Unia polsko-ukraińska? Wysyp przedwczesnych pomysłów

Mamy już do czynienia z jednej strony ze zniechęcaniem Polaków do ukraińskich uchodźców, a z drugiej – wykorzystywaniem imigrantów w ideologicznych akcjach. Najbardziej boję się decydowania za nich, prób przenoszenia ich ojczyzny do Polski, gdy Ukraina istnieje.

Aktualizacja: 29.04.2022 16:20 Publikacja: 29.04.2022 10:00

Unia polsko-ukraińska? Wysyp przedwczesnych pomysłów

Foto: Maxim Studio/Shutterstock

Autorzy rozlicznych tekstów, także w „Plusie Minusie", próbują dociec, jak zmieni się Polska pod wpływem obecności ukraińskich uchodźców. Ma się stać bardziej wielokulturowa, z pewnością inna niż do tej pory, już się zresztą taka staje, o czym łatwo się przekonać, choćby wyruszając do dowolnego miasta.

Czytaj więcej

Ukraińcy zmienią Polskę

Ja odbyłem w miniony weekend taką podróż do Częstochowy i wszystko mi o tym przypominało: od wolontariuszy na kolejowym peronie stacji Warszawa Zachodnia anonsujących pociąg po ukraińsku, przez ukraińskich współpasażerów w wagonie, aż po niemożność dogadania się z pytanymi o drogę kobietami spotkanymi w pobliżu Jasnej Góry. Tak jest i tak będzie. Warto postawić w związku z tym kilka pytań politycznych.

Ostrożnie ze słowami

Zacznijmy od wrażeń, a może złudzeń najbardziej nieoczekiwanych. VII Europejski Kongres Samorządowców w Mikołajkach stał się zaczynem niecodziennego zdarzenia. Oto Polskę obiegła wieść, że na jednym z paneli („Europa w poszukiwaniu przywództwa") grupa polskich polityków miała obwieścić, że możliwa i potrzebna jest unia polsko-ukraińska.

Nie byli to reprezentanci największych partyjnych potęg. Pierwszy miał rzucić pomysł prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Basowali podobno: lider kanapowego dziś Porozumienia Jarosław Gowin, poseł Lewicy Maciej Gdula, marszałek województwa dolnośląskiego Cezary Przybylski oraz reprezentujący dziś wyłącznie samego siebie dawny bohater antykomunistycznej opozycji (i były poseł AWS) Czesław Bielecki. Wszyscy mieli powoływać się na słowa prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który w mowie do polskiego parlamentu snuł wizje połączenia potencjałów Polski i Ukrainy.

Promując daleko posunięte zbliżenie, które już nastąpiło, trzeba pilnować, aby nie powiedzieć w euforii słowa za dużo

Wieści szybko zaczęły być prostowane, a winnego znaleziono w portalu Visegrad24, który podał informację w najbardziej przerysowanej formie, nawet z mapką nowego rzekomego tworu politycznego. Politycy zaprzeczyli: nie chodziło im o żadną unię, a tylko o ścisłe współdziałanie między wolnymi państwami, do czego mamy dziś odpowiedni klimat.

Nasuwa się myśl, że tak spreparowana informacja mogła być nawet punktem wyjścia dla nieporozumień polsko-ukraińskich. Czy elita polityczna nad Dnieprem nie mogła tego odebrać jako próby wykorzystania ciężkiej sytuacji ich państwa przez Polskę do narzucania jej swoistej politycznej dominacji? Naturalnie wielkiego niebezpieczeństwa na razie nie ma. Okrucieństwa rosyjskie są tak przemożne, że Ukraińcy nie mają głowy do innych obaw. Ale warto tu zachowywać ostrożność w zapowiedziach i proroctwach. Promując daleko posunięte zbliżenie, które już nastąpiło, trzeba pilnować, aby nie powiedzieć w euforii słowa za dużo.

Dwunarodowa Polska?

Nie wymyślono natomiast artykułu Jerzego Marka Nowakowskiego w portalu Nowa Konfederacja. „Koniec państwa jednonarodowego. Uchodźcy jako zaczyn nowej Rzeczypospolitej" – to tytuł tekstu byłego ambasadora na Łotwie i w Armenii. Można by rzec, że think tank wciąż podkreślający pragmatyzm jako pożądaną zasadę polskiej polityki patronuje jednej z bardziej romantycznych wizji ostatnich czasów. Patronuje także dlatego, że kilku czołowych autorów NK wsparło te tezy.

Czy „romantyzm" to w tym przypadku komplement? „Przybycie uchodźców to szansa, by powrócić do mocnej wspólnoty Międzymorza. Jednak projekt asymilacyjny musimy zastąpić integracyjnym. Nie ma już miejsca na hasło »Polska dla Polaków«" – ogłasza dawny dyplomata, dziś komentator, łączący jak widać przewidywania co do zbliżenia z Ukrainą z pomysłem na przemodelowanie życia społecznego i politycznego w samej Polsce.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dla braci Ukraińców i nas samych

Nowakowski jest od lat skonfliktowany z PiS na tle umieszczenia go kiedyś w raporcie Antoniego Macierewicza o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. To o tyle istotne, że z tego może wynikać pewna zaczepność jego języka. Teza, że dominuje dziś w Polsce jakiś program asymilacyjny, nie wytrzymuje przecież zderzenia z rzeczywistością.

Pojawiają się, owszem, obawy dość marginalnych, prawicowych środowisk, że masowy napływ uchodźców zmieni naturę społeczeństwa. Pada to ze strony kręgów narodowych, polityków Konfederacji czy takich ultrakonserwatywnych indywidualistów jak prof. Jacek Bartyzel. Ale nikt nie zamierza zmieniać Ukraińców w Polaków. Przywoływanie zaś w tym kontekście starej nacjonalistycznej formułki „Polska dla Polaków" to przesada i to mało elegancka, bo od dawna odwołują się do niej najwyżej polityczne skanseny.

Zarazem Nowakowski podniósł kwestie istotne. Czy ma rację, narzekając, że już dawno w Polsce powinniśmy postawić na rozwój ukraińskich szkolnictwa czy kultury? Zarobkowa imigracja ukraińska przed wojną rzadko przywoziła tu swoje dzieci. Twórczość artystyczna wymagała z kolei tamtejszych artystów, którzy też w Polsce się raczej nie osiedlali. Jeśli teraz mamy prawie 3-milionową społeczność z dziećmi w wieku szkolnym i z artystami, sytuacja dojrzewa do zmian. Zostawmy więc już może przesadne rozrachunki, skupmy się na celach pozytywnych.

Bez ideologicznej akcyjności!

Nie mam nic przeciw ukraińskim klasom w szkołach (albo i przeciw całym szkołom) czy przeciw ukraińskim projekcjom filmowym, a może i teatrom albo koncertom. Nie mam też nic przeciw obecności ukraińskiego języka i ludzi znających ten język w urzędach i innych instytucjach publicznych. Ta nowa imigracja jest skądinąd inna niż ta dawniejsza. Zdecydowana większość to kobiety, ale też ponad połowa to ludzie z wyższym wykształceniem. To rodzi potrzeby i aspiracje.

Coś mnie w tym jednak niepokoi. Przede wszystkim przestrzegam przed ideologiczną akcyjnością. Nie toczy się dziś poważna debata nad przyszłością tak masowej imigracji w Polsce. Opozycja ogranicza się do pretensji, że rząd daje samorządom za mało pieniędzy na uchodźców. Nawet politycy liberalni i lewicowi nie podchwycili wizji Nowakowskiego jako stawki na wielokulturową Polskę.

Ale potrzebę „dwunarodowego państwa" ogłaszają inni publicyści. Na przykład Tomasz Terlikowski łączy ten postulat ze swoistą reedukacją samej prawicy, która ma być proimigracyjna nie tylko z uwagi na stan wyższej, wojennej konieczności, ale dlatego, że „tak jest słusznie". Dostajemy z tej strony przekonanie, że przekroczenie dowolnej granicy to prawo każdego człowieka. I wrażenie, że wielokulturowość wzbogaca. Że jest ciekawsza niż społeczeństwo homogeniczne.

Czytaj więcej

Jak raszyzm rozlewał się na zachód Europy

Publicysta popierał wcześniej (choć niejasno, bo nie objaśnił, jak to pogodzić z polskim prawem i obecną polityką Unii Europejskiej) wpuszczanie przez wschodnią granicę zarobkowych przeważnie imigrantów eksportowanych do Polski przez służby Aleksandra Łukaszenki. Ja z kolei, inaczej niż Terlikowski, wciąż uznaję prawo każdego państwa narodowego do regulowania napływu przybyszów zgodnie z rozmaitymi kryteriami: od względu na bezpieczeństwo własnych obywateli po traktowanie jako istotną wartość własnej, w tym przypadku polskiej, tożsamości. Czy to pogląd konserwatywny? Z pewnością wśród konserwatystów wciąż najwięcej jest ludzi podzielających ten punkt widzenia, niegdyś uznawany powszechnie ponad ideowymi podziałami.

W obliczu wojny w Ukrainie trzeba te zasady zawiesić lub przynajmniej wziąć w istotny nawias. Jakaś selekcja uciekinierów spod bomb czy próba stawiania ich przed dodatkowymi barierami byłaby dla mnie czymś odrażającym. Na dokładkę mamy do czynienia z narodem obecnym w Polsce mocno już przed wojną i niewzniecającym fundamentalnych napięć – kulturowych czy społecznych. Wokół maksymalnie otwartego podejścia do nich zapanował w Polsce względny konsensus – pomijając nielicznych (na razie) „realistów" ze środowisk, które już wymieniłem. To jednak nie musi oznaczać pełnej jednomyślności. Prawica między innymi dlatego obawia się niekontrolowanego napływu przybyszów, że bywają oni wykorzystywani jako taran przez rodzime środowiska traktujące tradycyjne tożsamości narodowe czy religijne jako zbędny balast. Ukraińcy nadają się do tej roli tarana w niewielkim stopniu. Co nie znaczy, że nie spodziewam się rozmaitych burz w szklance wody.

Nie jestem entuzjastą wojowniczych manifestów małopolskiej kurator oświaty Barbary Nowak popełnianych na Twitterze. Tym razem dotknęła jednak czegoś realnego: „Fala uciekających przed wojną Ukraińców napełniła rodzime antypolskie środowiska nadzieją na wyrugowanie choć trochę polskości. Postulują zaprzestanie uczenia polskiej historii i literatury, pod pretekstem dbałości o odczucia Ukraińców. Nie ma zgody na rezygnację z polskości!" – napisała pani kurator.

Od razu pojawiły się oskarżenia o gołosłowność, no i o to, że Barbara Nowak podsyca obawy przed tą „falą". Ale czy naprawdę przed nią? Oto „Gazeta Wyborcza" zdążyła zamieścić tekst „emerytowanego polonisty". który przestrzegł przed nauczaniem w mieszanych polsko-ukraińskich klasach „Reduty Ordona". Adam Mickiewicz pokazał w tym poemacie rozpaczliwą obronę Warszawy przed Rosjanami podczas powstania listopadowego. Zdaniem polonisty po stronie rosyjskiej mogli walczyć przodkowie dzisiejszych Ukraińców, więc „może im być przykro".

Trudno sobie wyobrazić większy nonsens. Mowa w „Reducie Ordona" jednak jest o wojsku rosyjskim, nie ukraińskim. Ta bitwa rozegrała się zresztą jeszcze przed ukształtowaniem się nowoczesnego narodu ukraińskiego. Zdawać by się mogło, że utrwalona przez Mickiewicza dramatyczna walka w obronie wolności przed despotyzmem pasuje jak ulał do doświadczeń ludzi, którzy uciekli spod rosyjskich bomb. Ktoś jednak wykonał zawiłą operację myślową, żebyśmy mieli odwrotne wrażenie. Po co?

No właśnie. Można by sobie życzyć niby tylko tak błahych dylematów. Ale równocześnie właśnie ta błahość powinna unaocznić nam groźbę instrumentalizacji tej tematyki w rękach rodzimych „postępowców" szukających, co by tu jeszcze z polskiej tradycji historycznej i spuścizny literackiej wyrzucić triumfalnie na śmietnik. Czy po tej kolizji przyjdą następne?

Szkolnictwo ukraińskie się przyda

Ja skądinąd sądzę, że gdyby obecność ukraińskich uczniów, dzieci i młodzieży w Polsce miała się okazać czymś trwalszym, warto by pomyśleć – zgodnie z postulatem Nowakowskiego – nad jakimś wyodrębnieniem ukraińskiej edukacji i oddaniem jej w ręce samych Ukraińców. W jakim stopniu miałaby ona podlegać kontroli ze strony polskich władz edukacyjnych, rzecz do oddzielnej refleksji.

Z pewnością nie dałoby się tu uniknąć napięć. Po jednej stronie byłyby prawa gospodarza, zapewniającego podstawy organizacyjne i finansowe. Po drugiej zamiar stworzenia gościom choćby namiastki ich normalnej egzystencji, można by rzec, własnej suwerenności na obcej ziemi. Media typu „Wyborcza" czy „Newsweek" już dziś przyglądają się czujnie ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi, usiłując go przyłapać na braku otwartości. Czy do pokonania tej sprzeczności między prawami gospodarza i prawami gości do bycia Ukraińcami potrzebna jest aż formułka „dwunarodowego państwa"? Nie wiem, to by chyba wymagało przyznania Ukraińcom jakichś namiastek partycypacji we władzy politycznej. W jakiej formie? Komu?

Wyobrażam sobie sytuację, w której część uchodźców dostaje pełne prawa polityczne i zyskuje możliwość oddawania głosów w polskich wyborach. Czy są takimi prawami zainteresowani? I jakie zmiany na mapie politycznej by to przyniosło?

Na razie mamy czas przejściowy, gdy jesteśmy skazani na prowizorki, a więc dzieci ukraińskie są uczone wspólnie z polskimi, przynajmniej przez pierwsze miesiące dość symbolicznie, bo nie znają języka i nie zdążyły się tu zadomowić. Lekcje dla nich to bardziej terapia. I mamy prowizoryczne trudności, które pewnie da się pokonać przy odrobinie dobrej woli.

Czy zatrzymywać Ukraińców

Widzę jednak drugi, może ważniejszy problem, który czyni z projektu Nowakowskiego, jeśli rozumieć go jako komplet rozwiązań, nieco zdradliwą utopię. Były ambasador pisze, że znaczna część spośród dziś już prawie 3 mln uchodźców może zechcieć zostać w Polsce. Pobrzmiewa w tym nadzieja, skądinąd logiczna, skoro chce się w przyszłości państwa dwóch narodów jako spełnienia ideału wielokulturowości.

Tyle że na razie ponad połowa przybyszów chce szybko wracać do swojej ojczyzny. Nad pozostaniem w Polsce zastanawia się najwyżej jedna trzecia (choć według jednego z sondaży chce tego tylko 7 proc.). Jakaś część chce uciekać dalej na Zachód, traktując nasz kraj jako postój przejściowy. Czy jeśli weźmiemy się na serio do kreślenia planów swoistej polsko-ukraińskiej konfederacji na terenie naszego kraju, nie oznacza to powiedzenia wahającym się: „Rozważcie pozostanie u nas, zamiast męczyć się z ewentualną odbudową własnego spustoszonego przez rosyjskie hordy kraju"?

Zwłaszcza że jest wśród was sporo specjalistów, którzy mogą nam się przydać. Czyż nie chcemy zapełnić ukraińskimi lekarkami kadrowych luk w naszych szpitalach? Pomysł na swoisty drenaż mózgów i sprawnych rąk bywa sprzedawany jako polemika z tymi wszystkimi, którzy przestrzegali, że napływ takich mas ludzkich to zagrożenie. Tymi argumentami tacy pragmatycy jak prezes NBP Adam Glapiński wytrącali na początku argumenty z rąk nacjonalistycznym propagandzistom i ich na poły szeptanej propagandzie.

Nie zmienia to faktu, że program „dwunarodowego państwa" może się też jawić jako zamiar położenia krzyżyka na Ukrainie Zełenskiego bronionej dziś z takim męstwem i samozaparciem. Nie powinniśmy stwarzać wrażenia, że próbujemy przenieść Ukrainę do Polski. Dlatego „państwo dwunarodowe" powinno być ewentualnie mglistą hipotezą na dalszą przyszłość, przy założeniu, że spełnią się najgorsze scenariusze wojenne, a nie szybko ziszczającym się planem. Dowiedzmy się najpierw przynajmniej, jak potoczy się wojna. I unikajmy wizerunku starszych braci, którzy już teraz zaplanowali Ukraińcom jedynie słuszną przyszłość.

Zniechęcanie do uchodźców

Zarazem utopijne, zbyt szybkie recepty na polsko-ukraińską symbiozę uważam ledwie za grypę. Za to dżumą, tyfusem, cholerą są głosy tych wszystkich, którzy stawiają na podsycanie obaw przed naszymi braćmi ze Wschodu. Nie tylko wpuszczenie wszystkich uciekinierów z Ukrainy przez granicę, ale i dalsza troska o nich, to nasz moralny obowiązek. A już zwłaszcza ciąży on na konserwatystach odwołujących się do chrześcijaństwa.

Prawda, będą się pojawiały nie tylko ekonomiczne korzyści z obecności uchodźców, ale i trudności, co zresztą przypomni nam o słabościach usług publicznych, choćby za mało wspieranej także przez obecny rząd służby zdrowia czy edukacji, które stają nagle w obliczu jeszcze większego przeładowania ludzkimi masami. Prawda też, że zobaczymy miejsca, w których różne słabości naszej wspólnoty zostaną jeszcze uwypuklone nadgorliwością polityków.

Nie da się operacji przyjęcia prawie 3 mln ludzi przeprowadzić bez konsekwencji

Jeśli prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski blokuje kolejkę chętnych do komunalnych mieszkań, żeby zrobić miejsce dla ukraińskich przybyszów, to może tym samym podpalić lont narodowych uprzedzeń (to przykład podany przez lewicowego działacza Piotra Ikonowicza). Kłopot z mieszkaniami, typowy dla Polski w normalnych czasach, staje się tym samym jeszcze większy. Obecność uchodźców już dziś pogorszyła zresztą sytuację na rynku mieszkaniowym, podnosząc ceny wynajmu.

W teorii uchodźcy nie pogorszą za to znacząco sytuacji na rynku pracy. W Polsce dziś to raczej praca szuka człowieka niż na odwrót. Jednak Klub Jagielloński przestrzegł w jednej ze swoich analiz, że dla pewnych grup słabo wykwalifikowanych Polek Ukrainki mogą się okazać niewygodną konkurencją. Warto mieć tego świadomość.

Nie da się operacji przyjęcia prawie 3 mln ludzi przeprowadzić bez konsekwencji. Te same diagnozy zakładają, że to te kobiety będą najboleśniej odczuwały tłok w szkołach czy w służbie zdrowia. Pojawiły się nawet przewidywania, że część z nich może się zwrócić ku prawicy, i to w wersji Konfederacji, a nie PiS.

Ale kiedy komentator tygodnika „Do Rzeczy" Łukasz Warzecha ogłasza, że tym samym Klub Jagielloński potwierdza jego racje, trudno to komentować serio. Komentator nie rozumie (albo udaje, że nie rozumie), że czym innym jest świadomość kłopotów, a czym innym ich prowokowanie. Ten autor krytykował takie „przywileje" jak wyposażenie tułających się po Polsce uchodźców w darmowe bilety kolejowe i komunikacji miejskiej, a w jednym ze swoich twitterowych wpisów sprzedawał plotki o usuwaniu wychowanków z domu dziecka po to, aby zrobić miejsce dla nich, dla obcych. Nazwa placówki nie padła.

Chętnych do podobnych manewrów znajdzie się zapewne z czasem więcej. Możliwe, że dorozumiana czy wprost ujawniana antyukraińskość stanie się politycznym towarem. Produkować go będą nie tylko rosyjscy trolle, choć oni także.

Ich niezamierzonym sojusznikiem może się też okazać nadgorliwość niereformowalnych postępowców. Odbierzcie Polakom dostęp do komunalnych mieszkań czy do „Reduty Ordona", a zyskacie swoją samospełniającą się przepowiednię. Polacy wszak powinni się stać na powrót „pełni uprzedzeń". Inaczej obraz świata straci sens.

Autorzy rozlicznych tekstów, także w „Plusie Minusie", próbują dociec, jak zmieni się Polska pod wpływem obecności ukraińskich uchodźców. Ma się stać bardziej wielokulturowa, z pewnością inna niż do tej pory, już się zresztą taka staje, o czym łatwo się przekonać, choćby wyruszając do dowolnego miasta.

Ja odbyłem w miniony weekend taką podróż do Częstochowy i wszystko mi o tym przypominało: od wolontariuszy na kolejowym peronie stacji Warszawa Zachodnia anonsujących pociąg po ukraińsku, przez ukraińskich współpasażerów w wagonie, aż po niemożność dogadania się z pytanymi o drogę kobietami spotkanymi w pobliżu Jasnej Góry. Tak jest i tak będzie. Warto postawić w związku z tym kilka pytań politycznych.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi