Jest wulkanem sprzeczności, a jednak przez lata utrzymuje równowagę. Z jednej strony deklaruje, że wychował się w miłości matki, że ukształtowało go spojrzenie matczynej miłości, dlatego kocha wszystkie kobiety. Z drugiej nie traktuje ich tak, jak wynika z tej deklaracji. Jakoś opacznie to wszystko rozumiał. Matka uważała, że należy mu się cały świat. On z kolei w „Obietnicy poranka” wyznawał, że drugiej takiej miłości jak matczyna on, chłopiec, a potem mężczyzna, nigdy nie znajdzie. Goni za nią po świecie, ale… pozostaje mu tylko trucizna porównań.
I każda kobieta, siłą rzeczy, jest na straconej pozycji.
Tak. Jednoznacznie o tym mówi. Zawsze wraca na grób matki i „wyje jak pies”, to jego słowa, wiedząc, że każda kobieta, która nie jest nią, to nieporozumienie. Powtarzał wielokrotnie, że tylko pisanie i seks sprawiają, że życie jest znośne. Kobiety służyły do zaspokajania tej potrzeby. Nie pił i nie palił, nie brał narkotyków. To kobiety wprowadzały go w stan euforii. Dawały mu poczucie siły, dodawały energii, wigoru. Jego pierwsza żona mówiła, że być może bez tego nie potrafiłby pisać. To była fizjologiczna potrzeba.
Nie ma pani wrażenia, że tworzenie pod pseudonimem, nabranie krytyków i zdobycie po raz drugi nagrody Goncourtów to też mogła być chęć zrealizowania matczynego planu? Żeby zyskać jeszcze większą sławę, jeszcze ważniejszą pozycję?
Nie jestem pewna. Mam wrażenie, że było trochę inaczej, choć nie mam na to żadnych dowodów. Chciał zacząć nowe życie, także nowe życie literackie. Bez matki, bez jej udziału, bez jej podpowiedzi. Oto teraz stanie się zupełnie kimś innym, niemającym żadnych związków z przeszłością – z Wilnem, pochodzeniem, traumami wojennymi, rozpocznie zupełnie nowy los jako Émile Ajar. Także po to, by wydostać się wreszcie spod wpływu matki. Przestanie być „synkiem mamusi”. Skończy i z tą gębą, i z innymi. Chciał się urodzić na nowo.
Chciał dorosnąć, odciąć pępowinę, żyć według swojego pomysłu?
Właśnie. I to się nie udało, bo chyba nie mogło się udać. W „Obietnicy poranka” postawił matce pomnik. Towarzyszyła mu za życia i później. Stale, bez wytchnienia. Było mu to niezbędne, ale też dusiło, ograniczało. Pociągała go myśl o trwaniu na własny rachunek. Spróbował. Choć taki akt synowskiej niewierności był w ich przypadku po prostu niemożliwy. Za bardzo w siebie wrośli. Stali się nierozerwalni. I jeszcze to zdanie wypowiedziane przed śmiercią: „Gdyby żyła moja matka, wszystko byłoby inaczej”. Nie wiemy, co to znaczy: gdyby żyła, to by się nie zabił, czy poszczególne etapy jego życia wyglądałyby inaczej? Życie z nią było trudne, ale życie bez niej było niemożliwe.
Myśli pani, że udało mu się choćby otrzeć o szczęście?
Znał chwile szczęścia. Momenty na scenie przed zachwyconą publicznością. Potem wracał do siebie, w mrok. Czasem mi się wydaje, że go rozumiałam, ale nie potrafiłam pojąć jego ostatecznej decyzji. Jestem w stanie wyobrazić sobie człowieka, który jest nienasycony: uczuciowo, seksualnie, literacko. Nigdy nie dość pochwał, wyrazów uznania, komplementów, aplauzu, aprobaty. Jedna krytyczna recenzja niszczy radość z dziesięciu peanów. Krytyka przesłania satysfakcję z wierności czytelników. A miał ich wielu. Był pisarzem poczytnym. Podobnie jak Isaac Bashevis Singer był opowiadaczem historii. Ludzie to lubią. Wszystko, co osiągał, nie osadzało się w nim, przepływało przez niego, pozostawiając pustkę. Codziennie od nowa szukał potwierdzeń. Te wczorajsze dziś były już nieaktualne. Potrzebował kolejnej dawki poklasku, potwierdzeń, zainteresowania. Bez tego był bezradny i zagubiony.
Koszmar!
Właśnie. On powinien był być szczęśliwy wiele razy w życiu. Przetrwał wojnę, nie znając głodu, zastraszenia, murów getta. Walczył jako lotnik w siłach Wolnej Francji, za co dostał Legię Honorową od swego ukochanego Charles’a de Gaulle’a. To by już wystarczyło. Potem szybko wszedł w środowisko literackie Londynu i Paryża. Wydał książkę, która okazała się wielkim sukcesem. Rozpoczął służbę w dyplomacji. Został konsulem w Ameryce, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Na kilka lat osiadł w Kalifornii… zakochał się w młodziutkiej Jean Seberg. Swoją biografią obdzielić mógłby kilka losów. Bo jeszcze podróże, przygoda z filmem, egzotyczne kraje. A tymczasem on ciągle ma za mało, ciągle nie to i nie tak. I nie dość.
W książce pisze pani do Gary’ego listy, bardzo osobiste. Poczuła pani z nim jakąś szczególną więź?
Poczułam więź z małym chłopcem z Wilna, który zniewolony przez matkę nie miał wyboru, musiał być wielki. Musiał być tym wszystkim, czym być może bez niej by nie był. „Życie przed sobą” dojrzałego pisarsko Emila Ajara uważam za arcydzieło. Chciałam jego autora wielbić bezwarunkowo. Ale to niemożliwe. Musiałam się z tym moim początkowym podziwem zmierzyć. W trakcie pracy nad książką odkrywałam niepiękne karty mojego bohatera. Chciałam z nim rozmawiać, potrzebowałam listów, by jak najbliżej dotknąć tego, co mnie w naszej relacji bolało. Próbowałam rozumieć węzeł jego tożsamości, grę w chowanego na wielu płaszczyznach. Powód, dla którego nie chciał spojrzeć w oczy Zagładzie. Mam do niego coś w rodzaju żalu, że zrobił to tak późno. Dopiero pod koniec życia próbował żydostwo w sobie oswoić, jakoś się do niego przyzwyczaić. Dla mnie najważniejsze jest pamiętanie, dla niego nie było. To żonglerkę nazywał metaforą każdej sztuki. Uprawiał nadzieję. Wysyłał w świat kolorowe latawce, które pozwalały w nią wierzyć.
Jakub Kukla pracuje w programie 2 Polskiego Radia
Agata Tuszyńska jest pisarką, z wykształcenia historykiem teatru, autorką ponad 20 książek. Ostatnia z nich, „Żongler. Romain Gary" ukazała się w 2022 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego