Wkręceni Duda, Macron i Elton John. FSB pomaga pranksterom z Rosji?

Recep Erdogan, Andrzej Duda, Emmanuel Macron, a ostatnio Rafał Trzaskowski – to tylko kilka nazwisk na długiej liście osób nabranych przez duet rosyjskich dowcipnisiów. Wiele wskazuje, że są powiązani ze służbami, a ich żarty to narzędzie Kremla w walce z Zachodem.

Publikacja: 29.07.2022 17:00

Władimir Kuzniecow „Wowan” i Aleksiej Stoliarow „Leksus” w Moskwie w 2016 r. – już wtedy było o nich

Władimir Kuzniecow „Wowan” i Aleksiej Stoliarow „Leksus” w Moskwie w 2016 r. – już wtedy było o nich głośno po żarcie z Eltona Johna, którego przekonali, że o LGBT rozmawia z samym Putinem YURI KADOBNOV/AFP

Foto: YURI KADOBNOV

Na początku czerwca w Moskwie odbyła się pierwsza rosyjska ceremonia rozdania nagród za treści publikowane w internecie. Gościem specjalnym imprezy o nazwie „Świat musi wiedzieć” była rzeczniczka rosyjskiego MSZ, a zarazem twarz kremlowskiej propagandy Maria Zacharowa. W pewnym momencie jedna z prowadzących galę poprosiła na scenę dwóch mężczyzn, znanych jako „Wowan” i „Leksus”. Obaj trzydziestoparolatkowie przy akompaniamencie oklasków wstali z miejsc i weszli na podwyższenie.

– Zdobyliście telefony tak wielu polityków i osobistości z całego świata – pochwaliła ich Zacharowa, wręczając im biały telefon bez tarczy, jakiego używają kremlowscy urzędnicy. – Nie ma żadnych przycisków, ale mam nadzieję, że połączy was z waszą przyszłością. Zachwyćcie nas i świat nowymi rewelacjami – dodała rzeczniczka MSZ, szeroko się uśmiechając.To specjalne wyróżnienie z rąk ważnej przedstawicielki reżimu Władimira Putina nie powinno dziwić. Przez ostatnich kilka lat dwóch dowcipnisiów – z angielska zwanych pranksterami, bo relacje ze swoich psikusów, czyli pranków, umieszczają w internecie – ku uciesze kremlowskiej propagandy próbowało ośmieszyć i skompromitować wielu przedstawicieli Zachodu.

Czytaj więcej

Czy rosyjscy oligarchowie na pewno tracą majątki?

Blizna Pottera

Jedną z pierwszych zagranicznych ofiar „Wowana” i „Leksusa” stał się w 2015 roku ukraiński oligarcha Ihor Kołomojski. Do Ukraińca, który w tamtym czasie finansował ochotników walczących z Rosjanami w Donbasie, na Skypie zadzwonił „Leksus”. Wykorzystując naturalne podobieństwo oraz makijaż, podszył się pod jednego z liderów prorosyjskich separatystów Pawła Gubariewa.

Jak pisze brytyjski „Guardian”, między mężczyznami w trakcie kilku następnych rozmów nawiązała się nić porozumienia. Kołomojski do tego stopnia poczuł się swobodnie, że pozwolił sobie na kilka krytycznych uwag pod adresem ówczesnego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki i premiera Arsenija Jaceniuka. Na to tylko czekali pranksterzy, którzy całą rozmowę opublikowali w odcinkach w internecie. „Szanuję jego osobowość, ale byliśmy po przeciwnych stronach barykady. To wróg”, stwierdził w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „Leksus”.

Światową sławę rosyjscy figlarze zyskali we wrześniu 2015 roku, gdy zażartowali sobie z Eltona Johna. Słynny muzyk głośno krytykował wówczas prowadzoną przez Kreml krucjatę przeciwko społeczności LGBT. Wyraził także chęć porozmawiania z Władimirem Putinem o prawach homoseksualistów.

Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy pewnego dnia zadzwonił do niego sam rosyjski prezydent, a przynajmniej osoba podająca się za niego. W rolę Putina wcielił się „Leksus”. „Wowan” przedstawił się jako jego tłumacz. „Jestem niezwykle zaszczycony, że mogę z nim porozmawiać. To wielki przywilej móc rozmawiać z jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie”, zaczął piosenkarz, prosząc o przetłumaczenie. Następnie wyraził nadzieję na spotkanie z Putinem twarzą w twarz, by pomówić z nim o sytuacji osób LGBT.

Gdy muzyk publicznie pochwalił się telefonem, Kreml zaprzeczył, że prezydent kiedykolwiek z nim rozmawiał. Żart zdobył jednak taki rozgłos, że ostatecznie prawdziwy Władimir Putin rzeczywiście zadzwonił do Brytyjczyka.

Rok później pranksterzy postanowili zakpić sobie z przywódcy Turcji. Podając się za Poroszenkę i Jaceniuka, doprowadzili do tego, że Recep Tayyip Erdogan przyznał, że nigdy nie przeprosi Rosji za zestrzelenie jej myśliwca, który miał naruszyć turecką przestrzeń powietrzną.

W tym samym czasie żartownisie wysłali do więzionej przez Rosjan pilotki Nadii Sawczenko list rzekomo napisany przez prezydenta Poroszenkę. W piśmie prosił Ukrainkę, by zakończyła głodówkę. Żołnierka posłuchała, ale jej prawnik szybko odkrył, że autorami pisma byli tak naprawdę „Wowan” i „Leksus”.

Kilka miesięcy później, gdy cały świat żył doniesieniami o skandalu dopingowym wśród rosyjskich sportowców, pranksterzy, podszywając się pod ówczesnego ministra sportu Ukrainy Igora Żdanowa, zadzwonili do szefa Światowej Agencji Antydopingowej. W trakcie rozmowy „Wowan” domagał się od Craiga Reediego, aby ukarał Rosjan sankcjami. Ten próbował wytłumaczyć rozmówcy, że sprawę należy bardzo dokładnie zbadać, bo na razie mowa o medialnych informacjach. Nagranie opublikował portal Sputnik, będący propagandową tubą Kremla, a rosyjskie media pisały, że Zachód nie ma żadnych dowodów przeciwko Moskwie.

Telefon od pranksterów na długo zapamięta na pewno ówczesna ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ Nikki Haley. W 2017 roku, udając premiera Mateusza Morawieckiego, Rosjanie zapytali ją, czy słyszała o rosyjskiej ingerencji w wybory na zmyślonej wyspie Binomo. Haley nie dość, że zapewniła, że zna ten kraj, to jeszcze przyznała, że Kreml zapewne wpływał na tamtejsze głosowanie.

Skoro pojawiło się już nazwisko polskiego polityka, to wspomnijmy, że dwa lata temu, krótko po wyborach prezydenckich w naszym kraju, „Wowan” i „Leksus” zadzwonili do Andrzeja Dudy. Tym razem podszyli się pod sekretarza generalnego ONZ, który postanowił pogratulować politykowi zwycięstwa. W czasie ponad 11-minutowej rozmowy rzekomy Antonio Guterres pytał polskiego prezydenta m.in. o relacje z Ukrainą, o Donalda Tuska oraz prawa osób LGBT. W pewnym momencie Rosjanie poruszyli kwestię możliwości odzyskania przez Polskę Lwowa, ale Duda nie dał się wciągnąć w takie dywagacje.

W tym samym czasie żartownisie chętnie zaczęli sięgać po postać aktywistki Grety Thunberg. Korzystając z pomocy wynajętej aktorki, wrobili m.in. piosenkarkę Billie Eilish, niedoszłego prezydenta USA Berniego Sandersa i księcia Harry’ego. Ten ostatni, mówiąc o polityce klimatycznej niektórych państw, stwierdził, że Donald Trump „ma krew na rękach”.

Pranksterzy ponownie uaktywnili się po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W marcu jeden jako premier Denys Szmyhal zadzwonił do brytyjskiego sekretarza obrony Bena Wallace’a, pytając, czy poprze starania Kijowa o pozyskanie broni atomowej. Kilka tygodni temu słynną pisarkę J.K. Rowling angażującą się w pomoc dla Ukraińców zaskoczyło połączenie mające pochodzić od Wołodymyra Zełenskiego. W trakcie rozmowy mężczyzna podający się za prezydenta Ukrainy zapytał autorkę, czy nie mogłaby zmienić kształtu blizny na czole Harry’ego Pottera, bo za bardzo przypomina ona literę „Z” będącą symbolem rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Rowling obiecała, że pomyśli o tym.

Pisarka usłyszała też, że Ukraińcy chcieliby nałożenia sankcji na rosyjskiego aktora grającego w jednym z filmów o Potterze. I w tym przypadku pisarka zapewniła, że sprawę przemyśli. Wiemy to, bo rozmowę oczywiście opublikowano w internecie.

Jedną z ich ostatnich ofiar padli pod koniec czerwca prezydent Warszawy oraz burmistrzowie Budapesztu i Berlina. Do wszystkich zadzwonił Witalij Kliczko. Mer Kijowa próbował sprowokować rozmówców, by powiedzieli coś złego o uchodźcach z Ukrainy przebywających w ich miastach. W przypadku tego żartu dwójka Rosjan posłużyła się najpewniej technologią deep fake. Umożliwia ona animowanie twarzy danego człowieka na podstawie jego wcześniejszych nagrań. Dzięki temu można podszyć się pod kogoś – w tym przypadku pod Kliczkę – wykorzystując jego prawdziwe oblicze.

W połowie lipca, najpewniej z wykorzystaniem deep fake, „Wowan” i „Leksus” zadzwonili do Stephena Kinga, również podając się za Zełenskiego. Na nagraniu słychać, jak słynny autor horrorów pytany, co sądzi o Stepanie Banderze, mówi, że to „wielki człowiek”. Później w rozmowie z amerykańskim mediami autor podkreślał, że w chwili rozmowy nie zdawał sobie sprawy, kim był Bandera.

Wśród ofiar rosyjskich pranksterów znaleźli się jeszcze m.in. Aleksander Łukaszenko, Petro Poroszenko, Emmanuel Macron, Boris Johnson, Michaił Saakaszwili i Kamala Harris.

Klasa służebna

Za pseudonimami „Wowan” i „Leksus” kryją się Władimir Kuzniecow oraz Aleksiej Stoliarow. Pierwszy jest z wykształcenia prawnikiem, a drugi ekonomistą. Wkręcać ludzi dla zabawy zaczęli jeszcze jako nastolatkowie.

– W 2004 roku uczeń z Jekaterynburga Stoliarow założył stronę Prank.ru, pierwszą i najpopularniejszą platformę zrzeszającą rosyjskich pranksterów. Na początku swojej działalności żartownisie za cel obierali osoby starsze, bezdomnych albo niektórych celebrytów. Trzy lata później do ruchu dołączył Kuzniecow, który szybko został jedną z jego gwiazd – mówi „Plusowi Minusowi” dr Stanisław Budnicki, analityk ds. rosyjskich mediów z Uniwersytetu w Indianie oraz Uniwersytetu Duisburg-Essen.

„Wowan” wyspecjalizował się w nabijaniu się z gwiazd rosyjskiego show-biznesu, wykorzystując do tego przygotowane wcześniej fragmenty wypowiedzi celebrytki Kseni Sobczak. W pewnym momencie Kuzniecow i Stoliarow przerzucili się na wrabianie polityków. – W latach 2011–2012 w czasie ogromnych antyrządowych protestów żartowali z liberalnych polityków i liderów opozycji. Stoliarow starał się przedstawić ich jako ludzi konspirujących z Zachodem, by podważyć ustrój Rosji – przypomina dr Budnicki.

Mimo że obaj pranksterzy wirtualnie znali się od lat, po raz pierwszy spotkali się w 2014 r. Od tego momentu zaczęła się ich współpraca. Kolejne głośne żarty z przywódców państw i przedstawicieli show-biznesu przysporzyły im w Rosji ogromnej popularności. Zaczęli być zapraszani do prokremlowskich mediów, a w 2016 r. w telewizji NTW dostali swój własny program o nazwie „Dzwonek”. Dwa lata później wydali książkę pt. „Dla kogo dzwoni telefon”, w której opisali swoje najbardziej znane pranki.

Z upływem lat Rosjanie zaczęli podkreślać, że w ich działalności nie chodzi wyłącznie o ośmieszanie ludzi. – Czujemy się jak dziennikarze śledczy, którzy chcą pokazać ludziom prawdę. Nasza praca to mieszanka kawałów i dziennikarstwa. Nazywamy to dziennikarstwem prankowym – mówią w rozmowie z „Plusem Minusem” Stoliarow i Kuzniecow. Na Zachodzie jednak coraz częściej słychać głosy, że to, co robią, ma bardziej przyziemny cel, a za ich prankami stoją rosyjskie służby, w szczególności FSB.

– Istnieje w Rosji klasa ludzi służebnych, którzy zarabiają świetne pieniądze za to, że pracują dla aparatu państwowego. Mają swobodę działania, ale pod warunkiem, że są pod kontrolą służb. Tak jest np. z hakerami i tak samo może być z pranksterami. O ile samo wykonywanie telefonów leży w gestii „Wowana” i „Leksusa”, o tyle scenariusz i planowanie należą już do kogo innego. Oni pracują na polityczne zapotrzebowanie – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem” Robert Cheda, znawca Rosji oraz były analityk Agencji Wywiadu.

Zdaniem ekspertów na związki żartownisiów z rosyjskimi władzami może wskazywać kilka rzeczy. Przede wszystkim łatwość, z jaką zdobywają numery telefonów wpływowych polityków i przywódców państw. – Kreml na pewno nie wymyślił pranksterów, ale są ludzie wewnątrz systemu, czy to z FSB, czy administracji prezydenta, którzy lubią to, co oni robią, i dają im nie tylko dane kontaktowe, ale także pewien stopień patronatu – tłumaczy „Plusowi Minusowi” prof. Mark Galeotti, wybitny specjalista ds. Rosji, autor m.in. książki „Wory. Tajemnice rosyjskiej supermafii” (wyd. Znak Horyzont 2020)

Na ślad Kremla może wskazywać również to, do kogo dzwonią pranksterzy oraz na jakie tematy chcą rozmawiać. Według analityków nie bez przyczyny na swoje ofiary wybierają najczęściej osoby, które w jakiś sposób naraziły się Moskwie. – To metoda odwetowa. Gdy zaczęła rosnąć francuska presja na Rosję, zadzwonili i próbowali ośmieszyć Macrona. Kiedy Moskwa miała pretensję do Wielkiej Brytanii za dołączenie do antyrosyjskiej koalicji, Rosjanie chcieli wrobić Borisa Johnsona – zauważa Cheda.

Widać to świetnie także po wybuchu wojny w Ukrainie. Za tym, że „Wowan” i „Leksus” są na usługach Moskwy, może przemawiać to, że nagrane przez nich rozmowy natychmiast są wykorzystywane przez kremlowskie media, jak telewizje RT i NTW, agencja RIA Nowosti czy portal Sputnik. – Państwo rosyjskie wspiera pranksterów, zapewniając im dostęp do państwowych mediów oraz instytucji. Obaj mieli na przykład umowę z głównym kanałem informacyjnym Rossija 24, który mógł emitować ich żarty, zanim pojawią się gdziekolwiek indziej. W 2022 roku, gdy YouTube zablokował ich kanał, przenieśli się na należący do Gazprom Media portal Rutube i zostali jego ambasadorami. „Wowan” i „Leksus” uczestniczą również w wielu rządowych inicjatywach. Pojawili się np. na sponsorowanym przez Kreml spotkaniu młodzieży, któremu przewodził bliski człowiek Putina Siergiej Kirijenko – mówi dr Budnicki. Wreszcie na jakiś rodzaj współpracy z rządem może wskazywać to, że ofiarą ich pranków nigdy nie padają ludzie z otoczenia prezydenta. Kuzniecow i Stoliarow nie kryją zresztą, że popierają politykę władz. W jednym z wywiadów zapytani, czy nie przeszkadza im, że są bronią w rękach Kremla, odpowiedzieli, że nie, dopóki jest to zgodne z ich przekonaniami. Jednocześnie obaj zdecydowanie zaprzeczają związkom ze służbami.

– Jesteśmy o to oskarżani przez tych, którzy nas nie lubią. Poza tym zachodni politycy wolą mówić o FSB, ponieważ wstydzą się przyznać, że wrobiły ich dwie osoby. Ludzie od lat mówią o naszych kontaktach ze służbami, ale jeszcze nikt nie pokazał na to dowodów. To nonsens. A jeśli chodzi o numery telefonów, to nie mamy ich bezpośrednio do polityków czy gwiazd. Nawiązujemy kontakt z asystentami, menedżerami albo sekretarkami i poprzez nich staramy się połączyć z tym, z kim chcemy – zapewniają „Plusa Minusa” „Wowan” i „Leksus”.

Czytaj więcej

Gwałt – rosyjskie narzędzie wojny

Uzbrojony humor

Niezależnie od tego, czy pranksterzy są na usługach FSB czy nie, ich żarty są Kremlowi na rękę i podobnie jak farmy trolli czy boty, wpisują się w całą gamę działań przeciwko Zachodowi. Analitycy z portalu EUvsDisinfo zajmującego się rosyjską dezinformacją piszą w tym przypadku o zjawisku „hahagandy”, czyli „uzbrajania humoru”. Kreml posłużył się tym narzędziem np. po próbie zabójstwa Siergieja Skripala. Wówczas telewizja RT pochwaliła się tym, że kilkunastu swoim współpracownikom wysłała w prezencie miniaturę katedry w Salisbury wykonaną z czekolady. To ten zabytek chcieli rzekomo podziwiać Rosjanie oskarżeni przez brytyjskie służby o otrucie Skripala. Z kolei gdy niemieccy lekarze walczyli o życie Aleksieja Nawalnego, w rosyjskich mediach żartowano sobie, jak najlepiej uśmiercić opozycjonistę.

Telewizja NTW zasłynęła natomiast z rasistowskich żartów z Baracka Obamy. – W interesie Rosji leży ośmieszanie zachodnich polityków. To taktyka stosowana, gdy Moskwa nie radzi sobie z rywalem. Wtedy chce go zdyskredytować. Jedno potknięcie Joe Bidena było komentowane przez rosyjskie media przez miesiąc. Kremlowska dezinformacja ewoluuje i dostosowuje się do otaczającej nas rzeczywistości, która jest sieciowa i reaguje na obraz, a nie słowo pisane. Świetnie widać to na przykładzie ingerencji w amerykańskie wybory. W 2016 r. służby za pomocą botów i trolli działały w mediach społecznościowych. Potem łatwo było ustalić, że stała za tym Rosja. W 2020 roku Rosjanie starali się zatrzeć ślady. Umieszczali prześmiewcze memy na popularnym portalu Reddit i czekali, aż zaczną je udostępniać sami Amerykanie – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Agnieszka Legucka, ekspertka ds. Rosji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Pranki, choć może nie widać tego na pierwszy rzut oka, pomagają także Rosji w dzieleniu Zachodu. – Jedna z długoletnich narracji Kremla dotyczy chaotycznej natury liberalnej demokracji, której jest przeciwstawiana rzekoma stabilność putinowskiego reżimu. Żarty „Wowana” i „Leksusa” pogłębiają wewnętrzne podziały na Zachodzie, aby uzasadnić to twierdzenie. W Stanach Zjednoczonych liberalne media opisują pranki Rosjan wobec polityków republikańskich, wyśmiewając ich naiwność, podczas gdy media konserwatywne robią to samo wobec demokratów. W innych krajach działania pranksterów skłaniają opozycję do atakowaniu rządu za to, że nie udało mu się zapobiec oszukaniu polityków przez Rosjan – tłumaczy dr Budnicki.

Moskwa wykorzystuje Kuzniecowa i Stoliarowa również w polityce wewnętrznej. – W ten sposób Putin i jego otoczenie oddziałują na obywateli. Atakowani są przywódcy państw otwartych i obywatelskich, którzy nie są otoczeni murem jak Putin. W kraju, w którym każdy bojar cieszy się niemal boskim nimbem, ta otwartość Zachodu wydaje się ułomnością – mówi Cheda.

Oko za oko

Po każdym dowcipie Kuzniecowa i Stoliarowa władze poszczególnych krajów zapowiadają, że wyjaśnią okoliczności, w jakich pranksterom udało się dodzwonić do wpływowych polityków. Problem w tym, że mimo upływu ponad siedmiu lat od ich pierwszych żartów Rosjanie wciąż są w stanie nabierać kolejne ofiary.

– Pytanie, na ile zachodnie służby traktują pranki jako zagrożenie. Istnieją, oczywiście, metody weryfikowania połączeń, ale „Wowan” i „Leksus” podszywają się pod numery, które nawet po sprawdzeniu pokazują, że należą do innych osób. To też wskazuje na udział rosyjskich służb. Niestety, Zachód jest ciągle zaskakiwany przez nowe rosyjskie metody. Rozmowa z przywódcą powinna być zaanonsowana i przechodzić przez całe sito – zauważa Cheda. Być może podczas rozmów wideo politykom powinni towarzyszyć specjaliści będący w stanie wychwycić pewne anomalie w obrazie występujące przy posługiwaniu się technologią deep fake.

Równie ważne, co zabezpieczenie potencjalnych ofiar pranków, jest odpowiedzialne zachowanie obywateli demokratycznych krajów Zachodu. – Kluczowy jest zdrowy dystans do tego, co oglądamy, z czego się śmiejemy i co podajemy dalej. Chodzi o to, by nie udostępniać informacji, które mogą nieść ze sobą ryzyko manipulacji. Dezinformacji, niestety, nie zakończymy, ale budując świadomość społeczną tego, jak działa, możemy ją ograniczać – podkreśla prof. Legucka.

Część ekspertów idzie o krok dalej, mówiąc, że Zachód powinien odpłacić Rosjanom pięknym za nadobne i zacząć wrabiać rosyjskich polityków. Pierwsze próby są już zresztą podejmowane. W połowie maja międzynarodowa grupa hakerów założyła stronę WasteRussianTime.today przeznaczoną do tego, by stroić sobie żarty z rosyjskich urzędników. Wystarczy na nią wejść, nacisnąć przycisk i algorytmy połączą ze sobą dwóch przypadkowych Rosjan. Użytkownik portalu może słuchać, jak próbują dojść do tego, z kim rozmawiają i kto zadzwonił do kogo. W bazie danych hakerów ma znajdować się ponad 5 tys. numerów telefonów funkcjonariuszy FSB, deputowanych do Dumy czy pracowników prezydenckiej administracji.

Być może w następnym kroku zachodni pranksterzy, podobnie jak robią to „Wowan” i „Leksus”, powinni zacząć prankować przedstawicieli rosyjskiej wierchuszki. W końcu, ileż ciekawych rzeczy mogliby im powiedzieć Siergiej Szojgu, Igor Sieczin albo Siergiej Ławrow.

Czytaj więcej

Miły pan Putin i przydatne łagry. Kreml uczy dzieci historii
Czy którykolwiek z zachodnich pranksterów zdołałby wkręcić Władimira Putina tak, jak to z zachodnimi

Czy którykolwiek z zachodnich pranksterów zdołałby wkręcić Władimira Putina tak, jak to z zachodnimi przywódcami robią Kuzniecow i Stoliarow?

Aleksey NIKOLSKYI/SPUTNIK/AFP

Na początku czerwca w Moskwie odbyła się pierwsza rosyjska ceremonia rozdania nagród za treści publikowane w internecie. Gościem specjalnym imprezy o nazwie „Świat musi wiedzieć” była rzeczniczka rosyjskiego MSZ, a zarazem twarz kremlowskiej propagandy Maria Zacharowa. W pewnym momencie jedna z prowadzących galę poprosiła na scenę dwóch mężczyzn, znanych jako „Wowan” i „Leksus”. Obaj trzydziestoparolatkowie przy akompaniamencie oklasków wstali z miejsc i weszli na podwyższenie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi