Czyli jednak – zła Angela...
Kanclerz Merkel była bardzo dobrą liderką na okres pokoju, bo zapewniła wewnętrzną stabilizację, której Niemcy oczekiwali. Do tego pozwoliła im cieszyć się beztroskim życiem, odgradzając ich od skutków zewnętrznych kryzysów, którymi sprawnie zarządzała, choć nigdy nie rozwiązywała do końca. To zresztą historyczna prawidłowość, że chadeccy przywódcy konserwują, stabilizują Niemcy, tak jak Konrad Adenauer po II wojnie światowej, gdy trzeba było zlepić na nowo postnazistowskie społeczeństwo. Oczywiście, zlepić ogromnym kosztem, bo w ekspresowym tempie zamknięto powojenne rozliczenia – jak tylko Amerykanie przekazali Niemcom władzę, skończyła się denazyfikacja. Ale to chadeckie konserwowanie miało swoje granice – w końcu państwo i społeczeństwo popadały w marazm i stagnację. I wtedy zawsze przychodził kanclerz socjaldemokratyczny, który dawał impuls do zmian.
I jako znawca niemieckiej polityki oczywiście spodziewałeś się takich zmian.
Aż takich nie (śmiech). Chyba wszyscy, nawet najwięksi optymiści, są zaskoczeni. Pod koniec rządów Angeli Merkel czuć było już zastój, więc Olaf Scholz szedł do urzędu kanclerskiego z planem pewnego przyśpieszenia, ale polityka zagraniczna była ostatnim obszarem, w którym spodziewano się istotnych zmian. Tu kurs Merkel miał trwać i pewnie trwałby dalej, gdyby nie szok wywołany agresją Rosji na Ukrainę. Ale tak ostrego zwrotu nie przewidywał nikt. Merkel przekonywała świat, że Niemcy nie mogą prowadzić innej polityki bezpieczeństwa, bo taki jest w kraju konsensus społeczny, dlatego rząd federalny nie będzie wydawać więcej na Bundeswehrę. A teraz nagle okazało się to jak najbardziej możliwe, więc trudno, by nie padały pytania, czy inny styl przywództwa politycznego nie sprawiłby, że ta korekta kursu po 2014 r. byłaby zdecydowanie większa.
Pamiętam, że jednak się spodziewałeś głębokiej zmiany niemieckiej polityki. Z dużym przekonaniem pisałeś, że w momencie próby Niemcy staną na wysokości zadania i zachowają się tak, jak trzeba.
Bo nigdy nie miałem wątpliwości, że Niemcy są częścią Zachodu, ale skala przewrotu, z jakim mamy dziś do czynienia, jest dużo większa niż to, co mogłem sobie wyobrazić. Berlin nie tylko postawił się rosyjskiej agresji, ale całkowicie zredefiniował swoją rolę w ramach wspólnoty Zachodu. W końcu wyraził gotowość do wzięcia odpowiedzialności za utrzymanie liberalnego porządku. Niemcy wykorzystały szok po rosyjskiej agresji do zamknięcia pewnego rozdziału – tej jazdy na gapę...
...w kwestii bezpieczeństwa.
Korzystania ze wszystkich dobrodziejstw liberalnego porządku, czyli życia w bezpieczeństwie, możliwości handlu z całym światem i napychania sobie portfeli bez ponoszenia kosztów utrzymania tego ładu, bo za to płacili Amerykanie. Teraz zaczną spłacać ten rachunek. Fundusz na modernizację Bundeswehry o wartości 100 mld euro to tego dobitny dowód.
Można oczywiście umniejszać rolę Morawieckiego w tym wszystkim, ale fakty są takie, że do Niemców właśnie dociera, że to my, Polacy, mieliśmy rację co do Rosji. Niemieccy dyplomaci wydają się tym faktem absolutnie zawstydzeni, jeśli nie wręcz przerażeni.
Nie tylko my ostrzegaliśmy ich przed Rosją, ale robiła to też część niemieckich ekspertów od spraw międzynarodowych, a już praktycznie wszyscy wzywali własne elity polityczne do wzięcia większej odpowiedzialności za kolektywne bezpieczeństwo. Wielokrotnie żartowałem, że nie ma w Niemczech bardziej sfrustrowanej grupy niż analitycy polityki zagranicznej, bo nikt ich nie chciał słuchać – ani politycy, ani społeczeństwo, które również wierzyło w sens dotychczasowej polityki bezpieczeństwa. A teraz przyszło otrzeźwienie. I masz rację, za nim idzie dowartościowanie naszego regionu w niemieckiej polityce, bo nie oszukujmy się: nie jesteśmy najważniejszym punktem odniesienia dla Berlina i to nie nasz nacisk był tu kluczowy, ale na pewno teraz poprawiła się nasza pozycja na niemieckich mapach mentalnych.
W kwestiach gospodarczych ta poprawa nastąpiła już wcześniej, bo wszyscy pamiętamy, jak Niemcy patrzyli na nas w latach 90. – ten pogardliwy stereotyp polnische Wirtschaft... A po naszym wejściu do UE i przede wszystkim przejściu względnie suchą nogą przez kryzys finansowy Niemcy z dużo większym szacunkiem zaczęli podchodzić do naszej gospodarki. Teraz zyskaliśmy zaś politycznie, bo nagle się okazało, że mamy do zaoferowania pewien geopolityczny know-how. I tak powoli wspinamy się po tej niemieckiej drabince respektu.
Berlin będzie teraz dążył do jakiegoś resetu w stosunkach niemiecko-polskich?
Tego bym się nie spodziewał. Taki reset jednak zależy w dużej mierze od polskiego rządu. Niemcy w końcu nigdy nie wykazywali przesadnej wrogości wobec rządów PiS, a stylizowana przez część prawicy na arcywroga Angela Merkel szukała raczej kompromisu z Jarosławem Kaczyńskim.
Krzysztof Cieślik: W internecie trzeba wyczuć i poznać rozmówcę
Naszą postawą wobec rzeczywistości była ironia, bo byliśmy dosyć beztroskim pokoleniem, a tzw. genzety dojrzewają w czasie bardzo mocno spolaryzowanego dyskursu publicznego. Trudno być zdystansowanym ironistą w świecie, w którym wymaga się od człowieka jasnego określenia, po której jest stronie - mówi tłumacz Krzysztof Cieślik.
Bo jako enerdówka dobrze rozumiała problemy wschodniej Europy.
Albo po prostu wybrała życzliwą obojętność w sprawach praworządności, bo wolała zamiatać problemy pod dywan. Niemniej i dziś możliwe jest, by stosunki polsko-niemieckie wskoczyły na wyższy poziom, tylko po prostu nie zależy to jedynie od Berlina. Mamy potężny fundament, na którym możemy budować. To oczywiście relacje gospodarcze – roczna wartość polsko-niemieckiej wymiany handlowej sięga już niemal 150 mld euro, co roku bijemy kolejne rekordy. Trochę jednak brakuje widocznego symbolu cementującego tę współpracę. Niemcy i Francja mają Airbusa, Niemcy i Rosja miały Nord Stream, a my wspólnie z Niemcami – kradnę tę myśl Sebastianowi Płóciennikowi z Ośrodka Studiów Wschodnich – nie mamy żadnego takiego projektu.
A Niemcy lubią takie PR-owe projekty.
Lubią i my też powinniśmy polubić, bo mocno oddziałują na wyobraźnię – także polityków – i stabilizują wzajemne relacje, wskazując ich charakter. Kolejna fabryka Mercedesa czy produkująca podzespoły dla Volkswagena nie spełni tej roli. Do tego, by udało nam się wypracować taki projekt o charakterze symbolicznym, który jednocześnie wyniósłby naszą współpracę na wyższy poziom, potrzebujemy jednak lepszych relacji politycznych.
W tej chwili na tych relacjach ciąży podobno strach, coraz bardziej widoczny wśród niemieckich elit, że Polska wciągnie Niemcy w wojnę.
Te obawy mogą być skutkiem tego, że przez wiele lat nasi politycy i eksperci często powtarzali w Berlinie, że Putina trzeba całkowicie pokonać, Rosję pobić, bo inaczej zawsze będzie dla nas zagrożeniem. Niemcy mogą pamiętać te głosy, jednak nie przesadzajmy – polski rząd bardzo mocno sygnalizuje wstrzemięźliwość, co widać po sprawie przekazania Ukrainie polskich migów. Wie, że stąpa po cienkim lodzie i ewidentnie stara się nie przeciągnąć struny, więc Berlin nie powinien się obawiać, że Polska sprowokuje eskalację. Ważne, abyśmy mieli otwarte wszystkie kanały komunikacji – nie tylko w sprawach wojskowych. Tym bardziej że będziemy mieli teraz naprawdę dużo możliwości współpracy z Niemcami, choćby w kwestii tego, jak zaopiekować się uchodźcami – współpraca polsko-niemiecka może tu być kluczowa, np. na poziomie wymiany doświadczeń, postawienia w ekspresowym tempie całej tej infrastruktury, którą Niemcy postawili u siebie w 2015 r., a której teraz my potrzebujemy. A taka współpraca buduje mosty zaufania. I tak jak kryzys uchodźczy z 2015 r. nas bardzo mocno podzielił, tak ten kryzys może nas z Niemcami połączyć.
Adam Traczyk (ur. 1987)
Politolog, współzałożyciel i wiceprezes think tanku Global.Lab zajmującego się sprawami międzynarodowymi i ekspert Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP). Był stypendystą Międzynarodowego Stypendium Parlamentarnego Bundestagu i Fundacji Eberta