Rosyjski ból głowy Pekinu

Strategiczna współpraca z Moskwą z atutu stała się dla Chin obciążeniem. W kręgach decyzyjnych w Pekinie wszystko rozpatruje się w kontekście rozgrywki dla nich najważniejszej – ze Stanami Zjednoczonymi o dominację i prymat.

Publikacja: 08.04.2022 17:00

Wojna w Ukrainie umacnia zachodnie sojusze, podczas gdy Chiny swego największego sojusznika właśnie

Wojna w Ukrainie umacnia zachodnie sojusze, podczas gdy Chiny swego największego sojusznika właśnie widzą mocno osłabionego, a być może nawet pokonanego, co całkowicie nie leżałoby w ich interesie. Na zdjęciu spotkanie Xi z Putinem, podczas szczytu krajów grupy BRICS w Brasilii, 19 listopada 2019 r.

Foto: EAST NEWS

Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka. Szefowie dyplomacji obu państw zapewniali siebie i świat o „bezgranicznej przyjaźni", a nawet takiej, która „jest twardsza niż skała". Postępujące zbliżenie utwierdzono wspólnym komunikatem 4 lutego br. po spotkaniu Xi Jinpinga z Władimirem Putinem w dniu otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich. W istocie zarysowano w nim zręby nowego ładu światowego, polegającego na opozycji: demokratyczny Zachód (czytaj: USA), a z drugiej strony bardziej efektywne w rządzeniu, jak zakładano, autokracje.

Podpisano wtedy aż 13 nowych porozumień, w tym jedno na dostawy rosyjskiego gazu do Chin. W dokumencie nie pozostawiono żadnych wątpliwości, że strony zamierzają się nawzajem wspierać. Chiny poparły rosyjskie postulaty sprzeciwu wobec ekspansji NATO na wschód, czego wcześniej tak otwarcie nie robiły, ale w zamian za to zadbały o to, by Rosja poparła ich sprzeciw wobec tego, że USA w ramach szerokiej strategii Indo-Pacyfiku zaczęły budować nowe sojusze wojskowe, jak AUKUS (z Australią i Wielką Brytanią) czy QUAD (z Japonią, Australią i Indiami). Wzajemne poparcie zdawało się dobrze gwarantować interesy obu stron. A obaj autokraci w tym samym wieku (mają po 69 lat, Putin jest zaledwie osiem miesięcy starszy od Xi) raz jeszcze potwierdzili bliskie osobiste więzi.

Czytaj więcej

Orbán. Koniec bajki?

Błędne kalkulacje

Jednakże wtedy, w dniu otwarcia igrzysk, najważniejszy gość Chińczyków najwyraźniej nie powiedział im wszystkiego. Pierwsze reakcje Pekinu na agresję Putina w Ukrainie świadczyły o konsternacji i ambarasie, czego dowodem były niemal codzienne, różne komunikaty rzeczników MSZ. Jednego dnia powtarzano mantrę o konieczności zachowania suwerenności i integralności terytorialnej (bo w ich przypadku w tyle głowy zawsze będą Tybet, Xinjiang i Tajwan), drugiego dnia, że „nie jest to inwazja", a jeszcze innego, że to wina Zachodu pchającego NATO zbyt mocno na wschód.

Nawet najlepsi chińscy analitycy i akademicy, z wyjątkiem jednego, specjalizującego się w polityce globalnej prof. Tang Shipinga na Uniwersytecie Fudan w Szanghaju, nie przewidywali inwazji. Jeszcze 22 lutego, na dwa dni przed agresją na Ukrainę, grono chińskich ekspertów opublikowało analizę zatytułowaną „Do wojny nie dojdzie, chociaż dalsze kontrowersje są gwarantowane". Nawet w świecie akademickim, nie mówiąc o mediach, przejmowano rosyjską propagandę, pełną uprzedzeń wobec Ukrainy i wspierającego ją Zachodu.

Nie spisała się też najwyraźniej chińska ambasada w Kijowie. Spis ponad 6 tys. chińskich obywateli w Ukrainie, głównie studentów w Kijowie i Sumach oraz nieco pracowników na budowach, zaczęto sporządzać dopiero dwa dni po agresji, a potem przez tydzień był problem z ich wywiezieniem (ostatecznie opuścili kraj głównie przez Mołdawię i częściowo przez Lwów i Polskę). Pełnowymiarowej wojny nikt z Chińczyków się nie spodziewał.

Przekonanie o sile Rosji i stojących za nią racji było tak głębokie, że nawet jeden z najbardziej cenionych przez władze ekspertów i mających na nie wpływ prof. Zheng Yongnian tuż po rosyjskiej inwazji dowodził, że Putin to silny człowiek, który zakończy liberalną mrzonkę o „końcu historii", i przeciwstawił rosyjską moc „niekompetentnym politykom w Ukrainie", na dodatek „żywiącym utopijne sny o wejściu do Europy".

Najpierw radość, potem szok

W takiej atmosferze wcale nie dziwi fakt, że w odpowiedzi na inwazję w chińskich restauracjach grano czastuszki i rosyjskie przeboje, a media całkowicie powielały „wojowniczą" narrację płynącą z Kremla. W najlepsze trwało przekonanie, że Putin szybko załatwi sprawę, rozbije Ukraińców w pył i osiągnie swe cele, jak w 2014 r., a przy okazji mocno utrze nosa stojącym za nimi Amerykanom i Europejczykom, co oczywiście będzie na rękę samym Chinom. Z ich perspektywy nie ma teraz ważniejszego przeciwnika i punktu odniesienia niż USA i ich akolici, co tak wyraźnie podkreślono we wspólnym komunikacie z 4 lutego.

Kiedy jednak mniej więcej po tygodniu stało się jasne, że blitzkriegu nie będzie, Chiny wstąpiły na linę i zaczęły na niej balansować. Znamiennym dowodem było wstrzymanie się od głosu podczas głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. A już 28 lutego rzecznik MSZ po raz pierwszy stwierdził, że „żaden kraj nie może bez skrupułów naruszać suwerenności i bezpieczeństwa innego państwa w dążeniu do absolutnej przewagi militarnej i swego pełnego bezpieczeństwa".

Najwyraźniej odezwała się stara tradycja strategiczna, która podpowiada, że trzeba robić wszystko, by przewidzieć, kto z danego konfliktu wyjdzie zwycięsko. Ich starodawna mantra przecież brzmi: „Szczęk oręża to klęska stratega". A tu już stawało się jasne, że nie tylko Rosja wyjdzie po tej wojnie osłabiona, a Ukraina zdewastowana, ale też faktycznym zwycięzcą tego konfliktu będą nie Chiny stojące u boku Rosji, jak pierwotnie przewidywano, tylko USA, NATO i  Zachód, na nowo zjednoczony, czego akurat zupełnie się nie spodziewano.

Przykładowo, tak to widział prof. Tong Zhao z Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie, który w kilka dni po rosyjskiej agresji przyznał: „Pekin był zszokowany słabością rosyjskiej armii w trakcie działań bojowych, ale nie mniej oporem ze strony Ukrainy oraz poziomem wsparcia dla niej ze strony społeczności międzynarodowej". Szybko zorientowano się, że sytuacja wygląda zupełnie inaczej, niż się spodziewano. Rosja wcale nie wygrywała.

Wtedy tonacja chińskiej dyplomacji zaczęła ulegać niuansowaniu. Jej szef Wang Yi zaczął dowodzić, iż „nie jesteśmy stroną" tego konfliktu. A Xi Jinping, teraz już praktycznie jedynowładca (zatwierdzi to jesienią br. XX zjazd KPCh), z własnej inicjatywy 8 marca rozmawiał zdalnie z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem oraz prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i zaproponował im nic innego, jak mediacje w konflikcie, przy chińskim wsparciu. Stanowisko to powtórzono podczas szczytu z przywódcami UE 1 kwietnia, gdzie jednakże strona chińska powstrzymała się od jednoznacznej krytyki rosyjskich poczynań.

Stało się jasne, że wcześniejsze stawianie na Rosję jako kartę atutową we własnych rękach zostało podważone. Co gorzej, sytuacja w Ukrainie, jak – tu akurat proroczo – przewidywał Zheng Yongnian, „jeszcze bardziej skomplikowała Chinom obecną sytuację międzynarodową". Czytaj: Zachód się zjednoczył i umocnił – i to pod wodzą USA, największego rywala prowadzącego od czasów administracji Donalda Trumpa politykę „strategicznej konkurencji" z Chinami. Ponadto, wojna w Ukrainie umacnia zachodnie sojusze, podczas gdy Chiny swego największego, obok Pakistanu, sojusznika właśnie widzą jako mocno osłabionego, a być może nawet pokonanego, co już całkowicie nie leżałoby teraz w ich interesie. No bo niby z kim u boku miałyby później walczyć w „nowej zimnej wojnie"?

Czytaj więcej

Góralczyk, Lengyel: Wybór jest prosty - Zachód lub Wschód, demokracja lub dyktatura

Rozterki Pekinu

Pomimo niekorzystnego dla Rosji rozwoju sytuacji nie przyjęto propozycji wiceszefa rządowego think tanku Hu Weia, który w kontekście konstatacji, iż „blitzkrieg się nie udał", ocenił w tekście datowanym 5 marca, iż „Rosja po tej wojnie może stracić status wielkiego mocarstwa". Zaproponował on Chinom jako „odpowiedzialnemu mocarstwu" odcięcie się od Putina, a nawet „porzucenie neutralności", czyli pozycji obserwatora z daleka, jaką władze w Pekinie przyjęły mniej więcej po dwóch tygodniach wojny (nadal we własnych mediach nazywając ją, za Rosjanami, „specjalną operacją wojskową").

Takiej decyzji jak dotąd w Pekinie nie podjęto, ale zmiany stanowiska zaczęły być odczuwalne. Najpierw w chińskich mediach obcojęzycznych, które skierowały swych korespondentów (wpływowa telewizja CGTN zafundowała sobie Anglosasów) do Lwowa, a nawet na granicę polsko-ukraińską, które zaczęły przedstawiać racje dwóch stron, a nie tylko jednej – rosyjskiej. W połowie marca tę zmianę można było dostrzec także w mediach chińskojęzycznych, gdzie najpierw inwazję rosyjską chwalono, potem ignorowano i zmilczano, aż wreszcie w programach publicystycznych telewizji (mniej w prasie) zaczęto analizować wydarzenia pod względem militarnym, śledząc i antycypując ruchy wojsk, a przy okazji zastanawiać się, czy i kiedy możliwe jest porozumienie rozejmowe.

Obraz nie jest jednak zanadto przejrzysty i jasny. Konfuzja trwa. Co prawda eksperci mają teraz ręce pełne roboty, a znany amerykanista prof. Jin Canrong z Uniwersytetu Renmin nawet publicznie przepraszał za to, iż nie przewidział wybuchu wojny i rosyjskiej agresji (oczywiście, nie używał tych terminów). Równocześnie przed kamerami rozwijał teorię, ile to ośrodków badawczych w Ukrainie zajmowało się eksperymentami medycznymi i biologicznymi oraz wirusami, bo akurat ta teoria zyskała ostatnio na terenie Chin spory rozgłos. Zachód uzasadnia to „traumą Wuhanu", od miasta, w którym zaczęła się globalna pandemia.

Wspomniany Hu Wei znalazł się w mniejszości. Poglądy podobne głosi niewielu chińskich intelektualistów o liberalnych inklinacjach, jak aktywista Yang Jianli czy prof. Qin Hui ze stołecznego Uniwersytetu Tsinghua. Główny nurt, nawet akademicki, nadal twardo obstaje przy Rosji i powiela jej argumentację. Przykładowo prof. Yang Guangbin z Uniwersytetu Renmin z Pekinu jeszcze 23 marca twierdził, iż Ukraina „chciała zagrozić Rosji", sama „zrezygnowała ze statusu neutralnego", a „naród ukraiński jest niedojrzały". Czyli powielił całą paletę argumentów płynących z Kremla. Gdzie tutaj akademicka samodzielność i krytyczne podejście?

Ciekawy i znamienny jest fakt, że stanowiska w sprawie wojny w Ukrainie nie zajęli wciąż najbardziej znani chińscy stratedzy, jak profesorowie Yan Xuetong czy Wang Jisi. Wcześniej dawali wyraz obawom przed pojawieniem się nowej żelaznej kurtyny w wyniku napięć na linii Pekin–Waszyngton. Najwyraźniej czekają na jakieś wyklarowanie się sytuacji, chociaż głosy dochodzące z wewnątrz chińskich elit sugerują, iż Władimir Putin staje się coraz bardziej obciążeniem i prawdziwym bólem głowy dla chińskich władz i ich strategii.

Bo jaki to as w chińskim rękawie, jeśli – jak dowodzi prof. Zheng Yongnian – wszczynając pełnowymiarową wojnę w Ukrainie, „dokonał strategicznie błędnej kalkulacji". Znamienne również, że blisko z Chinami współpracujący i wielokroć powielający ich stanowisko Kishore Mahbubani z Singapuru, który wcześniej wieszczył globalny triumf Chin, uznał agresję Putina za „błąd" i zaczął radzić, by nie budować z nim wspólnej przyszłości.

Mimo to niemal wszyscy chińscy obserwatorzy i analitycy powielają tezę nagłośnioną na Zachodzie przez politologa prof. Johna Mearsheimera, iż „to Zachód jest odpowiedzialny za wybuch wojny na Ukrainie". Co więcej, podczas rozmowy szefów dyplomacji obu krajów w końcówce marca powtórzono stały argument, że to Zachód i NATO przycisnęły Rosję do muru, wyrażono równocześnie pogląd, iż „obie strony są zdeterminowane, aby dalej rozwijać swe dwustronne relacje".

W co tak naprawdę grają chińscy decydenci? Długa, siedmiogodzinna rozmowa doradcy prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Jake'a Sullivana oraz chińskiego naczelnego dyplomaty Yan Jiechi 14 marca w Rzymie nie przyniosła przełomu, podobnie jak rozmowa prezydentów Joe Bidena i Xi Jinpinga cztery dni później. Obie strony przedstawiły swoje stanowiska, ale zbieżności pomiędzy nimi jak nie było, tak nie ma. Podobny efekt przyniósł szczyt Chiny–Unia.

W obu przypadkach, choć mocniej wobec Amerykanów, Chińczycy wyeksponowali swoje warunki i postulaty: nie chcemy nowej zimnej wojny, nie zgadzamy się na mieszanie do naszych wewnętrznych spraw, sprzeciwiamy się rozszerzaniu amerykańskich sojuszy, no i oczywiście „nie zgadzamy się na niezależność Tajwanu". Amerykanie z kolei, jak wiadomo, zagrozili Chinom sankcjami nie mniej surowymi jak te wymierzone w Rosję, gdyby zaczęły dostarczać jej broń (o czym było głośno w zachodnich mediach przed tymi rozmowami). Natomiast Europejczycy podkreślali konieczność szybkiego zakończenia wojny w Ukrainie, a przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel stwierdził, iż „Chiny nie mogą przymykać oczu na naruszanie przez Rosję międzynarodowego prawa". Obie strony euroatlantyckiego sojuszu podkreśliły również, że nie będą tolerować wspierania Rosji przez Chiny pod względem militarnym i zagroziły im sankcjami.

Taki scenariusz natomiast to nic innego, jak wizja decouplingu, a więc rozwodu czy separacji na światowych rynkach, podważających globalizację, na której Chiny jak dotąd (przynajmniej do czasu wybuchu pandemii) tak dużo zyskały. Czy dojdzie do takiego zerwania światowych łańcuchów dostaw i podważenia naczyń połączonych na światowych rynkach? To pytanie w kontekście brutalnej agresji na Ukrainę staje się coraz bardziej uzasadnione, nawet jeśli dotyczy w ostatecznym rozrachunku nieco innego regionu na świecie. Ujmując nieco inaczej: czy po tej wojnie będziemy mieli, jak dotąd, jeden w miarę zintegrowany system, czy też walkę systemów?

Nie atut, lecz kłopot

Przebieg rozmów z Amerykanami od 24 lutego dowodzi jednego: Chińczycy mówią „Ukraina", a myślą „Tajwan" lub „Morze Południowochińskie". Żadnych wątpliwości co do tego nie pozostawił wiceminister spraw zagranicznych Le Yucheng, mówiąc 26 marca: „Strategia Indo-Pacyfiku jest tak samo groźna jak rozszerzenie NATO na wschód w Europie". W kręgach decyzyjnych w Pekinie wszystko rozpatruje się w kontekście rozgrywki dla nich najważniejszej, tej z USA o dominację i prymat. Owszem, wojna w Ukrainie tę kwestię nieco przykryła, podobnie jak wspólny komunikat z Rosją z 4 lutego br., ale – w ich głębokim przekonaniu – problem geostrategicznej rywalizacji mocarstw, już wcześniej zapoczątkowany, z całą mocą powróci, kiedy w Ukrainie przestanie lać się krew.

Pierwszy symptom tego, że zmienia się myślenie, nastąpił już 28 lutego, gdy rzecznik chińskiego MSZ stwierdził: „Chiny i Rosja są strategicznymi partnerami, a nie sojusznikami". Już wtedy uświadomiono sobie, że zjednoczony jak nigdy w ostatnim czasie Zachód zaczyna Chinom dorabiać wielce dla nich niewygodną gębę „przyjaciół Putina". Stąd się wzięły wyraziste sygnały, że oto Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) wstrzymał operacje na terenie Rosji i Białorusi, czy że chińskie firmy nie będą dostarczać Rosji sprzętu lotniczego, mimo takich jej próśb. Dano wyraźnie do zrozumienia, że przejście z programu rozliczeń SWIFT, z którego Rosję wykluczono, na chiński odpowiednik CIPS wcale nie będzie automatyczne – i będzie Rosjan kosztowało. A chiński gigant naftowy Sinopec wstrzymał warte 500 mln dol. wsparcie dla nowej inwestycji gazowej na terenie Rosji. Z drugiej strony jednak zarówno po spotkaniu Ławrow–Wang Yi, jak i po szczycie z UE władze w Pekinie podkreśliły, iż będą nadal normalnie handlować z Rosją, a nawet „są pewne rozwoju tej współpracy w różnych dziedzinach". Jak stwierdził rzecznik chińskiego MSZ, „sankcje nie powinny (negatywnie) wpływać na nasz normalny handel z Rosją".

O co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, dobrze wyjaśnił prof. Jun Zhang z Uniwersytetu Fudan w Szanghaju. Ocenia on, nie będąc w swych opiniach w ChRL odosobnionym, że Chiny zaczęły doganiać USA w najwyższych technologiach, a to, kiedy je przegonią, „jest tylko kwestią czasu, a nie materii". To jest teraz najważniejszy front i nie należy otwierać innych. Jun Zhang uważa, że chińskie władze nie do końca wierzą w to, że „amerykańska polityka powstrzymywania Chin wypchnie je z istniejącego światowego systemu (naczyń połączonych)".

To właśnie te argumenty – wiara w jednoczącą siłę globalizacji, istniejące łańcuchy dostaw, tak często rozpoczynające się na terenie Chin – każą trzymać dystans i zachować ostrożność w sferze gospodarczej. Stąd się bierze roztropność i pozycja obserwatora, a nie strony konfliktu w wojnie ukraińskiej. Tylko takie podejście pomoże Chinom – jak się tam zakłada – w ostatecznym strategicznym rozrachunku wyjść z niego jako strona zwycięska, obok USA.

Naturalnie, nie wiemy, czy tak będzie. Znamienne jednak, że z Pekinu płyną również głosy, że po tym historycznym zakręcie i po tej wojnie wyłoni się nowy światowy ład. Oczywiście, tamtejsi decydenci zakładają, że z nimi w roli jednego z głównych rozgrywających. Jednakże nie mogą już być pewni, jak było przed rosyjską agresją na Ukrainę, że na północy mają wiernego i wartościowego sojusznika w boju dla nich najważniejszym – w starciu ze Stanami Zjednoczonymi.

Po 24 lutego Władimir Putin stał się dla chińskich władz obciążeniem. Jego kalkulacje były błędne, a Chińczycy im zaufali. Wierzyli, że Zachód jest w odwrocie. Teraz może być tak, że Rosja zamiast pomagać Chinom w realizacji ich „chińskiego marzenia", może już wkrótce stać się petentem i ciężarem wymagającym pomocy Chin. Już widać, że Rosja wyjdzie z tej wojny jako państwo mocno osłabiona, a nawet na krawędzi upadku czy krachu. A na to Chiny – ze względu na własne interesy – nie mogą sobie pozwolić. Stąd ostatnie deklaracje o kontynuacji handlu i współpracy.

Kiedy skończy się tak wyraźne obecnie balansowanie Pekinu? Kiedy Chiny wejdą na scenę jako mediator, rozjemca i „odpowiedzialny współudziałowiec" na skalę globalną? Jak w wielu innych przypadkach i kalkulacjach najwięcej zależy od przebiegu wojny, jej dalszego oblicza, no i układu sił, który się na tej podstawie wyłoni.

Na dziś pewne jest tylko jedno: wojna w Ukrainie ma światowy wymiar. Jej skutki wpłyną na nowy globalny ład, najprawdopodobniej wzmacniając USA i Chiny, pozostawiając Rosję osłabioną, Ukrainę zdewastowaną, a Europę poszukującą swej „strategicznej autonomii".

Czytaj więcej

Pekin 2022. Igrzyska zimowe czy zimnowojenne?

Autor jest politologiem i sinologiem, profesorem w Centrum Europejskim UW. Ostatnio opublikował Chiński Tryptyk, czyli trzy tomy: „Wielki renesans" (2018), „Nowy długi marsz" (2021) i „Chiński feniks" (2022, wznowienie z 2010 r.)

Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka. Szefowie dyplomacji obu państw zapewniali siebie i świat o „bezgranicznej przyjaźni", a nawet takiej, która „jest twardsza niż skała". Postępujące zbliżenie utwierdzono wspólnym komunikatem 4 lutego br. po spotkaniu Xi Jinpinga z Władimirem Putinem w dniu otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich. W istocie zarysowano w nim zręby nowego ładu światowego, polegającego na opozycji: demokratyczny Zachód (czytaj: USA), a z drugiej strony bardziej efektywne w rządzeniu, jak zakładano, autokracje.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi