Jak to nie było to dla nich jasne?
W trakcie przeglądania dokumentów czeskiej policji natrafiłem na zawiadomienie napisane przez jednego z dyrektorów przedsiębiorstwa naftowego, który informował, że jego podwładny kradnie na dużą skalę kartki na benzynę. Oczywiście, w pierwszym odruchu można powiedzieć, że doniósł na innego Czecha, a więc kolaborował. Ale z drugiej strony był to człowiek, który odpowiadał za stan majątkowy przedsiębiorstwa. Gdyby o tym nie poinformował władz, sam stałby się podejrzanym o kradzież, a przynajmniej o niedopełnienie obowiązków. W warunkach wojny mógłby za to zapłacić życiem. Na dodatek nie wiedział, czy jego podwładny kradł benzynę i po prostu sprzedawał ją na czarnym rynku, czy może pomagał ruchowi oporu. Nawet dziś są to sprawy trudne do rozstrzygnięcia i myślę, że podobnie było w czasie wojny.
Z miesiąca na miesiąc ta kolaboracja rozprzestrzeniała się coraz bardziej i w końcu dotarła też do ludzi kultury – jak oni radzili sobie ze współpracą z okupantem?
W odróżnieniu od Generalnego Gubernatorstwa czeska kultura wysoka nie była w Protektoracie tępiona, poddano ją natomiast ścisłemu nadzorowi ideologicznemu. Lata 1939–1945 to paradoksalnie okres wielkiego rozkwitu czeskiego filmu – powstało wówczas 120 filmów w języku czeskim, czyli proporcjonalnie więcej niż przed wojną, niektóre z nich były jednoznacznie patriotyczne, mówiły o przywiązaniu do ziemi rodzinnej, solidarności narodowej. Mogły jednak powstać dopiero po zatwierdzeniu scenariuszy przez Niemców. Oprócz nich nakręcono też obrazy o wymowie pronazistowskiej.
Po wojnie to się zemściło na tych, którzy w tym uczestniczyli.
Można nawet powiedzieć, że zostali ukarani niewspółmiernie do szkód, które wyrządzili. A ponieważ byli na świeczniku, czekała ich więc wyższa kara. Aktorki, które romansowały z Niemcami, nie zostały nawet skazane, ale od razu bez wyroku sądu trafiły do więzienia. Kara nie ominęła też producenta filmowego Miloša Havla – stryja późniejszego prezydenta Václava Havla. W mojej ocenie niesłusznie, gdyż w czasie wojny nie zachowywał się gorzej niż większość czeskich biznesmenów. Spotykał się wprawdzie z Niemcami i na dużą skalę ich korumpował, ale jednocześnie zapewniał wielu ludziom pracę i środki do życia, wyciągał ich z więzień. Po wojnie został przeczołgany przez władze, skonfiskowano jego studia filmowe, których już nigdy nie odzyskał.
Ale już samo granie w filmach powstających w Protektoracie nie było uważane za kolaborowanie z okupantem. Z kolei w Polsce to było niedopuszczalne.
Kolaboracja może być różnie definiowana. Działania, które dzisiaj uznajemy za jawną współpracę z okupantem, niekoniecznie musiały być tak samo postrzegane przez ówczesnych ludzi. Do tego występowały ogromne różnice regionalne i to, co uchodziło za kolaborację w Polsce, nie musiało być za nią uznawane w okupowanych Czechach i na odwrót. Tak było właśnie z występami w filmach. W Polsce zagranie w niemieckiej produkcji było jednoznacznie potępiane i surowo karane. W Protektoracie niechętnie patrzono na czeskich aktorów występujących w niemieckich filmach, lecz nie potępiano tych, którzy grali w filmach czeskich.
Różnice w podejściu do kolaboracji widać też, gdy przyjrzymy się jej wymiarowi politycznemu. Z perspektywy Polaków współpraca z Niemcami była nie do zaakceptowania. Tymczasem z punktu widzenia Czechów to co robili Hácha i ministrowie Protektoratu, przynajmniej na początku okupacji, nie było kolaboracją. Społeczeństwo czeskie do pewnego momentu akceptowało ich decyzje. Podzielało punkt widzenia, że właściwie nie ma innej opcji i trzeba podjąć pewną grę z Niemcami.
Tych różnic w polskim i czeskim doświadczeniu okupacji jest więcej – weźmy na przykład ruch oporu.
Ruch oporu był inny, bo też i inny był model okupacji. Przede wszystkim Czechosłowacja nie broniła się w 1939 r. przed niemiecką inwazją. To stworzyło zupełnie inny punkt wyjścia dla działań podziemia. W Protektoracie Niemcy formalnie nie byli okupantami. Oficjalna niemiecka narracja brzmiała, że Czechy stały się dobrowolnie częścią Wielkoniemieckiej Rzeszy i korzystają z jej ochrony. U wielu ludzi musiało to wywoływać poczucie dezorientacji, która podcinała skrzydła ruchowi oporu. Prezydent Hácha i czeskie władze nieustannie apelowali do rodaków o zachowanie spokoju i wypełnianie niemieckich poleceń. Między innymi z tego względu czeski opór nigdy nie nabrał charakteru tak masowego jak w Polsce. Nawet jeśli początkowo wielu ludzi wstępowało do różnych siatek konspiracyjnych, większość z nich nie odbudowała się już po rozbiciu przez Gestapo.
Podczas gdy w Polsce z każdym rokiem ruch oporu stawał się coraz silniejszy.
Może było tak dlatego, że Czechom brakowało wiedzy o tajnikach konspiracji? Poza tym Niemcy znacznie sprawniej kontrolowali ziemie czeskie, niż robili to w Generalnym Gubernatorstwie. W każdym razie na przełomie lat 1939 i 1940 największe organizacje wojskowego i cywilnego ruchu oporu zostały przez Niemców rozbite. Przetrwały jedynie ich strzępy. Taka sytuacja utrzymywała się aż do czasu przybycia Heydricha do Pragi we wrześniu 1941 r., kiedy to podziemie otrzymało kolejny potężny cios. Niemcy nasilili represje, rozstrzelali wiele osób zaangażowanych w konspirację. Nawet wtedy nie udało im się jednak całkowicie wyeliminować ruchu oporu – bez jego pomocy spadochroniarze, których wysłano z Londynu, aby dokonać zamachu na Heydricha, nie mieliby większych szans przeprowadzić swej akcji.
Co stało się z ruchem oporu po tym zamachu?
Podziemie zostało rozbite, ale opór wciąż się tlił. Poszczególne organizacje były zaledwie kilkudziesięcioosobowe. I w tym kształcie dotrwały aż do początku 1945 roku. Wraz ze zbliżaniem się końca wojny, na ziemiach czeskich zaczęły pojawiać się oddziały partyzanckie – częściowo czeskie, a częściowo radzieckie. Przyłączali do nich uciekinierzy z obozów jenieckich, a także zrzucani za linią frontu żołnierze przygotowani do działań dywersyjnych oraz Czesi, którzy chcieli walczyć albo ukrywali się przed wywózką na roboty do Niemiec lub aresztem. Ruch oporu nigdy nie przybrał jednak rozmiarów masowych. Większość czeskiego społeczeństwa zajmowała postawę wyczekującą. Nienawidziła Niemców, ale unikała niepotrzebnego ryzyka.
Te dylematy cały czas się powtarzają – jeden ruch mógł oznaczać albo kolaborację, albo utratę politycznej decyzyjności, czasem nawet śmierć.
Na tym właśnie polega dramat kolaboracji, że ktoś, kto ją podejmuje, nie może mieć pewności, co ostatecznie będzie zmuszony zrobić. Można powiedzieć, że kiedy człowiek zaczyna współpracować z wrogiem, wypisuje mu czek in blanco. Nie wie, jaką kwotę wpisze okupant, ale tak czy inaczej będzie ją musiał uregulować – a wraz z nim często również inni ludzie. W przypadku kolaboracji podejmowanej przez polityków jej cenę płaci całe społeczeństwo. Tak stało się również w przypadku Háchy oraz czeskich władz Protektoratu Czech i Moraw.
dr hab. Piotr M. Majewski
Historyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, był wicedyrektorem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Zajmuje się historią najnowszą, w tym dziejami Czech oraz relacjami czesko-niemieckimi. Nominowany do Nagrody Nike za książkę „Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu". W 2021 r. wydał kolejną książkę „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939–1945"