Zrobił to także Paweł Kowal.

Pierwszego dnia powoływał się tylko na politologiczną prawidłowość. Jego zdaniem logiczną odpowiedzią na przegięcie konserwatywne, czyli orzeczenie TK, musi być liberalizacja. Drugiego wykazał się gotowością poparcia oczekiwań Tuska, odcinając się od Bogusława Sonika, który ma z tym jeszcze kłopot i zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach do Sejmu. „Sonik zachowuje się pochopnie, nie ma podstaw do takiego zachowania. Można i należy wyjść naprzeciw kobietom, być wrażliwym na to, co mówią. Nie można tego ignorować, mówić: »nie«, »nie«, »nie«” – deklaracja posła Kowala pasuje jak ulał do nowych czasów.

Pytania o sumienie

Politologiczna prawidłowość, na którą powołują się zresztą także partyjni obrońcy nowego kursu, typu posła Sławomira Nitrasa, jest zapewne faktem. Czy to jednak zwalnia każdego z polityków z osobna z odpowiedzialności za własne przekonania i własne sumienie? Trudno nie przypomnieć, że zachodnie partie prawicowe dokonały dużo wcześniej niż PO proaborcyjnego zwrotu (także innych zmian, choćby w kierunku akceptacji jednopłciowych małżeństw), ale na ogół nie egzekwowano tego partyjną dyscypliną.

Ba, dotyczy to nawet ugrupowań liberalnych. W roku 2017, kiedy za Trumpa próbowano modyfikować w USA system ubezpieczeń zdrowotnych, garstka demokratycznych kongresmenów głosowała przeciw finansowaniu aborcji z federalnego budżetu. Proliferzy pojawiają się nawet w szeregach formacji lewicowych, choć często jako wyjątki. Nikt się nie dziwi temu, że i dla progresywnego agnostyka ta jedna kwestia może być źródłem odrębnych moralnych mniemań. Na tym polega traktowanie tego tematu jako kwestii sumienia.

Tusk, traktując ją inaczej, występuje jako przedstawiciel formacji intelektualnej, którą już w latach 30. nazywano w USA „liberalizmem totalitarnym”. Oczywiście, nie o głębsze przemyślenia tu chodzi, ale o doraźną taktykę. Stawia się na zradykalizowane młodsze generacje, które do ewentualnej wolności sumienia w tej kwestii podchodzą bez zrozumienia, i próbuje buszować na polach lewicowych formacji. Przy okazji jednak Tusk chyba wykonał krok w kierunku zamknięcia tematu, którego w teorii był orędownikiem. Chodzi o wspólną listę opozycji, przedstawianą przez niego (choć niekoniecznie przez politologów) jako klucz do zwycięstwa nad PiS.

Szymon Hołownia tym razem zgrabnie odrzucił roszczenia Tuska. W wypowiedzi dla Polsatu polemizował z pomysłem rezygnowania z cennych ludzi, którzy w tej jednej sprawie nie zgadzają się z mainstreamem. I spytał, czy partyjny lider jest liderem sumień. Sam przedstawił się jako zwolennik aborcyjnego kompromisu z 1993 roku. Możliwe, że do stworzenia opozycyjnej „superlisty” nie doszłoby z dziesiątków innych powodów, także ambicjonalnych. Ale trudno się oprzeć wrażeniu, że stawiając na polaryzację totalną, niekoniecznie wykreowano polaryzację najbardziej skuteczną.

Nawet jeśli w kampanii wyborczej rozmawiać się będzie głównie o cenach i dostępności węgla, Tusk chce zastąpić wojnę polityczną wojną kulturową o takiej samej temperaturze. Lider KO wyczuwa trafnie, że ludzie o bardziej tradycyjnym światopoglądzie są pomimo konserwatywnej władzy w Warszawie coraz mocniej spychani do defensywy – przez naturę popkultury, przemiany obyczajowe płynące z Zachodu i kilka innych okoliczności. Możliwe jednak, że docisnął pedał gazu za wcześnie i za mocno.

Czytaj więcej

Tusk kontra Kaczyński, czyli bezpieczna Polska w ruinie

Reparacje na sztandary

Innego typu polaryzację zaoferowała druga strona. Pomysł PiS wystąpienia wobec niemieckiego rządu z żądaniem 6,2 bln zł tytułem reparacji można dyskutować na płaszczyźnie podstaw prawnych (sprawa zamknięta czy nie) i politycznej wykonalności. Ale wrzucenie go akurat na rok przed wyborami, w sześć lat po podjęciu prac nad bilansem materialnym wojny, jest oczywistą ofertą, aby był to jeden z tematów kampanijnych. Jest tak, nawet jeśli można szukać dla obecnego terminu innych uzasadnień, choćby pewnego osłabienia autorytetu Niemiec w samej Polsce w następstwie zygzakowatej polityki Berlina wobec Kremla.

Traktowałbym tę inicjatywę bardziej serio, gdyby pojawiła się nieco wcześniej. I mogła być przetestowana przez realne działania dyplomatyczne. Choć nie odrzucam całkiem jej symbolicznego wymiaru. Może warto przypomnieć raz jeszcze bilans wojny całemu światu, kiedy media i popkultura z powodzeniem pozwalają rozmywać naturę konfliktu i mieszać sprawców z ofiarami. Nawet to, że to również odwet na współczesnych niemieckich elitach, niespecjalnie mnie przeraża. Nie tylko Polska sięga po to narzędzie. Że przypomnę analogiczną inicjatywę Grecji szukającej odpłaty za współczesne niesprawiedliwości rozmaitych unijnych decyzji.

Zarazem mnie osobiście trudno się wyzbyć w tej sprawie wątpliwości. Czy jesteśmy pewni, że stan permanentnego wrzenia w polskich relacjach z Berlinem to coś właściwego? Na razie korzystamy w potencjalnym starciu z Putinem z parasola amerykańskiego. A co jeśli z powodów geopolitycznych (starcie z Chinami na Pacyfiku) zostanie on przynajmniej częściowo zwinięty? Berlin i zdominowana przez niego Bruksela to co prawda sprzymierzeńcy bardzo zawodni, ale co, jeśli będziemy skazani głównie na nich?

Powątpiewam też w skuteczność efektywnego budowania polskiej wspólnoty i polskiego patriotyzmu na poczuciu permanentnej historycznej krzywdy. Może warto przeciwstawiać Niemcom bardziej przyszłościowe niezgody, choćby odrzucenie obłudnej polityki wschodniej, a nie wojować wciąż historią. Nie uważam reparacyjnej akcji za przejaw szaleństwa czy za wielkie zagrożenie dla polskiego interesu. Ale powtórzę, mam wątpliwości, czy wybór tego priorytetu nie jest mieszaniną naiwności i trochę nieporadnego cynizmu.

Nie zmienia to faktu, że opozycja egzamin z tej kolejnej polaryzacji w dużej mierze na razie przegrała, i to w groteskowym stylu. Przypomniano przecież wrzesień roku 2004, kiedy Sejm RP upoważniał rząd Marka Belki do walki o reparacje. Uchwała przeszła głosami niemal wszystkich posłów, także PO na czele z Donaldem Tuskiem, który wsparł ją własnym przemówieniem odwołującym się do ponadpartyjnej solidarności w zabiegach o słuszną sprawę. Nie pojawiały się wtedy ani wątpliwości prawne (w 1953 r. Bolesław Bierut niby zrzekł się reparacji), ani obawy o współczesne relacje z Niemcami, choć było to u progu naszych związków z Unią.

Tamta akcja miała swój kontekst. Polskie władze odpowiadały na kampanię niemieckiego Związku Wypędzonych, która czyniła z Polaków, narodu pokrzywdzonych, naród sprawców. Dziś tego kontekstu nie ma. Czy to jednak świadczy o tym, że wszelkie argumenty z tamtych czasów są nieaktualne? Wypadałoby to przynajmniej objaśnić wyborcom.

Tymczasem mieliśmy najpierw falę wypowiedzi przedstawiających reparacyjny wniosek jako kuriozum, tylko i jedynie grę wyborczą narażającą nas równocześnie na konflikt z Niemcami. Tak mówili Grzegorz Schetyna, Borys Budka i pomniejsi posłowie Platformy. W podobnym tonie wypowiedział się także Donald Tusk. Te deklaracje miały charakter rytualny. Co ciekawe, kolejnego dnia, kiedy pojawił się zamówiony dla „Rzeczpospolitej” sondaż, uznający słuszność reparacyjnych żądań, Tusk zmienił ton. Nadal powątpiewał w skuteczność improwizowanej przed wyborami akcji, ale nie odrzucał samego celu i deklarował swoje wsparcie. Oczywiście, obóz rządowy przedstawia go jako człowieka Niemców dbającego przede wszystkim o ich interes. Bez wątpienia geopolityczny pogląd PO jest prosty: roztopienie się Polski w Unii to również postawienie na najsilniejsze państwo tego bloku. Dla mnie może większym problemem jest to, że lider głównej partii opozycji zaprezentował się jako polityk doraźny, wyzbyty stałych przekonań, ustawiający się pod sondażowe słupki. Polaryzacja zakończyła się więc demaskacją. Inne ugrupowania opozycji nie umiały za to powiedzieć na temat tego sporu niczego własnego i ciekawego – poza tym, że dobrze byłoby dostać pieniądze z KPO.

Wojowanie „prawdą”

Te dwa przykłady współczesnego spolaryzowania sporów pokazują, jak bardzo zmieniła się polska polityka. Kilka lat temu pomysł, aby dyktować własnym politykom stanowisko w sprawie tak delikatnej, bo etycznej, jak prawna dopuszczalność aborcji, byłby nieprawdopodobny. Dodajmy, że i po stronie prawicy były poszczególne osoby nieopowiadające się za twardym antyaborcyjnym ustawodawstwem.

Dziś z poważnego sporu moralnego pozostał teatr. Możliwe, że nie uruchomiono by go bez dyskusyjnego werdyktu TK. Ale powtórzę, każdy odpowiada za siebie, za własne wybory moralne i za niemieszanie ich z doraźną polityką.

W przypadku wojny o reparacje widać gołym okiem, że niemal nie ma takiej sprawy, także międzynarodowej, wokół której można zjednoczyć całe spektrum polityczne lub jego większość. Jest nią pewnie wciąż opór wobec Rosji Putina, aczkolwiek stał się on punktem wyjścia do gorszących połajanek o to, kto jest kryproputinistą. W przypadku tematu roszczeń wobec Niemiec obóz rządowy też naturalnie nie był zainteresowany szukaniem szerszego frontu czy uzgadnianiem czegokolwiek z opozycją. Podział miał być prosty: patrioci kontra sojusznicy Berlina. Fakt, że opozycja tak łatwo dała sobie narzucić dwuznaczną rolę, to jeszcze inna kwestia.

Niemądre, mechaniczne formy polaryzacji widać w polskim życiu publicznym na każdym kroku. Mamy z czymś takim do czynienia w przypadku sporu o podręcznik do historii i teraźniejszości autorstwa Wojciecha Roszkowskiego. Kolejne konserwatywne autorytety stające po jego stronie w ogóle nie odnoszą się do merytorycznych, bardzo poważnych zarzutów dotyczących nagięć faktów, względnie ich zagubienia w morzu publicystycznych dygresji w prawicowym duchu. Dając odpór „lewactwu”, bronią tej książki jako wykładu „prawdy”. Nauka w szkole ma być czymś w rodzaju permanentnej homilii, wykładem poglądów słusznych, a odrzuceniem niesłusznych. Dyskusję, czy to bardziej popularyzowanie, czy obrzydzanie tradycyjnych lub patriotycznych poglądów młodym ludziom, pozostawię na boku. Ciekawe, co powiedzą ci sami konserwatyści, kiedy po zmianie władzy kolejny podręcznik będzie odkrywał inną „prawdę”, dekretując nieomylność Unii Europejskiej czy pochwałę progresywnych nowinek w duchu potępienia „homofobii”, „nacjonalizmu” czy „fundamentalizmu religijnego”.

Nie stanie już jednak wtedy żadnego języka, którym będzie można bronić, choć w teorii, jakiegoś kompromisu wokół tego, co należy, a czego nie należy narzucać w szkole. Przestrzeń wspólna jest bowiem systematycznie druzgotana. Także przez tych, którzy dziś w akcie histerii palą książkę Roszkowskiego albo znajdują tam rzeczy, których nie ma.

W wydarzeniach ostatnich dni można by jeden fakt uznać za zaczyn przełamania polaryzacyjnej klątwy. To odwołanie Jacka Kurskiego z prezesury telewizji publicznej. Ale choć może to nawet być sygnał jakiejś korekty wojowniczej propagandy, przeważa przekonanie, że to manewr taktyczny. I że nowy prezes TVP Mateusz Matyszkowicz, choć jest osobiście rzecznikiem większego umiaru (i ma poważne zasługi dla popularyzowania wartościowej wysokiej kultury), to jednak natury mocno partyjnych mediów publicznych raczej nie zmieni. Będziemy nadal skazani na wybór między absolutnym złem i bezwzględnym dobrem (biegun jednego lub drugiego do wyboru). Logika kampanii wyborczej jeszcze to wzmocni. Nie będzie żadnej granicy, której się nie przekroczy, ustanawiając zarazem granicę nową. Do czego nas to doprowadzi?

Czytaj więcej

Czy w polskiej sztuce rządzi już lewicowa policja myśli?
Donald Tusk podczas Campusu Polska Przyszłości zamknął drogę na listy tym politykom, którzy nie godz

Donald Tusk podczas Campusu Polska Przyszłości zamknął drogę na listy tym politykom, którzy nie godzą się z postulatem wolnego dostępu do aborcji do 12. tygodnia życia. Olsztyn, 31 sierpnia 2022 r.

Jacek Domiński/REPORTER

Po krótkiej przerwie powróciła do Polski kampania wyborcza. Jarosław Kaczyński znowu jest w trasie objazdu po kraju, a Donald Tusk ściga go swoimi gniewnymi replikami i wyzwaniami, kiedy i gdzie tylko może. Dziś wydaje się, że główny temat jest przesądzony: to inflacja, kataklizm energetyczny i wszystko, co przydarza się Polakowi w codziennym życiu.

Gdyby miało być inaczej, Kaczyński nie próbowałby opowiadać na spotkaniach w terenie o rządowych pomysłach na oszczędzanie energii. Skądinąd jego skłonność do dygresji i luźnego, „felietonowego” ciągu skojarzeń niekoniecznie rządzącym pomoże. Nie jestem pewien, czy Polacy czekają dziś na pouczenia, że „trzeba palić wszystkim”, a tym bardziej, jak na nie zareagują, kiedy przyjdzie ciężka zima.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi