Plus Minus: Bohater dramatu Maxa Frischa „Biedermann i podpalacze" – biznesmen z politycznymi ambicjami – przyjmuje do swego domu nękających miasto podpalaczy. Choć się nie kryją z tym, co robią, nie wierzy, że naprawdę są podpalaczami. W dowód zaufania daje im nawet zapałki. Wkrótce płonie także jego dom. Może byłoby dobrze, gdyby przyszli kanclerze trochę bardziej uważali na zajęciach z literatury?
Istotnie, to mogłoby pomóc. Niemniej w moim odczuciu Niemcy co rusz popełniają ten sam błąd, nie wyciągają z niego żadnych wniosków. Wprawdzie ostatnio doszło do wyraźnej zmiany wektora w niemieckiej polityce, ale z perspektywy Ukraińców ta refleksja nastąpiła zdecydowanie za późno.
Ostrzeżenia płyną także od polityków. W 2008 r. w Tbilisi prezydent Lech Kaczyński wypowiedział pamiętne słowa: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a późnej może i Polska". Kilka tygodni później w ambasadzie rosyjskiej w Berlinie zorganizowano wytworne spotkanie. Czy tocząca się w Gruzji wojna wpłynęła jakoś na jego nastrój?
Nie, z całą pewnością nie. Niemieckie elity biznesowe i polityczne wzięły udział w wystawnym balu. To był wrzesień 2008 r., kilka tygodni po napadzie Rosji na Gruzję. Sponsorem przyjęcia były m.in. koncern chemiczny BASF i Porsche. Prezesi zarządów obu firm brali zresztą udział w tym spotkaniu. Wśród zaproszonych gości byli również były kanclerz Gerhard Schröder, przyszły minister spraw zagranicznych i szef socjaldemokratów Sigmar Gabriel, a także ówczesny premier Brandenburgii Matthias Platzeck, który, notabene, był też świadkiem na ślubie rosyjskiego ambasadora. Ta krótka lista pokazuje, jak bliskie były już wtedy relacje niemieckich polityków i biznesmenów z rosyjskimi oficjelami.
Po upadku muru berlińskiego Niemcy chcieli widzieć swój kraj jako całkiem nowe państwo. Ich zdaniem rozpoczynała się właśnie nowa era, co akurat było prawdą. Tyle że Rosjanie się nie zmienili, ale akurat tego faktu politycy w Berlinie nie chcieli przyjąć do wiadomości. Nie bez znaczenia były tu wspólne przedsięwzięcia biznesowe, które udało się zbudować w pierwszych latach po przełomie. Perspektywy wydawały się świetlane, dlatego ostrzeżenia formułowane przez takich polityków jak Kaczyński i wielu innych po prostu ignorowano. To zresztą zdarzało się już wcześniej i jest to chyba swoisty fenomen niemieckiej polityki wobec państw ze wschodu i południa Europy. Berlin niechętnie wsłuchuje się w ich głos, nie traktuje go poważnie.