Jan Maciejewski: Droga usłana zapachami

Błogosławieni alergicy. Oni jedni mogą zapewne z czystym sumieniem wyznać, że w wieczór Męki czy Noc Zmartwychwstania uronili choć jedną łzę. Buchająca wokół wczesną wiosną wegetacja dokonuje w nich tego, z czym nie daje zazwyczaj rady tląca się wewnątrz wiara. Łzy kapią ciurkiem, a oni zapamiętale przecierają oczy. Co prawda nie ze zdumienia pustym grobem, tylko w reakcji na pyłki odbywających swój godowy taniec drzew i roślin, ale czy to ma aż takie znaczenie? Mało kto poza nimi zachowuje się w te święta jak należy. Tylko uczuleni są na tyle czuli, by odczuć grozę słodkiego zapachu kiełkującej do życia przyrody.

Publikacja: 22.04.2022 17:00

Jan Maciejewski: Droga usłana zapachami

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzinski

No właśnie, zapach. Jest niemą treścią Wielkanocy, towarzyszy każdemu z aktów tego dramatu. Od początku, pachnących gałązek oliwnych słanych przed wkraczającym do Jerozolimy Jezusem. Przez olejek, wtarty włosami prostytutki w nogi Zbawiciela sześć dni przed Golgotą; olejek, którego woń rozeszła się tak szeroko, że aż wżarła się w karty Ewangelii, każąc o sobie wspomnieć. Każdy odcień zapachu wszystkich dań serwowanych podczas ostatniej wieczerzy był już pochwytywany wyostrzonymi grozą zbliżających się chwil zmysłami. A ogród oliwny tuż przed świtem – czy to właśnie nie jego słodkie opary ukołysały do snu mających towarzyszyć Jezusowi w czuwaniu uczniów? I czy krwawy pot mógł pozostać bezwonny? Ten zapach szczególnie nie daje mi spokoju. Musiało być w nim zapisane przecież to, co rozgrywało się już przed oczami trzęsącego się ze strachu Boga. Metaliczny odcień gwoździ, ostre tony biczów. Ten zapach rozejdzie się nad światem w dzień Sądu.

Czytaj więcej

Opowiadanie Jana Maciejewskiego. Podróż na Wschód

Potem był już głównie tłum, jego w każdym czasie i miejscu ten sam smród. Nieświeży zapach z rozwrzeszczanych ust, zaduch spoconych od podniecenia i gniewu ciał. I ten drugi, bardziej cywilizowany, zmieszany z oliwą czy jakimś innym pachnidłem, odór spoconych od machania biczami Rzymian. Do końca, do duszących oparów octu, w którym zamoczono podtykaną pod usta konającego Jezusa gąbkę. I do tej chwili po końcu, a nawet po początku, kiedy w noc po szabacie kobiety udały się do grobu z wonnościami. To zapach jest tropem prowadzącym do Zmartwychwstania.

Dlaczego mówi się o naukowcach, że siedzą właśnie z nosem w książkach? Albo policjantów nazywa pieszczotliwie psami? Droga do prawdy, rozwiązania każdej z zagadek, jest usłana zapachem. Podchwycić trop to zmierzać ścieżką jego śladów do miejsca, z którego się wydziela. Z nosem przy ziemi, w pokorze i uniżeniu. Na kolanach.

Do końca, do duszących oparów octu, w którym zamoczono podtykaną pod usta konającego Jezusa gąbkę. I do tej chwili po końcu, a nawet po początku, kiedy w noc po szabacie kobiety udały się do grobu z wonnościami. To zapach jest tropem prowadzącym do Zmartwychwstania.

Ojciec Tomasz Gałuszka pisze w książce „Piękny Bóg, piękny człowiek", w jej rozdziale poświęconym teologii zapachu, że „woń ofiary Chrystusa przeniknęła Kościół". A nie ma lepszego, mocniejszego dowodu na to, że coś żyje, niż właśnie fakt, że pachnie. Zapach jest znakiem, że dokonuje się zmiana, trwa jakiś proces. Kadzidło nie pachnie, dopóki nie zacznie się palić. Tak samo jak roślina, dopóki nie zacznie kwitnąć. I – co za piękny banał – z drugiej strony, czuć może tylko ten, który żyje. Bo gdyby był martwy, toby nie oddychał. Nawet umarłe ciało, na pożegnanie, rzutem na taśmę, swoim ostatnim słowem na tym świecie czyni smród własnego rozkładu. Jakby chciało wykrzyczeć: jeszcze tu jestem! Wciąż mam coś do powiedzenia.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Bo nie wiedzą, co czynią

To jego właśnie chciała odegnać Magdalena, zmierzając ze swoim kolejnym flakonem w ręku do grobu. Klin klinem, zapach za zapach, nard za zgniliznę. Wyglądało na uczciwą transakcję. I właśnie wtedy pojawił się człowiek wyglądający jak ogrodnik. Może nawet majstrował coś przy gałązkach, podcinał czy podwiązywał pędy. Dbał o to, żeby każdy z nich mógł w swoim czasie zakwitnąć i rozpachnieć. Pewnie z wrażenia upuściła ściskany w dłoni flakonik. Zapach, który w nim był zamknięty, mający odegnać na chwilę smród śmierci, nie był już potrzebny. Życie wydostało się na zewnątrz. I pachniało rozkwitającym ogrodem. Ostatni z zapachów, ten, w którym skąpany był Ogrodnik, jest puentą tej historii. I tylko alergicy potrafią na nią odpowiednio zareagować.

No właśnie, zapach. Jest niemą treścią Wielkanocy, towarzyszy każdemu z aktów tego dramatu. Od początku, pachnących gałązek oliwnych słanych przed wkraczającym do Jerozolimy Jezusem. Przez olejek, wtarty włosami prostytutki w nogi Zbawiciela sześć dni przed Golgotą; olejek, którego woń rozeszła się tak szeroko, że aż wżarła się w karty Ewangelii, każąc o sobie wspomnieć. Każdy odcień zapachu wszystkich dań serwowanych podczas ostatniej wieczerzy był już pochwytywany wyostrzonymi grozą zbliżających się chwil zmysłami. A ogród oliwny tuż przed świtem – czy to właśnie nie jego słodkie opary ukołysały do snu mających towarzyszyć Jezusowi w czuwaniu uczniów? I czy krwawy pot mógł pozostać bezwonny? Ten zapach szczególnie nie daje mi spokoju. Musiało być w nim zapisane przecież to, co rozgrywało się już przed oczami trzęsącego się ze strachu Boga. Metaliczny odcień gwoździ, ostre tony biczów. Ten zapach rozejdzie się nad światem w dzień Sądu.

Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena