Gwar, tysiące osób oraz rzędy czarnych łóżek polowych. Te trzy elementy zwracają uwagę w pierwszych chwilach pobytu w największym centrum noclegowym dla ukraińskich uchodźców w Polsce. Ten punkt działa w halach targowych w podwarszawskim Nadarzynie. W połowie marca noc spędzało tam około siedmiu tysięcy obywateli Ukrainy. Docelowo, w razie potrzeb, łóżek zmieści się tam dużo więcej. Gwar i tłum robią wrażenie tym większe, że w czasie dwóch lat pandemii odzwyczailiśmy się od takich bodźców. Dookoła słychać mieszankę języków: rosyjskiego, angielskiego, czasem polskiego czy włoskiego, najczęściej ukraińskiego. Co kilka chwil podchodzą obywatele Ukrainy, którzy proszą o wsparcie: ktoś dostał telefon komórkowy i nie potrafi wytłumaczyć taksówkarzowi, gdzie konkretnie ma przyjechać. Szczekają psy, które też uciekały z ogarniętej rosyjską agresją Ukrainy. Część osób szuka miejsca, gdzie spokojnie może zjeść ciepły obiad. Dookoła są setki twarzy: smutnych, zamyślonych, przestraszonych, szukających podpowiedzi, co robić dalej, zmęczonych, często są to twarze osób, które marzą o tym, by zasnąć. Wrażenie robi skala niemal wszystkiego, co jest dookoła: liczby przygotowanych kołder, poduszek, podjeżdżających autokarów, zdania i okrzyki dookoła.
Widok z Nadarzyna to dla większości z nas nowość. Masowe punkty pobytu uchodźców część z nas widziała w filmach, uczyła się o nich w szkole. Trzeba oswoić się ze świadomością, że takie miejsca są blisko. Obraz podobny do tego z podwarszawskich hal można było znaleźć w mniejszej skali w wielu polskich miastach: na dworcach, w salach gimnastycznych, pomieszczeniach dawnych supermarketów przerobionych na centra noclegowe. Te nowe zjawiska można potraktować nie tylko jako sytuację przejściową, lecz jako zapowiedź poważnych i długotrwałych zmian w polskim społeczeństwie. Zjawiska takie jak punkty pobytu uciekających przed wojną czy masowe migracje historycznie są dobrze znane, zbadane i opisane. Problem uchodźstwa spowodowanego wojnami dotyka Europę od dziesięcioleci. Dwa miesiące, które upłynęły od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę, pozwalają na ostrożne prognozy, jak te dramatyczne wydarzenia przemodelują polskie społeczeństwo.
Czytaj więcej
Wspieranie Ukraińców wymaga od nas często oduczenia się tego, co robiliśmy dwa lata temu, gdy ruszyliśmy z pomocą dla dotkniętych pandemią.
Trzydzieści lat później
Wyobraźmy sobie miasto, w którym na ulicach jest więcej kobiet, w szkołach więcej uczniów, rośnie też liczba posługujących się językami ukraińskim i rosyjskim. Coraz więcej jest też osób, które po trudnych przeżyciach potrzebują wsparcia psychologa. Społeczeństwo stało się wielokulturowe, w ślad za tym poszły też dodatkowe wewnętrzne podziały. To jeden z możliwych scenariuszy zmian w Polsce. Nawet jeśli tylko co trzeci obywatel Ukrainy, który przybył do Polski, deklaruje, że zamierza u nas pozostać, to skala migracji, przekraczająca 2,5 mln osób, może prowadzić do poważnych zmian struktury społecznej.
Sięgnijmy do historii. Inwazja Rosji na Ukrainę zbiegła się w czasie z 30. rocznicą ogłoszenia przez Bośnię i Hercegowinę niepodległości. Był to jeden z kluczowych momentów, który doprowadził do wybuchu wojny z Serbią, jednego z najbardziej krwawych konfliktów od czasów zakończenia drugiej wojny światowej. Trzy dekady temu to też wywołało masowe migracje.