Niemcy są zafascynowani Rosją

Niemiecka socjaldemokracja od dziesięcioleci opowiada się za zbliżeniem, czy to ze Związkiem Radzieckim, czy z Federacją Rosyjską. Nagle, z dnia na dzień, obwieszcza, że to wszystko jest już nieaktualne. Nie wiem, na ile tego rodzaju deklaracje są wiarygodne - mówi Matthew Karnitschnig, europejski korespondent portalu Politico.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:35 Publikacja: 18.03.2022 17:00

Olaf Scholz (z lewej) próbował wzorem Angeli Merkel stosować wobec Rosji taktykę kija i marchewki. N

Olaf Scholz (z lewej) próbował wzorem Angeli Merkel stosować wobec Rosji taktykę kija i marchewki. Na zdjęciu podczas spotkania z Władimirem Putinem w Moskwie 15 lutego 2022. Dziewięć dni później okazało się, jak nieskuteczne było to podejście

Foto: AFP

Plus Minus: Bohater dramatu Maxa Frischa „Biedermann i podpalacze" – biznesmen z politycznymi ambicjami – przyjmuje do swego domu nękających miasto podpalaczy. Choć się nie kryją z tym, co robią, nie wierzy, że naprawdę są podpalaczami. W dowód zaufania daje im nawet zapałki. Wkrótce płonie także jego dom. Może byłoby dobrze, gdyby przyszli kanclerze trochę bardziej uważali na zajęciach z literatury?

Istotnie, to mogłoby pomóc. Niemniej w moim odczuciu Niemcy co rusz popełniają ten sam błąd, nie wyciągają z niego żadnych wniosków. Wprawdzie ostatnio doszło do wyraźnej zmiany wektora w niemieckiej polityce, ale z perspektywy Ukraińców ta refleksja nastąpiła zdecydowanie za późno.

Ostrzeżenia płyną także od polityków. W 2008 r. w Tbilisi prezydent Lech Kaczyński wypowiedział pamiętne słowa: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a późnej może i Polska". Kilka tygodni później w ambasadzie rosyjskiej w Berlinie zorganizowano wytworne spotkanie. Czy tocząca się w Gruzji wojna wpłynęła jakoś na jego nastrój?

Nie, z całą pewnością nie. Niemieckie elity biznesowe i polityczne wzięły udział w wystawnym balu. To był wrzesień 2008 r., kilka tygodni po napadzie Rosji na Gruzję. Sponsorem przyjęcia były m.in. koncern chemiczny BASF i Porsche. Prezesi zarządów obu firm brali zresztą udział w tym spotkaniu. Wśród zaproszonych gości byli również były kanclerz Gerhard Schröder, przyszły minister spraw zagranicznych i szef socjaldemokratów Sigmar Gabriel, a także ówczesny premier Brandenburgii Matthias Platzeck, który, notabene, był też świadkiem na ślubie rosyjskiego ambasadora. Ta krótka lista pokazuje, jak bliskie były już wtedy relacje niemieckich polityków i biznesmenów z rosyjskimi oficjelami.

Po upadku muru berlińskiego Niemcy chcieli widzieć swój kraj jako całkiem nowe państwo. Ich zdaniem rozpoczynała się właśnie nowa era, co akurat było prawdą. Tyle że Rosjanie się nie zmienili, ale akurat tego faktu politycy w Berlinie nie chcieli przyjąć do wiadomości. Nie bez znaczenia były tu wspólne przedsięwzięcia biznesowe, które udało się zbudować w pierwszych latach po przełomie. Perspektywy wydawały się świetlane, dlatego ostrzeżenia formułowane przez takich polityków jak Kaczyński i wielu innych po prostu ignorowano. To zresztą zdarzało się już wcześniej i jest to chyba swoisty fenomen niemieckiej polityki wobec państw ze wschodu i południa Europy. Berlin niechętnie wsłuchuje się w ich głos, nie traktuje go poważnie.

Z wielkim poważaniem, jako kraj wyjątkowej kultury i tradycji, postrzegana jest natomiast Rosja. Podobnie zresztą Francja i Wielka Brytania. Wszystko, co pomiędzy, dla Niemców się nie liczy.

Czytaj więcej

Hubal, patron Mazowsza

Co jest źródłem owej fascynacji Niemiec Rosją i vice versa?

To istotnie głęboka fascynacja. Oba kraje uważają się za wyjątkowe zjawiska cywilizacyjne. Równocześnie czują wobec siebie wielki respekt. Ilustruje to wspomniana wcześniej sytuacja i relacje rosyjsko-niemieckie jako takie, nawet jeśli co jakiś czas dochodzi do napięć i brutalnej konfrontacji. Mam na myśli choćby II wojnę światową. Zresztą w kontekście dwustronnych relacji wydarzenia wojenne przywoływane są w Republice Federalnej bardzo często. Niemcy odczuwają w stosunku do Rosjan szczególnie dojmujące poczucie winy za zbrodnie popełnione w czasie wojny.

W odczuciu Niemców Rosjanie ponieśli wyjątkowo wysokie i bolesne straty. Niemniej gdyby przyjrzeć się liczbom nieco dokładniej, okazałoby się, że zginęło znacznie więcej Ukraińców czy Białorusinów, o Polakach nawet nie wspominając. Ale akurat te fakty są z niemieckiej świadomości wypierane.

W niemieckiej mitologii wojennej, obok ofiar Holocaustu, to Rosjanie zapłacili najwyższą cenę, gdy Hitler w 1941 roku wkroczył do Związku Radzieckiego.

I właśnie z tego względu społeczeństwo cały czas prześladuje wyjątkowo głębokie poczucie winy, które przekłada się na daleko idącą wyrozumiałość wobec Rosjan i poczynań tamtejszych polityków.

Socjaldemokratyczny kanclerz Willy Brandt pod koniec lat 60. rozpoczął proces normalizacji stosunków RFN z krajami Europy Środkowej i Wschodniej – w rezultacie Niemcy Zachodnie zawarły m.in. układ o wyrzeczeniu się siły we wzajemnych stosunkach z ZSRR. Czy dzisiejsze wielkoduszne podejście do Rosjan wzmacniane jest dodatkowo koncepcją tamtej Ostpolitik?

Tak, to kolejna specyficznie niemiecka narracja. Jeszcze 20 lat temu nie miałem z Niemcami właściwie żadnego kontaktu. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy, ta koncepcja, to myślenie były dla mnie całkowitą nowością. Wynikało z niego bowiem, że zimną wojnę udało się Zachodowi wygrać właśnie dzięki Ostpolitik. Dla mnie – człowieka wychowanego w Stanach Zjednoczonych – było to nie lada zaskoczeniem. Przyjechałem do Europy z przeświadczeniem, że Zachód zwyciężył w zimnej wojnie, ponieważ na skutek trwającego wiele lat wyścigu zbrojeń udało się doprowadzić Związek Radziecki do bankructwa. Niemniej Niemcy do dziś uważają, że zdecydowało właśnie zbliżenie z Sowietami. Miało też ono umożliwić późniejsze zjednoczenie Niemiec, co poniekąd może być słuszne. Rosjanie darzyli Niemców zaufaniem, w szczególności dotyczyło to Gorbaczowa i z tego względu wyrazili zgodę na zjednoczenie Republiki Federalnej i NRD. Ta koncepcja cały czas zajmuje eksponowane miejsce w niemieckiej świadomości i przyjmowana jest jako pewnik. Wierzą w nią właściwie wszyscy.

Stąd także w ostatnich tygodniach bardzo często powtarzano apele, czy to w programach publicystycznych, czy w dyskusjach czysto politycznych – rządowych i opozycyjnych – aby stworzyć podwaliny nowej polityki wschodniej. Ten argument powracał w przeszłości niezwykle często: nowa Ostpolitik jako pomysł na zakończenie konfliktu między Ukrainą a Rosją, czy, patrząc szerzej, między Zachodem a Rosją. Jak pokazały ostatnie tygodnie, było to myślenie obarczone wielką naiwnością. Poza tym Niemcy tak naprawdę nigdy nie wyrzekli się swoich koncepcji sprzed lat. Najbardziej jaskrawym potwierdzeniem tej tezy jest oczywiście działalność byłego kanclerza Gerharda Schrödera, ale przecież podobnych przykładów jest znacznie więcej.

Schröder – przyjaciel rosyjskiego prezydenta, członek rad nadzorczych rosyjskich przedsiębiorstw energetycznych – pozwalał sobie na wypowiedzi, które bez żadnej przesady można nazwać putinowską propagandą. Władimira Władimirowicza nazwał swego czasu „kryształowym demokratą". Na ile podobne postawy są obecne w niemieckim społeczeństwie?

Myślę, że podobne podejście do Rosji jest w Niemczech cały czas dość często spotykane. Świadczyć mogą o tym choćby badania opinii publicznej dotyczące m.in. budowy gazociągu Nord Stream 2. Z sondażu przeprowadzonego pod koniec stycznia wynikało, że dwie trzecie ankietowanych popierają uruchomienie gazociągu. To wskazuje, że taktyka odwracania wzroku od problemów wynikających z agresywnej polityki Moskwy jest wśród Niemców powszechna.

Czytaj więcej

Orbán. Koniec bajki?

Czy jest pan w stanie tę postawę zrozumieć?

Nie, niestety nie. Mieszkam tu od kilku lat i cały czas nie jestem w stanie pojąć tego fenomenu. Żaden kraj nie skorzystał z członkostwa w Unii Europejskiej i w NATO w takim stopniu jak Republika Federalna. Żaden inny kraj nie skorzystał tak bardzo z amerykańskiego parasola bezpieczeństwa jak Niemcy.

A tymczasem słyszę co rusz – w zasadzie w każdym programie publicystycznym, w każdej stacji – argumenty dyskredytujące Zachód. Słyszę na przykład, że to NATO sprowokowało Rosjan, rozszerzając się na Wschód, a przecież można było tego uniknąć. Do mediów nieustająco zapraszani są reprezentanci partii postkomunistycznej, także w programach stacji publicznych, mimo że ta partia w ostatnich wyborach zyskała niecałe 5 proc. głosów. Słuchając programów z udziałem wspomnianych polityków, postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że chodzi o partię cieszącą się wysokim poparciem. Prezentowana przez postkomunistów argumentacja dotycząca kontaktów z Rosją wybrzmiewa bardzo wyraźnie i trafia na podatny grunt.

Niedawno napisał do mnie niemiecki przyjaciel. To człowiek, który nie zajmuje się bardzo intensywnie polityką. W sieci natknął się na dyskusję dotyczącą napięć między Rosją a NATO. Poznawszy argumenty jednej i drugiej strony, stwierdził, że z tak jasnymi argumentami na rzecz rozszerzenia NATO w zasadzie nigdy wcześniej się w Niemczech nie spotkał. To pokazuje jasno, że cały czas jest tam dużo miejsca na retorykę, która w innych krajach Europy czy w Stanach Zjednoczonych praktycznie już się nie pojawia. Co więcej, to argumentacja, która została całkowicie zdyskredytowana, w szczególności w krajach Europy Wschodniej. Ale nie w Republice Federalnej.

W rozmowie z tygodnikiem „Der Spiegel" noblistki Herta Müller i Swietłana Aleksiejewicz – obie pochodzą z Europy Wschodniej, uciekły z krajów komunistycznych, a teraz mieszkają w Berlinie – stwierdziły, że klasa polityczna ośmieszyła Niemcy przed całym światem. Chodziło o owe niesławne hełmy, które rząd zaproponował spodziewającym się rosyjskiej inwazji Ukraińcom. Po rosyjskiej napaści Niemcy dokonali jednak radykalnej zmiany swojej polityki, decydując się na wysłanie Ukraińcom broni. Czy będzie to zmiana trwała?

Mam nadzieję, że tak. Ale musimy trochę poczekać. Wtedy przekonamy się, czy wszystkie zapowiedzi zostaną zrealizowane. Deklaracje, choćby w odniesieniu do zwiększenia wydatków na obronność, oznaczają zmianę o 180 stopni w stosunku do dotychczasowej polityki. I nie mam tu na myśli wyłącznie polityki kolejnych rządów, ale istoty niemieckiej socjaldemokracji. To formacja, której flagowym okrętem była Brandtowska Ostpolitik, to partia, która od dziesięcioleci opowiada się za zbliżeniem, czy to ze Związkiem Radzieckim, czy z Federacją Rosyjską. Nagle, z dnia na dzień, obwieszcza, że to wszystko jest już nieaktualne. Nie wiem, na ile tego rodzaju deklaracje są wiarygodne. Być może dramatyczne relacje z Kijowa, Charkowa i wielu innych miast bombardowanej Ukrainy przekonały tych polityków, że Niemcy nie mają w tej sytuacji innego wyjścia, jak odciąć się od Rosji. Najbliższe miesiące przyniosą konkretniejszą odpowiedź.

Wzorem swojej poprzedniczki, chadeczki Angeli Merkel, socjaldemokratyczny kanclerz Olaf Scholz chciał stosować wobec Rosji metodę kija i marchewki: groźba sankcji przeplatana zaproszeniem do rozmów. Czy wybuch wojny ostatecznie obnażył tę metodę jako nieskuteczną?

Z całą pewnością. Wygląda na to, że Putin wykorzystał Olafa Scholza, ale też Emmanuela Macrona jako statystów w swoim wielkim show. Najzwyczajniej w świecie wodził ich za nos. Argument powtarzany nieustająco przez niemieckich dyplomatów brzmiał: na bazie porozumień mińskich (z 2014 i 2015 r. dotyczących m.in. zawieszenia broni w Donbasie i zakresu autonomii regionu – red.) powinno się podtrzymywać dialog

z Putinem. W chwili, kiedy dla wielu było już jasne, że wspomniane porozumienia są martwe, Niemcy nie chcieli się z tym pogodzić. Z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że wszystkie wizyty niemieckich, ale też na przykład francuskich polityków w Moskwie przyniosły tylko jeden skutek: Putin zyskał czas, żeby rozbudować i wzmocnić armię.

Próba otrucia Nawalnego, zamordowanie w Berlinie czeczeńskiego bojownika, wsparcie dla ludobójcy Assada – to tylko kilka sygnałów, które wskazywały charakter władzy w Moskwie. Żaden nie podziałał na niemieckich polityków i społeczeństwo trzeźwiąco. Dlaczego?

Zaślepiły ich wspólne interesy, których Niemcy nie chcieli stracić. W grę wchodziła też wspomniana wcześniej tendencja, żeby Rosjanom wierzyć i wszystko im wybaczać. Stąd też pojawiające się często stwierdzenia, że Krym w zasadzie od zawsze należał do Rosji, czy komentarze, że Donbas to nie jest sprawa szczególnej wagi. Dla każdego kontrowersyjnego działania Rosjan Niemcy szukali jakiegoś usprawiedliwienia. Dlatego nie umieli pogodzić się z faktem, że w Ukrainie już od ośmiu lat trwa wojna. Po prostu odwracali wzrok. Nawet po aneksji Krymu Merkel miesiącami wzbraniała się przed wprowadzeniem sankcji wobec Rosji. Bardzo mocno zaangażowali się w tę sprawę wtedy Amerykanie. Pamiętam doskonale, jak nieżyjący już dziś senator John McCain raz po raz opowiadał się za wprowadzeniem sankcji, natomiast Niemcy nieustająco próbowali ten pomysł torpedować. W maju 2014 r. w Waszyngtonie prezydent Obama próbował przekonać niemiecką kanclerz do zmiany nastawienia. To mu się jednak nie udało. Dopiero po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu MH 17 w lipcu tego samego roku, w wyniku którego zginęło prawie 300 osób, Niemcy zrewidowali swoje stanowisko. Wyrozumiałość wobec Rosji ma w Republice Federalnej po prostu długą tradycję.

Czy po zakończeniu wojny w Ukrainie Niemcy mogłyby powrócić do ścisłej współpracy gospodarczej z Rosją?

Wszystko zależy od tego, jak potoczą się działania wojenne.

I od tego, czy Putin utrzyma się przy władzy. W dłuższej perspektywie jestem w stanie wyobrazić sobie, że politycy w Berlinie mogliby podjąć próbę powrotu do rozmów z Moskwą. Natomiast w tej chwili Nord Stream 2 to martwe przedsięwzięcie. Dopóki Putin pozostaje prezydentem Federacji Rosyjskiej, nie widzę możliwości, żeby tą rurą mógł popłynąć gaz. Myślę, że takiego posunięcia partnerzy Niemiec z Unii Europejskiej i NATO nie byliby w stanie zaakceptować.

Czytaj więcej

Globalizacja. Kosztowne przeoczenie Kremla

Politycy z Polski i krajów bałtyckich trafnie zdiagnozowali sytuację i czające się na Wschodzie zagrożenie. Nie słuchano ich, brano za rusofobów. Czy można oczekiwać, że politycy w Berlinie z większą uwagą będą odtąd słuchali opinii innych stolic?

Bardzo na to liczę. Niektórzy z nas widzieli nadchodzące zagrożenia, wielu powtarzało, że niemiecka polityka wobec Rosji powinna ulec radykalnej zmianie. Pierwsze skrzypce grali właśnie politycy z Polski. Uważam, że słusznie zachował się szef polskiego rządu, który przed niespełna dwoma tygodniami udał się do Berlina i nie owijając w bawełnę, wyraził swoje oczekiwania wobec Niemiec po wybuchu wojny w Ukrainie. Biorąc pod uwagę raptowną zmianę niemieckiego nastawienia, był to ruch skuteczny. Pozostaje mieć nadzieję, że ta zmiana będzie początkiem jakiegoś nowego etapu w relacjach Berlina z sąsiadami z Europy Wschodniej. Liczę, że w przyszłości politycy z Republiki Federalnej z większą uwagą będą wsłuchiwali się w opinie ich kolegów ze wschodu Europy i że będą te opinie traktowali z większą powagą, a nie, jak dotąd, z ową specyficzną niemiecką arogancją.

— rozmawiał Jakub Kukla, germanista, dziennikarz Programu 2 Polskiego Radia

Matthew Karnitschnig

Główny europejski korespondent serwisu Politico, do którego dołączył w 2015 r. po 15 latach pracy w „The Wall Street Journal". Był m.in. szefem niemieckiego biura tego dziennika

Plus Minus: Bohater dramatu Maxa Frischa „Biedermann i podpalacze" – biznesmen z politycznymi ambicjami – przyjmuje do swego domu nękających miasto podpalaczy. Choć się nie kryją z tym, co robią, nie wierzy, że naprawdę są podpalaczami. W dowód zaufania daje im nawet zapałki. Wkrótce płonie także jego dom. Może byłoby dobrze, gdyby przyszli kanclerze trochę bardziej uważali na zajęciach z literatury?

Istotnie, to mogłoby pomóc. Niemniej w moim odczuciu Niemcy co rusz popełniają ten sam błąd, nie wyciągają z niego żadnych wniosków. Wprawdzie ostatnio doszło do wyraźnej zmiany wektora w niemieckiej polityce, ale z perspektywy Ukraińców ta refleksja nastąpiła zdecydowanie za późno.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi