Leon Komornicki: Rosyjskimi żołnierzami kieruje nienawiść

Żołnierze naprawdę mają mniejszą chęć do walki, kiedy postrzegają swoich dowódców jako ludzi słabych, mało samodzielnych, mało profesjonalnych. Oni potrzebują autorytetu, pewnego rodzaju przywiązania do swojego dowódcy. W armii rosyjskiej mocno tego brakuje - mówi Leon Komornicki, generał WP w stanie spoczynku.

Publikacja: 19.08.2022 10:00

Leon Komornicki: Rosyjskimi żołnierzami kieruje nienawiść

Foto: Czesław Czapliński/FOTONOVA

Plus Minus: Panie generale, co powoduje, że żołnierze z bronią w ręku idą na pole walki, gdzie w każdej chwili grozi im śmierć lub rany? Co ich do tego pcha?

Raczej kto. Odpowiedź jest bardzo prosta – politycy.

Nie wojskowi?

Podstawą właściwie każdej strategii obronnej jest kwestia niedopuszczenia do wojny – to są strategie odstraszania. Natomiast decyzje o działaniach zbrojnych podejmują politycy, ze wszystkimi swoimi emocjami czy chorobliwymi ambicjami, jak w przypadku agresji Rosji na Ukrainę. Trzeba pamiętać, że politycy podejmują również decyzje w jak najbardziej chwalebnej i słusznej sprawie, czyli o obronie ojczyzny. Także w przypadku Ukrainy była to decyzja polityczna, która oczywiście miała pełne poparcie wojskowych. Chociaż to oni wcześniej nastawali na ogłoszenie powszechnej mobilizacji i dokonanie strategicznego rozwinięcia i rozlokowania sił zbrojnych. Jednak takiej decyzji politycznej nie podjęto.

Czy doszłoby do agresji, gdyby decydowali o niej rosyjscy wojskowi?

Bardzo trudno powiedzieć. Tę decyzję podejmuje rządzący Rosją i tu nie ma znaczenia postawa wojskowych. Wiem jedno: wielu z sowieckich dowódców, których znałem przed kilkudziesięcioma laty, nie popełniłoby tylu błędów i takich błędów, ile popełniono teraz. Czy nam się podoba, czy nie, to byli profesjonaliści. Teraz w rosyjskiej armii zajmują stanowiska dowódcze generałowie i oficerowie, którzy swoim doświadczeniem i przygotowaniem nie odpowiadają stanowisku służbowemu lub też nie odpowiadają mu w znaczącym stopniu. A są to ludzie bezwzględnie posłuszni wyższym przełożonym nawet wtedy, kiedy ci przełożeni popełniają ewidentne błędy polityczne i wojskowe. Nie zrobią niczego na własną rękę, nie są kreatywni. Żołnierze to widzą.

I co z tego, że widzą?

Tutaj dochodzimy do kwestii motywacji. Żołnierze naprawdę mają mniejszą chęć do walki, kiedy postrzegają swoich dowódców jako ludzi słabych, mało samodzielnych, mało profesjonalnych. Oni potrzebują autorytetu, pewnego rodzaju przywiązania do swojego dowódcy. W armii rosyjskiej mocno tego brakuje. Inaczej jest u Ukraińców – tam system dowodzenia jest bardziej rozproszony, dowódcy potrafią podejmować samodzielne, śmiałe decyzje. Są przy tym bardziej profesjonalni od Rosjan. Ukraińscy wojskowi bardzo wiele się nauczyli od początku agresji rosyjskiej, która – i o tym trzeba pamiętać – trwa od 2014 r. Ukraińska armia to zupełnie inna siła niż wtedy.

Ale w kwestii motywacji wydaje się, że role są rozdzielone bardzo prosto. Ukraińcy bronią ojczyzny i to jest głównym motorem ich oporu. Natomiast wojska agresora karmią się mętną putinowską propagandą. Ich chęć do walki jest znacznie mniejsza.

Generalnie – zgoda. Ale nie lekceważyłbym roli absurdalnej dla nas kremlowskiej propagandy i narracji moskiewskiego patriarchatu. Przecież hasła denazyfikacji i demilitaryzacji odwołują się do analogii z II wojną światową. A to dla Rosji sprawa święta i właśnie w narracji cerkwi jest to wojna święta. Indoktrynacja w tym zakresie jest tam nieprawdopodobna. Dlatego też rosyjscy żołnierze w Ukrainie mają się czuć tak jak tzw. wyzwoliciele podczas II wojny światowej. To rodzi daleko idące skutki.

Jakie?

Wywołuje nienawiść w szeregach wojsk agresora. Nienawiść do Ukraińców jako rzekomych nazistów i do wszystkiego, co ukraińskie. Jeżeli mówimy o kwestiach dotyczących motywacji żołnierzy, to w przypadku Rosjan nienawiść jest jedną z najważniejszych. Widać, że ich działaniom towarzyszy dzika wręcz nienawiść. Ukraiński opór jeszcze ją wzmacnia. W momencie, kiedy pojawia się pozwolenie, a niestety Rosjanie nie mają z tym problemu, ta nienawiść przekłada się na zbrodnie wobec jeńców czy ludności cywilnej. Jej wyrazem jest też moim zdaniem pospolity bandytyzm w postaci rabunków. Rosjanie traktują Ukrainę jako podbity teren znienawidzonego wroga, podobnie jak czynili to, wkraczając na terytorium III Rzeszy. Tutaj mogą robić wszystko. Mają z tego łupy i po prostu pieniądze, które wypłaca im Rosja, a mogą być istotne dla żołnierzy z najbiedniejszych części tego kraju, których dowódcy bardzo chętnie wysyłają do Ukrainy. Zresztą dla tych ludzi z ubogich, przede wszystkim azjatyckich regionów Federacji już sam fakt znalezienia się w armii stanowi nobilitację, podnosi ich status.

Czytaj więcej

Sergio Leone i koniec

Ale jednocześnie mamy opowieści rosyjskich jeńców, którzy podobno byli przekonani, że jadą na ćwiczenia i nie do końca wiedzą, o co chodzi w tej wojnie. Tutaj nie ma jakiś szczególnych śladów ideologii.

Należy im wierzyć, bo też podstawowym błędem rosyjskich polityków i wojskowych było przekonanie, że wojna będzie spacerkiem, a Ukraińcy przywitają ich kwiatami. Ta wojna nie miała być wojną, lecz rzeczywiście operacją, bardzo podobną na przykład do operacji w Czechosłowacji w 1968 r. Rosjanie nie przygotowali swoich oddziałów na dłuższy konflikt, nie przygotowali się także jakoś szczególnie od strony logistycznej czy strategicznej. Prawie w ogóle się to nie udało.

Prawie? Przecież Ukraina się broni.

Ale warto zwrócić uwagę na południe kraju, zwłaszcza okolice Chersonia. Tam Rosjanie posuwali się dosyć gładko i weszli w głąb kraju nawet na 300 km. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało, ja oczywiście nie mam takiej wiedzy. Być może ten kierunek był gorzej przygotowany do obrony, być może – a są takie doniesienia – był bardziej zinfiltrowany przez Rosjan. Te wątpliwości są zasadne, o czym świadczy też to, że przed agresją dziwnym trafem dokonano rozminowania dróg łączących Krym z resztą Ukrainy, także w kierunku Mariupola. Nie zorganizowano tam żadnej poważnej obrony. To umożliwiło Rosjanom intensywny marsz bez większych strat. Natomiast w innych rejonach opór Ukraińców był rzeczywiście ogromny i zadano agresorowi potężne straty.

Czy nienawiść zdoła zmotywować Rosjan do tego, żeby miesiącami atakować Ukraińców w słocie i na mrozie? Nie będą sobie zadawać pytania: po co my tu jesteśmy?

Tutaj włączają się kolejne mechanizmy charakterystyczne dla rosyjskiej armii, takie jak strach. To jest wojsko oparte na strachu. Strachu przed dowódcami, którzy z kolei boją się swoich przełożonych, a ci swoich i tak dalej – dochodzi to aż do Kremla. To powoduje, że żołnierze, owszem, raczej są posłuszni, ale się boją. Ukraińców i własnych dowódców. W tym drugim przypadku ma to swoje skutki. Nie chcąc się narazić, żołnierz nie będzie meldował o jakichś trudnościach, na które natrafił podczas walki i poza nią. Nie będzie przekazywał swoich negatywnych spostrzeżeń i wiedzy, jaką zdobył na polu walki. A to się przekłada na słabą orientację dowództwa i błędy, które popełnia.

Z niektórych relacji wynika, że te błędy są wręcz nieprawdopodobne. Można odnieść wrażenie, że Rosjanie celowo wysyłają swoich żołnierzy na rzeź.

Tutaj dotykamy kolejnej ważnej rzeczy, jeżeli chodzi o rzeczywistość rosyjskiej armii. Tam człowiek nic nie znaczy. Tak jest od setek lat, tak było w armii sowieckiej i tak jest teraz. Podczas II wojny światowej sowieccy dowódcy wysyłali wręcz setki tysięcy żołnierzy na pewną śmierć. Nawet wtedy, gdy wojna była już wygrana. Tak robił na przykład Żukow podczas operacji berlińskiej. Dla nas to zupełnie bez sensu, ale w Rosji w ten sposób – i to powtarzam, od setek lat – traktuje się ludzi. Tutaj nic się nie zmieniło, w moim przekonaniu, zarówno pod tym względem, jak i pod wieloma innymi. Rosja nie weszła na ścieżkę cywilizacji zachodniej. W armii rosyjskiej żołnierz jest martwą częścią broni, którą włada. Tam wykonuje się rozkazy, nie oglądając się na wielkość potencjalnych strat.

Szczególnie dobrze było to widoczne w drugiej fazie tej wojny, czyli ofensywie w obwodzie donieckim i ługańskim. Armia rosyjska próbowała przełamać dobrze przygotowane i ufortyfikowane pozycje ukraińskie zmasowanym ogniem, wysyłając całą masę czołgów i jednostek składających się często z nieprzygotowanych i nieprzeszkolonych żołnierzy. To wszystko było uderzeniem czołowym, na przełamanie, działanie pozbawione jakiejkolwiek myśli taktycznej, bez przejawów sztuki wojennej. Jeszcze na początku tej fazy wojny armia rosyjska starała się stawiać sobie jakieś cele strategiczne, takie jak okrążenie sił ukraińskich w Donbasie. To się nie udało, rosyjska armia nie była w stanie przełamać dobrze zorganizowanej obrony ukraińskiej. Potem Rosjanie, ponosząc duże straty, odstąpili od realizacji celów strategicznych i rozpoczęli czołowy atak na wąskich odcinkach – do 3 km – przy użyciu m.in. zmasowanego ognia artylerii. Często ten atak jest prowadzony bez próby jakiegokolwiek manewru okrążającego czy próby obejścia. A to powoduje, że Rosjanie posuwają się do przodu bardzo powoli. O ile w ogóle.

Tylko że jednak wciąż mają przewagę – w ludziach i sprzęcie.

Potencjalnie tak. Natomiast ponieśli potężne straty. Przyjmijmy bardzo ostrożnie, że dotychczas podczas wojny zginęło 10 tys. Rosjan. Szacuje się, że w warunkach wojennych taka liczba poległych oznacza czterokrotnie wyższą liczbę rannych. Czyli z wojny wyeliminowano już 50 tys. ludzi, co może się wydawać niewielką liczbą przy milionowej armii rosyjskiej. Ale proste rezerwy już się tam kończą, na front będą trafiać niedoświadczeni żołnierze i oddziały. Być może Putin wymyśli jakiś sposób na mobilizację, ale na razie broni się przed tym rękami i nogami, gdyż wymagałoby to ogłoszenia stanu wojny. Warto zwrócić uwagę na fakt, że po stronie ukraińskiej walczą przede wszystkim mężczyźni 30- i 40-letni. Doświadczeni wojskowo i zgrani, przynajmniej duża część z nich, a pewnie wszyscy doświadczeni życiowo. To nie są nastolatkowie wyrwani ze swoich domów i jednostek w dalekiej Azji. Ma to istotne znaczenie, bowiem o stanie armii stanowi człowiek. I tutaj, w tej wojnie, w szczególny sposób się to wyraża. Po stronie ukraińskiej mamy doświadczonych, zmotywowanych żołnierzy mających do kogo wracać, a tego samego nie można powiedzieć o rosyjskich żołnierzach z poboru czy najemnikach. Fundamentem każdej armii jest stan żołnierza – człowiek jest najważniejszym wskaźnikiem, jest najcenniejszą, ale też najbardziej ulotną częścią każdej armii.

Co do sprzętu to proszę zauważyć, że na front rosyjski trafia coraz starszy sprzęt, z bardzo głębokich zapasów. Armia Federacji sięga po uzbrojenie wycofane z użytku 20–30 lat temu. Rosjanie mają taką zasadę, że nie utylizują starego sprzętu, ale go konserwują. I teraz dostarczają na front – dotyczy to haubic 203 mm, a także haubic 152 mm i najstarszych czołgów, np. T-60, oczywiście wraz z dużą ilością amunicji. To wszystko wraca na front, czasem z dalekich okręgów wojskowych. Tej techniki jest rzeczywiście dużo i tu znów dochodzimy do punktu, że Rosjanie chcą wygrać wojnę masą. Masą starych czołgów, amunicji i rakiet.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Za co przepraszał papież Franciszek?

Dozbrajani przez Zachód Ukraińcy zyskają pod tym względem przewagę.

To dozbrajanie idzie powoli, zbyt powoli. Oczywiście jest skuteczne, aczkolwiek niektórych decyzji nie rozumiem. Na przykład takich, żeby nie przekazywać Ukraińcom broni, która skutecznie raziłaby terytorium Rosji. Przecież jeżeli oni mają wygrać tę wojnę, muszą też niszczyć rosyjskie zaplecze, logistykę, infrastrukturę i miejsca koncentracji. To się dzieje w jakimś zakresie, ale raczej na zasadzie sabotażu czy działań o charakterze partyzanckim, a nie dzięki użyciu nowoczesnej broni. Ukraińcy mają bardzo silną, oczywistą motywację – bronią ojczyzny, jej niepodległości przed agresją. Są coraz lepszymi żołnierzami, dobrze dowodzonymi. To podstawa na polu walki. Ale trzeba mieć też nowoczesny sprzęt, o co obrońcy wołają od miesięcy.

A jaka jest rola liderów w tej wojnie?

Nietrudno dostrzec fundamentalną różnicę między Rosją i Ukrainą. Rosja: odizolowany Putin i otaczający go generałowie, którzy – jak się wydaje – mają bardzo ograniczony kontakt z żołnierzami. Z drugiej strony Ukraińcy znakomicie wykorzystują swoich liderów, także w warstwie informacyjno-propagandowej. Tutaj olbrzymią rolę odgrywa nie tylko prezydent Wołodymyr Zełenski, ale także minister obrony, dowódcy wojskowi, a także ludzie, którzy zajmują się obroną, ale też ochroną ludności cywilnej w poszczególnych obszarach, tacy jak merowie miast. Oni są liderami, to ich widać w najbardziej dramatycznych chwilach. Widzą to również żołnierze i bardzo mocno podnosi to ich morale. Nie tak jak w przypadku Rosjan, którzy są atakowani, słabo dowodzeni i w dodatku poruszają się po nieznanym sobie terenie.

Nieznanym?

Oczywiście. Ukraińcy od 2014 r. przygotowywali się do obrony i poza tym nieszczęsnym kierunkiem chersońskim zrobili to skutecznie. Skąd Rosjanie mieli wiedzieć, jak to będzie wyglądać? Być może trochę tej wiedzy nabyli poprzez działania szpiegowskie czy kolaboranckie. Ale rzeczywistość jest taka, że rosyjskie jednostki działające w sposób nieskoordynowany trafiają na zupełnie nieznany sobie teren. To generuje błędy, łatwo dostać się w zasadzkę, dać się zaskoczyć, tak jak w przypadku prób forsowania przez Rosjan rzeki Doniec. Nie zorientowali się, że na wysokim brzegu są żołnierze ukraińscy, zresztą w stosunkowo niewielkich siłach, ale dobrze uzbrojeni i zorganizowani. Rosjanie ponieśli tam klęskę.

Rosyjskich żołnierzy może paraliżować też strach – mają stary sprzęt, są w dodatku słabo wyszkoleni. Ja jestem pancerniakiem i wiem, że teraz, jeszcze przez parę tygodni, wojska pancerne będą miały korzystne warunki do działania, ale potem zacznie się deszcz, śnieg, skoki temperatury. Te czołgi mogą po prostu utknąć i tylko dobrze, a nawet bardzo dobrze wyszkolona załoga może sobie z tym poradzić.

Dowódcy tutaj nic nie poradzą?

Kolejną cechą charakterystyczną rosyjskiej armii jest brak dobrej kadry podoficerskiej. Amerykanie mieli podobny problem w Wietnamie – zidentyfikowali go jako jedną z przyczyn porażek i potem bardzo mocno postawili na podoficerów. Rosjanie tak nie działają, a przecież ich oficerowie wszystkiego nie ogarną. Zresztą żołnierze nie zgłoszą im jakichś kłopotów, bo się ich boją. Nie mówiąc już o inicjatywie. A przecież sztuka wojenna to sztuka kreatywności. To nie tylko działania zaplanowane i przeanalizowane w sztabach. To również, a czasami przede wszystkim, kreatywność na polu walki. Tak się zdarzyło na lotnisku Hostomel pod Kijowem. Tam ukraiński dowódca z własnej inicjatywy poczekał, pozwolił na wylądowanie rosyjskiego desantu. Dopiero wtedy zniszczył go ogniem artylerii i rakiet. Gdyby nie ten manewr, walka mogłaby mieć znacznie inny, mniej korzystny dla Ukraińców przebieg. Takie przykłady dotyczące organizacji ukraińskiej obrony można mnożyć. Proszę zauważyć, że na tej wojnie nie mamy do czynienia z walną bitwą. To wojna mobilna, która wymusza na żołnierzach odpowiedzialność i kreatywność.

Ukraińcy, dzięki swojej znacznie bardziej rozproszonej strukturze sił i lepszej kadrze, mają znacznie więcej miejsca na kreatywność w swoich działaniach. Powiedziałbym, że nad armią rosyjską mają nie tylko przewagę mentalną, ale i intelektualną.

Czytaj więcej

Wakacje z Zabytkami. Dolny Śląsk i Lubuskie

Czy pod tym względem wygrywają i będą wygrywać tę wojnę?

Jestem przekonany, że nie tylko pod tym względem. Chociaż jest jedna rzecz, która mnie niepokoi, jeżeli chodzi o ukraińską armię. Ci żołnierze są coraz bardziej zmęczeni i to widać. Oczywiście trudno się temu dziwić po stu parudziesięciu dniach wojny. Ale mam nadzieję, że Ukraińcy intensywnie szkolą uzupełnienia i wkrótce ci żołnierze trafią na front. W myśl bardzo często sprawdzającej się zasady, że wojnę wygrywają nie te oddziały, które uczestniczyły w pierwszej fazie działań.

Leon Komornicki

Generał dywizji Wojska Polskiego w stanie spoczynku. Był m.in. dowódcą Warszawskiego Okręgu Wojskowego oraz szefem Inspektoratu Szkolenia – zastępcą szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Plus Minus: Panie generale, co powoduje, że żołnierze z bronią w ręku idą na pole walki, gdzie w każdej chwili grozi im śmierć lub rany? Co ich do tego pcha?

Raczej kto. Odpowiedź jest bardzo prosta – politycy.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi