Trzeba pamiętać, że władza bolszewików w Rosji ciągnęła się od 1917 roku. W międzyczasie zniszczono najbardziej zdolnych i aktywnych przedstawicieli społeczeństwa rosyjskiego. Wojna domowa, kolektywizacja, represje i II wojna światowa doprowadziły do śmierci 40 mln obywateli Rosji. Komunistyczna dyktatura trwała zbyt długo. Ścinano głowę każdemu, kto próbował się podnieść, system młócił ludzi. Wiem, że Polska też sporo przeżyła: mordy NKWD, agresję w 1939 roku i wywózki na Wschód. Ale w Polsce zawsze żyło pojęcie własności prywatnej, drobna przedsiębiorczość, inicjatywa. To pomogło Polsce się podnieść i wrócić na europejską drogę rozwoju. W Związku Radzieckim tego nie było. Polska miała też papieża, bez niego droga do wolności byłaby trudniejsza. Role Jana Pawła II i kardynała Stefana Wyszyńskiego były bezdyskusyjne, Kościół miał ogromny autorytet. Cerkiew w Rosji takiego autorytetu nie miała nigdy. Nawet za cara. Tym bardziej że w ZSRR dużo kapłanów prawosławnych było jednocześnie oficerami KGB.
Rozpoczęta przez Gorbaczowa „perestrojka" była rewolucją odgórną, większość Rosjan nie rozumiała jej sensu. Była prowadzona niekonsekwentnie i nie zakończyła się rozliczeniem stalinizmu. Wydawało się, że dokonana przez konserwatywne skrzydło KPZR nieudana próba przewrotu kontrrewolucyjnego w sierpniu 1991 roku rozwiąże ręce zwolennikom europejskiego rozwoju Rosji i prezydentowi Borysowi Jelcynowi. Bolszewizmu jednak całkiem nie wytępiono. Już w 1993 roku przyjęto konstytucję Rosji, nadającą mocną władzę prezydentowi i uciskającą wszystkie pozostałe organy władzy. Zbudowała podstawy reżimu autorytarnego, który przekształcił się w dyktatorski i dzisiaj jest nazywany putinizmem. To stalinizm, ale bez ideologii bolszewicko-marksistowskiej i bez światowej rewolucji proletariatu. Zastąpiła ją narodowo-szowinistyczna koncepcja rosyjskiego świata – rosyjskiego faszyzmu. Stalinizm i rosyjski faszyzm opierają się na tych samych filarach – kłamstwie i strachu.
Ale pana syn Ilia Ponomariow przełamał ten strach. Będąc deputowanym Dumy Państwowej, jako jedyny zagłosował przeciwko aneksji Krymu w 2014 roku.
Dlatego szybko sfabrykowano przeciwko niemu sprawę karną i postawiono zarzuty. Nie bał się tego, mówił, że jest gotów walczyć w sądzie, bo jest niewinny. Wiedziałem jednak, że mu nie darują i że może zostać kaleką, jeżeli trafi do łagru. W końcu udało się go przekonać, że nie trzeba tak ryzykować, że nie może pozostawać dłużej na terenie Rosji. Obecnie jest obywatelem Ukrainy i walczy po jej stronie.
Dlaczego Jelcyn przekazał władzę Putinowi?
Wśród elit panował paniczny strach przed przyjściem komunistów. Poszukiwano osoby, która odpowiadałaby Jelcynowi, oligarchom i czołowym politykom. Okazał się tą właściwą osobą. Nie rzucał się w oczy, nie wyróżniał się, udowadniał swoją lojalność. Dotrzymał obietnic dotyczących bezpieczeństwa Jelcyna. Polityków jelcynowskich pozostawił na stanowiskach aż do 2004 roku. W latach 1999–2004 byłem wiceministrem budownictwa w rządzie Michaiła Kasjanowa. Mianował mnie na to stanowisko Putin, będąc jeszcze premierem, przed tym jak został prezydentem. Ale gdy usunięto Kasjanowa, mnie też zwolniono ze stanowiska. W rządzie zajmowałem się utworzeniem federalnego systemu kredytów mieszkaniowych, zainicjowanego jeszcze przez Jelcyna. Nie byłem czyimś człowiekiem, do nikogo nie należałem. To nie układało się w głowach tych, którzy pomagali tworzyć Putinowi reżim, który widzimy dzisiaj. Największą winą człowieka dla obecnych władz jest to, że jest niezależny i nie ma na niego haka. Nigdy nie miałem okazji rozmawiać z Putinem w cztery oczy, ale uczestniczyłem w wielu naradach, które prowadził.
Czy ówczesny Putin i ten, którego znamy dzisiaj, to ten sam człowiek?
Putina zapamiętałem jako człowieka słabo orientującego się w kwestiach ekonomicznych. Całkiem opierał się na takich ludziach, jak German Gref (obecnie prezes Sbierbanku – red.) oraz Aleksiej Kudrin (szef rosyjskiej izby rozrachunkowej, przez lata minister finansów – red.), którzy dzisiaj należą do grona jego najbliższych doradców. Zawsze był zwolennikiem ręcznego sterowania państwem. Chciał mówić tak, by nikt nie zauważył jego niekompetencji. Ma dobrą intuicję polityczną, łatwo wyłapywał nastroje społeczeństwa i swoje stwierdzenia dopasowywał do tych nastrojów.
Kiedy pojawiły się u niego ambicje imperialne?
Myślę, że po protestach na placu Błotnym w Moskwie latach 2011–2012. Gdy znów przejął władzę po odejściu Dmitrija Miedwiediewa. W Rosji trwała walka pomiędzy zwolennikami Zachodu a słowianofilami. Pierwsi mówili, że Rosja powinna iść drogą Europy, a drudzy przekonywali, że powinniśmy budować „russkij mir" (rosyjski świat). Wyjątkowość narodu rosyjskiego zakorzeniła się w podświadomości społecznej. Jeszcze Lenin zwracał na to uwagę, mówiąc o ohydnej rysie charakteru Rosjan – wielkoruskim szowinizmie. Na początku Putin zniszczył telewizję NTW i uderzył w niezależnego od niego oligarchę Michaiła Chodorkowskiego. Później popularyzował ZSRR i stwierdził, że jego upadek był „największą katastrofą geopolityczną XX wieku". Po protestach z 2011 roku uznał, że Zachód chce narzucić Rosjanom swoje porządki. Nie miał sukcesów w gospodarce, bo nic z niej nie rozumie. Ktoś podsunął mu pomysł z Krymem. Dzięki temu odwrócił uwagę społeczeństwa od innych ważnych problemów i otworzył puszkę Pandory, uwalniając imperialne ambicje. Rozkręciło się to tak mocno, że społeczeństwo zaczęło na niego naciskać, domagając się realizacji tych ambicji. Później zmienił konstytucję i otworzył sobie drogę do kolejnych kadencji prezydenckich. Wtedy zrozumiał, że w Rosji ma nieograniczoną władzę i może robić już wszystko. Zobaczył też, że świat spokojnie przełknął to, co zrobił w Gruzji, później z Krymem i Donbasem. To rozwiązało mu ręce. Od kilku lat przygotowywał się do wojny, nie mógł czekać dłużej. Ukraina prędko rozwijała swoje siły zbrojne i gdyby Putin poczekał z inwazją dłużej, miałby jeszcze większe kłopoty.
Czy Putin jest w stanie się zatrzymać?
Putin już się nie zatrzyma. Kreml liczy się tylko z siłą i z niczym innym. Posmakował już krwi i będzie pędził do przodu. Będzie szedł do końca i zatrzymać go można już tylko siłą. Gdyby padła Ukraina, zająłby Białoruś, państwa bałtyckie i rozpocząłby wojnę z Polską, którą darzy szczególną nienawiścią.
Odważyłby się na konflikt z NATO?
Już prowokuje ten konflikt, strasząc bronią nuklearną. I na razie świat się tego obawia, nikt nie chce bezpośredniego starcia. Myślą, że problem jakoś przeminie. Nie przeminie. Powtórka układu monachijskiego z 1938 roku była już w 2014 roku po rosyjskim anszlusie Krymu.
Ale wtedy, w 1938 roku, świat nie miał broni nuklearnej.
Putin użyje broni nuklearnej tylko wtedy, gdy będzie pewny tego, że nie otrzyma uderzenia zwrotnego. Jeżeli będzie myślał, że Biden jest słaby, a europejscy przywódcy są mięczakami, wtedy uderzy. W przeciwnym wypadku się na to nie odważy.
A jakie nastroje panują wśród oligarchów? Boją się Putina?
Strach jest pojęciem względnym. Jedni boją się stracić dostęp do karmnika, drudzy boją się o własne życie, a trzeci obawiają się utraty interesów całego życia. Są też tacy, którzy boją się ujawnienia przez służby informacji kompromitujących i nie chcą trafić do więzienia lub łagru. Jak na razie jeszcze te nastroje nie doszły do punktu krytycznego. Jeżeli elity poczują, że jutro nadejdzie ich koniec, albo dojdą do wniosku, że świat potrafi akceptować ich bez Putina, mogą się zbuntować. W przeciwnym wypadku będą szli, milcząc. Odwrócą się od niego tylko wtedy, gdy będą mieli 100-procentową pewność jego porażki w Ukrainie. Ryzykują tylko ci, którzy nie mają nic do stracenia, którzy mają puste kieszenie.
Ale pana rodzina zaryzykowała.
Pochodzę z rodziny, która ma bogate tradycje i wyznaje pewne wartości. Najważniejszą jest niesienie ludziom dobra i nigdy niedopasowywanie się do sytuacji. Walczyć i szukać, znaleźć i się nie poddawać. Moja żona przez osiem lat była rosyjskim senatorem, zajmowała się służbą zdrowia i edukacją. Została zmuszona do odejścia, gdy sprzeciwiła się przyjęciu antydemokratycznej ustawy, de facto zabraniającej manifestacji. Duży wpływ na naszą rodzinę miała Polska, historia, kultura, koledzy, przyjaciele. Dużo spędzaliśmy czasu w kraju, w którym wolność i demokracja nie są pustymi słowami. Moimi najbliższymi przyjaciółmi byli koledzy ze studiów na UW, przeważnie absolwenci warszawskiego liceum Reytana.
Ale pana żona Łarisa Ponomariowa była senatorem z ramienia okręgu czukockiego, niegdyś najbliższą współpracowniczką Romana Abramowicza, który podobno uczestniczy w negocjacjach pomiędzy Kijowem a Moskwą.
Żona zawsze uważała go za człowieka myślącego, inteligentnego, uczciwego i gotowego pomagać ludziom. Sądzę, że ta wojna jest dla niego katastrofą tak, jak i dla wielu innych myślących Rosjan. Pochodzi z inteligentnej żydowskiej rodziny, babcia była nauczycielką muzyki, ojciec był budowniczym i zginął w wypadku na budowie. W rodzinie się nie przelewało. Ale zbudował własne „imperium", całe życie do tego dążył. I co teraz? W Londynie zamrożono mu kapitał w wysokości około 9 mld dolarów. Z jednej strony Zachód nakłada sankcje, a z drugiej strony ma Putina. Co miał robić? Myśli kilka kroków do przodu. Ze wszystkich oligarchów jest chyba najbardziej myślącym.
Dlaczego po wybuchu wojny postanowił pan wraz z żoną opuścić Rosję?
Po agresji Rosji na Ukrainę nie mogłem dłużej pracować dla takiego państwa, a byłem zastępcą dyrektora Instytutu Bezpiecznego Rozwoju Energetyki Jądrowej Rosyjskiej Akademii Nauk. Mój syn utworzył w Kijowie kanał na YouTubie „Utro fewralia" (lutowy poranek, inicjatywa Rosyjskiego Centrum Antywojennego – red.), opowiada tam prawdę o wojnie w Ukrainie. Uznano go za „wroga narodu", a jego kanał za ekstremistyczny. Moje dni tam były policzone. Zostałem postawiony przed wyborem: albo będę pomagał kłamliwemu przestępczemu państwu i jego służbom, albo dołączę do szeregów tych, którzy opowiadają się przeciwko wojnie. Jestem zwolennikiem wolnej, demokratycznej Europy i europejskiego wyboru Rosji. Stawałem się już osobą toksyczną dla swojego otoczenia. Musieliśmy wyjechać.
Jak pan widzi przyszłość Rosji? Czego pan się najbardziej obawia?
To skomplikowany temat. Najbardziej obawiam się tego, że Rosja po raz kolejny nie okaże skruchy, nie rozliczy się ze swoich czynów, nie wyrzeknie się tego zła, które niesie – wielkoruskiego, imperialnego szowinizmu. Korzystając z bezkarności, reżim Putina na naszych oczach przerodził się w prawdziwy faszyzm. Rosja znalazła się we mgle, a cała Europa będzie żyła w obliczu zagrożenia, które będzie stwarzała. Jeżeli świat cywilizowany pozwoli Putinowi odnieść sukces w Ukrainie. Tylko prawdziwa destalinizacja i denazyfikacja, podobna do tej, którą przeszli Niemcy po 1945 roku, może umożliwić Rosji wejście na drogę demokratycznego rozwoju. Tak, rosyjskich uczniów będą wozili do Katynia i Buczy, jak uczniów niemieckich wozili i nadal wożą do Auschwitz. To tylko część ceny, którą będą musieli zapłacić Rosjanie za przestępstwa, których pozwolili dokonać Putinowi
Władimir Ponomariow (ur. 1945),
Rosyjski fizyk, były zastępca dyrektora Instytutu Bezpiecznego Rozwoju Energetyki Jądrowej Rosyjskiej Akademii Nauk. W latach 1999–2004 był wiceministrem budownictwa Rosji