Dopiero jesienią poznamy rozstrzygnięcie sporu między Elonem Muskiem a władzami Twittera, które pozwały go do sądu za zerwanie umowy na kupno serwisu. W kwietniu miliarder postanowił nabyć swój ulubiony serwis społecznościowy za 44 mld dol., czyli po ok. 55 dol. za akcję. Dziś kurs spadł do 40 dol. i firma widzi w tym efekt zamieszania z Muskiem.
Czytaj więcej
Nie pisałbym tych słów, gdyby nie mój wybitny, zmarły właśnie polonista z liceum prof. Andrzej Kos.
Ten najpierw zażartował na Twitterze, że chce kupić Twittera, a potem złożył formalną ofertę. Umowa zakładała, że kto odstąpi od jej finalizacji, zapłaci drugiej stronie okrągły miliard kary. Ale potem Musk stwierdził, że uzależni zakup od weryfikacji liczby użytkowników serwisu, twierdząc, że Twitter nie chce mu podać prawdziwego odsetka fikcyjnych kont i botów, które na nim zostały zarejestrowane. W lipcu oficjalnie poinformował o odstąpieniu od kupna.
Musk uchodzi za geniusza biznesu czasów rewolucji technologicznej. Miliardy zarobił na serwisie PayPal, który okazał się przełomem w płatnościach online. Dwie dekady temu założył prywatną agencję kosmiczną SpaceX, u której rząd USA zamawia zaopatrywanie międzynarodowej stacji kosmicznej. Musk zainwestował w technologię powracających na ziemię silników rakietowych, co radykalnie obniżyło koszty. Sam marzy o podróży na Marsa, gdzie wysłał jak dotąd... samochód. Od dekady Tesla, inne jego flagowe przedsięwzięcie, oferuje auta elektryczne, będąc pionierem na rynku nie tylko bezemisyjnej motoryzacji, ale również pojazdów autonomicznych. Sześć lat temu Musk włączył się zaś w projekt Neuralink – plan połączenia ludzkiego mózgu ze sztuczną inteligencją.
Gdy więc zdecydował o kupnie Twittera za jedną piątą swego majątku (wycenianego na 200 mld dol., co daje mu miano najbogatszego człowieka na Ziemi), świat technologii zastanawiał się, jaka sprytna idea kryje się za tym ruchem. I gdy trzy miesiące później Musk ogłosił, że wycofuje się z tej transakcji, wszyscy zastanawiają się dlaczego.