Wakacje offline? To niekoniecznie dobry pomysł

„Urlop bez internetu” – takie zadanie stawiają sobie niektórzy przed letnim wypoczynkiem. Pytanie tylko, czy na pewno warto realizować je za wszelką cenę.

Publikacja: 08.07.2022 10:00

Rys. Mirosław Owczarek

Rys. Mirosław Owczarek

Foto: Mirosław Owczarek

Czas spędzony między drzewami nigdy nie jest czasem straconym. Leśna kąpiel będzie jeszcze przyjemniejsza, jeśli nie będziesz spoglądać na zegarek, telefon zostawisz w kieszeni, zaczniesz obserwować przyrodę”. Tak brzmi fragment instrukcji, jak odpocząć w lesie, która na drewnianej tablicy jest przypięta do drzewa przy wejściu do nadleśnictwa w miejscowości Wilga (powiat garwoliński na Mazowszu). W tych podpowiedziach tkwi założenie, że odpoczynek będzie udany, jeśli nie będziemy zaglądać do telefonu z dostępem do internetu. Hasło „Urlop offline” dla wielu brzmi jak atrakcyjny plan lub wakacyjne pragnienie. Takiego podejścia można doszukać się w starszym, popularnym haśle „Rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady”. Taka była też idea wyznaczenia Dnia bez Telefonu Komórkowego (15 lipca). Cel tego „święta” można streścić jako „trzy razy O”: odłożenie telefonu, odłączenie się od wirtualnych kontaktów i w efekcie efektywne odpoczywanie. Brzmi świetnie, rodzi się jednak wątpliwość, czy w warunkach, jakie mamy w 2022 roku, jest to pomysł możliwy i wart realizacji.

Na pierwszy rzut oka taki plan wydaje się co najmniej trudny. Bo przecież wyjazdy na wakacje wymagają często wykorzystywania nawigacji GPS, rezerwowania biletów i dokonywania płatności online, szukania w internecie miejsc noclegowych, sprawdzania prognozy pogody, rozkładów jazdy i informacji o covidowych obostrzeniach, które obowiązują w miejscach, do których jedziemy. Dostęp do świata online otwiera drogę choćby do umawiania się ze znajomymi za pomocą komunikatorów, słuchania ulubionej muzyki i używania aplikacji randkowych. Wystarczy rozejrzeć się i zaobserwować, ile osób zagląda do telefonu komórkowego w restauracji, na leżaku obok basenu, w jacuzzi czy nawet w saunie, by przekonać się, jak trudno jest odciąć się od internetu. Przeglądanie tego, co dzieje się w sieci, jest często formą rozrywki, na którą najwięcej czasu jest właśnie w trakcie urlopu.

Choć może się wydawać, że dylemat dotyczący wakacji offline to jeden z tzw. problemów pierwszego świata, czyli zachodniej, bogatej cywilizacji, to chodzi jednak o kwestię istotną dla zdrowia, czyli efektywny odpoczynek i regenerację sił. Dlatego tym bardziej warto wsłuchać się w głosy osób, które próbowały zorganizować sobie urlop bez internetu.

Wyjazd bez prądu

Historie ludzi, którzy podjęli się spędzenia wakacji offline, pokazują, że są dwa czynniki, które zwiększają szanse, że taki urlop dojdzie do skutku. Pierwszy to daleki, egzotyczny kierunek wyjazdu. Drugi to miejsce wczasów, które sprzyja odizolowaniu się od kontaktów z ludźmi. W obu przypadkach urlop bez internetu wymaga sporych nakładów: czasu, energii, pieniędzy i odpowiedniego nastawienia. – Wakacje offline udały się na Kubie i w czasie rejsu na Karaibach – opowiada „Plusowi Minusowi” Monika Słowik, specjalistka od komunikacji z Warszawy. – Na Kubie internet był dostępny tylko w nielicznych punktach w centrum miasta. Trzeba było wykupić specjalną zdrapkę z kodem, który pozwalał co najwyżej na wysłanie krótkiej wiadomości na WhatsAppie. W czasie rejsu na Karaibach odkryłam, że internet może nie być potrzebny. Mieliśmy obrany kurs, nie trzeba było sięgać do nawigacji, na pokładzie był zapas jedzenia. Dopiero daleko od Polski udało się oderwać na kilka dni, nie było nagłych problemów, które zaburzyłyby spokój – wspomina.

Kłopoty pojawiły się w czasie wyjazdu do Indonezji, na który z myślą o wakacjach offline zdecydowała się Agnieszka Siemaszko, pracująca na co dzień w agencji reklamowej. – Byłam na Wyspach Togian w Indonezji. Wysepka, na której się zatrzymałam, miała trzy nieduże resorty. Był problem z korzystaniem z telefonu, a mieszkańcy przywykli już do tego. Niestety, miałam olbrzymi problem, by wydostać się z tych wysp – opowiada. – Nie wiedziałam, dlaczego promy, które miały nas, turystów, zawieźć na stały ląd, nie przypływały. Dopiero po dwóch dniach okazało się, że prom, na który czekaliśmy, miał wypadek spowodowany pogodą. Z mojej perspektywy były to dwa dni w zawieszeniu. Zbliżał się termin planowanego powrotu do Europy, wiedziałam, że wydostanie się z archipelagu zajmie mi nawet trzy doby. Była to dla mnie potwornie stresująca sytuacja, bo brakowało mi bieżącej informacji.

Ta historia pokazała jej, jak duży komfort, także na urlopie, daje internet. – Dzięki temu, że łódka w końcu przypłynęła, dotarłam do miejsca, w którym podłączyłam się do sieci. Tam bardzo szybko dowiedziałam się, co robić dalej. Błyskawicznie poznałam rozkłady lokalnych busów i busików, potem linii lotniczych i odkryłam, jak sprawnie mogę zorganizować sobie dalszą podróż – dodaje. Jak podkreśla, kilka dni offline początkowo traktowała jak odpoczynek i błogosławieństwo. – To były wakacje od jakichkolwiek informacji. Ten spokój został przerwany, gdy nie mogłam się stamtąd wydostać i nie wiedziałam, jaki jest tego powód. Mimo tamtej historii do dzisiaj staram się co jakiś czas wyprawiać w czasie wakacji w miejsca, dokąd internet nie dociera – zapewnia.

Urlop offline, albo inaczej – unplugged (z ang. bez prądu), to popularne hasła, jakie można znaleźć na wakacyjnych portalach. Opactwo Benedyktynów w Tyńcu oferuje pobyty w klasztorze dla osób, które szukają wyciszenia i chcą się odciąć od codziennych problemów. Organizowane są tam warsztaty (jak radzić sobie ze stresem), dni skupienia i kursy kaligrafii. Z kolei jeden z pensjonatów w Beskidzie Niskim zapewnia, że nie ma w nim zasięgu żadnego operatora komórkowego. Podobny pomysł na urlop oferują właściciele miejsc noclegowych w okolicy Białowieży. Wbrew pozorom nie chodzi często o przestrzenie zlokalizowane w absolutnej głuszy, tylko o gospodarstwa, które w razie potrzeby i chęci dają możliwość łatwego powrotu do świata technologii. „Nieopodal jest droga, która wiedzie do miasta. Ale wystarczy wyjść na zewnątrz, posłuchać szumu potoku, nawet jeśli złapiecie tu zasięg, co jest wątpliwe w sercu Tatr, nie będzie was ciągnęło do świata online, bo te widoki dookoła nie mają sobie równych” – zapewniają właściciele leśniczówki w Witowie, w rejonie Doliny Chochołowskiej.

Odłóż telefon albo się rozwiodę!

Myśląc o wakacjach offline, może warto zadać sobie podstawowe pytanie, czy brak internetu na pewno jest tym, czego w czasie urlopu potrzebujemy i co w dalszej perspektywie będzie nam służyć. – Rozważmy, czy korzystanie z mediów elektronicznych takich jak telefon czy smartfon nam pomaga, czy przeszkadza – zachęca w rozmowie z „Plusem Minusem” prof. Janusz Heitzman z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Według niego do myślenia powinien dać nam fakt, że wakacje, w czasie których stale funkcjonujemy online, są dla nas z jakichś powodów pociągające. I dodaje, że mamy do tego prawo. – Zdarza się, że częste korzystanie z internetu bardziej przeszkadza naszym znajomym niż nam samym. Przeszkadza im, że jesteśmy zajęci czymś innym niż nimi. Patrzymy w telefon, a nie na nich. Cyfryzacja zachwiała proporcje tego, co dla nas jest najważniejsze. W internecie czujemy się ważni, ktoś nas dostrzega, akceptuje i ceni. A z drugiej strony słyszymy głos: „Słuchaj, rzuć ten telefon, bo jeśli tego nie zrobisz, rozwiodę się z tobą. Wszyscy, nawet ten ekran, jest istotniejszy niż ja”. Trudno ocenić, co jest dla nas najważniejsze: osoby, które są fizycznie obok, czy spokój wewnętrzny, który daje nam bycie online – dodaje psychiatra.

Prof. Heitzman przekonuje, że część internautów jest tak mocno przywiązana do aktywności w sieci, że poza nią czują się wypchnięci poza margines. Obecność w świecie internetu daje im krzepiące poczucie bycia we właściwym miejscu. – Ten problem może narastać, gdy komunikatory w coraz większym stopniu będą sterować naszym zachowaniem. W efekcie zanikać zaczną indywidualne emocje, które tkwią w człowieku i są nam potrzebne. Może za jakiś czas nie będziemy przeżywać już miłości czy satysfakcji seksualnej tak jak dawniej, bo komunikator narzuci nam, jak alternatywnie podejść do tych doświadczeń? – zastanawia się specjalista.

Do dylematu wakacji on- czy offline trudno jest podejść jak do prostego rozróżnienia czarny i biały. Może kluczowe jest wobec tego zachowanie odpowiednich proporcji między czasem spędzanym w sieci i poza nią? – Proporcje są istotne, ale musimy pamiętać o jednym. Jesteśmy już na tyle uzależnieni od mediów elektronicznych, że proporcje będą na niekorzyść człowieka realnego, tego z krwi i kości, który nie myśli tak szybko jak internet, jest o pół kroku do tyłu. Tu może powstać sytuacja, w której pozwalamy komputerowi myśleć za nas, podpowiadać nam wybór drogi życiowej albo chociaż kierunek wakacji – ostrzega psychiatra.

W stronę JOMO

Na przeszkodzie wakacjom offline może stanąć silne FOMO, czyli Fear of Missing Out. Ten zwrot tłumaczony jest jako lęk przed odłączeniem od internetu i w konsekwencji przed wypadnięciem z obiegu społecznego. Co szósty z nas jest wysoko „sfomowany” – brzmi jeden z wniosków raportu przygotowanego przez Wydziały Psychologii oraz Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz przez Naukowąi Akademicką Sieć Komputerową (NASK) Państwowy Instytut Badawczy. – Osoba o wysokim FOMO przeżywa nieustanny lęk, że omijają ją bardziej satysfakcjonujące doświadczenia. Strumienia informacji, emocji i wrażeń dostarczają jej telefon oraz platformy internetowe. Taka osoba będzie ciągle sprawdzała, co nowego się w nich dzieje. Zareaguje na każdy dźwięk „ping”, odpowie na każde powiadomienie, skomentuje, polubi. Będzie ciągle „on”, poszukując nowych bodźców – opisuje jedna z autorek badania prof. Anna Jupowicz-Ginalska. – Osoba o wysokim FOMO będzie się porównywać do innych. To, gdzie i jak spędza czas, może być dla niej sposobem budowania swojego wizerunku w sieci poprzez posty, galerie zdjęć, oznaczenia, zameldowania, recenzje, potwierdzanie udziału uczestnictwa – dodaje. Według badań im młodsze osoby, tym FOMO jest silniejsze. To zjawisko najmocniej dotyczy mężczyzn ze średnich i małych miast, zwłaszcza tych, którzy nie skończyli jeszcze 44 lat.

Badacze zjawiska FOMO wykorzystują w swoich badaniach ankietowych zdanie, które brzmi: „Gdy jestem na wakacjach, sprawdzam, co w tym czasie robią moi znajomi”. Z jednej strony większość (61 proc.) osób z wysokim FOMO przyznaje się, że w ich przypadku to twierdzenie jest prawdziwe. Z drugiej strony, coraz bardziej widoczne są próby wylogowania się w z sieci na dłużej w trakcie letnich wakacji. Jest to czas, gdy częściej niż w innych porach roku staramy się zapanować nad lękiem, że kiedy odłożymy telefon, to ominie nas coś ciekawego. Wśród internautów latem zaczyna nieznacznie maleć (z 16 do 14 proc.) odsetek osób, które chcą podglądać w sieci, jak sezon urlopowy spędzają ich bliscy – tak wynika z najnowszej edycji badania „FOMO. Polacy a lęk przed odłączeniem”.

W odpowiedzi na trend FOMO mówi się już o zjawisku JOMO, czyli Joy of Missing Out. JOMO można rozumieć jako świadomą radość z faktu odłączenia się od sieci oraz z tego, że udaje się utrzymać zdrowy dystans do tego, co dzieje się w internecie.

Praca bez nas przetrwa

Postanowiłem spróbować, jak smakuje wolny dzień offline. Jest niedziela, wyjazd poza miasto. O telefonie i internecie można szybko zapomnieć, gdy robi się kolejne wciągające rzeczy, takie jak czytanie gazety, spacer w lesie, oglądanie farmy alpak, picie kawy czy rozmowa twarzą w twarz. Paradoksalnie, najtrudniejszy moment przychodzi, gdy na horyzoncie pojawia się nowa atrakcja. Perspektywa meczu tenisa uruchamia pokusę, by na korcie zrobić kilka zdjęć albo nagrać film w czasie rozgrywki. To z kolei rodzi pomysł, by wysłać te materiały do znajomych. Stąd już krok, by sprawdzić, co oni z kolei robią i zajrzeć do służbowych e-maili.

– Wielu z nas ma skłonność, by dać się opleść sieci w czasie urlopu. Przed wczasami często chcemy przede wszystkim uciec od obowiązków zawodowych, niekoniecznie od tego, co oferuje nam internet – zauważa prof. Anna Jupowicz-Ginalska. Wakacje offline mogą oznaczać urlop od zawodowej skrzynki e-mailowej i służbowej sieci VPN, a nie od internetu jako takiego. – Tak rozumiany off udawało mi się wcielić w życie. To doświadczenie pokazało mi, że nawet gdy jestem odcięta od internetu, Ziemia kręci się dalej, projekty zawodowe idą do przodu. Wiem, że pracuję w miejscach, w których jest wiele kompetentnych osób. Nauczyłam się oddawać im na czas mojego urlopu swoje zadania i żyć swoim życiem – przekonuje Agnieszka Siemaszko. – W czasie wakacji wyznaczam sobie przedziały czasowe, gdy korzystam z sieci. Taki slot, poza nagłymi sytuacjami, gdy nagle potrzebuję mapy czy nawigacji, nie przekracza dwóch godzin dziennie: trochę rano, trochę wieczorem. To mi wystarcza – dodaje.

Wsłuchując się w te głosy, wyobrażam sobie zupę, do której zaczynamy stopniowo dodawać coraz mniej pieprzu albo soli. Nie rezygnujemy z tych przypraw, ale świadomie zmniejszamy ich dawkę. Może podobnie jest z wakacjami, które zaczynają mieć w sobie coraz większą dawkę czasu offline?

Moi rozmówcy, którzy, podobnie jak ja, próbują spędzić choć część wolnego czasu offline, przekonują, że całkowite odcięcie się od internetu na kilkadziesiąt czy kilkaset godzin w obliczu ich zainteresowań i stylu życia jest po prostu niemożliwe. – Interesuję się sportem, wykorzystuję te zainteresowania w pracy. Nie wyobrażam sobie nie sprawdzać na urlopie wyniku meczu, bo to daje mi frajdę – słyszę od jednego z lekarzy.

Z kolei 40-latka pracująca w branży nieruchomości przyznaje, że w jej życiu internet otwiera drogę do spontaniczności. – Wpadam na nowy pomysł i wiem, że mogę go szybko zrealizować, bo jestem w zasięgu sieci. A jeśli pojawią się nieoczekiwane problemy, na przykład językowe, pomoc znajdę w sieci. Czuję, że mniej rzeczy mnie ogranicza. Kluczowe jest tylko to, by myślami być na wakacjach, a nie wciąż jedną nogą w domu czy w pracy, gdzie używamy tego samego telefonu czy laptopa – tłumaczy.

Podobne limity dotyczące liczby godzin korzystania z internetu na wakacjach część rodziców wyznacza też często swoim dzieciom. – Jest to łatwiejsze dzięki temu, że w domu na co dzień nie oglądamy dużo telewizji. Nie wyobrażam sobie na wakacjach noszenia na nadgarstku zegarka, na którym wyświetlają się wszystkie powiadomienia i wiadomości. Moje córki to widzą i się dopasowują. Za to moi kilkuletni kuzyni, którzy spędzają przed tabletem dużą część dnia, mogliby mieć problem z przejściem na taki tryb – słyszę od mamy dwóch córek: 10- i 16-latki.

Są też osoby, które przekonują, że urlop to dla nich odpoczynek od codziennej pracy, ale nie od innych obowiązków. By je realizować, aktywność internetowa jest niezbędna. – Wakacje w tym roku spędzamy na Mazurach. Coraz poważniej myślę o tym, by wybudować tam własny dom i zamieszkać w nim z rodziną. Urlop wykorzystuję, by na miejscu załatwiać formalności w tej sprawie w lokalnym urzędzie gminy. Laptop to podstawa – opowiada Paweł, który prowadzi warsztat samochodowy pod Warszawą. – Skoro to wakacje, drukarki do komputera nie zabieram ze sobą. Będę korzystać z tej, która jest w gminnej bibliotece – dodaje.

Osiem godzin snu i dwie na sieć

Prof. Artur Mamcarz, kardiolog z Towarzystwa Medycyny Stylu Życia, pokazuje dwa zdjęcia zrobione w tym samym miejscu, na plaży w Sopocie. Pierwsze w roku 1970, drugie ponad pół wieku później, w 2021 r. Lekarze zwracają uwagę, że w latach 70. więcej osób na plażach uprawiało sport: grało w siatkówkę, badmintona, pływało. Współcześnie więcej turystów siedzi za parawanami i trzyma w jednej dłoni jedzenie typu fast food, a w drugiej tablet albo telefon komórkowy. Na zdjęciu z 1970 r. plażowicze zdecydowanie częściej mieli w rękach egzemplarz papierowej gazety. Jej współczesnym odpowiednikiem, jako źródła bieżącej informacji – czego dowodzi z pewnością wielu czytelników tego wydania magazynu „Plus Minus” – są właśnie urządzenia mobilne z dostępem do internetu. Bierze się to z prostego i dającego dziennikarzom radość powodu, że z bieżących informacji wiele osób nie chce rezygnować nawet w czasie urlopu.

Z wakacjami offline jest jak z hasłem work-life balance. Równowaga między życiem prywatnym i zawodowym oraz wyraźna linia pomiędzy tymi sferami życia wydaje się kusząca, jest jednak przy tym trudna w realizacji. Ostatnie dwa lata, które zamieniły wiele kuchni i salonów w pokoje do pracy, spopularyzowały pracę zdalną. Pojęcie to zaczyna być zastępowane przez hasło „work-life blending”, które oznacza umiejętne zarządzanie, „łączenie” życia służbowego i prywatnego. Rozmowy z kolejnymi osobami praktykującymi odpoczynek poza siecią pokazują, że przemyślane proporcje czasu i uwagi przeznaczanych na aktywność w sieci („Co najmniej osiem godzin snu na urlopie i co najwyżej dwie godziny na wszystkie aktywności w sieci, ze stoperem” – mówi mi jedna z turystek) mogą być kluczem do sukcesu. A sukces to zadowolenie na koniec urlopu. Przechodzimy tu od idei wakacji unplugged do łagodniejszej wersji – wakacji offline bardziej niż na co dzień.

Niezależnie od rozmaitych pomysłów na tegoroczny urlop, wydaje się, że internet warto odłożyć na chwilę nawet jeszcze przed wyjazdem na wakacje. Może być to dobry moment, by zastanowić się, czego oczekujemy od czasu wolnego. I do jakiego momentu telefon z dostępem do sieci nam służy, a kiedy zaczyna przeszkadzać, frustrować i zabierać to, co w wakacjach najbardziej lubimy i lubiliśmy dawniej. Na przykład w czasach, gdy internet nie był dostępny tak łatwo, jak dziś.

Autor jest doktorem socjologii i dziennikarzem RMF FM

Czas spędzony między drzewami nigdy nie jest czasem straconym. Leśna kąpiel będzie jeszcze przyjemniejsza, jeśli nie będziesz spoglądać na zegarek, telefon zostawisz w kieszeni, zaczniesz obserwować przyrodę”. Tak brzmi fragment instrukcji, jak odpocząć w lesie, która na drewnianej tablicy jest przypięta do drzewa przy wejściu do nadleśnictwa w miejscowości Wilga (powiat garwoliński na Mazowszu). W tych podpowiedziach tkwi założenie, że odpoczynek będzie udany, jeśli nie będziemy zaglądać do telefonu z dostępem do internetu. Hasło „Urlop offline” dla wielu brzmi jak atrakcyjny plan lub wakacyjne pragnienie. Takiego podejścia można doszukać się w starszym, popularnym haśle „Rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady”. Taka była też idea wyznaczenia Dnia bez Telefonu Komórkowego (15 lipca). Cel tego „święta” można streścić jako „trzy razy O”: odłożenie telefonu, odłączenie się od wirtualnych kontaktów i w efekcie efektywne odpoczywanie. Brzmi świetnie, rodzi się jednak wątpliwość, czy w warunkach, jakie mamy w 2022 roku, jest to pomysł możliwy i wart realizacji.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi