Jak to możliwe, że w czasach powszechnego monitoringu, kamer w telefonach komórkowych i cyfrowych śladów, jakie nieustannie zostawiamy w internecie, wciąż nie znamy przyczyn wielu katastrof, epidemii czy sprawców okrutnych zbrodni? Mimo coraz bardziej nowoczesnych technologii, jakimi dysponują służby, systemów, które skanują tablice rejestracyjne naszych samochodów i z dużą precyzją mierzą ich prędkość, wciąż wiele niepokojących zjawisk, zachowań i przestępstw wymyka się zbiorowej uwadze. Do takiego wniosku prowadzić mogą choćby przedłużające się poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną masowego śnięcia ryb w Odrze.
Co w tych sytuacjach zawodzi? Czy nasza czujność i spostrzegawczość, czy raczej techniczne urządzenia, które nie wyłapują tego, co najważniejsze?
Czytaj więcej
Felietony Hanny J. Parkinson dotyczą fizycznej przyjemności, jaką dają spanie w świeżej pościeli, głaskanie kota czy zapach powietrza tuż po deszczu.
Niewyjaśnione zniknięcia
Nowoczesne technologie są często kluczowe w ustaleniu szczegółów konkretnych zdarzeń. Nie dzieje się to jednak automatycznie – zwykle potrzebne jest działanie człowieka. Pod koniec sierpnia do internetu przedostały się informacje, że rosyjscy żołnierze nagrywali skradzionym telefonem komórkowym, jak bawią się, piją i okradają domy w jednej z okupowanych miejscowości Ukrainy. Nagrania trafiły do chmury firmy Google, bo tak ustawiła zapisywanie multimediów właścicielka. Gdy je odkryła, zgłosiła to służbom, a te ustaliły tożsamość żołnierzy. „Rozumu, żeby wyłączyć zapis w chmurze, już im nie starczyło” – tak to zdarzenie skomentował szef wydziału śledczego policji w tym regionie Ukrainy. Czy poznalibyśmy tożsamość i działania rosyjskich żołnierzy, gdyby zachowywali się bardziej racjonalnie, przewidująco i zachowując zimną krew?
Niedawno minęło 13 lat od zaginięcia jednej z mieszkanek Tychów. Z relacji śledczych oraz bliskich zaprezentowanych w magazynie kryminalnym Telewizji Polskiej „997” wynika, że 1 września 2009 roku 52-letnia wówczas kobieta wyszła około szóstej rano z domu do pracy. Miał być to jej pierwszy dzień po urlopie. Do miejsca, w którym pracowała, nie dotarła. Tego dnia nie zadzwoniła o poranku do męża, mimo że zwykle robiła to tuż po tym, gdy przychodziła do pracy. Świadkowie podawali sprzeczne wersje: jedni przekonywali, że kobieta była widziana w autobusie jadącym w kierunku Katowic, mówili nawet precyzyjnie, w którym miejscu wysiadła. Inni pasażerowie, kojarzący ją z widzenia, twierdzili, że nie pojawiła się nawet na przystanku, na którym zwykle czekała na autobus.