Jak w każdym systemie autorytarnym, jak też w tradycji konfucjańskiej, najważniejsze są kwestie władzy i władztwa. W systemach tych większe znaczenie ma jednostka i jej osobiste powiązania, a nie normy i instytucje, jak w rozwiniętych demokracjach. Nadchodzące obrady XX zjazdu Komunistycznej Partii Chin (KPCh) mają przesądzić kontynuację rządów Xi Jinpinga. Pytanie, czy tylko o jedną kadencję, do 2027 r., czy bezterminowo. I kolejne, nie mniej istotne: czy w Stałym Komitecie Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPCh, czyli siedmioosobowym gremium Chinami faktycznie rządzącym, znajdą się sami poplecznicy Xi, czy niekoniecznie. To określi charakter przyszłych rządów, ostatnio coraz bardziej scentralizowanych, jednoosobowych.
Czytaj więcej
System, zwany na zewnątrz „orbanizmem", z założenia ma być swoisty i wsobny, a przy tym hierarchiczny, a przede wszystkim wodzowski. Ukochany lud ma być prowadzony niczym stado, a przy tym zadowolony z tego stanu, bo zwolniony z odpowiedzialności.
Powrót syndromu cesarza
Raczej nie ma wątpliwości, że Xi przy władzy zostanie. Podobnie, jak też co do tego, iż blisko 2300 delegatów reprezentujących szeregi niemal 93-mln partii na rozpoczynającym się 16 października zjeździe formalnie zatwierdzi odejście od spuścizny Deng Xiaopinga. Będąc ofiarą kultu jednostki w ciężkich latach „rewolucji kulturalnej”, zrobił on wszystko, i to na dodatek skutecznie, by zaordynować Chinom „zbiorowego cesarza” w postaci owego Stałego Komitetu. Xi Jinping, kierujący partią i armią od dziesięciu lat (a od marca 2013 r. także państwem), zerwał z tą spuścizną – i znów działa samotnie, przywracając tym samym syndrom cesarza, który raz może rządzić dobrze, raz źle, ale zawsze samodzielnie.
Nie wszystkim się to podoba, również w szeregach KPCh, gdzie ostało się wielu zwolenników kursu reform i otwarcia Deng Xiaopinga. W lecie tego roku był odczuwalny ferment, a przejawem odrębnego podejścia do kierowania państwem były wypowiedzi premiera Li Keqianga, formalnie drugiej osoby w hierarchii, który w sierpniu zdobył się nawet na czyn symboliczny (a Chiny to ideogramy, symbole i ceremoniały). Stanął przed – jednym z nielicznych – pomników Deng Xiaopinga w południowym mieście Shenzhen, będącym symbolem sukcesu reform tamtego polityka, i zakrzyknął, że Żółta Rzeka oraz Jangce „nie dadzą się zawrócić”. Co, tłumacząc na nasz, oznaczałoby: nie da się zawrócić kijem Wisły, czyli odejść od polityki reform i otwarcia. Chin, które od lat 90. minionego stulecia uczestniczą w globalizacji, wchodząc na rynki światowe, nie można ponownie zamknąć za Wielkim Murem.
Znamiona takiej polityki już mamy. Nie tylko w postaci przyjętej za rządów Xi Jinpinga nowej strategii rozwojowej „podwójnego obrotu” (shuang xunhuan), gdzie – zgodnie z chińską tradycją – rynek wewnętrzny ma być kluczowy, a zewnętrzne – tylko uzupełniające. Mówiąc krótko, ma obowiązywać zasada: „najpierw wewnętrzne, potem zewnętrzne” (guonei, guoji).