Xi Jinping. Chiny blisko władzy absolutnej

Zaczynający się w niedzielę XX zjazd Komunistycznej Partii Chin zapewne utrwali przywództwo Xi Jinpinga. Czy jedynowładca będzie potrafił rozwiązać narastające problemy demograficzne i gospodarcze, wygrać rywalizację z USA i spełnić wielkie marzenie o połączeniu wszystkich chińskich ziem?

Publikacja: 14.10.2022 10:00

Mieszkańcy Szanghaju oglądają transmisję przemówienia Xi Jinpinga, który w 100. rocznicę utworzenia

Mieszkańcy Szanghaju oglądają transmisję przemówienia Xi Jinpinga, który w 100. rocznicę utworzenia KPCh ogłasza osiągnięcie pierwszego z „dwóch celów na stulecie”: „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”. Na osiągnięcie drugiego – „wielkiego renesansu chińskiego narodu” – Chińczycy będą musieli poczekać nie wiadomo jak długo; 1 lipca 2021 r.

Foto: Qilai Shen/Bloomberg

Jak w każdym systemie autorytarnym, jak też w tradycji konfucjańskiej, najważniejsze są kwestie władzy i władztwa. W systemach tych większe znaczenie ma jednostka i jej osobiste powiązania, a nie normy i instytucje, jak w rozwiniętych demokracjach. Nadchodzące obrady XX zjazdu Komunistycznej Partii Chin (KPCh) mają przesądzić kontynuację rządów Xi Jinpinga. Pytanie, czy tylko o jedną kadencję, do 2027 r., czy bezterminowo. I kolejne, nie mniej istotne: czy w Stałym Komitecie Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPCh, czyli siedmioosobowym gremium Chinami faktycznie rządzącym, znajdą się sami poplecznicy Xi, czy niekoniecznie. To określi charakter przyszłych rządów, ostatnio coraz bardziej scentralizowanych, jednoosobowych.

Czytaj więcej

Węgry. Kleptokracja i egzystencjalny strach

Powrót syndromu cesarza

Raczej nie ma wątpliwości, że Xi przy władzy zostanie. Podobnie, jak też co do tego, iż blisko 2300 delegatów reprezentujących szeregi niemal 93-mln partii na rozpoczynającym się 16 października zjeździe formalnie zatwierdzi odejście od spuścizny Deng Xiaopinga. Będąc ofiarą kultu jednostki w ciężkich latach „rewolucji kulturalnej”, zrobił on wszystko, i to na dodatek skutecznie, by zaordynować Chinom „zbiorowego cesarza” w postaci owego Stałego Komitetu. Xi Jinping, kierujący partią i armią od dziesięciu lat (a od marca 2013 r. także państwem), zerwał z tą spuścizną – i znów działa samotnie, przywracając tym samym syndrom cesarza, który raz może rządzić dobrze, raz źle, ale zawsze samodzielnie.

Nie wszystkim się to podoba, również w szeregach KPCh, gdzie ostało się wielu zwolenników kursu reform i otwarcia Deng Xiaopinga. W lecie tego roku był odczuwalny ferment, a przejawem odrębnego podejścia do kierowania państwem były wypowiedzi premiera Li Keqianga, formalnie drugiej osoby w hierarchii, który w sierpniu zdobył się nawet na czyn symboliczny (a Chiny to ideogramy, symbole i ceremoniały). Stanął przed – jednym z nielicznych – pomników Deng Xiaopinga w południowym mieście Shenzhen, będącym symbolem sukcesu reform tamtego polityka, i zakrzyknął, że Żółta Rzeka oraz Jangce „nie dadzą się zawrócić”. Co, tłumacząc na nasz, oznaczałoby: nie da się zawrócić kijem Wisły, czyli odejść od polityki reform i otwarcia. Chin, które od lat 90. minionego stulecia uczestniczą w globalizacji, wchodząc na rynki światowe, nie można ponownie zamknąć za Wielkim Murem.

Znamiona takiej polityki już mamy. Nie tylko w postaci przyjętej za rządów Xi Jinpinga nowej strategii rozwojowej „podwójnego obrotu” (shuang xunhuan), gdzie – zgodnie z chińską tradycją – rynek wewnętrzny ma być kluczowy, a zewnętrzne – tylko uzupełniające. Mówiąc krótko, ma obowiązywać zasada: „najpierw wewnętrzne, potem zewnętrzne” (guonei, guoji).

Jeszcze bardziej uwidoczniło się to w trakcie pandemii koronawirusa, gdy Chiny, faktycznie do dziś, mocno się zamknęły. Po wybuchu pandemii Covid-19 tamtejsze władze centralne, mając jej świadomość, przez ponad miesiąc nie reagowały. Dlaczego tak się stało, nie wiemy. Kiedy już zareagowały, to twardym lockdownem w mieście Wuhan.

Czytaj więcej

Rosyjski ból głowy Pekinu

Zero tolerancji z efektami ubocznymi

Ta strategia twardych, czasami wręcz brutalnych lockdownów zadziałała. Toteż już w początkach września 2020 r. w Wielkiej Hali Ludowej, formalnie siedzibie parlamentu, odbyła się uroczystość, transmitowana w centralnych mediach, kończąca bój z pandemią. Sam „przewodniczący od wszystkiego”, jak złośliwie, ale słusznie zaczęto za granicą nazywać Xi Jinpinga, wręczył ordery kilku najbardziej zasłużonym lekarzom. Nowy lejtmotyw propagandy brzmiał zaś tak: Chiny ofiar śmiertelnych prawie nie mają, podczas gdy cały świat, począwszy od USA, notuje setki tysięcy, a nawet miliony takich przypadków. Przesłanie było proste: my robimy to lepiej.

Stąd wzięła się, utrzymana do dziś, strategia Xi Jinpinga „zera tolerancji dla covidu”. Przez półtora roku wydawała się skuteczna, bo Chiny w miarę normalnie funkcjonowały, tyle że mocno się zamknęły na zewnątrz (widzieliśmy to podczas zimowych igrzysk olimpijskich), obawiając się nawrotu zarazy, jak też ściśle monitorując własne społeczeństwo. A gdy tylko odkrywano nowe źródło zakażeń, natychmiast wprowadzano tam lokalnie twardy lockdown.

Skutkowało – aż do wiosny tego roku, kiedy to okazało się, że dwie chińskie szczepionki są nieskuteczne w walce z nową mutacją – omikronem. W efekcie trzeba było zamknąć aż na dwa i pół miesiąca 26-mln Szanghaj, a potem powtórzono to samo w 21-mln Chengdu, stolicy prowincji Syczuan. Natomiast stolica Tybetu, Lhasa, była zamknięta przez ponad trzy miesiące i tak naprawdę nie jest otwarta do dziś. Był też taki moment, na przełomie kwietnia i maja, gdy lockdown obejmował niemal 400 mln Chińczyków.

Strategia zera tolerancji przyniosła ze sobą społeczne niezadowolenie, pewien ferment w partii, no i poważne skutki gospodarcze. Jest pewne, że Chiny zaplanowanego 5,5-proc. wzrostu PKB w tym roku nie osiągną. Może to będzie 1,5 proc., a może nawet mniej. W każdym razie po raz pierwszy od upadku ZSRR odnotują w tym roku mniejszy wzrost niż USA, a mówimy o kraju, w którym wszystko jest symbolem. Wśród ekspertów, a zapewne i polityków, choć ukrytych za bambusową kurtyną, trwa debata na temat tego, czy takie koszty należy ponosić i czy to jest strategia opłacalna.

Gospodarczo na pewno nie, ale Xi Jinping twardo się jej trzyma, bo może nadal szermować w swoich mediach argumentem, że w Chinach było niewiele ofiar śmiertelnych covidu, a w Stanach Zjednoczonych ponad milion. Tymczasem – to druga obowiązująca narracja – ochrona życia (plus wikt i opierunek) to najważniejsze prawa człowieka, a nie indywidualne wolności, jak chce Zachód. Ta debata trwa i zapewne powróci po obradach zjazdu.

To niejedyny problem, z którym jedynowładca zostanie po zjeździe. Widać wyraźnie, że przyszłość Chin stała się o wiele bardziej skomplikowana niż dotychczas, tak na arenie wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Na tej pierwszej jak na dłoni widać, że wyczerpały się pierwotne rezerwy, a przede wszystkim skończyła tzw. dywidenda demograficzna, czyli przede wszystkim 800 mln chińskich chłopów, tania siła robocza, którą zagnano do niewolniczego wręcz wysiłku po otwarciu się kraju na światowe rynki po 1992 r. Tanie Chiny się skończyły, a dowodem niech będzie to, że cena za 1 mkw. apartamentu w centrum Szanghaju czy Pekinu sięga teraz nawet 100 tys. zł (jeden juan to ok. 0,7 zł).

Nic dziwnego, że młodzi nie chcą mieć dzieci, mimo odejścia w listopadzie 2015 r. od prowadzonej od 1979 r. polityki jednego dziecka w rodzinie. Jej skutki są też i takie, że zachwiano proporcje między płciami i nawet według oficjalnych danych na 100 dziewczynek przypada 116 chłopaków. Mamy więc armię młodzieńców bez szans na ożenek (o ile są bez pieniędzy, co ma tu kluczowe znaczenie). Toteż pojawiły się gangi porywające dziewczynki czy to w odległych wioskach, czy nawet w krajach ościennych. A bogatsi kupują sobie małżonki w Kraju Zabajkalskim. Mają wzięcie, bo są zamożni, a na dodatek niepijący…

Największy, strukturalny problem jest jednak taki, że społeczeństwo się starzeje, a zarazem kurczy, co w dalszej perspektywie rokuje większymi napięciami i przyniesie bardziej znaczące skutki niż obecny twardy kurs względem covidu. Co w reakcji na to zaordynuje Chinom Xi Jinping jako nowy cesarz? Wprowadzi tym razem przymus trojga dzieci w rodzinie?

Pozornie w kraju mocno autorytarnym powinno to być łatwe, praktycznie jest o wiele trudniejsze. O czym Xi się już do pewnego stopnia sam przekonał. Kiedy bowiem doszedł do władzy przed dekadą, natychmiast postawił na hasło chińskiego snu czy też marzenia (Zhongguo meng). Zajęło mu dwa lata, zanim – po społecznych i partyjnych konsultacjach – wypełnił je treścią. W listopadzie 2014 r. ogłosił ambitne „dwa cele na stulecie”.

Pierwszy, na stulecie KPCh, w lipcu 2021 r., został już wypełniony. Chiny, zgodnie z założeniami, stały się „społeczeństwem umiarkowanego dobrobytu” (mają ok. 400 mln klasy średniej), a równocześnie pozbyły się skrajnej biedy, choć co do tego jest sporo wątpliwości, nawet w ustach premiera Li Keqianga.

Czytaj więcej

Orbán. Koniec bajki?

Barokowy autorytaryzm

Kiedy 1 lipca 2021 r. Xi Jinping te sukcesy ogłaszał, uczynił to w bramie Tiananmen, a więc dokładnie w tym samym miejscu i ubrany tak samo jak Mao Zedong w chwili proklamacji o utworzeniu Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL), znowu symbolicznie. Wkrótce, już w sierpniu, na posiedzeniu 25-osobowego Biura Politycznego (ile osób z nim mocno związanych się teraz w nim znajdzie, to drugie, pomniejsze pytanie, wobec zestawu Stałego Komitetu) postawił cel, by do 2035 r. Chiny stały się już „społeczeństwem dobrobytu”. Chodziło o to, by do tej pory było ono całkowicie oparte na klasie średniej i wysoko rozwinięte, a także – czego już nie dopowiedziano, choć wynika z chińskich ekspertyz – dwu- lub trzykrotnie bogatsze od dzisiejszego, o dochodach na głowę mieszkańca rzędu 25–30 tys. dol., a więc takich, jak obecnie np. w Korei Południowej. Tę samą datę, 2035 r., Xi Jinping już wymienił podczas obrad poprzedniego zjazdu, przed pięcioma laty, jako jeszcze jedną, ważną cezurę – zakończenia budowy „społeczeństwa innowacyjnego”, czyli opartego na wysokich technologiach.

Jednakże twardy lockdown w Szanghaju i innych miastach sprawił, iż wiosną tego roku, oczywiście bez nagłaśniania, z budowy „społeczeństwa dobrobytu” zrezygnowano, nie podając zarazem żadnych dat. Zrozumiano, że być może te cele są w obecnej, coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości jednak nader ambitne i trudne do osiągnięcia. To bodaj pierwszy taki przypadek od momentu zainicjowania polityki reform i otwarcia przez Deng Xiaopinga pod koniec 1978 r. Jest to zarazem kolejny przykład na to, że władze KPCh w następnej kadencji będą miały raczej pod górkę i że trudności narastają.

A skąd akurat rok 2035? Czyżby to była docelowa data rządów Xi, urodzonego w czerwcu 1953 r., gdy dojdzie do wieku 82 lat? Jego ojciec dożył lat 88, a blisko 92-letnia matka jeszcze żyje, więc biologicznie wydaje się to możliwe. Ale czy taka jest kalkulacja – jak w wielu przypadkach, nie wiemy.

Wiemy natomiast, jak wyglądała rzeczywistość pod jego dotychczasowymi dziesięcioletnimi rządami. Otóż na scenie wewnętrznej była to jednoznaczna ścieżka rosnącej autokracji, centralizacji i monopolizacji, oczywiście pod egidą partii i jego samego. Głośnym echem odbiła się jego wypowiedź, zgodnie z którą „rząd, wojsko, społeczeństwo i szkoły, północ, południe, wschód i zachód – to partia kieruje nimi wszystkimi”. Innymi słowy, partia znowu jest wszędzie, jak za Mao.

Zmiany są na tyle głębokie, że już po poprzednim, XIX zjeździe zaczęto mówić o „polityczno-partyjnym systemie politycznym nowego typu”, na dodatek w formie coraz mocniej zideologizowanej. Zamiast ferowanej poprzednio przez Deng Xiaopinga i jego następców separacji partii i państwa, mamy powrót ingerencji partii we wszystkich możliwych dziedzinach, na dodatek przy użyciu nowoczesnych narzędzi kontroli, które wykorzystano do inwigilacji społecznej w jeszcze większym stopniu podczas covidu. Równocześnie zaprowadzono iście orwellowski w swym wymiarze i wymowie system zaufania czy też wiarygodności społecznej (shehui xinyong tixi, social credit system), na mocy którego osoby nieposłuszne w stosunku do kursu partii ponoszą konsekwencje – do odmowy rezerwacji hotelu czy biletu lotniczego lub na szybkie koleje włącznie.

Nad tym wszystkim zawisł jeszcze cień kampanii walki z korupcją, prowadzonej niemal od zarania rządów Xi, a polegającej na wyłapywaniu „pcheł i tygrysów”, czyli drobnych i wielkich przestępców, nawet tych ze świecznika. Skazano ok. 150 wysokich rangą polityków, ministrów, generałów, a nawet szefa bezpieki (Zhou Yongkanga) oraz ponad 150 tys. „pcheł”. Nic dziwnego, że uznano tę kampanię (oczywiście, poza krajem) za jeszcze jedną formę pozbywania się przez Xi politycznych przeciwników.

Ostatnio, przed XX zjazdem, ponownie się ona nasiliła, a wśród skazanych na dożywocie, a nawet (w zawieszeniu) na śmierć znaleźli się m.in. były szef resortu sprawiedliwości i wiceszef bezpieki. Czyżbyw partii zaiskrzyło, narodził się ferment, więc trzeba go było zdusić w zarodku?

Raczej trudno przewidywać, by kurs na coraz twardszy autorytaryzm został po XX zjeździe wyhamowany. A to dlatego, że Xi Jinping, jak pamiętamy, postawił przed sobą (partią i państwem) „dwa cele na stulecie”, a nie jeden. Ten drugi, na stulecie ChRL, czyli 1 października 2049 r., mówi o tym, że Chiny ponownie mają być rozwiniętą cywilizacją, jak przed wiekami, tyle że tym razem o socjalistycznym charakterze, oczywiście nie do końca zdefiniowanym. Tak jak na początku wydawało się, że zmierzają ku modelowi skandynawskiej socjaldemokracji, tak w miarę upływu czasu coraz bardziej upodabniały się do „epoki Mao Zedonga” (1949–1976).

W tym kontekście w Chinach, kraju kaligrafii i ideogramów, ważne są terminy i nazewnictwo, na co zwracał uwagę już Konfucjusz. Otóż ostatnio w stosunku do rządów Mao Zedonga i Deng Xiaopinga stosuje się w mediach termin „shiji”, a więc „okres”, podczas gdy do rządów Xi pojęcie „shidai”, a więc „era”. A formalnie w dokumentach partyjnych jest jeszcze bardziej barokowo: „socjalizm o chińskiej specyfice w nowej erze”. Oczywiście, obiecuje się rządy, które w końcowym rozrachunku mają przynieść ponowny „renesans chińskiego narodu”, o czym wspomina się przy każdej okazji.

Scalenie chińskich ziem

Taki zbożny cel wymaga poświęceń i dyscypliny. Tego wymaga partia, tego wymaga Xi. Tyle tylko, że po drodze rozmontowano spuściznę Deng Xiaopinga w jeszcze jednym ważnym, a być może najważniejszym wymiarze – polityki zewnętrznej. Stało się to jasne tuż po dojściu do władzy Xi, kiedy wraz z członkami Stałego Komitetu udał się do gmachu Muzeum Narodowego przy placu Tiananmen na wystawę fotograficzną. Był to akt symboliczny, bo wystawa była poświęcona „stuleciu narodowego poniżenia”, a więc niesławnemu okresowi od „wojen opiumowych” (1839–1842 i 1856–1860), kiedy to obce mocarstwa rozszarpywały Chiny, a na dodatek rozbijały je konflikty wewnętrzne i wojny domowe. Na początku tego okresu około jednej trzeciej światowego PKB przypadało na Chiny, po jego zakończeniu – 3,5 proc., dziesięciokrotnie mniej, co w Pekinie wspomina się z goryczą.

W pierwszym swym wystąpieniu – kolejny symbol – Xi rzucił hasło „chińskiego marzenia”. A potem wypełnił je wspomnianymi „dwoma celami na stulecie”, w tym „wielkim renesansem chińskiej narodu”. Tymczasem jest oczywiste, że nie będzie żadnego „wielkiego renesansu”, jeśli po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej są dwa organizmy z Chinami w nazwie – Chińska Republika Ludowa i Republika Chińska na Tajwanie.

Stąd narastające, coraz bardziej widoczne, napięcia wokół wyspy, o których jeszcze nie raz usłyszymy, bo po niedawnej, głośnej wizycie amerykańskiej przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi w Tajpej mamy już kolejny, obok tego w Ukrainie, front „nowej zimnej wojny”.

Zanim jeszcze kwestia Tajwanu ponownie (bo kryzysów wokół niego było już kilka) stanęła na porządku dziennym, coraz bardziej pewny swego, a więc tego, że Chiny rosną w siłę i wyrastają na supermocarstwo, Xi odszedł od formuł zaproponowanych przez Deng Xiaopinga, by ostrożnie i po cichu odbudowywać swą moc. Ta strategia niewyrywania się przed szereg też została odrzucona na rzecz zupełnie odmiennej – śmiałych wizji i budowy wizerunku Chin zdecydowanych i silnych. W pewnym momencie uzupełniano ją nawet o „wilczą dyplomację”, przed XX zjazdem wyciszoną, gdy odpowiadano twardo na każdy stawiany Pekinowi zarzut, a nawet pouczano stronę przeciwną. Pamiętnym przykładem był długi wywód przed kamerami w Anchorage na Alasce byłego szefa dyplomacji Yang Jiechi mówiącego Amerykanom: „nie jesteście już na pozycjach, by pouczać Chiny”. To przesłanie „nowej ery” Xi Jinpinga niejako w kapsułce: twardo stawiać na swoim, nie oglądając się, jak poprzednicy, na innych.

W ramach nowego kursu, śmiałości i asertywności, Xi Jinping już jesienią 2013 r., po roku rządów, wystąpił z koncepcją budowy dwóch nowych Jedwabnych Szlaków. Ta formuła nazwana ostatecznie Inicjatywą Pasa i Szlaku uświadomiła najpierw Amerykanom i Japończykom, a potem całemu Zachodowi, iż wyrasta nowe mocarstwo z wielkimi ambicjami. Na dodatek odradza się cywilizacja przekonana o swej centralnej roli w świecie – bo przecież to Państwo Środka, otoczone wianuszkami najpierw trybutariuszy, a następnie barbarzyńców. Chińczycy mają zakorzenione poczucie wyższości, głęboko tkwią w nich również pokłady nacjonalizmu. „Era Xi Jinpinga” jeszcze te uczucia wzmocniła.

Z tego wszystkiego (a daleko nie wszystkie czynniki zostały tutaj uwzględnione) narodziła się „nowa zimna wojna”, rozpoczęta w marcu 2018 r. przez administrację Donalda Trumpa w postaci wojny handlowej i celnej. Podczas pandemii agendę rozszerzono o stale odtąd narastającą wojnę medialną i ideologiczną, jak też prowadzoną w dziedzinie technologii (spory z Huaweiem, TikTokiem o to, kto będzie tworzył infrastrukturę 5G etc.). W reakcji na ambitne plany Xi Jinpinga Amerykanie zmienili całkowicie strategię wobec Chin, z poprzedniego zaangażowania na „strategiczną rywalizację”, którą zaostrzyła rosyjska agresja na Ukrainę.

Jeszcze przed jej rozpoczęciem, 4 lutego 2022 r., Xi Jinping i Władimir Putin wydali wspólny komunikat, z którego wyłoniły się zarysy nowego ładu światowego. Mówiąc w największym skrócie – wracamy do duopolu, czy też bilateralizmu, gdzie po jednej stronie jest liberalny Zachód, a po drugiej nieliberalne reżimy z Chinami w środku, z Rosją włącznie. A gra o coraz wyższe stawki toczy się bezpośrednio pomiędzy nimi, jak też o wpływy na światowym Południu.

Czy w ramach tej „nowej zimnej wojny”, a zarazem w „nowej erze” na chińskiej scenie wewnętrznej Państwo Środka ponownie zamknie się do wewnątrz, co niektórzy w ChRL sugerują? Czy też będzie próbowało kontynuować politykę otwarcia? To drugie nie byłoby łatwe, bo jednym z nadrzędnych celów stawianych sobie, partii i państwu przez Xi Jinpinga jest połączenie wszystkich chińskich ziem. Władimirowi Putinowi z jego łączeniem ziem ruskich nie do końca się udało. A jak pójdzie Chińczykom z realizacją analogicznego celu? To największe wyzwanie, zewnętrzne i wewnętrzne, przed którym stanie Xi Jinping. Mandat na zmierzenie się z nim dostanie na XX zjeździe KPCh.

Bogdan Góralczyk

Profesor w Centrum Europejskim UW, były dyplomata, publicysta. Ostatnio wydał Chiński Tryptyk, na który składają się tomy „Wielki renesans” (2018), „Nowy długi marsz” (2021) i „Chiński feniks” (2022, wznowienie z 2010).

Jak w każdym systemie autorytarnym, jak też w tradycji konfucjańskiej, najważniejsze są kwestie władzy i władztwa. W systemach tych większe znaczenie ma jednostka i jej osobiste powiązania, a nie normy i instytucje, jak w rozwiniętych demokracjach. Nadchodzące obrady XX zjazdu Komunistycznej Partii Chin (KPCh) mają przesądzić kontynuację rządów Xi Jinpinga. Pytanie, czy tylko o jedną kadencję, do 2027 r., czy bezterminowo. I kolejne, nie mniej istotne: czy w Stałym Komitecie Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPCh, czyli siedmioosobowym gremium Chinami faktycznie rządzącym, znajdą się sami poplecznicy Xi, czy niekoniecznie. To określi charakter przyszłych rządów, ostatnio coraz bardziej scentralizowanych, jednoosobowych.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi