Jak to możliwe, że Steinmeier był głuchy na ostrzeżenia przed korupcją, niestabilnym sądownictwem i niedotrzymywaniem umów przez Rosję?
Był naiwny. Zresztą dziś sam się do tego przyznaje, nawet jeśli używa innych określeń.
Od ważnego polityka należy oczekiwać, że ma w zanadrzu jakiś plan B. Takiego planu Steinmeier nie wypracował. Kurczowo trzymał się koncepcji Helmuta Schmidta. W jego opinii Związek Radziecki był państwem niedemokratycznym, prześladującym politycznych przeciwników, gospodarczą ruiną. Schmidt użył nawet określenia, że to Burkina Faso z bronią atomową. Niemniej wychodził z założenia, że presja doprowadziłaby do pogorszenia sytuacji. To był błąd, co pokazało podejście Reagana. Należało wywierać na Sowietów presję, oczywiście w połączeniu z ofertą współpracy.
Kiedy Steinmeier zorientował się, że jego podejście jest nieskuteczne?
Powaga sytuacji dotarła do niego dopiero, kiedy był już prezydentem. Ale jeszcze w ubiegłym roku bronił gazociągu Nord Stream, argumentując, że to spłata długu za wojenne zbrodnie Niemców. Steinmeier mówił o 20 mln rosyjskich ofiar. Po pierwsze, jest to liczba niepotwierdzona, po drugie, wśród ofiar było też kilka milionów Ukraińców.
W swojej książce dowodzi pan też, że intensywna kooperacja niemiecko-rosyjska wyraźnie wpłynęła na bilans klimatyczny w Europie.
Polacy i Ukraińcy nie ufali Rosjanom, dlatego próbowali uniezależnić się energetycznie od rosyjskich surowców. W obu krajach oznaczało to trwanie przy węglu, co z kolei niosło poważne negatywne skutki dla środowiska. Istotniejsze jest jednak co innego: Rosjanie sprzedawali Niemcom, Turkom i Chińczykom ogromne ilości gazu za dewizy. Własne niedobory energetyczne uzupełniali jednak węglem. Dwie trzecie wytwarzanej w Rosji energii pochodzi z węgla. Czyli im więcej rosyjskiego gazu kupują Niemcy, tym więcej węgla spala się w Rosji. To oznacza z kolei bardzo negatywny wpływ na światowy bilans klimatyczny.
Umowę o budowie Nord Stream podpisano w 2005 r. Jak to możliwe, że rząd socjaldemokratów i Zielonych zignorował ostrzeżenia ekologów, którzy wskazywali na negatywne skutki takiej inwestycji dla ekosystemu Bałtyku?
Przeprowadzono wtedy kampanię finansowaną przez Gazprom i inne, głównie niemieckie, firmy. Jej przesłanie było proste: gaz jest czystszy niż węgiel. Kampania okazała się wielkim sukcesem, pominięto przy tym całkowicie to, o czym mówiłem przed chwilą: czyli fakt, że więcej węgla będzie się wydobywać i spalać w Rosji.
Czy problemy ekologii były istotnym elementem w niemieckich dyskusjach?
Nie, to był temat niszowy. Istotny był natomiast zupełnie inny aspekt: tania energia. W Polsce podnoszono argument, który z historycznego punktu widzenia jest zrozumiały. Otóż w 2006 r. budowę gazociągu ówczesny minister obrony Radosław Sikorski porównał do paktu Ribbentrop-Mołotow. Doskonale pamiętam też okładkę tygodnika „Wprost" z obejmującymi się Schröderem i Putinem, którzy zamiast rąk mieli rury gazowe. Problem polega na tym, że Niemcy wychodzą z założenia, iż udało im się odciąć od dziedzictwa III Rzeszy. Mają się za moralnie czystych. Więc kiedy ktoś sięga po argumentację historyczną, trafia w próżnię. Zadziałać mogło skierowanie uwagi na kwestie ekologiczne, ale o tym Polacy nie wspominali.
Sportowe pranie brudów
Sportwashing to zjawisko stare jak sam sport. A jednak w ostatnich miesiącach, w obliczu zbliżającego się mundialu w Katarze i trwającej agresji na Ukrainę, widzimy, jak wielu z nas dało się nabrać.
Polska zaproponowała, żeby negocjacje z rosyjskimi firmami energetycznymi w imieniu wszystkich państw członkowskich prowadziła Komisja Europejska. Na to Berlin nie przystał.
To była bardzo rozsądna propozycja. Przedstawił ją Jarosław Kaczyński.
Ale bracia Kaczyńscy, mówiąc oględnie, nie byli w Berlinie lubiani.
Owszem...
A ktoś, kogo się nie lubi, nie może przecież mieć racji...
Wspominam w mojej książce, że Niemcy popełnili wiele błędów w kontaktach z Kaczyńskimi. Trzeba rozmawiać z każdym, tymczasem środowiska konserwatywne były zbyt rzadko włączane w dialog polsko-niemiecki.
Czy – jak twierdzą niektórzy – Berlin polityką wieloletnich zaniechań umożliwił Putinowi prowadzenie zbrodniczej polityki?
Niestety, tak właśnie jest. Jeśli dojdzie do dalszej eskalacji, historycy opisujący dzisiejsze wydarzenia z perspektywy czasu z pewnością ustawią kanclerz Merkel i prezydenta Steinmeiera w jednym rzędzie z Chamberlainem i Daladierem. Jednocześnie obserwujemy zmianę wektora niemieckiej polityki o 180 stopni. Ciekawym przykładem są Zieloni, którzy z partii pacyfistycznej przeobrażają się w ugrupowanie skupione na prawach człowieka. Zrozumieli, że o te prawa czasem trzeba walczyć. Dotąd obowiązywał slogan: pokój jest najważniejszy! Teraz następuje zbliżenie do polskiej perspektywy, w której zachowanie wolności czasem wymaga chwycenia za broń. Powojennym pokoleniom Niemców takie myślenie było całkowicie obce. Dziś staje się to poglądem większościowym.
Oczywiście, Niemcy są w wygodnej pozycji, bo sami nie muszą walczyć. Ktoś robi to za nich, ale pierwszy krok został uczyniony.
—rozmawiał Jakub Kukla, dziennikarz Programu Drugiego Polskiego Radia
Thomas Urban –
Były wieloletni korespondent „Süddeutsche Zeitung" w Warszawie, Moskwie, Kijowie i Madrycie, historyk, autor książek m.in. o powojennych wypędzeniach, o Katyniu, współautor biografii Jana Pawła II