Widziałem, że zamiast uchachanej buźki i klasycznego „xD" piszą „iksde".
Ja raczej to piszę małymi – xd (śmiech).
A stawiasz kropkę?
Kropka jest absolutnie niepotrzebna, bo jest przecież enter. W komunikatorach piszę bardzo krótko, wręcz nie potrafię napisać długiej wiadomości, wydaje mi się to od razu czymś raczej na mejla, a nie na bezpośrednią komunikację. Ciągły tekst z kropkami, dużymi literami itd. – nie, to nawet źle wygląda. Jak piszę z kimś, to tylko trzy słowa i enter. Skończyłem myśl, potem kolejna. To układa się trochę jak wiersz.
Zresztą twoje wiersze wyglądają właśnie tak, jakbyś pisał z kimś na Messengerze.
To chyba nie jest komplement (śmiech). Kropka w rozmowie przez komunikator wizualnie sprawia wrażenie, że definitywnie skończyłeś wypowiedź, zamykasz temat. A jak jeszcze napisałeś coś, co można różnie interpretować, to już w ogóle...
I stąd wzięło się powiedzenie o kropce nienawiści?
Tak, bo największą pułapką takiej komunikacji jest interpretacja. Ktoś napisze „dobra." i od razu myślisz: kurde, czy coś jest nie tak? Niby przystał na coś, ale czy za tą kropką nie kryje się przypadkiem jakaś zła intencja czy emocja – nie jest na przykład wkurzony, bo się na coś zgodził, a do końca nie chciał? Kontakt przez komunikatory jest bardzo indywidualny, niby obowiązują jakieś ogólne zasady, ale wszyscy bardzo różnie się komunikujemy w internecie, więc trzeba trochę wyczuć i poznać rozmówcę.
Ale w naszej bańce, mam wrażenie, wszyscy jednak komunikują się tak samo – zero znaków interpunkcyjnych i zero dużych liter.
Bo to relikty pisma drukowanego. Duże litery w mediach społecznościowych po prostu nie wyglądają fajnie. Dla mnie to przestrzeń, w której mogę się pobawić i tworzyć jakąś społeczność – że posłużę się dużym słowem – w której czuję się komfortowo. Ale z pisaniem w internecie jest jak z przeklinaniem: albo masz do tego wyczucie, albo nie. I nie wiadomo do końca, o co chodzi, ale to się czuje, czy ktoś przeklina umiejętnie, czy jednak jest za wulgarny albo po prostu nienaturalny. To często kwestia intonacji, jakichś nieuchwytnych rzeczy.
Czyli pewnej charyzmy przeklinania.
Dokładnie. I tak samo jest w internecie – ktoś pisze fajnie, śmiesznie i robi sobie specjalnie błędy, a inny robi niby to samo, ale czegoś mu brakuje i nie jest w tym zabawny. Ja pewnie piszę dość zubożałym językiem, chyba że piszę o książkach, to wtedy wtrącam jakieś trudne terminy, żeby uwiarygodnić swoją eksperckość (śmiech). Ale w internecie staram się pisać tak, jak mówię, a mówimy przecież inaczej, niż normalnie piszemy. Staram się być naturalny i nie chcę wcale być najmądrzejszy na swoim wallu.
Media społecznościowe to przestrzeń bezpośredniego kontaktu.
Zdecydowanie. I zabawy formą. Lubię, jak mój zubożały język internetowy opiera się na specjalnych błędach, powtórzeniach, śmiesznych frazach czy innych trudno wyczuwalnych rzeczach, które akurat mi się podobają, ale nie uważam, że to musi się podobać wszystkim. W mediach społecznościowych na pewno nie wyobrażam sobie żadnych długich, poważnych wpisów w moim wykonaniu. To nie w moim stylu.
Ale to jednak jest trochę rozdwojenie pisarskiej jaźni, gdy z jednej strony jesteś poważnym krytykiem literackim i uznanym tłumaczem, a zarazem internetowym trollem...
Nie, nie zgadzam się! (śmiech) Nie zgadzam się na to słowo, uważam, że jest wobec mnie nieuczciwe. Jestem po prostu postmodernistycznym ironistą, a nie trollem – od tego zacznijmy. Natomiast rzeczywiście przeszedłem różne fazy, jeśli chodzi o stosunek do internetu. Kiedyś wydawało mi się, że te rzeczywistości są bardzo rozłączne – wirtualna i realna. Potem, gdy one się przez lata jednak mocno połączyły, uznałem, że nie ma między nimi wielkiej różnicy. A dzisiaj znowu uważam, że moje prawdziwe życie nie ma wiele wspólnego z moim życiem internetowym. Dla mnie to jest medium praktycznie wyłącznie do zabawy. No, może poza promocją samego siebie (śmiech). I oczywiście fajnych rzeczy, które robią znajomi, fajnych książek, podcastów, bo sam w sieciach społecznościowych bardzo lubię to, że możesz coś ciekawego dzięki nim poznać. Ale na pewno nie traktuję tego świata serio. Jakbym miał powiedzieć, kim jestem, to jednak przede wszystkim tłumaczem.
I tak cię podpiszemy pod wywiadem.
Dzięki (śmiech). A to, co piszę w internecie, to dzieje się tylko w internecie. Nie mówię, że to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale...
...jakąś twoją osobowość to na pewno zdradza. W sieci łatwo można się przekonać, kto ma charyzmę, luz, jest naturalny.
Ale pamiętajmy też, że charyzma w internecie nie musi wcale się przekładać na charyzmę w rzeczywistości. Ja mam na pewno większą w internecie. Także to trochę zdradza, a trochę nie zdradza, ale jedno na drugie na pewno wpływa, tyle że nie są to zupełnie zbieżne przestrzenie.
Nie masz problemu, żeby się między nimi przestawiać? Siadasz na przykład do poważnego maila – i co, klawisz shift nagle zaczyna działać, zdanie zaczynasz od wielkiej litery, a na końcu pamiętasz, by postawić kropkę?
Shift zaczyna działać i piszę normalnymi, pełnymi zdaniami, na pewno inaczej niż na Facebooku, a już zwłaszcza niż na Twitterze. Nie mam problemu z tym przejściem. Tak samo jak z przejściem z pisania maili do tłumaczenia poważnej prozy.
A jednak coraz częściej z różnych badań wyłania się apokaliptyczna wizja przyszłości, w której przyzwyczajeni do nowych kanałów komunikacji ludzie nie będą potrafili już obcować z poważnym słowem pisanym.
Nie martwię się tym jakoś bardzo. Za mojego życia to jeszcze pociągnę z tłumaczenia i wydawania książek, ale na pewno odbiór dzieł kultury się zmieni, musimy się z tym pogodzić. Dzieciaki na pewno dużo oglądają, ale wciąż trochę też czytają. Trudno powiedzieć, w jakiej skali będą czytały w przyszłości. Pytanie, czy na przykład nie będą chciały mieć jakiegoś azylu od sieci, w której są przecież praktycznie non stop. Myślę, że z czasem będą takiego azylu szukać.
I w zupełnie usieciowionym świecie książka w końcu wróci, tak jak dziś wracają winylowe płyty?
Zważywszy na ceny papieru – a jestem od nich ostatnio specjalistą jako świeżo upieczony wydawca (śmiech) – to książka będzie pewnie towarem luksusowym. Na pewno nie zniknie, bo tak jak radio jej nie zabiło, nie zabiła telewizja, tak internet też jej nie zabije. Ale ja już na studiach miałem taką tezę, że w przyszłości czytanie będzie jakąś formą snobizmu – i w świetle wszystkiego, co się dzieje, czytanie dłuższych form rzeczywiście takim snobizmem powoli się staje. Zresztą i tak niewielu Polaków dziś czyta, więc w sumie dużo się nie zmieni. A też nie uważam, żeby książka miała wielki prymat nad innymi dziełami kultury. Nie uważam, by przeczytanie książki było jakoś bardziej wartościowe niż obejrzenie dobrego serialu.
A przejście dobrej gry fabularnej jest pewnie jeszcze bardziej wartościowe niż obejrzenie dobrego serialu.
Też tak uważam. Nie jestem więc przekonany, że przeczytanie pięciu przeciętnych popowych książek rozwinie mnie jakoś szczególnie jako człowieka. Bo czego się z nich nauczę poza tym, że poznam ich fabułę? Nie uważam też, by oglądanie „Rodziny Soprano" było mniej wartościowe niż czytanie Jonathana Franzena. Myślę, że to rzeczy na bardzo zbliżonym poziomie.
Co więc czeka rynek książki?
Ceny pójdą mocno w górę, rynek czeka poważny kryzys, ale on właściwie od lat jest w nieustannym kryzysie... Powstało już u nas mnóstwo tzw. wydawnictw butikowych, którym zależy na każdym aspekcie książki – od oprawy graficznej, przez tłumaczenie, po redakcję.
Książki idą więc w stronę rapowych płyt – świetnie wyprodukowanych, pięknie opakowanych i wygodnie dostarczonych.
A duże wydawnictwa, podobnie jak duże wytwórnie muzyczne, mocno odpuściły jakość, choć teraz próbują do niej wracać. Ale dla większości tzw. majorsów ta dobra literatura wciąż jest jedynie listkiem figowym. Na rynku powstała dziura, którą próbują wypełnić małe oficyny wydające wspaniałe książki w taki sposób, w jaki należy je wydawać. Kiedy więc książki podrożeją, to akurat te oficyny powinny się na rynku utrzymać, a przynajmniej część z nich.
Patryk „TikTak” Matela: Beatboksuję przy zmywaniu naczyń
Kiedy każesz dziecku wyjść przed całą grupę i zaśpiewać piosenkę, to fundujesz mu traumę na połowę dzieciństwa, a poćwicz z nim chwilę beatbox i zobaczysz, że samo będzie się rwało na środek, by zaprezentować koleżankom i kolegom zrytmizowane rżenie konia - mówi Patryk „TikTak" Matela, beatbokser.
Zazdrościsz czegoś młodszemu pokoleniu, jeśli chodzi na przykład o zdolności komunikacyjne czy język, jakim się młodzi posługują?
Ja w ogóle zazdroszczę wszystkich słów wszystkim ludziom (śmiech). Chciałbym znać je wszystkie i umieć ich użyć wtedy, kiedy trzeba. Jedną z przyjemniejszych chwil w tłumaczeniu jest ta, kiedy używasz jakiegoś słowa czy zwrotu, którego jeszcze nigdy nie użyłeś, i myślisz sobie: tak, to tutaj idealnie pasuje. Może i czasem jest to głupie określenie, samo w sobie zupełnie nieciekawe, ale w danym kontekście jest po prostu najlepsze. Kiedy tłumaczę, lubię przełamywać własne przyzwyczajenia i używać słów, za którymi sam nie przepadam. I dlatego zazdroszczę młodym ich języka, bo wiem, że będzie mi go brakowało za jakieś 10–15 lat, gdy będę tłumaczył coś z ich pokolenia. A oni będą się śmiali, że nie trafiam w słowa i że jestem dziadem.
Na pewno nie chciałbym czytać autora z naszego pokolenia, którego tłumaczyłby mój dziadek.
Bo to jest niestrawne, a niestety, zdarza się nawet wspaniałym tłumaczom, którzy jednak mają swoje ograniczenia. I ja przecież też je mam. Ten zawód wiąże się, niestety, z tym, że w pewnym momencie przestajesz być na czasie. Nawet jak jesteś na maksa zanurzony w sieci, w rapie i w ogóle we wszystkim, co się dzieje, to w pewnym momencie przestajesz ogarniać, tracisz kontakt. I tego się boję.
Krzysztof Cieślik (ur. 1985)
Tłumacz, krytyk literacki, poeta, współwłaściciel wydawnictwa ArtRage. Na stałe związany z „Plusem Minusem" i „Dwutygodnikiem", przez dziewięć lat recenzował książki w „Polityce". Doktorat poświęcił Norwidowi i antropologii ewolucjonistycznej. Wydał podwójny zbiór wierszy „new sincerity / zapiski z późnego kapitalizmu". Przełożył szereg pozycji z zakresu literatury pięknej i faktu, m.in. powieści Paula Bowlesa, Jonathana Safrana Foera, Hariego Kunzru, Douglasa Stuarta