Gdula pisał na łamach „Krytyki Politycznej" głównie o tym, że Tusk nie szanuje podmiotowości potencjalnych partnerów. Ale zdążył mu wypomnieć „zachowawcze stanowisko w sprawie sytuacji na granicy" (dobrze, że nie propisowskie), a także to, że ośmielił się przed kamerami uczynić znak krzyża na chlebie. Trwa festiwal nadgorliwości, wzajemnego pilnowania się i rozliczania z grzechu nadmiernych podobieństw czy zbytniej bliskości z głównym, można by rzec rytualnym wrogiem. Trudno w takiej atmosferze o kierowanie się racjami merytorycznymi, ba, o zwykły zdrowy rozsądek.
Skądinąd w analizie Gduli trafne uwagi sąsiadowały z naciągniętymi. Prawda, że efekt Tuska nie okazał się porażającym triumfem. Prawda też jednak, że akurat w tym momencie jego linia skrajnej reaktywności, nieustannego punktowania pisowskich upadków i podnoszenia do maksimum temperatury moralnego oburzenia zdaje się przynosić jakieś owoce.
W tym, że PiS stał się pochyłym drzewem, na które łatwo wskakiwać, niemała zasługa samych rządzących. Możliwe, że temat takich domniemanych nadużyć władzy, jak używanie Pegasusa wobec oponentów, to temat do głośnego oburzania się, ale niekoniecznie okazja do zasadniczej zmiany społecznych nastrojów. Ale już złe naliczenie zaliczek na podatki w związku z Polskim Ładem to koncertowe podłożenie się przeciwnikom. Nie trzeba specjalnie wymyślać, z jakich ideowych pozycji to piętnować. Wystarczy „drzeć łacha" z nieporadnych urzędników i z zawiedzionych obietnic. Efekt mamy gotowy niejako sam z siebie: w jednym z pierwszych sondaży 60 proc. Polaków uznało nowy program za nieudany.
Charakterystyczny jest jednak nie tylko lekki spadek Zjednoczonej Prawicy i lekkie podbicie notowań Koalicji Obywatelskiej. Lewicowy, ale też do bólu mainstreamowy komentator Jakub Majmurek dopiero co martwił się, że Tusk pochopnie próbuje zepchnąć Lewicę na margines. Gdula podejrzewał to samo. I otóż w najnowszym sondażu CBOS awansowi KO–PO towarzyszy zjazd formacji Czarzastego poniżej progu wyborczego. Dodajmy, że to samo dotyczy innego ugrupowania, które rozpaczliwie walczy o zachowanie własnej podmiotowości: Koalicji Polskiej, czyli ludowców z przyległościami.
Można by orzec, że Tusk okazuje się do pewnego stopnia skuteczny. Oczywiście, rozmawiamy o sytuacji, która może się zmienić – w innych sondażach nie jest zresztą aż tak dramatycznie. Co więcej, trudno to rozpatrywać w kategoriach przesądzonego sukcesu Platformy. Jeśli i Lewica, i PSL zdecydują się jednak startować oddzielnie, ich głosy mogą się zmarnować, nie dając opozycji szans na wygraną. Ale jeżeli rację ma wytrawny politolog prof. Rafał Chwedoruk prorokujący, że o tym, kto przyłączy się do ewentualnej wielkiej opozycyjnej koalicji wyborczej, przesądzą sondaże publikowane tuż przed momentem, w którym w poszczególnych ugrupowaniach będą zapadały decyzje w tej sprawie, to można twierdzić, że nowy lider Platformy jest bliżej niż dalej osiągnięcia swojego celu. Może więc istotnie przyparł konkurentów do muru?
To przyparcie jest sukcesem polityki uprawianej jako brutalna łupanina, uzasadniana naturalnie swoistym kontekstem. Jeżeli istotnie mamy w Polsce półdyktaturę, moralizowanie i gromkie apele muszą wziąć górę nad sporem programowym. Skądinąd Tusk idzie tu poniekąd drogą Kaczyńskiego z czasów po utracie przez niego władzy w roku 2007, a zwłaszcza po Smoleńsku w roku 2010. Lata całe prezesowi PiS wystarczyło w opozycji, że bujał łodzią, nie dawał o sobie zapomnieć, nie uznawał rządów Platformy za stan normalny i prawomocny.