Mity i mantry polityki zagranicznej

Uchwała wspierająca Ukrainę przyjęta w Sejmie przy zaledwie jednym głosie przeciwnym, spotkanie wszystkich partii u prezydenta w ramach Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Zdawać by się mogło, że w sprawie rosyjskiego zagrożenia na wschodniej flance NATO główne siły polityczne są w stanie wyrównać szeregi. Nic bardziej błędnego.

Publikacja: 04.02.2022 17:00

Ileż potrafi przekazać mowa ciała. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek z PiS i marszałek Senatu Tomasz Gr

Ileż potrafi przekazać mowa ciała. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek z PiS i marszałek Senatu Tomasz Grodzki z PO przed posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, 28 stycznia 2022 r.

Foto: EAST NEWS, Piotr Molęcki

Tego samego dnia, kiedy na posiedzeniu RBN wszyscy mówili mniej więcej to samo, Donald Tusk piętnował premiera Mateusza Morawieckiego za wyjazd na spotkanie liderów partii eurosceptycznych (w tym Marine Le Pen) do Madrytu. Były premier powtarzał wielokrotnie i gromko, że to „de facto spotkanie antyukraińskiej międzynarodówki". Powiązał to z szerszym sporem o kierunek polskiej polityki zagranicznej: „Dziś jesteśmy świadkami wyprowadzania Polski przez PiS w peryferia Europy, w strefę niczyją. To jest realizacja marzeń Kremla".

Czy rządzą agenci Putina?

To część większej całości. O swoim głównym przeciwniku, partii Jarosława Kaczyńskiego, Tusk mówi zawsze na górnym „c". Podczas tych samych obrad Rady Krajowej PO przedstawiał PiS jako zorganizowaną grupę przestępczą. Prawda, Platforma goni dzisiaj w różnych sondażach partię rządzącą. Czy jednak to wynik właśnie tej permanentnej wojny na słowa? Czy bardziej zamętu wokół pandemii, inflacji i – zwłaszcza – niedoskonałości Polskiego Ładu? Czy Tusk pozyskuje swoją słowną agresją jakiegokolwiek nowego zwolennika, czy też jedynie utwardza swój najwierniejszy, najbardziej hardcore'owy elektorat? To temat na inny tekst. W tym można się za to zastanowić, ile związku ma ta wymiana ciosów w sprawie polityki zagranicznej z rzeczywistością.

Naturalnie, zarzuty Tuska stały się natychmiast sygnałem dla chóralnego śpiewu. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wypowiedział się w Polsacie na temat madryckiego spotkania premiera zaskakująco oględnie. Ale zbitka „proputinowska międzynarodówka" była odmieniana przez polityków Platformy przez wszystkie przypadki, podobnie przez komentatorów „Gazety Wyborczej" czy „Newsweeka". Leszek Balcerowicz miał skojarzenia z kolaboracją ze Stalinem i z Hitlerem.

Czy istotnie Le Pen, Morawiecki, premier Victor Orbán i liderzy hiszpańskiej partii Vox zjechali się do Madrytu radzić, jak zaszkodzić Ukrainie? Ich główna deklaracja dotyczy sprzeciwu wobec centralizacji Unii Europejskiej, zapowiada obronę narodowej suwerenności przed ekspansją orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE oraz odrzucenie planów ewentualnej federalizacji Europy.

Przy okazji z inicjatywy Morawieckiego ci politycy podpisali inny tekst – obwiniający Rosję o „doprowadzenie Europy na krawędź wojny". Można się zastanawiać, czy jest on wystarczająco twardy, dla pani Le Pen okazał się jednak zbyt twardy, więc go nie podpisała. Czy to zdarzenie w całości to wystarczająca podstawa, żeby twierdzić, że rządzą nami marionetki Kremla?

Czy polska polityka naprawdę stała się antyukraińska? Przeciwnie, jest ostentacyjnie proukraińska, nawet TVP Jacka Kurskiego chwali się umową podpisaną z publiczną telewizją w Kijowie. Mamy dostarczyć naszemu sąsiadowi nie tylko pokrzepiające słowa, ale również amunicję, drony i zestawy przeciwlotnicze. To zabawne, ale ta polityka stała się przedmiotem podejrzeń także z całkiem przeciwnych pozycji. Kiedy pojawiły się mgliste wieści o „sojuszu polsko-ukraińsko-brytyjskim", europoseł i były premier Marek Belka, bliski dziś Platformie, zasugerował na Twitterze, że dwaj „tonący premierzy" (jak rozumiem Boris Johnson i Morawiecki) gotowi są ryzykować wojną.

Nie o to chodzi, czy owa wizja współdziałania tych trzech państw (wbrew twitterowym ocenom nieprzewidująca żadnych gwarancji bezpieczeństwa dla kogokolwiek) jest sensowna czy nie. O to można stawiać pytania, wszak mamy już NATO. Nie o to też chodzi, że Belka ma obowiązek uzgadniać swoje wypowiedzi z politykami PO. Ale chyba trudno o jednoznaczne konkluzje dotyczące naszej polityki, skoro polski premier nie dość, że ma spiskować na niekorzyść Ukrainy, to jednocześnie być gotowym ryzykować dla niej wojnę. Tak spójna jest linia oskarżeń opozycji.

Czytaj więcej

Pustka Tuska

Pytania o Berlin

Jak zwykle, natychmiast nastąpił odwet. Nie tylko ze strony PiS wypomniano Tuskowi jego wypowiedzi na temat konieczności normalnych relacji z Moskwą, szczególnie z lat 2007–2010. Wtedy to przecież prawica równie gołosłownie szukała związków między zbliżeniem platformerskiego rządu z Putinem a śmiercią prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale przede wszystkim obwiniono tegoż polityka o rzecz dużo świeższą – o Gazociąg Północny. Jest wszak liderem Europejskiej Partii Ludowej i jego związki z niemieckimi elitami nie są wymyślone. Morawiecki nawet wezwał Tuska do ustąpienia z funkcji szefa EPL.

To oczywiście nie znaczy, że przedstawianie Tuska jako nieomal budowniczego koncepcji Nord Streamu ma wielki sens. Ale też tak się kończy wzajemne przypisywanie sobie prorosyjskości. Kiedy niedawno ten sam lider Platformy Obywatelskiej przedstawiał z oburzeniem węgierski koncern MOL, mający przejąć większość Lotosu, jako koncern związany z Putinem (zdaje się, że skądinąd na wyrost), natychmiast pojawiły się memy z jego dawnymi deklaracjami akceptującymi wejście kapitału rosyjskiego do polskiego życia gospodarczego. Czy był więc antyrosyjskim bojownikiem od zawsze?

W przypadku Nord Stream 2 platformersi zapewniają za to, że zawsze tłumaczyli Angeli Merkel niestosowność tej inwestycji. Trudno jednak te ich protesty odnotować, można nawet przywołać bagatelizujące wypowiedzi choćby Trzaskowskiego, że „mamy do czynienia z porozumieniem dwóch prywatnych firm". Z pewnością, jeśli jakoś Niemców przekonywali, robili to w całkiem innym stylu niż obecnie, gdy pełni oburzenia pokrzykują przeciw spotkaniom pisowskich oficjeli z Le Pen czy Orbánem.

Nie jest prawdą, że Jarosław Kaczyński z Morawieckim spiskują przeciw Ukrainie. Nie jest też jednak chyba prawdą, że niemieccy politycy są z Kremlem związani aż tak mocno jak pani Le Pen, finansująca swoją politykę z kredytu ułatwionego przez Rosję. Tylko jak to po aptekarsku zmierzyć? Nie ma racji były pisowski szef MSZ Witold Waszczykowski twierdzący, że T-shirt włoskiego polityka Mattea Salviniego z Putinem na piersiach nic nie oznacza. Ale też otwarte pozostaje pytanie: czyje stanowisko ma większe znaczenie w praktyce dla zdarzeń w Europie – czy prorosyjskie flirty zachodnich eurosceptyków czy uległe wobec interesów Gazpromu nastawienie niemieckiego mainstreamu.

Dzisiejszy głęboki dystans nowego lewicowego rządu w Berlinie wobec pomocy Ukrainie każe o to pytać w dwójnasób. Dodajmy, że krzywi się na to nie tylko znaczna część Europy, ale i niemieccy chadecy – wynikało to choćby z ostatniej debaty w Bundestagu. Ale politycy CDU-CSU krzywią się dopiero odkąd są w opozycji – to doskonały przyczynek do obrotowości stanowisk partii w zależności od własnego punktu siedzenia. Choć naturalnie ta obrotowość nie ma tam aż tak gwałtownej postaci jak w Polsce.

W moim przekonaniu nie da się zmierzyć negatywnych konsekwencji proniemieckiego nastawienia Platformy dla polskich interesów. Niemcy nie potrzebują Tuska, aby się utwierdzić w swoim narodowym egoizmie, choć korzystali z jego ustępliwości w innych sferach. Koncepcja wciągnięcia Rosji do własnych biznesów ma w ich kraju utrwaloną tradycję, w pewnym stopniu niezależną od politycznych podziałów.

I tak samo naiwny wydaje mi się pogląd, że gdyby Polska miała rząd bardziej ugodowy wobec Unii czy wobec głównych unijnych mocarstw, mogłaby zrobić dużo więcej dla Ukrainy. Obecna opozycja nie umie wskazać przykładów takiej potencjalnie większej skuteczności.

Czytaj więcej

Groteskowe wybielanie Edwarda Gierka

Głęboka trauma prawicy

Co nie znaczy, że nie należy pytać, po co tak naprawdę Kaczyńskiemu i Morawieckiemu alians z panią Le Pen i innymi eurosceptykami. – To jest produkt złudzeń, większość tych partii, poza węgierskim Fideszem, nie ma przecież szans na objęcie rządów w swoich państwach, więc wspólnie z nimi prawdopodobnie niczego w Unii nie powstrzymamy. Możliwe, że szkody wizerunkowe już przerastają ewentualne korzyści. To jest produkt głębokiej traumy większości PiS, mocnego rozgoryczenia na Komisję Europejską – ocenia ważny współpracownik Morawieckiego. Dodaje, że „postawa Ziobry zaczyna się upowszechniać w naszym obozie".

I przyznaje, że sam premier coraz rzadziej stawia opór w tych kwestiach. Łączy się to ze zmianami w innych sferach związanych z polityką zagraniczną, zwłaszcza europejską. To poglądy Zbigniewa Ziobry zaczynają przesądzać w takich kwestiach jak negatywny stosunek do unijnej polityki klimatycznej czy choćby do najprostszego wyzwania: co począć z wielkimi należnościami wynikłymi z orzeczeń TSUE.

– Jakbyśmy zmierzali ku przepaści. Minister sprawiedliwości mami resztę rządu jakimiś cudownymi receptami, tymczasem Unia okaże się na koniec i tak skuteczna w ściąganiu tych sum – tłumaczy ten sam polityk związany z Morawieckim. Dodajmy: nie ma w tym premedytacji, raczej centrum dowodzenia nie ogarnia konsekwencji kolejnych zdarzeń. W tym sensie oskarżenie o pełzający polexit, chociaż przerysowane, do pewnego stopnia oddaje to, co może się stać.

Dochodzi do tego tradycyjna tromtadracja pisowskiej dyplomacji. Ona nie dotyczy tylko relacji z Unią. Podczas swoich pierwszych występów w TVN po powrocie do polityki Jarosław Gowin zasypał Kaczyńskiego oskarżeniami. Pośród zdradzanych tajemnic (na ogół niezbyt głębokich) i zdekonspirowanych rozmów, znalazła się i taka teza: „Jarosław Kaczyński obrał świadomy kurs na izolację Polski".

Gowin zdążył jeszcze jako wicepremier i koalicjant wysłuchać wystąpienia Kaczyńskiego, który na naradzie Zjednoczonej Prawicy przewidywał, że Polskę czeka czas izolacji. Była to nie tyle zapowiedź spójnej polityki, co konstatacja rozchodzenia się dróg Polski z Ameryką Joe Bidena, już nie Donalda Trumpa, w obliczu narastających rozbieżności ideologicznych, ale także zgody nowego prezydenta USA na nie blokowanie budowy Nord Stream 2.

Konstatacja okazała się pochopna. Można dziś wyśmiewać niektóre kiksy Bidena, ale jego administracja reaguje na zagrożenie rosyjskie mimo wszystko przytomniej niż przykładowo Niemcy. Sam pesymizm jest więc dziś już trochę nieaktualny. Na razie? Na pewno? Zobaczymy.

Ale prawdą jest też, że po drodze była awantura z inwestorem amerykańskim, którego próbowano wygonić ustawą z TVN. Wtedy PiS przed samym sobą uratował swoim wetem prezydent Andrzej Duda. Trudno nie śledzić takich zjawisk z niepokojem. I pytać, kiedy zimna krew zastąpi emocje i igrzyska na użytek polityki wewnętrznej.

Czytaj więcej

Mateusza Morawieckiego zmagania z rzeczywistością

Zgoda na federalną Europę, czyli...

Mamy też drugą stronę tego sporu. W ustach polityków naszej opozycji coraz częściej pojawia się sugestia zgody na wszystko, czego oczekuje od Polski Bruksela. I można by zgłaszać pretensje do PiS i polskiego rządu, choćby za awantury z „reformowaniem" sądów, co kiepsko służy obronie własnej suwerenności, gdyby nie drobne „ale". Tendencje federalistyczne nie wydają się być dziś wyłącznie reakcją na „łamanie unijnych standardów" przez Polskę czy Węgry. TSUE rozszerza swoje kompetencje od lat i nie robi tego tylko kosztem Polski. Tak istotni liderzy Unii jak Niemcy deklarują wspólne państwo europejskie jako swój cel. Unijne organy eskalują presję na państwa członkowskie w kwestiach, które były traktowane do tej pory jako ich domena. Ile już razy Parlament Europejski zażądał uznania prawa do aborcji na życzenie za prawo człowieka, którego przestrzegania pilnowałaby europejska biurokracja?

Szczególnie bawi mnie, kiedy faktyczną zgodę na federalizację formułują politycy uchodzący za konserwatystów, tacy jak Kazimierz Ujazdowski czy ostatnio właśnie Gowin (ten ostatni przyznajmy wciąż nie wprost). Naprawdę wierzą, że ta bardziej zintegrowana Europa nie zacznie niwelować także wyznawanych przez nich „zabobonów"?

A już zupełnym nieporozumieniem wydaje mi się sugerowanie, że federalizacja ma być ceną za twardszą politykę wschodnią całej Europy. Po pierwsze, rubieżą oporu wobec rosyjskiego ekspansjonizmu wydaje się być wciąż, przy wszystkim swoich słabościach, przede wszystkim NATO. A po drugie, czy naprawdę związana wspólną polityką zagraniczną Unii Polska będzie skuteczniejsza w reagowaniu na prowokacje Kremla?

Z pewnością będzie zabezpieczona przed bezpośrednią agresją. Ale ona nie grozi nam i dziś. Natomiast przekonanie, że zintegrowana Unia skutecznie pomoże Ukrainie, jest niedowiedzionym bałamuctwem. Właśnie z powodu głębokich podziałów i głębokich uwikłań europejskich elit. Bynajmniej nie tylko tych spod znaku Marine Le Pen, Salviniego czy polityków niemieckiej AfD. Uwikłany jest niemal cały Zachód, może poza nieobecną w UE Wielką Brytanią

Całkowicie osamotniona Polska też tego oczywiście nie dokona. Zarazem jednak stawiam pytanie, czy polskiej prawicy wolno jest w jakiejkolwiek sytuacji podejmować dyskusję na temat ustroju Unii. Sądzę, że mimo wszystko tak, choć ustawia ją to w coraz bardziej niedogodnej pozycji i naraża na zarzut „rozbijania europejskiej jedności".

W obecnej chwili nie ma zresztą na ten temat żadnej sensownej debaty. Są mity, mantry, schematy myślowe obu stron i traktowanie polityki zagranicznej jako okazji do okładania się po głowach. To nie wzmacnia pozycji Polski wobec kogokolwiek. Z jednej strony twitterowa paplanina na ogół szkodzi dyplomacji.

Z drugiej zaś jest tej paplaniny coraz więcej z powodu internetowej natury polityki. I akurat o polityce zagranicznej można gadać szczególnie bez odpowiedzialności, co ślina przyniesie na język. Bezpośrednie skutki dyplomatycznych ruchów rzadko widać od razu. Wiele motywów i faktów pozostanie zakrytych nawet i później. Zatem gadają...

Tego samego dnia, kiedy na posiedzeniu RBN wszyscy mówili mniej więcej to samo, Donald Tusk piętnował premiera Mateusza Morawieckiego za wyjazd na spotkanie liderów partii eurosceptycznych (w tym Marine Le Pen) do Madrytu. Były premier powtarzał wielokrotnie i gromko, że to „de facto spotkanie antyukraińskiej międzynarodówki". Powiązał to z szerszym sporem o kierunek polskiej polityki zagranicznej: „Dziś jesteśmy świadkami wyprowadzania Polski przez PiS w peryferia Europy, w strefę niczyją. To jest realizacja marzeń Kremla".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi