Importerzy załamują ręce, bo sprzedaż win węgierskich od marca spadła o połowę. Powód? Rodacy niechętnie patrzą na wina z kraju, który nie pomaga Ukrainie. Winiarze niewinni, ale cóż, taki los. On może się odmienić, ale wstrzemięźliwość Polaków wobec miodów pitnych jest czymś trwałym. Kojarzą nam się one z ulepkami z imienin u cioci albo niepijalnymi, przesłodzonymi pamiątkami w glinianych karafkach. I żadne słowa tu nie pomogą. Wszystko się zmienia, gdy delikwent spróbuje dobrego miodu. „To jest miód?! To niemożliwe, to jest pyszne!” – ileż to razy słyszałem te słowa.
Czytaj więcej
Panta rhei, powiedział kudłaty facet z kamienia i z Efezu, po czym tak zbrzydli mu ludzie, że uciekł w góry i został wegetarianinem. Leczył się okładami z krowiego łajna, po czym i tak zmarł, co każe wątpić w jego mądrość.
Niestety, nie poczęstuję, ale może wyjaśnię, o czym mówimy. Miód pitny nie jest mieszanką miodu, spirytusu i przypraw. To skąd się bierze? Naturalny miód (z drożdżami) rozcieńczamy wodą, dodajemy przyprawy, zioła i fermentujemy. Jeśli na litr miodu dodajemy litr wody, mamy ultrasłodki dwójniak, jeśli dodajemy dwa litry wody – powstaje trójniak, a jeżeli trzy, to wychodzi nam czwórniak.
Kojarzą nam się one z ulepkami z imienin u cioci albo niepijalnymi, przesłodzonymi pamiątkami w glinianych karafkach. I żadne słowa tu nie pomogą.
A teraz przenieśmy się na Podlasie. Z Saków bliżej na Białoruś niż do jakiegokolwiek polskiego miasta. Cisza, głusza, św. Dymitr z niebieskiego monasteru, pola, łąki, lasy i pszczoły. A nie, przepraszam, bo w monasterze jest jeszcze słynąca cudami ikona greckiego świętego o jakże miodowym imieniu, św. Nektariusza. Nic a nic nie zmyślam. Mieszcząca się w Sakach Miodosytnia Podlaska skupiła się na trójniakach. Miód zbiera w Puszczy Białowieskiej, a zamiast wody dodają do miodu lokalne soki.