Umierające imperium Karola III

Dwa i pół miliarda mieszkańców Commonwealthu akceptowało wyższość instytucji demokratycznych i związki kulturowe z królestwem z szacunku dla Elżbiety II. Czy teraz się to skończy?

Publikacja: 16.09.2022 10:00

Elżbieta II podczas wizyty w Tuvalu, państwie archipelagu na Oceanie Spokojnym i dawnej kolonii bryt

Elżbieta II podczas wizyty w Tuvalu, państwie archipelagu na Oceanie Spokojnym i dawnej kolonii brytyjskiej, które w latach 70. XX wieku ogłosiło niezależność, ale wstąpiło do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów Commonwealth. Czy z Karolem III na pokładzie Tuvalczycy będą wiosłować równie ochoczo?

Foto: Tim Graham Photo Library via Getty Images

Dwa dni – tyle wytrzymał Gaston Browne. Królowa zmarła w czwartek po południu w swoim szkockim zamku Balmoral, a już w sobotę premier Antigui i Barbudy, wyspiarskiego kraju na Karaibach, zapowiedział, że za trzy lata odbędzie się referendum w sprawie przekształcenia królestwa w republikę. Okazją było proklamowanie nowego monarchy, Karola III, władcy znacznie mniej popularnego niż jego matka. To, czego nie wypadało zrobić starszej pani, teraz można śmiało przeprowadzić – uznał najwyraźniej Browne. 

– Zrobimy ostateczny krok na drodze do naszej niepodległości – stwierdził premier kraju, który po 350 latach brytyjskiego panowanie wybił się w 1981 r. na niepodległość, ale podobnie jak 13 innych państw świata, wciąż widzi w brytyjskiej monarchini głowę swojego państwa.

Czytaj więcej

Sondaż IBRiS dla „Plusa Minusa”: Pojednanie z Niemcami można uratować

Jamajka protestuje

Przypadek Antigui i Barbudy nie jest odosobniony. W marcu książę William i księżna Kate zostali przywitani na Jamajce gwałtownym protestami. Ludzie domagali się przeprosin i rekompensat za brutalną eksploatację kraju przez Brytyjczyków. Kulminacja złości nastąpiła, gdy okazało się, że młoda para porusza się tym samym jeepem, którego używała tu Elżbieta II w 1962 r., a więc u zmierzchu ery kolonialnej. Wyspa, podobnie jak Antigua i Barbuda, już zapowiedziała, że przeprowadzi referendum w sprawie ustanowienia republiki, choć wciąż nie wiadomo, kiedy dokładnie to nastąpi. Tą samą ścieżką postanowiło też pójść Belize, kraj wielkości Podlasia w Ameryce Środkowej.

W Australii względnie niewielką większością (55 proc. wobec 45 proc.) naród zdecydował 23 lata temu w referendum o odrzuceniu pomysłu przekształcenia kraju w republikę. Ale czas nie gra na korzyść monarchii. Z każdy rokiem udział potomków Brytyjczyków w australijskim społeczeństwie staje się coraz mniejszy, kraj ten przybiera wyraźnie bardziej azjatycki charakter. A dla nowej ludności oddalony o kilkanaście tysięcy kilometrów Pałac Buckingham pozostaje całkowitą abstrakcją. Aby wyjść naprzeciw tym nastrojom, premier Australii Anthony Albanese powołał ministra ds. przekształcenia ustroju kraju w republikę. Szef rządu zapowiedział jednak, że ponowne referendum nie odbędzie się przed 2025 r. Na dodatek żadnej konkretnej daty nie podał.

Także w sąsiedniej Nowej Zelandii śmierć Elżbiety II ożywiła debatę nad sensem utrzymania brytyjskiego monarchy w roli głowy państwa. Na razie, jak w Australii, terminu głosowania w tej sprawie nie ma. Jednak 42-letnia premier Jacinda Ardern otwarcie przyznaje, że opowiada się za ustrojem republikańskim. – Wielokrotnie wyrażałam swoją ocenę w tej sprawie. Wierzę, że Nowa Zelandia będzie zmierzała w tym kierunku i stanie się tak jeszcze za mojego życia – uznała szefowa rządu.

Debata w sprawie zmiany ustroju państwa nabiera też rumieńców w Kanadzie. Według instytutu badania opinii publicznej Angus Reid wiosną 2022 r. dwie trzecie Kanadyjczyków co prawda odnosiło się z sympatią do Elżbiety II, ale już tylko 51 proc. uważało, że kraj powinien utrzymywać formalne związki z dynastią Windsorów. Podobne dylematy przeżywają również Bahamy. Dla wszystkich tych państw zachęcającym przykładem jest Barbados, który jesienią 2022 r. bezkonfliktowo przekształcił się w niezależną republikę. W ceremonii w Bridgetown wziął udział ówczesny następca tronu książę Karol, który nawet przeprosił za „koszmar niewolnictwa”.

Formuła indyjska

Elżbieta II wszystko to już przewidziała dziesiątki lat temu. – Wspólnota Narodów, Commonwealth, było jej dziełem. Gdyby nie ona, coś takiego by nie istniało – mówi „Plusowi Minusowi” Thomas Mace-Archer-Mills, przewodniczący Brytyjskiego Towarzystwa Monarchistycznego.

Przyszła monarchini, w przeciwieństwie do swojego ojca Jerzego VI, nie uznała wybicia się na niepodległość w 1947 r. Indii i Pakistanu za dramat. Wydawało jej się, że ma plan, aby utrzymać w orbicie Londynu to, co przez wieki stanowiło „diament w koronie imperium”. I pięć lat później, gdy już była królową, zaangażowała się w wypracowanie formuły, która miała pozwolić indyjskiej i pakistańskiej republice na dołączenie do Commonwealthu. Oba kraje uznały wtedy królową za przewodniczącą Wspólnoty Narodów, ale nie głowę państwa. Takie rozwiązanie okazało się zaraźliwe: spośród 56 krajów, które wciąż należą do organizacji powstałej na gruzach brytyjskiego imperium, 36 to już republiki, a jedynie 14 to dominia uznające panowanie Elżbiety II. W tamtym czasie atrakcyjność Commonwealthu, w szczególności dla mniejszych i uboższych państw Trzeciego Świata, była na tyle duża, że do organizacji przystąpiło nawet kilka krajów afrykańskich, których Brytyjczycy nigdy nie skolonizowali.

Za tym sukcesem Wspólnoty Narodów stało jednak siedem dekad ciężkiej pracy królowej. Co trzecia podróż, w którą się udawała, prowadziła ją właśnie do państw Commonwealthu. Monarchini zawsze uczestniczyła w igrzyskach Wspólnoty Narodów, czyniąc z nich w końcu znaczące wydarzenie sportowe. W Londynie regularnie organizowano szczyty przywódców krajów dawnego brytyjskiego imperium. Na potrzeby organizacji królowa oddała jeden ze swoich londyńskich pałaców (Marlborough House). W ramach Commonwealthu udało się też przeprowadzić pewne ułatwienia w handlu, co przyczyniło się do zauważalnego wzrostu współpracy gospodarczej między członkami wspólnoty.

Największy wkład Elżbiety II w utrzymaniu Commonwealthu polegał jednak na bardzo zdecydowanym sprzeciwie wobec apartheidu w RPA w latach 80. Zrywając ze swoją tradycyjną polityką ścisłej neutralności, królowa starła się wtedy z Margaret Thatcher. Ówczesna premier Wielkiej Brytanii obawiała się, że w kluczowym momencie zimnej wojny Pretoria przestanie być zdeterminowanym przeciwnikiem ekspansji wpływów Związku Radzieckiego w Afryce. Ostatecznie jednak bojkot ze strony całego Commonwealthu miał znaczący wpływ na demokratyzację Republiki Południowej Afryki. A sama Wspólnota Narodów zaczęła się przekształcać w organizację zbudowaną na podzielanych wartościach: otwartości, równości i w jakimś stopniu też demokracji. W takich krajach jak Pakistan czy Kenia pozwoliło to zbudować ustrój ze swobodami politycznymi, o których mogliby dziś tylko marzyć mieszkańcy Federacji Rosyjskiej.

Czytaj więcej

Harry Ho-Jen Tseng: Rosja to mniejszy brat Chin

Jedność narodu 

Pomysłu na utrzymanie historycznej, zamorskiej spuścizny Wielkiej Brytanii zaczęły zazdrościć jej inne dawne potęgi kolonialne, w szczególności Francja. Władze Algierii niedawno podjęły decyzję o wprowadzeniu już od szkoły podstawowej nauki języka angielskiego, a nie francuskiego, jako pierwszego języka obcego. A to tylko jeden z przykładów odrzucenia przez kraje podporządkowane kiedyś Paryżowi związków z dawną metropolią. I choć globalny zasięg języka angielskiego jest dziś wynikiem przede wszystkim politycznego i gospodarczego potencjału Ameryki, w szczególności jej popkultury, to jednak istnienie Commonwealthu również się do tego przyczyniło. W niemałym stopniu to także dzięki Wspólnocie Narodów Londyn, choć położony na relatywnie niewielkiej wyspie u brzegów europejskiego kontynentu, zdołał utrzymać rolę jednej z paru światowych metropolii o znaczeniu globalnym.

Skoro jednak Elżbieta II osiągnęła na tym polu tak wiele, to dlaczego owo dziedzictwo od razu po jej śmierci zaczyna się sypać?

Jednym z powodów jest to, że dziś, gdy monarchini już nie ma wśród żywych, coraz bardziej staje się jasne, że konstrukcja, którą zbudowała, opierała się raczej na jej konkretnej osobie aniżeli na samej instytucji monarchii czy Wielkiej Brytanii jako takiej. Przejawem tego była niezwykła fala emocji, która przez pierwsze dni żałoby narodowej rozlała się na Wyspach.

„Byłaś naszym filarem, Pani. Teraz odpoczywaj w spokoju” – przed ogrodzeniem Zamku Balmoral, gdzie 8 września zmarła monarchini, tysiące Brytyjczyków złożyło kwiaty oraz kartki ze słowami pożegnania. Na foliowej torebce ze swoim drugim śniadaniem anonimowy uczeń napisał: „Kanapka z marmoladą. Przyda się w Twojej ostatniej drodze”.

Takie wyrazy przywiązania towarzyszyły potem orszakowi pogrzebowemu, który przemierzył kraj przez Edynburg aż do Londynu. Ludzie czekali nieraz całą noc, aby oddać ostatni pokłon przed trumną królowej.

To oddanie społeczeństwa pokazywały też od pewnego czasu sondaże. 42,5 proc. poparcia społecznego dla Joe Bidena, 39 proc. dla Emmanuela Macrona, 41,5 proc. dla Andrzeja Dudy – w coraz bardziej spolaryzowanym świecie głowy zachodnich demokracji potrafią przekonać do siebie tylko elektorat kręgu politycznego, z którego się wywodzą. Inaczej było z Elżbietą II, którą w ostatnim czasie darzyło zaufaniem aż 75 proc. Brytyjczyków. Umiała jednoczyć naród. A to robiło wrażenie na dawnych terytoriach zamorskich imperium. W naszych czasach do takiej roli mógłby dziś pretendować chyba tylko architekt hiszpańskiej demokracji Juan Carlos, gdyby nie pogrążyły go skandale obyczajowe i korupcyjne.

Biznes Karola

Swój autorytet Elżbieta II zdołała zbudować za cenę żelaznej dyscypliny w służbie państwa. Historyk Paul Preston ujawnił, że królowa była niezwykle zatroskana z powodu brexitu. Jednak w tej, jak i w niezliczonej liczbie innych, fundamentalnych kwestii życia publicznego, które przetoczyły się za jej panowania przez Wielką Brytanię, potrafiła na zewnątrz zachować ścisłą neutralność. Być może była najbardziej znaną kobietą na świecie, o której poglądach właściwie nie wiedziano nic.

Karol III, któremu wedle instytutu badania opinii publicznej YouGov ufa tylko 42 proc. poddanych, był do tej pory przeciwieństwem takiego zachowania. Do tego stopnia, że jego matka dopiero w 2018 r. zdołała przekonać przywódców państw Commonwealthu do uznania go po swojej śmierci za przywódcę organizacji. Entuzjasta walki o uratowanie środowiska i zwolennik pomocy młodzieży z ubogich rodzin Książę Karol w sposób niezwykle zdecydowany wyrażał też swoją opinię w sprawach architektury, a nawet medycyny naturalnej. – Nie jestem takim idiotą, aby podobnie się zachowywać, gdy będę monarchą – mówił cztery lata temu. Czy dotrzyma słowa? 

Innym problemem są przedsięwzięcia biznesowe obecnego króla. W historii Wielkiej Brytanii był on następcą tronu, który najdłużej czekał na koronę. W tym czasie sprawdził się jako przedsiębiorca: należącą do niego część majątku Windsorów przekształcił w sprawny biznes o wartości około 1 mld dol. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie podejrzane transakcje finansowe, jak dary w gotówce (nieksięgowane) w wysokości milionów funtów dla jego fundacji. Coraz więcej Brytyjczyków zadaje też sobie pytanie, dlaczego Karol nie płaci 40-procentowego podatku dochodowego, jak wszyscy jego poddani, skoro tak znakomicie radzi sobie w biznesie. Tym bardziej że po śmierci matki stanął na czele znacznie większego imperium finansowego o wartości przynajmniej 28 mld funtów.

Czytaj więcej

Trump i Johnson, dwie twarze Anglosasów

Miłość vs. obowiązek

To jednak sprawy obyczajowe nadal ciążą najbardziej na pozycji nowego króla. Mimo upływu niemal trzech dekad wielu ludzi nie zapomniało monarsze rozwodu z Dianą – „księżniczką ludu”, jak ją w połowie lat 90. trafnie nazwał ówczesny premier Tony Blair. W świadomości brytyjskiego społeczeństwa wciąż obecne są słowa ze słynnego już wywiadu dla BBC z 1995 r., w którym matka Williama i Harry’ego przyznała, że „jest nas troje w tym związku”. Od tamtej pory za rozbicie małżeństwa Diany obwiniano nie tyle Karola, ile Camillę Parker Bowles. A ponieważ Księżna Walii była postacią formatu światowego, taka opinia utrwaliła się też w świadomości miliardów mieszkańców Commonwealthu. Tragiczna śmierć Diany w 1997 r. i chłodna, jak ją wówczas postrzegano, postawa Elżbiety II, przelała czarę goryczy.

Od tego czasu wiele się co prawda zmieniło. Camilla została w 2005 r. żoną Karola, a książę Harry publicznie powiedział, że jest „wspaniałą kobietą” i „czyni ojca szczęśliwym, co jest najważniejsze”. Jednak i dziś 40 proc. Brytyjczyków uważa, że powinna się zadowolić tytułem „księżnej małżonki”, a jedynie 20 proc. aprobuje tytuł, za którym w lutym 2022 r. opowiedziała się sama Elżbieta II – „królowej małżonki”.

Za tym sporem kryje się jednak fundamentalna sprzeczność monarchii: między osobistym szczęściem członków rodziny królewskiej żyjących w coraz bardziej otwartym społeczeństwie a wizją korony, która narzuca sztywne wzorce służby państwa. Edward VIII, wuj Elżbiety, rozwiązał ten dylemat, abdykując w 1936 r., byle móc wieść szczęśliwe życie u boku dwukrotnie rozwódki, Amerykanki Wallis Simpson. Karol III próbuje połączyć jedno i drugie, ale z mieszanym skutkiem.

#MeToo i Black Lives Matter

Ale to nie jedyna sprzeczność, która w ostatnich latach wstrząsa monarchią. Inna polega na starciu zasad demokracji z instytucją, która wywodzi się z czasów autorytarnych. Dopóki była przykładem utrzymywania pewnych wartości, można to było jakoś usprawiedliwić. W dobie internetu i telefonów komórkowych, kiedy wszystko można sfotografować i rozesłać po całym świecie, jest z tym coraz trudniej. Najnowszy przykład: powiązania brata Karola III, księcia Andrzeja, z przestępcą seksualnym, finansistą Jeffreyem Epsteinem. Ten i inne podobne przypadki stanowią tym większy problem, że kraje Commonwealthu mają teraz w teorii łączyć wspólne wartości, a nie przeszłość kolonialna.

Królowa wywodziła się z innej epoki, poznała, czym jest wojna światowa, a pierwszym premierem, z którym przyszło jej współpracować, był Winston Churchill. Była więc dla wielu symbolem dawnych, lepszych czasów. Mierzono ją tamtą miarą i wiele kwestii darowano. Ale Karol III żyje już w dzisiejszym świecie, gdzie ruchy #MeToo w obronie prześladowanych seksualnie kobiet czy Black Lives Matter na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów w Stanach Zjednoczonych nie stawiają monarchii w najlepszym świetle. Ich naturalną konsekwencją jest przecież całkowite potępienie kolonializmu, niewolnictwa, eksploatacji i nieraz krwawych prześladowań, na których zostało zbudowane Imperium Brytyjskie. Czy Karol III sprosta tym wszystkim wyzwaniom? Czy też tak jak wielu – wydawałoby się nienaruszalnych – polityków i aktorów z Hollywood padnie pod walcem polityczno-obyczajowych zmian?

Dwa dni – tyle wytrzymał Gaston Browne. Królowa zmarła w czwartek po południu w swoim szkockim zamku Balmoral, a już w sobotę premier Antigui i Barbudy, wyspiarskiego kraju na Karaibach, zapowiedział, że za trzy lata odbędzie się referendum w sprawie przekształcenia królestwa w republikę. Okazją było proklamowanie nowego monarchy, Karola III, władcy znacznie mniej popularnego niż jego matka. To, czego nie wypadało zrobić starszej pani, teraz można śmiało przeprowadzić – uznał najwyraźniej Browne. 

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi