Z pozoru wojną żyjemy wszyscy; serwisy informacyjne aż uginają się od nadmiaru informacji. To setki newsów, komentarze, krótkie filmy, memy; płynąca z dwóch stron propaganda miesza się z faktami, pozorami, plotką, obserwacją. I tak jak jest tego wiele, może nawet zbyt wiele, to emocjonalna temperatura tej dziejącej się na przedmieściu Europy konfrontacji jest dziś bliska zeru. Tragiczna rzeka płynie tuż obok. Rozlewa się jak Amazonka. I specjalnie nas nie rusza. Żyjemy jak kiedyś, pracujemy, jeździmy na wakacje, kochamy się, rozwodzimy, rodzimy i umieramy. Wojna stała się stałym elementem krajobrazu. Coraz trudniej nawet wyobrazić sobie rzeczywistość bez niej.
Czytaj więcej
W dzisiejszej stolicy dawne etosy i toposy powoli przestają się liczyć. Podobnie jak tradycja, wiara przodków i kwestia narodowości.
Obrazy, które pozostaną po naszej epoce, książki, filmy, malarstwo zapewne się bez niej – wojny – nie obędą. Przetrwa trochę jak morze na obrazach Turnera. Lub ułani u Kossaka. Element naturalny i zarazem emocjonalnie neutralny. Profanum ukryte pod skórką oczywistości, ale wciąż profanum. A jednak nie dla wszystkich. Pominę ofiary tej wojny i tych, którzy ją prowadzą. Dla nich jest po stokroć realna. Ale muszą być także i ci, dla których ta wojna to nic innego jak prefiguracja przyszłości, zapowiedź czegoś nowego; jakiejś zasadniczej zmiany, która przetoczy się przez dzieje. Nie wiemy, oni też nie wiedzą, choć mogą przeczuwać, czym będzie ta zmiana: katastrofą, nowym holokaustem, a może ostateczną anihilacją cywilizacji czy planety? Nie można tego wykluczyć, choć osobiście spodziewam się innej zmiany; jakiegoś salto mortale, którego doświadczy ludzkość. Ile w tym zniszczenia, ile przemian, ile moralności, ile technologii, nie wiem, ale wyczuwam, że nadchodzi szybkimi krokami (i przeraża) nowe, nieuniknione. Na razie niepojęte.
Przychodzą do głowy analogie z dawnych czasów, zapomnianych książek. Chwilowo na wakacjach, wciśnięty w kolorowy leżak czytam z wypiekami na twarzy „Wiedeńską apokalipsę” Ewy Kuryluk, tom esejów sprzed lat (1974), w poprawionym wydaniu datowanym na koniec zeszłego wieku. Dziwię się sam sobie, że przeoczyłem tę książkę, mimo że stała niecałe dwa metry od biurka, na półce, kiedy pisałem przed dwoma laty „Influenzę Magnę”. Te same klimaty, charaktery, ta sama epoka i bohaterowie. „Wiedeń około roku 1900” – pisze Kuryluk i odmalowuje nastroje wzlotu i końca secesji. Na stronach książki udane portrety „moich” bohaterów: Klimta, Schielego i Trakla. I kilku więcej, Hofmannsthala i Shnitzlera, dla których miejsca w mojej powieści zabrakło.