Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka. Szefowie dyplomacji obu państw zapewniali siebie i świat o „bezgranicznej przyjaźni", a nawet takiej, która „jest twardsza niż skała". Postępujące zbliżenie utwierdzono wspólnym komunikatem 4 lutego br. po spotkaniu Xi Jinpinga z Władimirem Putinem w dniu otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich. W istocie zarysowano w nim zręby nowego ładu światowego, polegającego na opozycji: demokratyczny Zachód (czytaj: USA), a z drugiej strony bardziej efektywne w rządzeniu, jak zakładano, autokracje.
Podpisano wtedy aż 13 nowych porozumień, w tym jedno na dostawy rosyjskiego gazu do Chin. W dokumencie nie pozostawiono żadnych wątpliwości, że strony zamierzają się nawzajem wspierać. Chiny poparły rosyjskie postulaty sprzeciwu wobec ekspansji NATO na wschód, czego wcześniej tak otwarcie nie robiły, ale w zamian za to zadbały o to, by Rosja poparła ich sprzeciw wobec tego, że USA w ramach szerokiej strategii Indo-Pacyfiku zaczęły budować nowe sojusze wojskowe, jak AUKUS (z Australią i Wielką Brytanią) czy QUAD (z Japonią, Australią i Indiami). Wzajemne poparcie zdawało się dobrze gwarantować interesy obu stron. A obaj autokraci w tym samym wieku (mają po 69 lat, Putin jest zaledwie osiem miesięcy starszy od Xi) raz jeszcze potwierdzili bliskie osobiste więzi.
Czytaj więcej
Węgierski premier popełnił błąd, stawiając na Putina. O tym, czy dostanie szansę na jego naprawienie, przekonamy się być może już 3 kwietnia.
Błędne kalkulacje
Jednakże wtedy, w dniu otwarcia igrzysk, najważniejszy gość Chińczyków najwyraźniej nie powiedział im wszystkiego. Pierwsze reakcje Pekinu na agresję Putina w Ukrainie świadczyły o konsternacji i ambarasie, czego dowodem były niemal codzienne, różne komunikaty rzeczników MSZ. Jednego dnia powtarzano mantrę o konieczności zachowania suwerenności i integralności terytorialnej (bo w ich przypadku w tyle głowy zawsze będą Tybet, Xinjiang i Tajwan), drugiego dnia, że „nie jest to inwazja", a jeszcze innego, że to wina Zachodu pchającego NATO zbyt mocno na wschód.
Nawet najlepsi chińscy analitycy i akademicy, z wyjątkiem jednego, specjalizującego się w polityce globalnej prof. Tang Shipinga na Uniwersytecie Fudan w Szanghaju, nie przewidywali inwazji. Jeszcze 22 lutego, na dwa dni przed agresją na Ukrainę, grono chińskich ekspertów opublikowało analizę zatytułowaną „Do wojny nie dojdzie, chociaż dalsze kontrowersje są gwarantowane". Nawet w świecie akademickim, nie mówiąc o mediach, przejmowano rosyjską propagandę, pełną uprzedzeń wobec Ukrainy i wspierającego ją Zachodu.