Lektorat z koronajęzyka

Pandemia nauczyła nas nowego języka. Coraz bardziej kompetentnie dyskutujemy o zaraźliwości i zjadliwości wirusów. Jednocześnie część zwrotów zniknęła z naszego języka albo zmieniła znaczenie.

Publikacja: 25.02.2022 17:00

Lektorat z koronajęzyka

Foto: EAST NEWS, Zofia i Marek Bazak Zofia i Marek Bazak

Mam pozytywny wynik". „Próbuję zachować dystans". „Mówiłem mu, żeby zrzucił maskę". Szanowny czytelniku, zastanów się, jak zareagowałbyś, gdybyś usłyszał te zdania dokładnie dwa lata temu, a jakie skojarzenia wywołują dzisiaj. Językowe zwroty, które na początku 2020 roku były neutralne, dzisiaj automatycznie łączymy z koronawirusem. Pandemia zmieniła tak wiele elementów naszej codzienności, od tego, jak się witamy, po organizację pracy, zaskakujące byłoby, gdyby nie wpłynęła też na nasz język. Skala tych zmian oraz liczba nowości są tak duże i dotyczą tak wielu obszarów życia, nie tylko zdrowia, że na ostatnie dwa lata można spojrzeć jak na systematyczny kurs nowego języka. Ktoś mógłby nazwać go koronajęzykiem.

Od koronazakupów do koronabrzucha

Na początku pandemii popularne stało się dodawanie przedrostka „korona" do często używanych słów. Koronazakupy były wizytą w sklepie, w którym obowiązuje limit osób, w maseczce i rękawiczkach. Koronaparty to spotkanie towarzyskie, gdzie jest ryzyko zakażenia się wirusem. Z kolei uczniowie mówili o koronaferiach, nazywając tak okres nauki zdalnej, kiedy nikt nie pilnował ich tak dokładnie, jak w szkolnej sali. W rozmowach pojawiały się koronawakacje, gdy w letnich miesiącach łagodzono sanitarne restrykcje, czy koronabrzuch jako efekt czasu spędzanego w domu, w bliskiej odległości od lodówki, gdy zamknięte były siłownie i baseny. Popularność nowych koronasłów często zmniejszała się wraz z opadającymi kolejnymi falami pandemii i zmieniającą się sytuacją epidemiczną. Tak było z koronalansem, na określenie działań chroniących przed wirusem prowadzonych na pokaz, na przykład publikowania w mediach społecznościowych zdjęć dokumentujących pobyt w domu czy nagrywanych w łazience filmów pokazujących mycie dłoni. Tak było też z koronaoptymizmem osób, które wierzyły, że szybko pojawią się szczepionki i leki przeciwko Covid-19, dzięki którym opanujemy pandemię.

„Nowy wirus jest mniej zjadliwy, ale bardziej zakaźny. Słyszał pan?". Jeszcze dwa lata temu największe szanse, by usłyszeć takie zdanie, mielibyśmy pewnie w szpitalu albo na kongresie specjalistów chorób zakaźnych. Tymczasem w połowie lutego to pytanie usłyszałem od fryzjerki, która chciała porozmawiać o aktualnej sytuacji epidemicznej. To potwierdza, że pandemia jest jak lektorat nowego języka, w czasie którego poznajemy słownik lekarzy, epidemiologów i wakcynologów, czyli specjalistów od szczepień. Ludzie, którzy nie są z wykształcenia medykami, coraz pewniej i często z pewną kompetencją dyskutują o tym, jak szybko rozprzestrzenia się wirus i jakie przynosi objawy. Wielu z nas w ostatnich miesiącach zrozumiało, na czym polega idea działania szczepionki, która nie daje pełnej ochrony przed zakażeniem, lecz zmniejsza ryzyko ciężkiego przebiegu choroby i poważnych powikłań. Zaczęliśmy śledzić i coraz lepiej rozumieć opisane medycznymi terminami statystyki. Wybrane słowa wędrowały w dwóch kierunkach: z żargonu medyków do codziennych rozmów. Równolegle medycy zaczęli używać słów z języka potocznego, by lepiej tłumaczyć, jak się zachować w czasie pandemii.

Czytaj więcej

Omniworyści. Ludzie, którzy od życia chcą wszystkiego

Mutowanie wirusa, mutowanie siebie

Błyskawiczną i trwającą do dziś karierę zrobiło słowo „bezobjawowy", jeszcze w 2019 roku regularnie używane w artykułach w naukowych czasopismach. „Bezobjawowa dławica naczynioskurczowa jako przyczyna nagłego zatrzymania krążenia" to tylko jeden z wielu przykładów. W styczniowym wywiadzie dla magazynu „Plus Minus" publicysta Leszek Jażdżewski stawiał tezę, że „postępowość Polaków jest bezobjawowa" („Plus Minus" 3/2022). W internecie pojawiały się komentarze i docinki pod adresem osób publicznych i prywatnych znajomych typu „On jest inteligentny bezobjawowo". Ostatnie miesiące przyniosły określenie „skąpo objawowy", które jest odpowiedzią na fakt, że coraz więcej osób infekcję Covid-19 przechodzi z łagodnymi objawami. Pokus, by używać podobnych słów, jest wiele. Można powiedzieć, że Legia Warszawa skąpo objawowo prezentuje formę mistrza Polski w piłce nożnej albo że zima jest skąpo objawowa, co cieszy tych, którzy nie mogą doczekać się wiosny.

Do języka potocznego przedostały się słowo „kwarantanna" i określenie „szpital jednoimienny" na określenie placówki, która zajmuje się pacjentami z tylko jednym typem choroby. Część z nas z większą ostrożnością używa słowa „pozytywny", które w medialnych przekazach dotyczyło najczęściej dodatniego wyniku testu na obecność wirusa SARS-CoV-2. Pozytywny wynik badania odbierany był najczęściej jako negatywna wiadomość, tak jak dzieje się także w przypadku choćby wirusa HIV. Przykładów jest więcej. Coraz częściej zwracamy uwagę na mutacje wirusa. Czasownik „mutować" wszedł do języka potocznego jako określenie procesu powstawania nowych wariantów patogenu i – zupełnie niezależnie – jako nazwanie popularnej w pandemii czynności wyciszania mikrofonu, na przykład w czasie zdalnych spotkań i konferencji (wybierania opcji „Mute", z angielskiego „wyciszyć").

– Słowa używane dawniej głównie przez medyków przeszły do języka ogólnego, bo pandemia dotyka nas wszystkich – przekonuje w rozmowie z „Plusem Minusem" doktor Agata Hącia, językoznawca z Obserwatorium Językowego Uniwersytetu Warszawskiego. – Przykład to słowo „wymazywać", którego w znaczeniu specjalistycznym, czyli pobierać wymaz na obecność wirusa, używali dotychczas przede wszystkim lekarze. Popularne stało się słowo „wyszczepić". Gdy przyjmujemy preparat, mówimy, że idziemy się zaszczepić. Jednak medycy patrzą przez pryzmat całej populacji, której należy podać szczepionkę. Szczepią wiele osób, czyli wyszczepiają populację. Tak jak ogrodnicy, którzy wysadzają sadzonki roślin. Przy wyszczepianiu perspektywa jest podobna – dodaje.

Pancerni na nielegalnym zgromadzeniu

Język, którego używaliśmy do opisu sytuacji w pierwszym etapie pandemii, pełen był porównań militarno-batalistycznych. Popularna była fraza „obrona przed wirusem" i słowa, takie jak „tarcza" czy „przyłbica". Dzisiaj takich wojennych nawiązań jest dużo mniej. W ich miejscu pojawił się większy spokój. – Na początku pandemii sformułowanie, że ktoś jest zakażony, mroziło wszystkich dookoła – wspomina były konsultant krajowy w dziedzinie zdrowia publicznego prof. Bolesław Samoliński. – Dzisiaj patrzymy na to ze zrozumieniem i spokojem, bo zakażenia stały się powszechne. W pierwszym półroczu pandemii, mimo że jestem lekarzem, nie spotkałem ani jednej osoby zakażonej. W tej chwili mam wielu znajomych, którzy przeszli infekcję. Znałem też osoby, które zmarły po zakażeniu koronawirusem. Byli wśród nich ludzie młodzi, niezaszczepieni. Po dwóch latach wiemy więcej o wirusie. Ta wiedza pozwoliła oswoić się z trudną sytuacją i z częścią słów – dodaje.

Oswajanie pandemii i zmniejszanie lęku ułatwiały też żarty językowe. Wyobraźmy sobie zdjęcie, na którym przedstawione jest wnętrze miejskiego autobusu. Widzimy trzy pojedyncze siedzenia przy oknie. Między każdym z nich jest ponad 1 metr odległości. Podpis pod zdjęciem to „Kazimierz Przerwa Tetmajer". Całość nawiązuje do zalecenia, by zajmować co drugie miejsce w komunikacji zbiorowej. To jeden z memów, który jako jeden z pierwszych już na początku pandemii zaczął rozprzestrzeniać się w internecie. Tego typu żarty socjologowie nazywają „disaster jokes". Jest to reakcja na medialne relacje z tragicznych wydarzeń. Ich cel to najczęściej rozładowanie powszechnego napięcia i lęku. Pierwszą, historyczną falę takich dowcipów odnotowano po katastrofie promu Challenger w 1986 roku. Mechanizm powstawania komentarzy tego typu badał amerykański antropolog Alan Dundes, zdobył sławę tym, że analizował ironiczne komentarze i stereotypy dotyczące Auschwitz.

W czasie pandemii żarty dotyczyły nie samej infekcji, lecz jej społecznych konsekwencji, przede wszystkim restrykcji. Internauci tworzyli listy nielegalnych zgromadzeń z przymrużeniem oka, gdzie zgodnie z formalną zasadą przekroczony był limit osób. Znaleźli się tam czterej pancerni i pies, Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków czy czterej jeźdźcy Apokalipsy. Profesor Magdalena Hodalska, która analizowała pandemiczne żarty, zauważyła, że tematem memów były najczęściej dezynfekcja i obowiązek zasłaniania nosa i ust. Jeden z nich przedstawiał popularny kadr z filmu „Milczenie owiec", na którym bohater fabuły, Hannibal Lecter, ma założoną maskę, która uniemożliwia gryzienie ludzi. Podpis pod zdjęciem brzmiał „Nosił maskę, zanim to było modne". Bohaterem podobnych żartów był też Zorro.

Dziesiątki zdjęć publikowanych w internecie przedstawiały koty i psy z maseczkami na pyszczkach. W jednym z memów w trakcie rozmowy o pracę rekrutujący mówi do kandydata: „Widzę lukę w pana CV w 2020. Co pan robił?". „Myłem ręce" – brzmiała odpowiedź. „Fanki zrzuciły przed estradą całe ubranie, łącznie z biustonoszami. Najważniejsze, że nie zdjęły maseczek" – brzmiał komentarz po jednym z letnich koncertów zorganizowanych w reżimie sanitarnym.

Czytaj więcej

Nowe przepisy na Boże Narodzenie

Ketchupowy humor

Żarty tego typu są jak wentyl bezpieczeństwa. W taki sposób podobne poczucie humoru wyjaśniłby pewnie Zygmunt Freud. Twórca psychoanalizy w książce „Dowcip i jego stosunek do nieświadomości" przekonywał, że śmianie się z wydarzeń, które rozgrywają się wokół nas, to akceptowalny przez społeczeństwo sposób, w jaki można wyrazić sprzeciw wobec opresji tego społeczeństwa. W ostatnich dwóch latach mógł być to sprzeciw na przykład wobec obostrzeń czy zagrożeń dotyczących zdrowia. Śmiejemy się z tego, co dotyczy wszystkich, dlatego podtrzymujemy w ten sposób więzi z innymi – mógłby powiedzieć Freud. Jeden z przykładów, jakie wskazywał, dotyczył dowcipów o treści seksualnej. Według Freuda, gdy opowiadamy taki dowcip, na chwilę przestajemy tłumić, jak nakazywałaby kultura, popęd erotyczny, a jednocześnie potwierdzamy przynależność do tej kultury, bo temat poruszamy nie na poważnie i bez kłopotliwych konsekwencji. Żartowanie w taki sposób może być przyjemne, zaspokajać potrzeby emocjonalne i dawać często krótkotrwałe, ale krzepiące uczucie panowania nad rzeczywistością.

Niestety, zdaniem językoznawców żartowanie z koronawirusa, które obserwujemy w czasie pandemii, nie zawsze, lecz często idzie w parze z agresją językową. – Część antyszczepionkowców szczepionkę przeciwko koronawirusowi zaczęło nazywać ketchupem. To konsekwencja tego, że chorobę Covid-19 określają oni jako „pomidor-19" – opisuje doktor Agata Hącia. – Jest to nawiązanie do zabawy dziecięcej, w której na każde pytanie należy odpowiedzieć „pomidor" i się nie roześmiać. A antyszczepionkowcy właśnie chcą się śmiać z pandemii. Ketchup do tego nawiązuje. Tego typu innowacje językowe, także nazywanie maseczek do zasłaniania nosa i ust „kagańcami" czy mówienie o „apartheidzie sanitarnym", moim zdaniem wcale nie są zabawne, bo podważają zasady odpowiedzialności społecznej, eskalują emocje i opóźniają pożegnanie z pandemią – dodaje językoznawca.

Nic nie zastąpi lockdownu

Językowym bohaterem ostatnich dwóch lat z pewnością jest słowo „covid". Ten wyraz według lekarza prof. Piotra Kuny, kierownika Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi, który opiekował się pacjentami zakażonymi koronawirusem, traktowany jest jak słowo wytrych. – Dużo osób używa słowa „covid". Zdecydowanie mniej wie, co ono oznacza. Covid to choroba wywołana przez koronawirusy, za którą kryje się zapalenie płuc. Termin „covid" został zaadoptowany do wielu sfer życia – podkreśla. Tym wyrazem według niego zaczęliśmy tłumaczyć nasze porażki i niedoskonałości. Choć nie zawsze jest to uzasadnione. – Słyszymy: źle się uczę, bo mam mgłę covidową. Łatwo się męczę, bo mam zmęczenie pocovidowe. Budzę się w nocy, mam bezsenność pocovidową. Ktoś się spóźnia i jako przyczynę wskazuje covid. „Covid" stał się uniwersalnym słowem do wytłumaczenia wszystkich nieszczęść, które nas spotykają. Zauważmy, że większość z nich spotykała nas też przed pandemią – przekonuje prof. Kuna.

– Koronawirus dla wielu moich znajomych stał się wymówką, by nie uprawiać sportu: nie biegać wieczorami, czy nie chodzić na basen, i zgrabnym uzasadnieniem, dlaczego ktoś wieczory spędza na kanapie przed telewizorem, nawet po dwóch latach pandemii, gdy dawno odwołano akcję „Zostań w domu" – zauważa Natalia Miller, specjalistka od komunikacji z Warszawy.

Covid stał się też ważną cezurą czasową. Żadne z innych wydarzeń w XXI wieku nie wydaje się być tak często punktem odniesienia i rozdzielenia różnych etapów, gdy obowiązywały odmienne reguły. Pandemię można tu porównywać w wymiarze globalnym nawet do zamachów na wieże World Trade Center w 2001 roku. Z polskiej perspektywy tak istotną cezurą nie było wejście Polski do Unii Europejskiej, katastrofa w Smoleńsku czy Euro 2012. „Byłem tam dawno, jeszcze przed covidem" – takie zdania można usłyszeć od tych, którzy próbują uporządkować kolejność wydarzeń.

„Gdybyśmy nagle się zlockdownowali, liczba zakażeń spadłaby bardzo szybko" – tak jeden z lekarzy na przełomie stycznia i lutego komentował rekordowe przyrosty nowych infekcji. Czasownik „zlockdownować", w wersji spolszczonej „zlokdałnować", to wciąż jeszcze mało popularny neologizm, który oznacza mechanizm uruchamiania nowych obostrzeń, które sprawią, że nie będziemy wychodzić z domu. – Nawet gdy rząd nie wprowadza nowych ograniczeń, cały czas mamy słowo „lockdown" z tyłu głowy – uważa doktor Agata Hącia. – Słowo „lockdown", podobnie jak słowo „weekend", zasiliło nasz język. Nie było czasu ani możliwości na znalezienie rodzimej nazwy. Nic nie zapowiada, by miało się to wydarzyć – dodaje.

Mimo że były próby stworzenia naszego odpowiednika wyrazu „weekend", wśród propozycji były „zapiątek", „dwudzionek" czy „sobniedź" – żadna z nich się nie przyjęła. Dlatego, szanowny czytelniku, czytasz weekendowe, a nie „zapiątkowe" wydanie „Rzeczpospolitej". – Czy w przypadku lockdownu odpowiednikiem byłoby „zamknięcie gospodarki, ludzi i życia"? Niezbyt zgrabne sformułowanie. Lockdown to zjawisko tak pojemne znaczeniowo, że bardzo trudno znaleźć jego polski odpowiednik. Jednocześnie obcość słowa „lockdown" kojarzy nam się z obcością pandemii, z którą absolutnie nie chcemy się zaprzyjaźniać. Dzięki temu, że używamy tu wyrazistego zapożyczenia, możemy mieć poczucie, że nikt nas nie zmusi do wzięcia ślubu z pandemią – przekonuje językoznawca.

Czytaj więcej

Myśli o śmierci zdrowe i niezdrowe

Pandemia daje i zabiera

Pandemia urozmaiciła nasz codzienny język. Ktoś, sięgając po dodatkową porcję słodyczy czy robiąc sobie kolejną kawę, tłumaczy często, że niezbędna jest dla niego „dawka przypominająca". W oczywisty sposób nawiązuje do szczepień. Słowo „transmisja" nie kojarzy się już głównie z piłkarskim meczem, relacją z igrzysk olimpijskich, lecz z wirusem. Nowe słowa rozpowszechniają się w tempie, jak powiedzielibyśmy pewnie przed pandemią, wirusowych treści. To pojęcie popularne jeszcze w 2019 roku. Wtedy wydana została książka „Viral", która pokazywała, na czym polega marketingowy fenomen memów i filmów, które rozprzestrzeniają się w internecie jak wirus i skutecznie angażują odbiorców, którzy przekazują je, zarażając nimi innych internautów. Po dwóch latach pandemii o „wirusowych treściach" w takim znaczeniu trudno już usłyszeć, podobnie jak o „zarażaniu się" w kontekście innym niż medyczny. Kto słyszał ostatnio o tym, że ktoś zaraził kogoś optymizmem?

– W czasie pandemii zaczęłam komunikować się bardziej wprost. Nie mówię już, że być może coś zrobię, że rozważę. Jestem konkretna, mówię, że chcę albo że nie chcę. Wiem, że nie ma sensu tracić czasu na mówienie: „Może tak, może nie" – opowiada mi mieszkanka Warszawy. Pandemia niewątpliwie zasiliła nasz język, ale może też nieco go zubożyła? Prof. Piotr Kuna na podstawie rozmów z pacjentami zauważa, że komunikują się oni bardziej zadaniowo i trudniej w porównaniu z sytuacją sprzed dwóch lat mówi im się o emocjach. – Mam wrażenie, że zgubiliśmy zwroty, takie jak „Kocham cię" i „Jest mi z tobą dobrze". To według mnie konsekwencja wielu kontaktów online, które sprzyjają przekazywaniu odartych z emocji komunikatów, a nie uczuć. Pandemia ograniczyła naszą komunikację pozawerbalną. Nic nie zastąpi osobistego spotkania i dotyku. To, co straciliśmy, jest być może znacznie cenniejsze od tego, co zyskaliśmy – przyznaje.

Opublikowane w połowie lutego badania seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego „Miłość w czasach zarazy" częściowo potwierdzają te obserwacje. Pokazują, że w czasie pandemii powiększył się odsetek Polaków, którzy chcą wejść w nowy związek, by w ten sposób łatwiej przetrwać trudny czas. Z drugiej strony do związków podchodzimy coraz bardziej krytycznie. Łatwiej nam w nie wchodzić i łatwiej nam mówić, że chcemy je opuścić. Zwiększyła się liczba osób niezadowolonych ze swojej relacji z partnerem, które deklarują, że więcej czasu spędzanego razem w pandemii odsłoniło niedoskonałości ich bycia ze sobą i zdecydowało, że chcą zakończyć związek. Prof. Zbigniew Izdebski przekonuje, że chętniej zaczęliśmy posługiwać się słowem „lubić", a nie jak było wcześniej słowem „kochać", do oceny relacji z partnerem. – Zaczęliśmy się zastanawiać, czy lubimy z kimś być, cieszyć się, rozmawiać. Okazało się, że często ludzie, którzy są ze sobą, nie lubią spędzać razem czasu. Pandemia dała refleksję nad jakością związku – uważa prof. Izdebski.

Ostatnie dwa lata w języku były zdominowane przez pandemię. Słowem Roku 2020 zgodnie z decyzją kapituły językoznawców Uniwersytetu Warszawskiego był „koronawirus". W ubiegłym roku pierwsze miejsce zajęło słowo „szczepienie". Lekarze, z którymi rozmawiam, mają cichą nadzieję, że rok 2022 upłynie pod znakiem słowa „lek", gdy coraz łatwiej dostępne będą skuteczne medykamenty zwiększające nasze szanse wobec zagrożenia Covid-19 i innymi chorobami. Pierwsze tygodnie nowego roku pokazują, że większe szanse mogą mieć słowa „inflacja" czy nawet „wojna". Oby te scenariusze się nie sprawdziły.

Wydaje się, że to, co pandemia miała zmienić w naszym języku, już się dokonało. Jeżeli ostatnie dwa lata potraktujemy jak kurs językowy, przed nami powinien być sprawdzian, test wiedzy. Skoro staliśmy się bardziej autorefleksyjni, a do naszego słownika przedostał się medyczny żargon, o tym, czy zdamy ten egzamin, może zdecydować to, jak zadbamy o nasze zdrowie. Każdy może sam siebie ocenić.

Korzystałem z artykułów Weroniki Kosmalskiej „Język w czasie epidemii, epidemia w języku" i Magdaleny Hodalskiej „Koronahumor jako forma komunikacji i »tarcza antydepresyjna«. Polskie internetowe żarty wirusowe"

Autor jest dziennikarzem stacji radiowej RMF FM i doktorem socjologii

Mam pozytywny wynik". „Próbuję zachować dystans". „Mówiłem mu, żeby zrzucił maskę". Szanowny czytelniku, zastanów się, jak zareagowałbyś, gdybyś usłyszał te zdania dokładnie dwa lata temu, a jakie skojarzenia wywołują dzisiaj. Językowe zwroty, które na początku 2020 roku były neutralne, dzisiaj automatycznie łączymy z koronawirusem. Pandemia zmieniła tak wiele elementów naszej codzienności, od tego, jak się witamy, po organizację pracy, zaskakujące byłoby, gdyby nie wpłynęła też na nasz język. Skala tych zmian oraz liczba nowości są tak duże i dotyczą tak wielu obszarów życia, nie tylko zdrowia, że na ostatnie dwa lata można spojrzeć jak na systematyczny kurs nowego języka. Ktoś mógłby nazwać go koronajęzykiem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi