Bogusław Chrabota: Ustawodawca jak za komuny

Współczesny Sejm jest w stanie uchwalić prawo w kilka godzin. Rząd przepycha tysiące przepisów takiego choćby Polskiego Ładu tylko dzięki dyscyplinie partyjnej.

Publikacja: 24.06.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Ustawodawca jak za komuny

Foto: Pixabay

Wiele, wiele lat temu, czasem mam wrażenie, że od tamtych czasów minęła cała epoka, studiowałem w historycznych murach Uniwersytetu Jagiellońskiego prawo. Rzeczywistość pozornie nie ułatwiała edukacji; wokół po grudniowym zamachu stanu wciąż triumfowała komuna, cenzurowano nawet przedstawienia teatru pantomimicznego, w sklepach straszyły gołe półki, a oficjalne media niosły propagandę tak nieznośną, że każde włączenie radia czy telewizora groziło nudnościami.

OK, tak się żyło poza murami uniwersytetu. Jednak w ich enklawie było cokolwiek inaczej. Wykłady prowadzili zwykle przyzwoici ludzie, rektorzy nie godzili się na relegację z uczelni nawet najbardziej zajadłych antykomunistów, a zatwierdzone przez partię sylabusy uzupełnialiśmy wiedzą wolną od cenzury. Do dziś dziękuję za to swoim profesorom. To też dobra recenzja ich kompetencji. Nawet w skrajnie zideologizowanym i kagańcowym systemie nie tylko mieli w głowach wszystkie ważne książki świata, ale też potrafili przekazać tę wiedzę studentom. O tak, wtedy chodziło się jeszcze, i to masowo, na wykłady.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Planktonizacja Kukiza Pawła

Było jednak coś, co zwłaszcza na studiach prawniczych nie współgrało z tym wolnościowym klimatem i czego nawet najbardziej oświeceni wykładowcy nie byli w stanie obejść, najwyżej dyskretnie puszczali w tej sprawie perskie oko. Chodzi mi o fundamentalną kategorię prawniczą, kluczową z perspektywy edukacji przyszłych jurystów, jaką jest „ustawodawca”. Ustawodawca, a więc ten, kto stanowi prawo. Kamień węgielny, szczerozłota podwalina systemu, na której wyrasta cała konstrukcja prawa pozytywnego. Ustawy, rozwijające je rozporządzenia, zarządzenia etc. Aż po zwykle śmietnikowe prawo „powielaczowe”. O ustawodawcy mówiono nie tyle z szacunkiem, ile z powagą. Nie tyle z namaszczeniem, ile z uszanowaniem. Skąd się to brało? Przecież większość naszych światłych nauczycieli miała pojecie, jaki pierwiastek ludzki kryje się za terminem „ustawodawca”. Że to żadna emanacja – dla jednych narodu, dla drugich społeczeństwa – tylko grupa aparatczyków, niezależnie od indywidualnego potencjału intelektualnego, w służbie uzurpatorskiej partii. Uzurpatorskiej, bo dzierżącej władzę nie z wolnych, demokratycznych wyborów, ale z sowieckiego, antydemokratycznego nadania. Ci ludzie w istocie uchwalali prawo; ale tylko takie, jakie dopuszczała absurdalna i antywolnościowa ideologia obozu rządzącego. Czyż to nie było jasne? Było. A jednak kategorię „ustawodawca” traktowano – na swój sposób – poważnie.

O ustawodawcy mówiono nie tyle z szacunkiem, ile z powagą. Nie tyle z namaszczeniem, ile z uszanowaniem. Skąd się to brało? Przecież większość naszych światłych nauczycieli miała pojecie, jaki pierwiastek ludzki kryje się za terminem „ustawodawca”. 

Buntowaliśmy się przeciwko temu, ale dopiero po latach zrozumiałem, że tak musiało być. Nie w imię naszych – pokoleniowych wtedy – marzeń, żeby odmienić Polskę, tylko w imię logiki. Nasi mistrzowie nie chcieli po prostu kształcić anarchistów i prawniczych abnegatów. Prawnik musi szanować system. Rozumieć zasady i honorować reguły. Inaczej kształcić się prawnika nie da. Można tylko mieć nadzieję, i taką miała przynajmniej część moich profesorów, że doczekamy czasów, kiedy rzeczywistość dopasuje się do uświęconych przez stulecia zasad. Udało się. Po 1989 roku wataha aparatczyków poszła precz. Wydawało się, że na zawsze, a ich ideologia wylądowała na śmietniku. Zaczęła się nowa Polska. Z ławami parlamentarnymi, przez które przewinęły się przez kolejne dziesięciolecia tysiące mniej czy bardziej wybitnych Polaków.

Dla mnie osobiście kategoria „ustawodawca” zaczęła w końcu nabierać sensu. Zza prawa stanowionego zaczął powoli wyglądać namysł, dobre intencje i otwarta debata. Z trupa zrodził się żywy, choć wciąż nie do końca doskonały mechanizm.

A teraz – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – skok w trzecią dekadę XXI wieku. Kim, a właściwie czym jest ustawodawca? Czy za prawem stoi rzetelna debata? Poszanowanie reguł prawodawstwa? Profesjonalizm? Współczesny Sejm jest w stanie uchwalić prawo w kilka godzin. Rząd przepycha tysiące przepisów takiego choćby Polskiego Ładu tylko dzięki dyscyplinie partyjnej, po to, by je zmieniać co kilka tygodni, a na koniec, by premier – politycznie odpowiedzialny za tę reformę – zapytany publicznie o ocenę wprowadzonych rozwiązań podatkowych powiedział o nich: „Źle oceniam, ponieważ pewne kwestie nie zostały we właściwy sposób ocenione. Przede wszystkim to mitręga po stronie księgowej”.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Czy państwo zmądrzeje?

Cóż za trafność obserwacji – skwitują praktycy. A ja, by zmieścić się w formule tego tekstu, zapytam o ustawodawcę. Czyż nie mogło być inaczej, gdyby potraktowano go poważnie? Czyż nie stał się znowu – jak za czasów PRL – maszynką do głosowania pod dyktando kierownictwa jedynej słusznej partii? I jak się czuje „pierwiastek ludzki”, gdy nie wymaga się od niego namysłu, ba, nawet zapoznania się z treścią głosowanych przepisów, tylko dyscypliny w głosowaniu? Czyż to nie uwłacza inteligencji państwa posłów, że ma się ich za niemych zakładników statystyki, a nie ludzi rozumnych?

Niestety – trudno to ukryć – zatoczyliśmy koło. Po trzydziestu trzech latach wolności ustawodawca jest w miejscu, gdzie był za czasów mojej młodości. Może trochę bardziej rozedrgany, głośniejszy i bardziej awanturniczy, niż kiedyś. Ale czy naprawdę inny? Swoją drogą, wiemy, jak się to skończyło. A historia lubi się powtarzać.

Wiele, wiele lat temu, czasem mam wrażenie, że od tamtych czasów minęła cała epoka, studiowałem w historycznych murach Uniwersytetu Jagiellońskiego prawo. Rzeczywistość pozornie nie ułatwiała edukacji; wokół po grudniowym zamachu stanu wciąż triumfowała komuna, cenzurowano nawet przedstawienia teatru pantomimicznego, w sklepach straszyły gołe półki, a oficjalne media niosły propagandę tak nieznośną, że każde włączenie radia czy telewizora groziło nudnościami.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS