Bogusław Chrabota: Można żyć w cieniu wojny

Trudno w Seulu nie myśleć o wojnie. Kraj jest podzielony od ponad siedemdziesięciu lat. Południe to kwitnąca gospodarczo demokracja. Północ zagłodzona, zabiedzona, zacofana.

Publikacja: 28.10.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Można żyć w cieniu wojny

Foto: AFP

Zanim się wyląduje w Seulu, można mieć przez chwilę, w jakimś minimalnym stopniu przekonanie, że leci się do kraju nad wulkanem. Nie chodzi oczywiście o lokalny odpowiednik Etny czy Wezuwiusza, ale o politykę. A właściwie o polityka, bo dyktator z Północy naprawdę jest groźny.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota i śmierć Bogdana Włosika

Dynastia Kimów, z której wywodzi się najmłodszy przywódca Północy, całą swoją siłę zbudowała na groźbach. Jego kraj jest symbolem nędzy i zamordyzmu, oszalałego kultu jednostki i najbardziej brutalnych form łamania praw człowieka. Nieznacząca dla świata populacja, gospodarka w stanie permanentnego upadku, bieda i zerowe perspektywy rozwoju powinny dawno wyrzucić ojczyznę Kima na najdalszy margines współczesnego świata. Powinny, gdyby nie atom. Udało się bowiem wiele dekad temu zbudować Koreańczykom z Północy bombę atomową i szantażują nią świat. To dlatego i tylko dlatego ten reżim wciąż się liczy.

Pjongjang jest, bądź udaje, zausznikiem Pekinu. Liczy się z nim Putin. Nawet Trump zechciał się poniżyć, by negocjować z Kimem to, co nienegocjowalne, czyli nuklearne rozbrojenie. Miał z tego pewnie zabawę, bo doradcy musieli mu tłumaczyć, iż Kim bomby nigdy nie odda. Gdyby oddał, przestałby się liczyć. Trumpowi się nie udało, tak jak nie uda się nikomu, dopóki krwawy reżim istnieje. Istnieje i ma się dobrze.

Właśnie zapowiedziano kolejną, podziemną próbę atomową. Ma się odbyć na którymś z poligonów; o którym niewiele wiadomo. Niby nie niesie to ryzyka, więc dwudziestomilionowe megalopolis z Seulem pośrodku powinno czuć się bezpiecznie, niemniej z Kimem nigdy do końca nie wiadomo. Bomby pewnie nie użyje, bo oznaczałoby to jego koniec, ale coś może pójść nie tak, ktoś może popełnić jakiś błąd i nawet tu możemy poczuć kołysanie. Albo słodki smak radioaktywnego pyłu.

Nawet Trump zechciał się poniżyć, by negocjować z Kimem to, co nienegocjowalne, czyli nuklearne rozbrojenie. Miał z tego pewnie zabawę, bo doradcy musieli mu tłumaczyć, iż Kim bomby nigdy nie odda. Gdyby oddał, przestałby się liczyć. Trumpowi się nie udało, tak jak nie uda się nikomu, dopóki krwawy reżim istnieje. Istnieje i ma się dobrze.

Takie obawy to oczywiście przejaw czarnego humoru, ale z problemu nie wypada się tylko śmiać. Zmilitaryzowana Północ jest ciągłym ryzykiem. A poza tym Pjongjang uwielbia Seul prowokować; a to jakaś strzelanina w strefie zdemilitaryzowanej, a to – jak odnotowuje na pierwszej kolumnie we wtorek 25 października „Korea JoongAng Daily” – jawne ignorowanie morskich delimitacji. Ot, choćby przypadek z poniedziałku, kiedy północnokoreański transportowiec „Mupo” wpłynął 27 kilometrów w głąb wód terytorialnych Południa. Ktoś pomyśli, cóż za sprawa? Przecież to nie okręt podwodny czy torpedowiec, tyle że południowokoreański wywiad świetnie zna tę jednostkę. Statek jest pod kontrolą wojskowych i raz już, kilka dekad temu, udowodniono, że przewozi rakiety dla Syrii. Tym razem mogło być podobnie, więc z Południa oddano kilka ostrzegawczych wystrzałów. Północ odpowiedziała salwą. „Mupo” zawrócił. Propagandyści z Północy dostali szału i puścili w świat kilka depesz o inwazji Południa na wody Północy. A potem cisza.

„Wojny z tego nie będzie” – mówią moi rozmówcy w Seulu, ale ja niczego już po 24 lutego nie jestem pewien. Też myślałem, że wojny nie będzie, że jest niemożliwa, ale stało się inaczej. Niemożliwe z dnia na dzień dowiodło, jak bardzo można się pomylić.

Trudno tu w Seulu nie myśleć o wojnie. Kraj jest podzielony od ponad siedemdziesięciu lat. Południe to kwitnąca gospodarczo demokracja. Ultranowoczesna technologicznie. Pełna sytych, choć wciąż pracowitych i zmotywowanych do działania ludzi. Kraj bogaty niemal do przesytu, ze wspaniałą siecią dróg, z miastami, które powoli stają się wyznacznikami nowoczesności. Północ zagłodzona, zabiedzona, zacofana. Tu ponad pięćdziesiąt milionów ludzi, tam dwadzieścia kilka. Tu królują globalnie rozpoznawalne marki, jak Samsung, LG, Hyundai czy Kia, tam otyła twarz Kima, oficerowie w przydużych czapkach kuśtykający za szefem z notatnikami w ręku. Tu inżynieria genetyczna, procesory i K-pop, tam cenzura, obozy koncentracyjne i czułe pieśni na cześć przywódcy.

Południowa Korea fascynuje. Seul, mimo gigantycznej populacji, jest miastem zróżnicowanym i przestronnym. Jest tu miejsce na wybitną architekturę i ciekawą sztukę. Miasto równolegle z nowoczesnością odbudowuje zmasakrowaną przez trzydzieści pięć lat japońskiej okupacji tradycję. Na północy komunistyczna pustynia. Taka jest logika podziałów. Taka destrukcja postępuje za dyktaturą i samoizolacją.

Co chwila myślę w tym podzielonym kraju o naszych europejskich podziałach. Wojna w Ukrainie na nowo dzieli europejski wschód. Dyktatura w Rosji pewnie przyniesie silną samoizolację i równie opłakane skutki, co w Korei Północnej. Czyżby Rosja była na to skazana? Czy to fatum? Wciąż wierzę, że to nieprawda, że znajdzie się ktoś, kto ukróci to wojenne szaleństwo.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ukraina jak Korea 1950/51

I pytanie o Ukrainę. Czy po zakończeniu wojny wykorzysta swoją szansę, jak umie to wykorzystać Korea Południowa? Bez wątpienia Zełenski ma w ręku klucze do powojennej ukraińskiej prosperity. Tyle że potrzebne są radykalne zmiany. Jeśli Ukraina się na nie zdecyduje, kraj może pójść w dobrą stronę. Niemal każda powojenna odbudowa w Europie przynosiła sukcesy. Tę będzie wspierał Zachód. Oby Kijów szedł właśnie taką ścieżką. I wygnał ze swoich progów na zawsze wschodniego demona.

Zanim się wyląduje w Seulu, można mieć przez chwilę, w jakimś minimalnym stopniu przekonanie, że leci się do kraju nad wulkanem. Nie chodzi oczywiście o lokalny odpowiednik Etny czy Wezuwiusza, ale o politykę. A właściwie o polityka, bo dyktator z Północy naprawdę jest groźny.

Dynastia Kimów, z której wywodzi się najmłodszy przywódca Północy, całą swoją siłę zbudowała na groźbach. Jego kraj jest symbolem nędzy i zamordyzmu, oszalałego kultu jednostki i najbardziej brutalnych form łamania praw człowieka. Nieznacząca dla świata populacja, gospodarka w stanie permanentnego upadku, bieda i zerowe perspektywy rozwoju powinny dawno wyrzucić ojczyznę Kima na najdalszy margines współczesnego świata. Powinny, gdyby nie atom. Udało się bowiem wiele dekad temu zbudować Koreańczykom z Północy bombę atomową i szantażują nią świat. To dlatego i tylko dlatego ten reżim wciąż się liczy.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi