To jakby wykoślawione veni, vidi, vici Juliusza Cezara.
No właśnie. Otóż rozpoczynając ją w ten sposób, Rosjanie nagle znaleźli się w sytuacji, do której nie byli przygotowani. Cały świat zobaczył, że Kreml, dla swoich celów, gotów jest poświęcić dziesiątki tysięcy własnych obywateli. Ale jak to się odbywa! Wszyscy widzieli i nadal widzą, że armia rosyjska dopuszcza się złodziejstwa, szabrownictwa, gwałtów i morderstw, że armia ta, w osobach swoich żołnierzy, masowo poddaje się przeciwnikowi. Widzimy wreszcie, jak rzesza młodych mężczyzn powołanych do wojska robi wszystko, aby tylko uciec przed poborem. Gdzież tu owa osławiona „pasjonarność”? W tym przypadku stan armii jest tylko odzwierciedleniem stanu ducha ogółu społeczeństwa. Zarówno seryjne zbrodnie popełniane na froncie, jak i terror skierowany do wewnątrz świadczą o zbiorowej beznadziei, fatalizmie i bezradności. I to nie tylko w wymiarze militarnym. Wewnętrzna zapaść zbliża się wielkimi krokami, a tylko ona może wyzwolić Rosjan z ich „zwycięskich złudzeń”.
Z drugiej strony – jesteśmy my, Ukraińcy. Z dużym zapasem mocy. A ta moc bierze się z prostej przyczyny: bronimy naszej ziemi, nie zabieramy cudzej. Ot i całe wyjaśnienie.
Aksjomat Giedroycia–Mieroszewskiego można streścić następująco: dla Polski korzyścią jest każde niezależne od Rosji państwo ukraińskie, nawet jeśli prowadziłoby ono politykę mało przyjazną Polsce (byle nie wrogą). Samo istnienie takiego państwa zmienia układ sił na obszarze na wschód od Polski. Spróbujmy „odwrócić” ten aksjomat: czy niepodległe państwo polskie jest, z racji samego swojego istnienia, naturalnym sojusznikiem niepodległej Ukrainy?
Ten, jak pan mówi, aksjomat nie wynikał z jakichś sentymentów czy też miłości do Ukraińców lub Ukrainy. To była formuła racjonalna, czysta pragmatyka, Giedroyć to wielokrotnie podkreślał. W tym kontekście sprawa partnerstwa, o które pan tak pyta, opiera się przede wszystkim na jednej podstawie, całkowicie realnej i z pewnością racjonalnej, podstawie, która – idąc tropem pańskiej definicji – będzie nas „organicznie” zachęcać do współpracy i pogłębiania sojuszu. A jest nią nic innego, jak wola przetrwania, obustronna chęć zachowania własnej tożsamości. Tylko w ten sposób będziemy mogli stawić czoła wyzwaniom, które na różne sposoby – tu również zgoda – stawia nam nie tylko Rosja, ale też i szeroko pojęty Zachód. Czyż nie jest to „naturalnym” katalizatorem komunikacji pomiędzy nami? Wy pamiętacie Zachodowi, jak w 1945 roku wydał Polskę na łup Stalina, my nie zapominamy roku 2014, w którym tenże Zachód zostawił nas sam na sam z Putinem.
Wrócę teraz do tego, co mówiłem na początku, ujmując to samo według użytej przez pana formuły. Otóż jestem przekonany, że „naturalne” dążenie do polsko-ukraińskiego sojuszu opiera się na prawdzie, na niechęci do okłamywania świata na temat samego siebie i swoich sąsiadów. Polska i Ukraina, owszem, mogą w pewnych sprawach się mylić, czasem nawet wyraźnie to widzimy, ale przecież nie można powiedzieć, że ich polityka opiera się na kłamstwie założonym a priori. Chyba każdy z kolejnych rządów Polski i Ukrainy miał, a także miewa swoje wady, jednak po żadnej ze stron – powtarzam – nie dostrzegam wady kluczowej: pociągu do permanentnego kłamstwa. Tymczasem zasadą, fundamentem polityki Rosji zawsze było kłamstwo i fałsz. I nadal tak jest. I to nas, Ukraińców i Polaków, mocno od Rosjan odróżnia. To też daje równocześnie szansę na uzyskanie statusu sojuszników.
Czy widzi pan jakąś pułapkę, która czai się w przyszłości naszej współpracy? Nie mówię tu o barierach i przeszkodach, bo każdy je widzi, ale właśnie o pułapce, to znaczy o sytuacji, która wydaje się korzystna, jednak niesie w sobie niewidoczne jeszcze ryzyko.
Odpowiem na to pytanie cytatem z Salmana Rushdiego: „Historia bywa niełaskawa dla tych, których pomija, ale równie niełaskawa może okazać się dla tych, którzy ją tworzą”. Otóż właśnie teraz my, Ukraińcy, w pierwszej kolejności z Polakami, tworzymy historię Europy i świata. Ale nie zapominajmy, że ten stan rzeczy bynajmniej nie jest rezultatem, lecz dopiero początkiem długiego procesu. Do rezultatu droga jeszcze daleka. Popatrzmy chociażby na chwilę obecną. To prawda, że Kreml, przeciwstawiwszy się całemu cywilizowanemu światu, wybrał drogę samozniszczenia. Jednak Rosja ciągle, do ostatniej chwili spodziewa się, że wizerunek nuklearnego agresora przyniesie jej – w szybkim terminie i wbrew układowi sił na froncie taktycznym – rezultat całkiem inny, zgodny z jej imperialną wolą. I nie można powiedzieć z całą pewnością, że się w tej mierze przeliczy.
Tak czy owak, patrzę na te sprawy nieco z boku, bo i tak nie mam na nie wpływu. Trzeba nauczyć się wykorzystywać na bieżąco nadarzające się okazje i nie przejmować na zapas możliwością pułapek.
W zaprzęgu nihilizmu
Nie tyle obrona christianitas czy też „cywilizacji łacińskiej", ile walka z nihilizmem, prowadzona przez wszystkich ludzi dobrej woli, jest dzisiaj najistotniejszym wyzwaniem wojny kulturowej.
Uchodźczyni z Kijowa mówiła mi, że z jej perspektywy największym odkryciem jest nie tyle polska życzliwość, bo tę Ukraińcy już znają, ile konstatacja, że mieszkańcy Zachodniej Ukrainy – a zmierzając do Polski, przejeżdżała przez Lwów – to nie banderowcy i rusofobi, ale tacy sami Ukraińcy, jak ci z Kijowa czy Charkowa. Życzliwi i solidarni.
Sam pochodzę z zachodniej Ukrainy, mam możliwość częstego bywania we Lwowie, więc wiem, o co naprawdę chodzi. Dla mieszkańców Lwowa i okolic nigdy, także po sierpniu 1991 roku, kiedy to Ukraina ogłosiła niepodległość, nie stanowiło problemu porozumiewanie się językiem rosyjskim. A tak zwani lwowscy nacjonaliści zawsze umieli żartować sami z siebie, wystarczy podać przykład restauracji „Kryjówka”.
Znam ją, urządzono ją na kształt bunkra UPA.
Widzi pan, „odkrycie”, o którym pan wspomniał, wynika z faktu, że naród ukraiński nie jest jednorodny w swoich światopoglądowych orientacjach. Ale i na tym polu wiele, i tym razem wyjątkowo w dobrym sensie, zmienia obecna wojna. Już Heraklit zauważył, że „wojna jest arcykapłanem wszystkiego”. Okazuje się, że rosyjska agresja, ta nowa traumatyczna epidemia, może nieść ze sobą nie tylko destrukcję. Wbrew intencjom tych, którzy ją wywołali, stała się tyglem, w którym uciera się i konsoliduje wspólna ukraińska tożsamość.
Jurij Szapował (ur. 1953)
Historyk, profesor w Instytucie Nauk Politycznych Ukraińskiej Akademii Nauk w Kijowie, współprzewodniczący Polsko-Ukraińskiego Forum Historyków.