Ta władza – ich zdaniem – nie ma żadnego tytułu do rządzenia. Od początku jest nielegalna; wybory w Rosji od dawna są fałszowane. Na dodatek rządzący mają teraz – i dotyczy to nie tylko Putina oraz jego najbliższego otoczenia, ale całej elity politycznej – krew na rękach. Za wojną i aneksją terytorium zaatakowanej Ukrainy głosowali zarówno deputowani do Dumy, jak i do Rady Federacji. To ludzie odpowiedzialni za pogwałcenie prawa międzynarodowego i jego skutków w postaci wyłączenia Rosji ze wspólnoty międzynarodowej. W ten sposób zbrodnia przeciw Ukrainie i pokojowi stała się zbrodnią przeciw narodowi rosyjskiemu. Autokratyzm – przekonują – kiedyś upadnie, a zwolennicy Putina pierzchną ze strachu. Wtedy będzie odpowiedni moment, by inicjatywę przejęła pokojowa opozycja, która rozpoczęła pracę nad tworzeniem zrębów struktur właśnie w Jabłonnie. W tak znienawidzonej przez ludzi pokroju Putina czy Miedwiediewa Polsce.
Marzenia, ktoś powie. A realiści w stylu Mearsheimera i jego zwolenników będą przekonywać, że to iluzja, bo jedyną ścieżką do pokoju na wschodzie są rozmowy. Negocjacje. Uszanowanie roszczeń Putina. Negocjacje miałyby oczywiście dotyczyć zakończenia działań wojennych, zawieszenia broni, a potem trwałego pokoju. Na dodatek kosztem strat terytorialnych Ukrainy. Oddania Rosji tego, co już posiada; terenów w Donbasie, Krymu, Mariupola, Melitopola. A może jeszcze Chersonia? Odessy? Właściwie czemu nie? Jeśli w ten sposób świat mógłby się uwolnić od wizji nuklearnej zagłady?
Czytaj więcej
Przedstawiciele opozycji ostro spierali się, jak walczyć z reżimem Władimira Putina.
Poglądy Mearsheimera i sekundującego mu w Davos weterana światowej polityki Henry’ego Kissingera rezonowały głośno, zwłaszcza tuż po napaści Rosji na Ukrainę. Wtedy wszyscy jak jeden mąż byli przekonani, że Kijów jest skazany na pożarcie przez Moskwę. Kwestia klęski Ukrainy była w głowach realistów przesądzona. Bez odpowiedzi pozostawało tylko pytanie: kiedy to się wydarzy i ile krwi się poleje? Dziś, kiedy piszę te słowa, mija 257. dzień wojny. Kijów nie upadł. Nie zdobyto Charkowa. A siły ukraińskie wyrzuciły Rosjan z setek wsi i miasteczek. Za kilka dni pewnie zacznie się bitwa o Chersoń. I armia Ukrainy nie jest w tej sprawie bez szans. W ogóle wynik tej wojny szokuje. Rosjanie stracili znaczną część swojego potencjału bojowego i dziesiątki tysięcy żołnierzy. Putin kolejny raz złamał słowo dane narodowi i przeprowadził mobilizację. Na potrzeby ich uzbrojenia sięgnięto po broń z arsenałów postsowieckich. Regularną armię zastępują też coraz częściej najemnicy. A prywatna armia wagnerowców to zbieranina byłych wojskowych, przestępców i najgorszej hołoty. Oddziały motywowane łatwym rabunkiem i niekierujący się nawet elementarnym morale. Czy oni mogą wygrać tę wojnę? W konfrontacji z zahartowanymi w boju obrońcami ojczyzny pewnie nie. Tak przynajmniej twierdzą eksperci wojskowi.
Jest jeszcze kwestia bomby. Czy w istocie Putin zadecydowałby się na jej użycie? Coraz bardziej pewne jest, że nie. Byłby to jego koniec. I koniec planu politycznego stojącego za tą inwazją. Zamiast atomu jego armia ostrzeliwuje więc infrastrukturę ukraińskich miast, próbując doprowadzić do kryzysu humanitarnego. W istocie, tylko gratulować drugiej armii świata!