Cornelius Ochmann: W Niemczech widać zmiany, które mogą poprawić relacje z Polską

W Niemczech toczy się spór, czy aktualna wojna jest zagrożeniem dla pokoju europejskiego, czy jest to konflikt postsowiecki. Niejako sprawa wewnętrzna, która nas nie dotyczy - mówi Cornelius Ochmann, politolog.

Publikacja: 26.08.2022 17:00

Cornelius Ochmann: W Niemczech widać zmiany, które mogą poprawić relacje z Polską

Foto: PAP/Roman Jocher

Plus Minus: Proszę wybaczyć złośliwość, ale od kilkunastu tygodni zastanawiam się, co Niemcy cenią wyżej: pokój czy święty spokój?

Średnie pokolenie Niemców ukształtowane przez wydarzenia 1968 r. przez kilkadziesiąt lat żyło w poczuciu zagrożenia wojną atomową. To ludzie bardzo pacyfistycznie nastawieni do świata. Dla nich pokój jest wartością absolutnie nadrzędną. Patrząc natomiast na całe społeczeństwo niemieckie, myślę, że liczy się bardziej święty spokój.

Uważa się, że niemiecki pacyfizm jest przede wszystkim wynikiem przepracowania zbrodni z czasów II wojny światowej. Czy tak jest w istocie?

To oczywiście jest główny powód. Ale istotne są również wydarzenia z końcówki lat 70. i początku 80. Przez Niemcy przetoczyła się wtedy potężna dyskusja dotycząca dozbrojenia. Punktem wyjścia była decyzja rządu SPD/FDP. Stojący na jego czele kanclerz Helmut Schmidt latami musiał zmagać się z naporem ruchów pacyfistycznych. Na demonstrację w Bonn, stolicy RFN, przyszło około miliona młodych Niemców. Tamte ruchy nie tylko ukształtowały wrażliwość sporej części obywateli, ale stały się też podstawą powstania Partii Zielonych, która do Bundestagu weszła w 1983 r., skupiając się na dwóch tematach: sprzeciwie wobec atomu i wobec dozbrojenia NATO rakietami średniego zasięgu.

Czytaj więcej

Litewski Żyd, który został francuskim pisarzem

I to właśnie Partia Zielonych najgłośniej domaga się dziś w Niemczech militarnego wsparcia dla Ukrainy. Skąd ta zmiana?

To radykalna zmiana. Oczywiście, nurt pacyfistyczny jest tam ciągle obecny. Ale Partia Zielonych w jakimś sensie skonfrontowała się z tym podejściem już podczas wojny w byłej Jugosławii. Joschka Fischer padł pierwszy ofiarą pacyfizmu Zielonych, kiedy jako minister spraw zagranicznych (kanclerzem był wtedy Gerhard Schröder) zdecydował, że niemieckie samoloty wojskowe po raz pierwszy od 1945 roku zostaną wysłane na wojnę. To był przełom.

Dziś Partia Zielonych próbuje przede wszystkim kształtować politykę zagraniczną w oparciu o prawo i wartości. To odróżnia ją od socjaldemokratycznej SPD, w której mamy do czynienia z nieco inną odmianą pacyfizmu. To nurt, który zabiega o zachowanie spuścizny brandtowskiej Ostpolitik. Przy czym nie chodzi o samą politykę, tylko coś, co po kilkudziesięciu latach moglibyśmy nazwać aurą Ostpolitik. Przecież kiedy Willy Brandt prowadził negocjacje z Moskwą i komunistycznym rządem w Polsce, Republika Federalna była pełnoprawnym członkiem NATO i wydawała na zbrojenia około 5 proc. PKB. Kanclerz mógł więc negocjować z pozycji siły.

Tym, co przetrwało do dziś z tamtych koncepcji, jest przekonanie, że z Moskwą trzeba jednak rozmawiać. W mniemaniu części socjaldemokratów Rosja jest jedyną spadkobierczynią Związku Radzieckiego, więc to, co robił Brandt, który negocjował mimo sprzeciwu USA, należy jednak kontynuować nawet w całkowicie zmienionej sytuacji geopolitycznej. Właśnie dlatego tak trudno dziś kanclerzowi Scholzowi zmienić politykę zagraniczną. Zielonym jest dużo łatwiej, bo uporali się z korektą paradygmatu w latach 90., w SPD natomiast nurt pacyfistyczny i prorosyjski jest cały czas bardzo silny.

Ale wspomniał pan przecież, że Willy Brandt negocjował z komunistami, mając za sobą potężne zaplecze militarne. Na taką siłę kanclerz Scholz, dzwoniąc do Putina, powołać się nie może. Zieloni zrozumieli, że o pokój trzeba czasem po prostu walczyć. Socjaldemokraci jeszcze nie przyjmują tego do wiadomości. Olaf Scholz sprawia wrażenie, jakby grał na czas, mając nadzieję, że problem sam się rozwiąże …

Charakterystyczna jest wypowiedź byłego ministra spraw zagranicznych Finlandii, który publicznie stwierdził, że to, co robi obecnie Olaf Scholz, to nie jest Zeitenwende, to nie jest polityczny zwrot, tylko slalom. Tak to, niestety, wygląda. Niemniej chciałbym zauważyć, że także w łonie SPD są politycy, którzy reprezentują zupełnie inny punkt widzenia. Na przykład były minister ds. europejskich Michael Roth, który jest tam głównym orędownikiem militarnego wsparcia dla Ukrainy. Nie można całej formacji kwalifikować jako jednoznacznie prorosyjskiej.

Czy slalom kanclerza wpłynie na postrzeganie Niemiec w Europie?

Oczywiście. Pracuję w Warszawie już od kilku dobrych lat i widzę, jak w ostatnich miesiącach wiarygodność Niemiec podupadła. Zresztą nie tylko w Polsce. Podczas niedawnych wizyt w krajach bałtyckich zauważyłem podobne zjawisko. Poza tym krytyczne uwagi ze strony ministrów czy prezydentów docierają także z innych państw. Niemniej jesteśmy świadkami pewnego procesu. Trudno w demokratycznej partii zmienić stanowisko bez bolesnych wewnętrznych dyskusji. Zdaję sobie sprawę, jak takie tłumaczenia wyglądają na tle toczącej się wojny, niemniej liczę, że również SPD zmieni swoje podejście. Wiele mówi poparcie dla ugrupowań politycznych. Rok po wyborach Zieloni są drugą partią i mogą liczyć na 22–24 proc. głosów, a poparcie dla SPD spadło poniżej 20 proc.

Czyli decyzje polityczne rozmijają się dość znacząco z odczuciami społeczeństwa?

Tak, według ostatniego badania opinii publicznej ponad połowa Niemców uważa, że Ukrainę należy militarnie wesprzeć, ponieważ została zaatakowana przez Rosję. Oczywiście, to nastawienie może się zmienić, szczególnie w zimie.

Przez ostatnie dziesięć lat coraz bardziej nastawialiśmy się na dostawy gazu z Rosji również ze względów ekologicznych, nie tylko ekonomicznych. Rosyjski gaz miał w interpretacji niemieckiego rządu, również obecnego rządu Zielonych, SPD i FDP, stanowić pomost między energetyką tradycyjną a energetyką przyszłości opartą na energii odnawialnej. Ta koncepcja właśnie się rozsypała. Sami jesteśmy sobie winni. Odpowiedzialność ponosi niemiecki rząd i teraz musi ponieść koszty. Jeśli zima będzie ostra, gospodarka Niemiec może bardzo ucierpieć.

Czytaj więcej

Iran na chwilę przed pandemią

Losy Ukrainy w dużym stopniu zależą od tego, czy Europejczycy zimą będą skłonni trochę pomarznąć?

W pewnym sensie tak. Ale zanim do tego dojdzie, niemiecki rząd musi podjąć decyzję, która jest bardzo skomplikowana i ryzykowna. Trzeba ustalić, czy zgodnie z wcześniejszymi wytycznymi elektrownie atomowe zostaną wyłączone 31 grudnia. Niemcy jako jedyne dotąd państwo na świecie wycofują się z energetyki atomowej.

Zupełnie inaczej niż Francuzi czy Brytyjczycy.

Owszem. Decyzja polityczna sprzed lat zderza się właśnie z kryzysem energetycznym. Nie jest pewne, czy zimą będzie wystarczająco dużo gazu. Na razie toczą się rozmowy, które nie są jeszcze pełną dyskusją publiczną. Z jednej strony mamy żądania partii opozycyjnych CDU/CSU, które twierdzą, że te trzy elektrownie atomowe powinny przynajmniej jeszcze przez zimę działać, zapewniając bezpieczeństwo energetyczne. Z drugiej zaś mamy Zielonych, partię, która powstała na fali protestów przeciwko energetyce jądrowej.

Czy w takich dyskusjach zdjęcia z Buczy czy innych miejsc, gdzie Rosjanie dopuszczali się zbrodni, nie są żadnym argumentem?

Nie, to nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o czysto ideologiczną decyzję: czy trzy elektrownie atomowe mogą działać kilka miesięcy dłużej, niż ustalono. To, co dzieje się w Ukrainie, to jest już dyskusja o wartościach europejskich. Dla polskiego odbiorcy może to być niezrozumiałe, ale w Niemczech toczy się spór, czy aktualna wojna jest zagrożeniem dla pokoju europejskiego, czy jest to konflikt postsowiecki. Część komentatorów uważa, że Związek Radziecki był państwem istniejącym przez kilkadziesiąt lat, więc napięcia w Armenii, Azerbejdżanie czy teraz w Ukrainie to niejako sprawy wewnętrzne, które nas nie dotyczą.

Niemcy właściwie zastanawiają się, czy Ukraina jest krajem suwerennym czy może jednak terytorium zależnym od Rosji.

Tak. I różnego rodzaju listy kierowane do niemieckiego rządu podpisane były przez kilkaset tysięcy obywateli. To oczywiście nie jest większość społeczeństwa. Rosja budzi lęk jako mocarstwo atomowe. W tym sensie wojna na Bałkanach miała inne znaczenie, choć przecież zginęło tam kilkaset tysięcy ludzi, znacznie więcej niż dotychczas w Ukrainie. Sporej części społeczeństwa niemieckiego, podobnie jak mieszkańcom innych krajów zachodnich niezainteresowanych konfliktem w Ukrainie umyka, że tu nie chodzi o jakiś spór terytorialny, tylko o prawo Ukrainy do samostanowienia.

Niemcy ociągają się z obiecanymi dostawami, zasłaniając się między innymi pacyfistycznym nastawieniem, z drugiej strony wiadomo, że Republika Federalna jest jednym z głównych eksporterów broni na świecie.

Na wszystko jest jakieś wyjaśnienie. Na przykład, że broń sprzedawana jest wyłącznie do państw NATO albo do innych państw zaprzyjaźnionych, które nie prowadzą działań wojennych itd.

Na przykład do Arabii Saudyjskiej…

Ale przecież od każdej reguły są wyjątki. Tu decyzje podejmuje niemiecka Rada Bezpieczeństwa, do której należą ważni ministrowie. Generalnie wszyscy umywają ręce. Jeśli chodzi o dostawy dla Ukrainy, to jest to decyzja czysto polityczna. Producenci broni zaoferowali wysłanie do Kijowa kilkudziesięciu czołgów, transporterów itd. Jest jednak opór polityczny. Niewykluczone, że w najbliższym czasie dojdzie do zwołania Bundestagu. Politycy Zielonych i liberałowie z FDP zagrozili, że jeżeli dostawy nie zostaną zrealizowane, to zwołają sesję nadzwyczajną, żeby na ten temat dyskutować.

Z Berlina docierają też tłumaczenia, że „owszem, wysłalibyśmy, ale nie mamy, bo Bundeswehra została całkowicie rozmontowana”…

To jest z kolei stanowisko minister obrony Christine Lambrecht, która mówi to, co usłyszy od swoich urzędników. A słyszy, że nie posiadamy wystarczających zasobów. Z drugiej strony mamy informacje od producentów, że jest kilkadziesiąt czołgów, które w ciągu kilku miesięcy mogą zostać zmodernizowane i wysłane pod warunkiem, że wcześniej zapadnie stosowna decyzja na szczeblu rządowym. Tutaj problemem jest sytuacja kanclerza Scholza, który decyzji podjąć nie chce, ponieważ ma oponentów we własnej partii.

Analizuje pan politykę wschodnioeuropejską już od wielu lat. Czy nie zdziwiło pana, że Putin nie zaczekał z inwazją do momentu uruchomienia gazociągu Nord Stream 2?

Oczywiście, to było największe zaskoczenie. Dlatego uważam, że Putin działa nieracjonalnie. Zapewne militarna katastrofa Amerykanów przy wycofywaniu się z Afganistanu w jakiś sposób wpłynęła na przyspieszenie jego decyzji. Poza tym pojawiło się okno czasowe: po 16 latach urzędowania ustąpiła kanclerz Merkel, w Niemczech tworzył się dopiero nowy rząd, we Francji zbliżały się wybory. Europa nie miała jasnego przywództwa, a Stany były osłabione. Dlatego powtarzałem publicznie, że w tym czasie coś się może wydarzyć.

Dodajmy jeszcze uchodźców, którzy przez Białoruś dotarli do polskiej granicy, co mogło, i być może miało, doprowadzić do kolejnego poważnego kryzysu politycznego w Europie. To również osłabiłoby Unię Europejską w kluczowym momencie...

Oczywiście. Równocześnie trzeba podkreślić, że Unia Europejska czegoś jednak się nauczyła. Mając w pamięci kryzys migracyjny z lat 2015–2016, UE podjęła decyzję, że uchodźcy z Ukrainy mogą swobodnie przemieszczać się po całej Unii, że mają zapewnioną opiekę lekarską i świadczenia socjalne we wszystkich państwach. Proszę pomyśleć, co by się stało, gdyby obowiązywał stan prawny z roku 2015! Polska, Słowacja, Rumunia i Mołdawia zostałyby odcięte. Miliony uchodźców wojennych z Ukrainy mogłyby wjechać i musiałyby pozostać w pierwszym kraju unijnym, do którego dotarły. Byłaby to nie tylko katastrofa ekonomiczna, ale także polityczna. W tej chwili w Niemczech przebywa mniej więcej milion uchodźców, w Polsce niespełna 2 miliony – w obu państwach bezrobocie jest najniższe od 30 lat. Europa potrzebuje ludzi. Oczywiście, jest to duże wyzwanie, ale patrzę na to zjawisko z pewnym optymizmem. Mam nadzieję, że podobnie będzie z polityką bezpieczeństwa. Także w Berlinie zrozumiano wreszcie, że nie można budować europejskiego bezpieczeństwa w kontrze do NATO. Ścisła współpraca Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych w ramach paktu północnoatlantyckiego oddziałuje stabilizująco. Unia Europejska bez wsparcia amerykańskiego i natowskiego nie poradziłaby sobie na przykład z zagrożeniem rosyjskim.

Dodajmy, że sytuacja światowa staje się coraz bardziej napięta i niepewna. Skoro mówimy o zagrożeniach: chodzi przecież nie tylko o Rosję.

Cześć ekspertów w Berlinie zgadza się z analitykami amerykańskimi sugerującymi, że aktualnie najpoważniejszym wyzwaniem światowym jest polityka Chin. I nie chodzi wyłącznie o uzależnienie gospodarcze. Kluczowe pytanie brzmi, jak Pekin zachowa się wobec Tajwanu. Czy aby nie powtórzy się wariant ukraiński – przecież Chiny nie uznają tajwańskiej suwerenności. Tymczasem niemiecki przemysł samochodowy jest całkowicie uzależniony od Państwa Środka. Co więcej, cały przemysł samochodowy w Europie jest uzależniony od dostaw czipów z Chin i Tajwanu. Pandemia doprowadziła do przerwania łańcuchów dostaw. Świat ogarnia kryzys, a wojna w Ukrainie jest tylko jednym z problemów.

Świat rozpada się na dwie części: z jednej strony mamy Stany Zjednoczone, Europę i inne kraje demokratyczne. Z drugiej strony tworzy się krąg państw wokół Rosji, Chin i Iranu. W tej rozgrywce fundamentalne pytanie brzmi, jak zachowa się Turcja, która jest członkiem NATO, ale coraz bardziej oddala się od demokratycznego systemu rządzenia. Nie możemy też zapominać o Indiach. Po kilkudziesięciu latach pozytywnego rozwoju ekonomicznego doszło tam do stagnacji. U władzy widzimy nacjonalistyczną partię, a szef rządu, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, prowokuje napięcia etniczne. Indie korzystają na aktualnym konflikcie, kupując ogromne ilości rosyjskiej ropy. Czas pokaże, po której ze stron opowiedzą się ostatecznie. Niemniej rozpad dotychczasowego porządku świata jest wyraźny.

Myśli pan, że Putin się przeliczył? Nie zauważył, jak bardzo zmieniło się w ostatnich latach społeczeństwo ukraińskie?

Od 20 lat do Putina docierają wyłącznie wyselekcjonowane informacje. W pierwszych latach urzędowania, jako prezydent, przechwalał się nawet, że ogląda niemiecką telewizję, żeby wiedzieć, co dzieje się na świecie. Myślę, że w obecnej sytuacji nie ogląda już ani telewizji niemieckiej, ani amerykańskiej. Gdyby oglądał, miałby zupełnie inny obraz świata. On wierzy wyłącznie propagandzie, co sprawiło, że katastrofalnie się przeliczył.

Czytaj więcej

Groteskowe wybielanie Edwarda Gierka

Dlaczego analitykom nie udało się przekonać polityków, że brną w ślepą uliczkę?

Zachodni politycy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że Putin mógłby postawić na szali to wszystko, co Rosja osiągnęła w ciągu ostatnich 30 lat. Nie wierzyli, że po prostu przewróci stolik, na którym rozgrywana jest światowa partia szachów. A Putin go przewrócił i próbuje udowodnić, że to od niego zależy rozwój sytuacji na świecie. To przekonanie ugruntowała słabość Zachodu. Amerykanie przegrali wojnę w Iraku, wycofali się z Afganistanu, przyczyniając się do powstania Państwa Islamskiego. Wszędzie, gdzie Zachód próbował zaprowadzić porządek, sytuacja jest dziś katastrofalna. Równocześnie okazało się, że interwencja militarna Rosjan w Syrii doprowadziła do wzrostu znaczenia międzynarodowego Moskwy. To Rosja uchroniła Armenię przed wojskami Azerbejdżanu. Ten splot wydarzeń sprawił, że Putin zbytnio uwierzył we własne siły, przecenił skuteczność rosyjskich sił zbrojnych. Skutkiem obecnej wojny na pewno będą zawirowania wewnętrzne. Uważam, że jest to początek upadku ekonomicznego, a być może również politycznego Rosji. Za kilka lat, niezależnie od tego, jak ta wojna się skończy, Rosja stanie się mniejszościowym partnerem Chin.

Przed Ukrainą otwiera się szansa na wejście do Unii Europejskiej. Ten proces może trwać długo – kilka, kilkanaście lat. Jak niemieckie elity polityczne zapatrują się na taką perspektywę?

Myślę, że nie uświadomiły sobie jeszcze, jak głęboką zmianę oznacza rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Ukrainą. Jej wejście przyniosłoby daleko idącą zmianę układu sił w ramach Unii. W Niemczech cały czas mówi się o tym, że być może niemiecko-francuski motor unijny powinien zostać rozszerzony o Polskę. Ale z mojego punktu widzenia ten tandem już nie działa.

Równocześnie mogłaby powstać na wschodzie przeciwwaga w postaci ściśle współpracujących Polski i Ukrainy. Dwa duże kraje, 80 mln mieszkańców.

Tak, choć ekonomicznie jest na to jeszcze za wcześnie. Prędzej widziałbym przesunięcie akcentu w stronę współpracy niemiecko-polsko-ukraińskiej. Jeśli popatrzymy na rozwój handlu, jeszcze 20 lat temu największym partnerem handlowym Berlina na wschód od Odry była Rosja. W tej chwili jest nim Polska. Poszedłbym jeszcze dalej: Grupa Wyszehradzka ma z Niemcami większą wymianę handlową niż Chiny. A więc podstawy ekonomiczne do nowego rozdania są.

A mentalne?

To jest inna sprawa. Znaczenie Rosji dla Niemiec z roku na rok maleje. Znaczenie Polski jest natomiast gigantyczne. Ale to nie jest wykorzystywane na płaszczyźnie politycznej. Jako analityk dostrzegam pewien wyraźny brak: politycy nie dokonali analizy błędów z przeszłości. Nawet po aneksji Krymu popełniono ich bardzo dużo. Przecież decyzja o budowie Nord Stream 2 zapadła już po zajęciu Półwyspu Krymskiego przez Rosjan.

Niedawno była kanclerz Angela Merkel wystąpiła publicznie podczas prezentacji książki – po raz pierwszy po odejściu z polityki. Pytana o politykę zagraniczną odparła, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Zdziwiła pana jej odpowiedź?

Nie, co innego miałaby powiedzieć? Poza tym jej argumentacja jest logiczna. Grała na czas. Zdawała sobie sprawę z tego, że Putin jest człowiekiem, który nienawidzi Europy, którego prześladuje trauma po rozpadzie Związku Radzieckiego. Kolejne jej spotkania miały doprowadzić do ustabilizowania sytuacji. Chciała kupić czas…

...i gaz.

Owszem, ale proszę wziąć pod uwagę, że Ukraina w 2014 roku była zupełnie innym państwem niż dziś. Ten kraj w ostatnich latach bardzo się zmienił, także pod rządami krytykowanego często Petra Poroszenki. Teraz dochodzi do władzy nowe, już niepostsowieckie pokolenie. A Merkel mogła oczywiście zablokować Nord Stream 2. Ale zrobiłaby to wbrew interesom niemieckiego biznesu, a to dla każdego kanclerza jest sytuacja problematyczna.

Na zakończenie proszę zwrócić uwagę na wizytę przewodniczącego CDU Friedricha Merza w Warszawie i jego spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim. Jest to sygnał dla polskiego rządu, że opozycja w Niemczech poważnie traktuje Polskę jako partnera w UE i NATO. Oprócz tego jest nowy koordynator rządu do spraw współpracy z Polską Dietmar Nietan, który jako czołowy polityk SPD od lat lobbuje na rzecz wzmocnienia współpracy z Polską. Tak więc po stronie niemieckiej widzimy pewne zmiany, które mogą pozytywnie wpłynąć na kształtowanie relacji polsko-niemieckich.

Jakub Kukla jest pracownikiem Polskiego Radia Cornelius Ochmann jest politologiem, dyrektorem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Plus Minus: Proszę wybaczyć złośliwość, ale od kilkunastu tygodni zastanawiam się, co Niemcy cenią wyżej: pokój czy święty spokój?

Średnie pokolenie Niemców ukształtowane przez wydarzenia 1968 r. przez kilkadziesiąt lat żyło w poczuciu zagrożenia wojną atomową. To ludzie bardzo pacyfistycznie nastawieni do świata. Dla nich pokój jest wartością absolutnie nadrzędną. Patrząc natomiast na całe społeczeństwo niemieckie, myślę, że liczy się bardziej święty spokój.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi