Pustka Tuska

Szef PO powolutku zbliża się do celu, jakim jest zagwarantowanie jego partii roli hegemona w opozycji. Następnym krokiem ma być odzyskanie władzy w kraju. Ale jaka miałaby być Polska Platformy – nie ujawnia.

Aktualizacja: 23.01.2022 17:01 Publikacja: 21.01.2022 17:00

Pustka Tuska

Foto: Reporter, Jacek Domiński

Donald Tusk twierdzi, że Lewica Włodzimierza Czarzastego chce po wyborach współpracować z PiS. Z kolei Maciej Gdula, jeden z mózgów tejże Lewicy, upatruje głównego problemu opozycji właśnie w Tusku, jego żądzy dominacji. A Szymon Hołownia wzywa do programowych negocjacji, co partia Tuska odbiera jako pułapkę zastawioną na nią jako hegemona. To bilans ledwie kilku ostatnich tygodni.

Każda taka sytuacja jest wodą na młyn pisowskiej propagandy: opozycja, zamiast robić coś konstruktywnego, ma się podobno wiecznie „kłócić". To z kolei staje się w opozycyjnych mediach i środowiskach wspierających argumentem na rzecz jedności, pośpiesznie wymuszonej i mechanicznej – w imię pokonania Zjednoczonej Prawicy. Zdążyli już do tego wezwać wszyscy święci na czele z Adamem Michnikiem, o „Newsweeku" Tomasza Lisa nie wspominając.

Czytaj więcej

Mateusza Morawieckiego zmagania z rzeczywistością

Kto na opozycji zdradził

Dla mnie zabawne są nie tyle same te spory (wszak mamy do czynienia z oddzielnymi partiami, więc różnice wydają się naturalne), ile ich fasadowość. Polska polityka stała się reaktywna: istotny jest PiS traktowany jako punkt odniesienia, więc wszyscy na ławach opozycji, i w opozycyjnych mediach, mówią na co dzień mniej więcej to samo, odnosząc się do pisowskich grzechów i zbrodni.

Nie przeszkadza to wzajemnie przypisywać sobie „zdradzieckich skłonności". Lewica jest oskarżana przez Tuska o chęć pójścia pod komendę Kaczyńskiego tak naprawdę z powodu jednego głosowania: za przyjęciem europejskich pieniędzy w ramach Planu Odbudowy, kiedy to Czarzasty nawet ośmielił się negocjować z rządowymi oficjelami. Absolutyzowanie tego zdarzenia to czysta propaganda. Ale po drugiej stronie też panuje przeczulenie.

Gdula pisał na łamach „Krytyki Politycznej" głównie o tym, że Tusk nie szanuje podmiotowości potencjalnych partnerów. Ale zdążył mu wypomnieć „zachowawcze stanowisko w sprawie sytuacji na granicy" (dobrze, że nie propisowskie), a także to, że ośmielił się przed kamerami uczynić znak krzyża na chlebie. Trwa festiwal nadgorliwości, wzajemnego pilnowania się i rozliczania z grzechu nadmiernych podobieństw czy zbytniej bliskości z głównym, można by rzec rytualnym wrogiem. Trudno w takiej atmosferze o kierowanie się racjami merytorycznymi, ba, o zwykły zdrowy rozsądek.

Skądinąd w analizie Gduli trafne uwagi sąsiadowały z naciągniętymi. Prawda, że efekt Tuska nie okazał się porażającym triumfem. Prawda też jednak, że akurat w tym momencie jego linia skrajnej reaktywności, nieustannego punktowania pisowskich upadków i podnoszenia do maksimum temperatury moralnego oburzenia zdaje się przynosić jakieś owoce.

W tym, że PiS stał się pochyłym drzewem, na które łatwo wskakiwać, niemała zasługa samych rządzących. Możliwe, że temat takich domniemanych nadużyć władzy, jak używanie Pegasusa wobec oponentów, to temat do głośnego oburzania się, ale niekoniecznie okazja do zasadniczej zmiany społecznych nastrojów. Ale już złe naliczenie zaliczek na podatki w związku z Polskim Ładem to koncertowe podłożenie się przeciwnikom. Nie trzeba specjalnie wymyślać, z jakich ideowych pozycji to piętnować. Wystarczy „drzeć łacha" z nieporadnych urzędników i z zawiedzionych obietnic. Efekt mamy gotowy niejako sam z siebie: w jednym z pierwszych sondaży 60 proc. Polaków uznało nowy program za nieudany.

Charakterystyczny jest jednak nie tylko lekki spadek Zjednoczonej Prawicy i lekkie podbicie notowań Koalicji Obywatelskiej. Lewicowy, ale też do bólu mainstreamowy komentator Jakub Majmurek dopiero co martwił się, że Tusk pochopnie próbuje zepchnąć Lewicę na margines. Gdula podejrzewał to samo. I otóż w najnowszym sondażu CBOS awansowi KO–PO towarzyszy zjazd formacji Czarzastego poniżej progu wyborczego. Dodajmy, że to samo dotyczy innego ugrupowania, które rozpaczliwie walczy o zachowanie własnej podmiotowości: Koalicji Polskiej, czyli ludowców z przyległościami.

Można by orzec, że Tusk okazuje się do pewnego stopnia skuteczny. Oczywiście, rozmawiamy o sytuacji, która może się zmienić – w innych sondażach nie jest zresztą aż tak dramatycznie. Co więcej, trudno to rozpatrywać w kategoriach przesądzonego sukcesu Platformy. Jeśli i Lewica, i PSL zdecydują się jednak startować oddzielnie, ich głosy mogą się zmarnować, nie dając opozycji szans na wygraną. Ale jeżeli rację ma wytrawny politolog prof. Rafał Chwedoruk prorokujący, że o tym, kto przyłączy się do ewentualnej wielkiej opozycyjnej koalicji wyborczej, przesądzą sondaże publikowane tuż przed momentem, w którym w poszczególnych ugrupowaniach będą zapadały decyzje w tej sprawie, to można twierdzić, że nowy lider Platformy jest bliżej niż dalej osiągnięcia swojego celu. Może więc istotnie przyparł konkurentów do muru?

To przyparcie jest sukcesem polityki uprawianej jako brutalna łupanina, uzasadniana naturalnie swoistym kontekstem. Jeżeli istotnie mamy w Polsce półdyktaturę, moralizowanie i gromkie apele muszą wziąć górę nad sporem programowym. Skądinąd Tusk idzie tu poniekąd drogą Kaczyńskiego z czasów po utracie przez niego władzy w roku 2007, a zwłaszcza po Smoleńsku w roku 2010. Lata całe prezesowi PiS wystarczyło w opozycji, że bujał łodzią, nie dawał o sobie zapomnieć, nie uznawał rządów Platformy za stan normalny i prawomocny.

Oczywiście, Tusk do dawnej postawy, a może metody Kaczyńskiego dodał chyba jeszcze pół tonu może nie tyle agresji (tej PiS miał w sobie dużo), ile gotowości szydzenia, wywoływania poczucia, że przeciwnik jest śmieszny, gorszy, nieudaczny, niewart niczego poza lekceważeniem. Debata rozumiana jako jeden wielki, złośliwy tweet zdaje się przynosić jakieś efekty. Może większe niż sam ustawiczny „oburzing". Bo ten może się zakończyć efektem nieoczekiwanym. Jak w tym memie, w którym Tusk zapewnia, że chce widzieć Kaczyńskiego w więzieniu, a Kaczyński odpowiada, że przecież nie zamierza tam Tuska odwiedzać.

Można szukać w polityce czegoś więcej. Wyraził to Paweł Zalewski, najpierw polityk PiS, a potem PO, dziś w Polsce 2050. Broniąc idei uzgodnień programowych rzuconych przez Hołownię, a potraktowanych nieufnie przez platformersów, przypomniał, że bezpośrednio przed wyborami 2015 roku PiS pozyskał Polaków poważnymi konferencjami programowymi właśnie. Dodałbym: samo bujanie łodzią już wtedy nie wystarczyło.

Czytaj więcej

Andrzej Nowak: Rzeczpospolita była monarchią konstytucyjną

Zaproszenie dla kanibali

Tę wypowiedź posła Zalewskiego można by uznać za cyniczną. Oto bowiem poszukiwania i prezentacje nowych koncepcji stają się w takim ujęciu jednym więcej PR-owskim zabiegiem, wręcz sztuczką. Ale przecież wspomniane przymiarki PiS okazały się czymś więcej niż kostiumem, dekoracją. Obietnica jakiejś korekty rozpiętości dochodowych i polepszenia sytuacji Polski B, a przy okazji zgubienia różnych patologii transformacji, stała się na kilka lat ważnym elementem tożsamości obozu rządowego. Chyba do dziś pomimo rozlicznych kiksów i grzechów PiS dzięki temu zachowuje pierwsze miejsce w sondażach – po sześciu latach średnio szczęśliwych rządów.

Zarazem ledwie 25 proc. Polaków wierzy, że opozycja będzie zdolna do lepszego rządzenia. W tym sensie Tusk pracujący nad widowiskową polaryzacją osiąga swój cel tylko do pewnego stopnia. Dodajmy, że nigdy nie ma pewności, co ostatecznie z czego wyniknie. Dziś Polski Ład to ciąg rozpaczliwych pomyłek. Możliwe, że jutro, pojutrze przyniesie rozmaitym grupom Polaków satysfakcję.

Donald Tusk próbuje grać na wielu fortepianach. Jego ostatnie wizyty u drobnych przedsiębiorców, na początku u piekarza z Kościana, mają pokazać jego inną twarz: nie speca od ideologicznych i politycznych sztychów, ale zatroskanego opiekuna zwykłych ludzi. Ale gołym okiem widać, że jego oferta jest wciąż wątła. Można wmawiać ludziom, że rząd wydaje za dużo na Kancelarię Premiera, więc dlatego nie wspiera ludzi dotkniętych podwyżkami cen energii, ale trudniej jest przedstawić własne kompleksowe pomysły na walkę z inflacją.

Wśród lewicowych komentatorów pojawia się czasem obawa, że Tusk jak za swoich dawnych czasów przechyli opozycyjną scenę za bardzo w liberalnym kierunku. W rzeczywistości gotów jest obiecywać dowolne rzeczy i przyjmować dowolne narracje, także przejmować fragmenty nieliberalnej polityki obecnego rządu albo pomysły Lewicy. Jego zabiegi, aby nagiąć lewicowe skrzydło opozycji do własnej woli, wynikają nie z gorliwości programowej, lecz z chęci kontroli nad całym antypisowskim spektrum. Będzie żonglować hasłami państwa „bardziej elastycznego", ale może to oznaczać dowolny kierunek. Przypomina się opinia pewnego amerykańskiego komentatora o Franklinie Delano Roosevelcie (skądinąd akurat wobec niego nie całkiem sprawiedliwa): „Gdyby dostrzegł polityczne korzyści w kanibalizmie, zacząłby zapraszać do Białego Domu dobrze utuczonych misjonarzy".

Zarazem wizja złej, bezideowej Platformy, próbującej zapanować nad tożsamościami innych partii, też nie całkiem jest prawdziwa. Czy dzisiejsza Lewica, pomijając może wyznanie wiary liderów Partii Razem, rzeczywiście ma takie spójne pomysły? Kilka jej zarzutów wobec pisowskiego rozdawnictwa zastępującego bardziej przemyślaną politykę społeczną było prawdziwych. Ale przeważnie Lewica robi to co PO – reaguje doraźnie na prawdziwe i domniemane wpadki rządu Morawieckiego, a jeśli ich nie znajduje, ucieka w ideologiczne bójki.

Jej młody elektorat jest niespójnie, ale jednak indywidualistyczny, może bardziej od elektoratu Platformy. To się kłóci z lewicową tradycją, więc pożądane są deklaracje maksymalnie rozwodnione, uniki, kluczenie.

To samo dotyczy innych nurtów niewolonych podobno przez Tuska. Hołownia wzywa do wspólnych prac programowych. Jego eksperci często przedstawiają nieźle przygotowane, ale techniczne i cząstkowe pomysły. Kto potrafiłby opisać całościową wizję Polski przedstawianą przez Polskę 2050?

Całe to apelowanie o wypracowanie wspólnej opozycyjnej linii jest raczej sygnałem: My też jesteśmy podmiotowi, z nami też trzeba się liczyć. Ludowcy umieli w przeszłości wojować przemyślanymi projektami społecznymi. Dziś kojarzą się najbardziej z wystąpieniami ich szefa Rady Naczelnej Waldemara Pawlaka za dalszym pełnym uzależnieniem od rosyjskiego gazu.

W tekście Macieja Gduli i niektórych wypowiedziach polityków spoza PO pobrzmiewają sugestie swoistego „sojuszu młodszych braci" – bloku wyborczego partii opozycyjnych poza Platformą. Ma to być niby tylko środek nacisku na Tuska, taki podział może się jednak okazać trwałym efektem napięć po opozycyjnej stronie.

Sojusz taki byłby jednak także skrajnie niespójny. Co wspólnego mogą zdziałać „prawie chadecy" z PSL z fundamentalnie lewicowymi w sensie ideologicznym posłankami Polski 2050? A jaki wspólny przekaz sformułują szukający łagodniejszego języka ludowcy z zacietrzewionymi antyprawicowo politykami Lewicy?

W tym sensie ich fuzja z Platformą czy brak tej fuzji to rzecz drugorzędna. Ona będzie miała znaczenie dla takiego czy innego zorganizowania politycznych drużyn. Ale sens polityczny jawi się jako drugorzędny.

Trzy pytania do opozycji

Opozycji jako całości (niezależnie, na ile ma szansę stać się całością organizacyjną) wypada postawić fundamentalne pytania. Po pierwsze: jak zamierza radzić sobie ze spadkiem po PiS w sferze szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości i praworządności? Czy na przykład zechce podważyć prawomocność sądów obsadzonych przez nową Krajową Radę Sądownictwa? Tusk coś takiego sugerował, ale bez żadnych konkretów. A co z wyrokami wydawanymi przez „nieprawomocnych sędziów"? Co z poczuciem elementarnej stabilności prawa?

A Trybunał Konstytucyjny, faktycznie uważany dziś za nieistniejący, co wyraża epitet „trybunał Julii Przyłębskiej"? Odwołujemy go w całości? Nie uznajemy jego orzeczeń? Wypadałoby tu coś zadeklarować. Mamy jednak zdaje się do czynienia z totalną koncepcyjną pustką i improwizacją.

Po drugie, rok 2021 przyniósł początek marszu Unii Europejskiej ku federalizacji. Tę zapowiadają nie tylko doraźne interwencje Komisji Europejskiej skierowane przeciw polityce polskiego rządu w sferach uważanych do tej pory za zastrzeżone dla państw narodowych. Zapowiadają ten marsz przede wszystkim orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE – dotyczące zresztą nie tylko Polski, ale też na przykład Rumunii.

Polska opozycja zawsze przyznaje w takiej sytuacji rację instytucjom europejskim. Ale robi to, wyłącznie atakując politykę PiS, oskarżając to ugrupowanie o niepraworządne działania albo zamiar polexitu. Ale co z samym kierunkiem? Czy celem ma być federalna Europa, w której Polska traci w wielu kwestiach prawo weta i jest skazana na wolę silniejszych i bogatszych? Dobrze byłoby się tego od opozycji dowiedzieć.

Po trzecie wreszcie, dobrze by znać przyszły model społeczno-ekonomiczny polskiego społeczeństwa – w wersji nie tylko Tuska, ale także Lewicy, PSL czy Hołowni. Polski Ład może i jest źle przygotowany, lecz zawiera jakąś aksjologiczną ofertę dotyczącą społecznego rozwarstwienia i społecznych priorytetów.

Czy można być wciąż równocześnie za większymi ekonomicznymi swobodami dla biznesu, za zachowaniem wszystkich świadczeń zaofiarowanych różnym grupom Polaków przez PiS i jeszcze za hojniejszym łożeniem na edukację, służbę zdrowia, niepełnosprawnych, kulturę i każdy dowolny cel? Czy można sobie wyobrazić większą demagogię niż takie połączenie?

Czytaj więcej

Proteza silnej władzy

Owady, wyjdźcie na powierzchnię!

Na razie logika polaryzacji wpłynęła na pewne usystematyzowanie stanowisk obozów politycznych w jednej ważnej kwestii – walki z pandemią. O ile Zjednoczona Prawica jest skazana w tej sprawie na kluczenie, z powodu natury swojego elektoratu, o tyle opozycja, w tej sprawie też początkowo klucząca, stoi dziś na stanowisku większego sanitarnego rygoryzmu, w tym przymusowych czy na poły przymusowych szczepień.

Ale to przecież z założenia dylemat przejściowy (miejmy w każdym razie na to nadzieję). W sferze podatków czy finansowych transferów opozycyjny przekaz jest tak eklektyczny jak najbardziej drażniące budowle z drugiej połowy XIX wieku. W tym sensie unikanie jakichkolwiek zobowiązań przez Tuska jest może naturalniejsze niż markowanie programowych debat przez tych, którzy nie chcą mu się podporządkować.

Dla PiS to napięcie wewnątrz opozycji jest naturalnie korzystne i pożądane. Dla mnie jest ono życiem chrząszczy rojących się gdzieś pod ziemią. Kiedy owady wyjdą wreszcie na powierzchnię?

Donald Tusk twierdzi, że Lewica Włodzimierza Czarzastego chce po wyborach współpracować z PiS. Z kolei Maciej Gdula, jeden z mózgów tejże Lewicy, upatruje głównego problemu opozycji właśnie w Tusku, jego żądzy dominacji. A Szymon Hołownia wzywa do programowych negocjacji, co partia Tuska odbiera jako pułapkę zastawioną na nią jako hegemona. To bilans ledwie kilku ostatnich tygodni.

Każda taka sytuacja jest wodą na młyn pisowskiej propagandy: opozycja, zamiast robić coś konstruktywnego, ma się podobno wiecznie „kłócić". To z kolei staje się w opozycyjnych mediach i środowiskach wspierających argumentem na rzecz jedności, pośpiesznie wymuszonej i mechanicznej – w imię pokonania Zjednoczonej Prawicy. Zdążyli już do tego wezwać wszyscy święci na czele z Adamem Michnikiem, o „Newsweeku" Tomasza Lisa nie wspominając.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi