Przemyśl, Radom, Stalowa Wola... Źródła polskiej dumy

Kraśnik to strefa wolna od LGBT, Radom to przeskalowane lotnisko, po Sandomierzu jeździ Ojciec Mateusz, a w Przemyślu narodowcy polują na imigrantów. Metropolie, mając kulturowy monopol na opowiadanie tego, kim jesteśmy, uczyniły z Polski lokalnej swoisty konglomerat żartów, anegdot i stereotypów. Zmieniła to wojna – kiedy ruszyły pierwsze dostawy amunicji do Ukrainy, okazało się, że Polacy spoza wielkich miast mają więcej powodów do dumy, niż wielu mogłoby się wydawać.

Publikacja: 05.08.2022 10:00

Armatohaubice Krab. Gdzie wyprodukowano tę broń, której dostawami wspieramy teraz Ukraińców? W Stalo

Armatohaubice Krab. Gdzie wyprodukowano tę broń, której dostawami wspieramy teraz Ukraińców? W Stalowej Woli

Foto: Piotr Polak/PAP

Nie Warszawa, Kraków czy Wrocław, ale Radom, Stalowa Wola czy Ożarów Mazowiecki. Po 24 lutego opinia publiczna odkryła, że to nie na metropoliach, ale na miastach średniej wielkości opiera się główna część naszego potencjału zbrojeniowego, stanowiąc tym samym istotne zabezpieczenie na wypadek wojny. Do tej pory miasta niedostrzegane albo bagatelizowane teraz znalazły się w centrum zainteresowania. Jakie są zdolności produkcyjne fabryki w Kraśniku? Czy huta w Stalowej Woli może produkować więcej krabów? Jakie zdolności konstrukcyjne mają zakłady w Ożarowie Mazowieckim?

A przecież takich miast na mapie Polski jest znacznie więcej – Skarżysko Kamienna, Mielec, Świdnik, Pionki, Nowa Dęba. Po raz pierwszy od bardzo dawna „Polska lokalna” została dostrzeżona i potraktowana poważnie, a nie tylko jako kontrapunkt dla największych polskich miast o globalnych ambicjach.

Dyplomacja w Jasionce

Polska, jaką znam i w jakiej żyłem od urodzenia, to Polska zerwanej ciągłości” – tak rozpoczyna jedną z najważniejszych dla polskiej myśli konserwatywnej książek prof. Ryszard Legutko. „Esej o duszy polskiej” autorstwa profesora stanowił defetystyczną diagnozę, a jednocześnie trudne do podjęcia wyzwanie, w jaki sposób na nowo zbudować polską tożsamość po latach niewoli i towarzyszącej jej eksterminacji elit. Czas komunizmu wykorzeniał tak z klasowej, jak i lokalnej identyfikacji, lepiąc na nowo Polaka uniwersalnego. Pierwsze dekady III RP tej tendencji nie odwróciły, ale wręcz odwrotnie, wzmocniły na politycznym podglebiu konflikt między centrum a peryferiami, globalnymi metropoliami i odstającymi lokalizmami o tożsamości niedookreślonej, ale niechcącej zmieścić się w XXI-wiecznym europejskim kanonie. Polska lokalna pogrążała się w resentymencie wobec stygmatyzującej ją Polski wielkich miast.

Kiedy w Jasionce pod Rzeszowem, tak jak dziesiątki innych oficjeli wcześniej i później, lądował prezydent Joe Biden, a Przemyśl wizytowały kolejne europejskie delegacje, stało się oczywiste, że ciężar polityki znajduje się daleko poza stolicą. Jasionka stała się istotnym miejscem dla kreowania polityki zagranicznej, a Przemyśl, przez który przejechało ponad milion uchodźców, ambasadorem polskiej gościnności. Jeszcze kilka lat wcześniej w popularnym serialu „Wataha” przedstawiony jako siedlisko narodowców atakujących imigrantów z Ukrainy teraz stał się centrum polskiej akcji humanitarnej. Miejsca na obrzeżach polskiej świadomości stanęły na pierwszej linii frontu walki nie tylko z wojennym kryzysem, ale też z zakorzenionymi kompleksami, upominając się o poczucie lokalnej, ale i ogólnopolskiej wartości.

Jedno z najbardziej znanych zdań Ludwika Wittgensteina: „granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”, zdradza dotychczasowe niepowodzenia w próbie wzmocnienia Polski lokalnej i możliwość odwrócenia tej tendencji w nadchodzącym czasie. Brakowało w przestrzeni społecznej języka i symboli, które nie tylko pokazywałyby sukces Polski lokalnej, ale rysowałyby także możliwości społecznego awansu i prestiżu. Jednak przykładów, że dochodzi do coraz większej zmiany świadomości, i to nie za sprawą tragicznego kryzysu humanitarnego na Wschodzie, znajdziemy więcej. Świetny przykład spójnej i dumnej opowieści znajdziemy w Muzeum Centralnego Okręgu Przemysłowego w Stalowej Woli.

W tym 60-tysięcznym mieście znajduje się Huta Stalowa Wola, gdzie tworzone są nowoczesne haubice samobieżne Krab. A także Wydział Mechaniczno-Technologiczny Politechniki Rzeszowskiej i Muzeum COP. W tym ostatnim, otwartym w lipcu 2022 roku, znajdziemy opowieść o największym przedwojennym planie modernizacyjnym Polski umiejscowionym na terenie rozciągającym się między Wisłą, Sanem a Karpatami. Stolicą nowego województwa skupiającego najważniejsze ośrodki miał zostać przepiękny zabytkowy Sandomierz. W założonym planie, którego realizację przerwała II wojna światowa, powstać miało ponad 100 zakładów zatrudniających ponad 110 tys. osób.

Muzeum Centralnego Okręgu Przemysłowego opowiada o ogromnym planie modernizacyjnym, który nie był tylko projektem gospodarczym, ale także społecznym. Wraz z budową zakładów przemysłowych ściągał czołowych badaczy z terenu całej II RP, a lokalnej społeczności dał możliwość przejścia do pracy w przemyśle. Dziś w pobliżu huty w Stalowej Woli znajdziemy wspaniałe modernistyczne kamienice wybudowane właśnie z myślą o napływie nowej kadry. Ostatecznie więc, chociaż naukowcy kształcili się na uczelniach Lwowa, Warszawy czy Krakowa, poligon doświadczalny dla implementacji swoich projektów badawczych znajdowali w kilkunastotysięcznych miastach – Dębicy, Mielcu czy Starachowicach. Ale aby tak się działo także dziś, polska lokalna musi odzyskać zerwaną ciągłość.

Radomskie możliwości

Cała Polska wie, że 1 sierpnia wybuchło powstanie warszawskie. To najbardziej znana opowieść, która scala dzisiejszą stolicę z tą sprzed ponad 80 lat, tworząc w dużej mierze dzisiejszą tożsamość nie tylko Warszawy, ale i całej Polski. Nie jest to jedyna tożsamościowa opowieść, jaka powinna napawać nas dumą – mała część opinii publicznej wie, że II RP i przedwojennemu projektowi COP zawdzięczamy potencjał przemysłu zbrojeniowego współczesnej Polski. Pokazuje ona zdolność przedwojennych instytucji, wizyjność i wreszcie powodzenie założonego planu. I on wciąż działa, bo nadal w tych zakładach tworzą się technologie na międzynarodowym poziomie.

To, czego nie brakowało II RP – umiejętności zobaczenia kraju jako jednego organizmu – stanowi problem dla współczesnej Polski. Być może współczesne elity zachłysnęły się opowieściami jak z książki Benjamina Barbera „Gdyby burmistrzowie rządzili światem”, w której przekonuje, że to największe miasta stanowią wzór dla radzenia sobie ze współczesnymi globalnymi problemami. Szkopuł w tym, że pandemia zweryfikowała te tezy, pokazując, że metropolie oprócz fetyszyzowanej innowacyjności są bytami niezwykle kruchymi i w szerszej perspektywie trudnymi do zarządzania. Jednak po pandemii, która podkopała w ludziach wizję sprawnej sieci globalnych metropolii, które decydują o prosperity, być może wojna stanowi gwóźdź do jej trumny.

Wyobrażenie o powodzeniu życia w wielkim mieście najmocniej zaczęło pękać już w czasie pandemii, kiedy z powodów zdrowotnych i ekonomicznych część osób została zmuszona do wyjazdu z metropolii w rodzinne strony. Okazało się, że Nassim Taleb miał rację z kruchością zoptymalizowanych do bólu i tym samym nieodpornych systemów. Dobrze pokazują to problemy chińskich megapolis, które do tej pory walczą z Covid-19, ale także nasze miasta były dużo trudniejsze w obronie przed rozprzestrzenianiem się wirusa niż mniejsze ośrodki, bo przede wszystkim dużo łatwiej importowały go z innych miast świata. Z punktu widzenia zarządzania całym systemem i szukając źródła „antykruchości”, dużo bardziej elastyczne i oferujące większą wolność i bezpieczeństwo okazały się miejsca oddalone od największych ośrodków. Te same argumenty podnoszono już wcześniej pod ogólnym hasłem potrzeby adaptacji do zmian klimatu, a w obawie przed kryzysem energetycznym, wodnym czy zdrowotnym właśnie, dowodząc, że coraz trudniej będzie nam rozwiązywać problemy dotykające tak dużych skupisk ludności.

Czym innym jednak teoria, a czym innym praktyka. Na własnej skórze akademickie debaty można było sprawdzić przez dwa lata pandemii, która spowodowała, że część osób przestała codziennie pojawiać się w miejscu pracy, uświadamiając, jak dużo czasu w ciągu tygodnia traci się, stojąc w korku, przemieszczając się między kolejnymi rozproszonymi punktami na mapie miasta. W takich momentach kluczowa była nawet nie wysokość pensji, ale jakość życia – metraż mieszkania, park obok, standard budynku, w którym nie słychać sąsiada, okoliczne sklepy i wreszcie komfort psychiczny, jaki zapewnia przestrzeń i sąsiedztwo rodziny czy znajomych. Niestety, w przeciwieństwie do małych i średnich miast, które z zasady można pokonać dość szybko, te duże nie są zaprojektowane w myśl „miasta 15-minutowego”, gdzie wszystko jest w pobliżu.

Jak dowodzi w portalu Klubu Jagiellońskiego ekonomista Karol Wałachowski, „największe ośrodki miejskie powyżej 2 mln mieszkańców stają się molochami zbyt wielkimi i złożonymi, aby gwarantować dobrą jakość życia”. Tym samym, jak twierdzi autor, Warszawa nie powinna rosnąć bardziej nie tylko ze względu na interes ogólnokrajowy, ale przede wszystkim samej stolicy – coraz trudniej będzie bowiem zapewnić wysoki poziom życia w mieście, nie inwestując nieproporcjonalnie dużych pieniędzy w coraz mocniej rozlewającą się metropolię.

Być może jednak, aby zmienić sposób patrzenia na polskie miasta i to, gdzie warto żyć, musimy uświadomić sobie, że nie trzeba być miastem milionowym, aby osiągnąć znaczenie w skali Europy czy świata. W wyobraźni społecznej jednak kłębi się, że do innowacji zdolne są tylko metropolie, a wśród nich w Polsce jedyną aspirującą do nich jest Warszawa. Kiedy jednak spojrzymy na ludność miast USA, to faktycznie wrażenie może robić niemal 9 mln mieszkańców Nowego Jorku, ale czy zdajemy sobie sprawę, że w Waszyngtonie, San Francisco, Seattle czy Bostonie nie mieszka nawet milion osób?

Radom, największe średnie miasto w Polsce, wielkością przypomina amerykańskie Salt Lake City, w którym to odbywały się zimowe igrzyska w 2002 r. Tak jak podobnej wielkości przemysłowe i mieszczące na swoim terenie popularne lotnisko 200-tysięczne Luton pod Londynem, tak i Radom może z powodzeniem pełnić istotną rolę na mapie Polski, m.in. z siedzibą producenta karabinów Grot – firmą Łucznik. Nasze miasta nie potrzebują już rosnąć, ale muszą być lepiej wykorzystywane, tworząc z poziomu makro zgrany system, tymczasem on często dziś przypomina walkę na wyniszczenie, na czym tracą wszyscy.

Czytaj więcej

Edukcja domowa i rozczarowanie polską szkołą

Opowieść z Nysy

Polskie społeczeństwo w ostatnich latach przechodzi ogromne zmiany. Zmieniają się też oczekiwania. Od wyobrażeń o amerykańskich miastach pełnych hipermarketów z wielkimi placami parkingowymi i szerokimi arteriami przechodzimy coraz częściej do czegoś całkiem innego – domagamy się kompaktowych, dobrze zorganizowanych miast na wzór europejski. Ze wszystkimi zaletami miasta – kulturą, komunikacją i usługami publicznymi, ale bez hałasu, betonu i potrzeby dalekich podróży.

Na razie jednak regulacje nie nadążają za szybko rosnącymi metropoliami, przez co chęć powrotu w bliskie strony narasta. Dokładają się także globalne tendencje, m.in. obniżając jakość usług, utrudniając społeczny awans. Coraz większe rozwarstwienie i problemy z usługami publicznymi mogą tworzyć miasto dwóch prędkości. Dobrze pokazują to Nicholas D. Kristof i Sheryl WuDunn, autorzy reportażu „Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu”. „Poziom w szkołach publicznych spada? Poślij dziecko do szkoły prywatnej – arystokracja tak właśnie robi. Jeśli pogarsza się poziom bezpieczeństwa publicznego, zamieszkaj na strzeżonym zamkniętym osiedlu albo zdaj się na prywatnego ochroniarza. Jeśli na publicznym basenie robi się zbyt tłoczno albo obowiązują coraz krótsze godziny otwarcia, zbuduj sobie basen za domem albo kup domek letniskowy. Gdy na lotniskach robi się nie do wytrzymania, lataj prywatnymi samolotami. Gdy sieć energetyczna staje się zawodna, kup sobie generator prądu. Gdy metro ciągle się spóźnia, przesiądź się do Ubera”. Raport przygotowany dla Unii Metropolii Polskich w maju 2022 roku, na podstawie danych z telefonów komórkowych oraz numerów PESEL, szacował populację Ukraińców w Polsce na 3,4 mln. Tym samym populacja Polski przekroczyła barierę 41 mln osób. Ukraińcy mieliby stanowić w tym czasie ok. 16 proc. populacji Warszawy, 24 proc. – Gdańska, 28 proc. – Wrocławia i aż 37 proc. – Rzeszowa. Jakkolwiek zachowawczo podchodzilibyśmy do tych danych, wiemy, że napływ ludzi z Ukrainy do największych polskich miast oznacza radykalną zmianę na rynku mieszkaniowym i rynku pracy. Fiasko relokacji uchodźców do mniejszych miejscowości wynikało głównie z jeszcze mocniejszego niż u Polaków przekonania panującego wśród Ukraińców, że zamieszkanie poza największym miastem oznaczać będzie odcięcie od możliwości realizacji podstawowych potrzeb takich jak nauka, praca czy ochrona zdrowia. Ukraińcy pozostający w metropoliach z jednej strony powstrzymają migrację Polaków z mniejszych miejscowości, z drugiej jednak nie zasilą tych miejsc swoimi umiejętnościami. Dlatego potrzebujemy przekonać zarówno ich, jak i przede wszystkim nas samych, że Polska lokalna może spełniać wszystkie potrzeby, dając prawdziwą radość z pracy dla niej. Potrzeba nam opowieści pomiędzy „Singielką” czy „Magdą M” a „Ranczem” i „Ojcem Mateuszem”. Jeśli już, to raczej „Moje wspaniałe życie” Łukasza Grzegorzka, który w swoim filmie pokazuje perypetie małżeństwa nauczycieli żyjących w 40-tysięcznej Nysie.

Duma Stalowej Woli, aspiracje Ożarowa

Niedawno otwarta wystawa w krakowskim Muzeum Narodowym pt. „Nowy początek. Modernizm w II RP” pokazuje, że w ówczesną wizję nowoczesności – polski modernizm, zaangażowany był cały kraj, tworząc nie tylko sztukę wysoką, ale też techniczne wynalazki, architekturę, tkaniny, aż po meble i przedmioty codziennego użytku. Kiedy zwiedzałem muzeum w Stalowej Woli, o wystawie obok dyskutowali trzej mężczyźni w koszulkach WB Group, jednego z największych koncernów sektora obronnego w Polsce z siedzibą w Ożarowie Mazowieckim. Być może oni, jak i inni inżynierowie pracujący w zakładach Polski lokalnej, która wytwarza na rynek globalny, poczują, że ktoś wreszcie opowiada o nich, znajdując miejsce dla ich aspiracji.

Polska lokalna nadal będzie obiektem żartów i szyderstw za betonowe rewitalizacje ryneczków i budy z kebabami, jeżeli nadal będziemy z niej drenować lokalną inteligencję, która powinna zmieniać te miejsca na lepsze. Chociaż może pandemia i wojna sprawią, że coraz chętniej inteligencja z dumą będzie wybierać Polskę lokalną.

Czytaj więcej

iGen. Pandemia przybliża świat „Pokolenia ja”
Tradycja, do której może nawiązać dumna Polska lokalna – Centralny Okręg Przemysłowy. Na zdjęciu pre

Tradycja, do której może nawiązać dumna Polska lokalna – Centralny Okręg Przemysłowy. Na zdjęciu prezydent Ignacy Mościcki (drugi z lewej) zwiedza jedną z hal fabrycznych COP, 1938 r.

Pikiel Witold/NAC

Nie Warszawa, Kraków czy Wrocław, ale Radom, Stalowa Wola czy Ożarów Mazowiecki. Po 24 lutego opinia publiczna odkryła, że to nie na metropoliach, ale na miastach średniej wielkości opiera się główna część naszego potencjału zbrojeniowego, stanowiąc tym samym istotne zabezpieczenie na wypadek wojny. Do tej pory miasta niedostrzegane albo bagatelizowane teraz znalazły się w centrum zainteresowania. Jakie są zdolności produkcyjne fabryki w Kraśniku? Czy huta w Stalowej Woli może produkować więcej krabów? Jakie zdolności konstrukcyjne mają zakłady w Ożarowie Mazowieckim?

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi