Tego samego dnia, kiedy na posiedzeniu RBN wszyscy mówili mniej więcej to samo, Donald Tusk piętnował premiera Mateusza Morawieckiego za wyjazd na spotkanie liderów partii eurosceptycznych (w tym Marine Le Pen) do Madrytu. Były premier powtarzał wielokrotnie i gromko, że to „de facto spotkanie antyukraińskiej międzynarodówki". Powiązał to z szerszym sporem o kierunek polskiej polityki zagranicznej: „Dziś jesteśmy świadkami wyprowadzania Polski przez PiS w peryferia Europy, w strefę niczyją. To jest realizacja marzeń Kremla".
Czy rządzą agenci Putina?
To część większej całości. O swoim głównym przeciwniku, partii Jarosława Kaczyńskiego, Tusk mówi zawsze na górnym „c". Podczas tych samych obrad Rady Krajowej PO przedstawiał PiS jako zorganizowaną grupę przestępczą. Prawda, Platforma goni dzisiaj w różnych sondażach partię rządzącą. Czy jednak to wynik właśnie tej permanentnej wojny na słowa? Czy bardziej zamętu wokół pandemii, inflacji i – zwłaszcza – niedoskonałości Polskiego Ładu? Czy Tusk pozyskuje swoją słowną agresją jakiegokolwiek nowego zwolennika, czy też jedynie utwardza swój najwierniejszy, najbardziej hardcore'owy elektorat? To temat na inny tekst. W tym można się za to zastanowić, ile związku ma ta wymiana ciosów w sprawie polityki zagranicznej z rzeczywistością.
Naturalnie, zarzuty Tuska stały się natychmiast sygnałem dla chóralnego śpiewu. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wypowiedział się w Polsacie na temat madryckiego spotkania premiera zaskakująco oględnie. Ale zbitka „proputinowska międzynarodówka" była odmieniana przez polityków Platformy przez wszystkie przypadki, podobnie przez komentatorów „Gazety Wyborczej" czy „Newsweeka". Leszek Balcerowicz miał skojarzenia z kolaboracją ze Stalinem i z Hitlerem.
Czy istotnie Le Pen, Morawiecki, premier Victor Orbán i liderzy hiszpańskiej partii Vox zjechali się do Madrytu radzić, jak zaszkodzić Ukrainie? Ich główna deklaracja dotyczy sprzeciwu wobec centralizacji Unii Europejskiej, zapowiada obronę narodowej suwerenności przed ekspansją orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE oraz odrzucenie planów ewentualnej federalizacji Europy.
Przy okazji z inicjatywy Morawieckiego ci politycy podpisali inny tekst – obwiniający Rosję o „doprowadzenie Europy na krawędź wojny". Można się zastanawiać, czy jest on wystarczająco twardy, dla pani Le Pen okazał się jednak zbyt twardy, więc go nie podpisała. Czy to zdarzenie w całości to wystarczająca podstawa, żeby twierdzić, że rządzą nami marionetki Kremla?