Kaczyński nadał temu jednak postać facecji, co naturalnie spłycało temat. Takie wypowiedzi, adresowane wyłącznie do własnego żelaznego elektoratu, mogą faktycznie kogoś urazić, za to nie są podstawą do jakiejkolwiek dyskusji serio. Donald Tusk natychmiast zwietrzył okazję. Na konwencji PO w Radomiu w ostatni weekend pośród ataków na Glapińskiego jako sprawcę inflacji oskarżył prezesa PiS o pogardliwe rechotanie z ludzi nieheteronormatywnych, w tym z dzieci, „które potrzebują szczególnej czułości”.
Sam Tusk zdążył też już wcześniej oskarżyć obóz rządzący o zamiar wprowadzenia zakazu rozwodów i środków antykoncepcyjnych. To z kolei czysta fantazja, próba stworzenia wydumanej karykatury poglądów konserwatywnych w Polsce. Zarazem na konwencji w Radomiu lider Koalicji Obywatelskiej zabawił się w świeckiego kaznodzieję. „Jeśli wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS” – to jego najnowsze zalecenie.
„Jeśli ktoś jest chrześcijaninem, to nie może głosować na kłamstwo, złodziejstwo, pogardę, nienawiść” – tak uzasadniał swoją zaskakującą formułkę. Słuchając już choćby tego wystąpienia, można by odnieść wrażenie, że te wyśrubowane normy mogłyby uniemożliwić chrześcijaninowi głosowanie na którąkolwiek z polskich partii, także na Tuska.
Pojawił się tam również inny ciekawy akcent. Tusk przestrzegał młodych przed ludźmi, którzy chcą się wtrącać w ich sprawy seksualne, „zaglądać im do łóżka”. Wymienił nazwiska kontrowersyjnych duchownych: arcybiskupa Marka Jędraszewskiego i ojca Tadeusza Rydzyka. Ale zarzut „wtrącania się w seks” można by odnieść do całego Kościoła. „Gazeta Wyborcza” trafnie zauważa, że oznacza to gładkie wejście szefa KO–PO w wojnę kulturową. Dodałbym tylko, że w najbardziej wulgarnej formie. Tusk wzbraniał się przed tym jeszcze zaraz po swoim powrocie do Polski. Najwyraźniej polaryzacja w najbardziej schematycznej postaci wygrała z jego naturalnymi predyspozycjami i doświadczeniami.
Co nam oferują
Tomasz P. Terlikowski narzeka, że w czasie wojny na terenie Ukrainy polskie partie zajmują się tylko sobą, pogrążone we wzajemnej nienawiści. Można w pełni potwierdzić to niemiłe wrażenie. Przy czym o ile obu liderom zdarzają się akty osobistej agresji (niedawne rozważania Kaczyńskiego na temat kłopotów psychicznych Tuska), o tyle odnoszę wrażenie, że to lider KO–PO objął prowadzenie w wyścigu na wojenne gesty. Choć może ten bilans byłby nieco inny, gdyby dodać do niego dorobek publicznej TVP. Tam Donald Tusk jest bohaterem często połowy materiałów, też utrzymanych bardzo w duchu wojennej propagandy.
Pomijając już poczucie żalu o psucie demokracji, powtórzmy po raz kolejny, że w momencie, kiedy potrzebne byłoby minimum solidarności wobec zagrożeń zewnętrznych, można spytać, co każdy z adwersarzy nam oferuje. Kaczyński miewa rację, choćby przypominając stanowisko swego obozu wobec Rosji, na ogół pozbawione złudzeń. Ale trudno wyłowić z jego wypowiedzi nowe wizje i pomysły. To bardziej obrona, defensywne cementowanie status quo. Może to maksimum tego, na co może w tej chwili liczyć prawica w takiej Polsce i takiej Europie.
Nieustająca ofensywa Tuska wydaje się bardziej przyszłościowa. A jednak… Grzegorz Schetyna, przez dłuższą chwilę lider Platformy, w rozmowie z Marcinem Makowskim dla Interii wyraził przekonanie, że opozycja wygra. Po czym dał wyraz zaskakującemu pesymizmowi. Pytany o opozycyjną alternatywę, powiedział: „Moim zdaniem ona jeszcze nie istnieje. Jeśli ktoś wygrywał z PiS-em, byli to samorządowcy albo politycy Platformy, którzy w swoich miastach zbudowali coś sensownego, mieli dobrą kampanię, rozwiązywali realne problemy ludzi. Podobnie było w Senacie. Nie mam poczucia, aby dzisiaj PiS czuło oddech na plecach. Aby funkcjonowała prawdziwa alternatywa wobec ich trzeciej kadencji. Nie ma czegoś takiego. Trzeba między innymi przedstawić minimum programowe dla środowisk, które miałyby się znaleźć na zintegrowanej liście opozycji”.
To ciekawe, bo dawny przyjaciel, a potem rywal Tuska sam nie jest w stanie takiej alternatywnej oferty opisać. Co więcej, w codziennej debacie powtarza to, co inni politycy jego partii. Nawet tu jest wierny różnym mantrom, choćby mało realnemu, a ryzykownemu dla szans odepchnięcia PiS od władzy, pomysłowi startu całej opozycji na jednej liście. Jednak jego wrażenie, że PiS nie czuje opozycyjnego oddechu na plecach, warto odnotować.
Dzisiejszy Tusk to czysta agresja, przekonanie, że cel uświęca każdy środek. Czy to faktycznie jest recepta na łatwe zwycięstwo? Publicysta Igor Zalewski pisał, że kiedy Jarosław Kaczyński krzyczy, zdradza tym swoją niepewność, brak kontroli nad sytuacją. Tusk może nie krzyczy, ale jest nieustannie wściekły. Czy to droga do serc Polaków? A może do tego, aby w niego zwątpili jako w skutecznego lidera?
Sam Tusk powtarza swoim współpracownikom, że podąża drogą Kaczyńskiego, który uznawał przed rokiem 2015, że wystarczy bujać łodzią, czyli państwem, w każdej sprawie, aby pokonać coraz bardziej ociężałe tłuste koty z Platformy. Ale może nie jest to klucz uniwersalny? Może za Jarosławem Kaczyńskim stało jednak coś więcej. Może Tusk nie buja tak, jak trzeba. A może – wróćmy po raz ostatni do wojny – czasy są inne.