A propos – mój nieżyjący już kuzyn Emil Kardin odkrył i próbował opublikować w ZSRS, że sławetna Aurora, która miała ponoć przegonić mienszewicki rząd Aleksandra Kiereńskiego, strzelała ślepymi nabojami. Emil dostał kilkuletni zakaz druku. Niektórzy umieją bronić swoich legend założycielskich.
Oczywiście zdarzali się optymiści, którzy wierzyli, że ZSRS kiedyś się rozpadnie, ale albo byli powszechnie uważani za wariatów, albo oficjalnie diagnozowano u nich chorobę psychiczną i wysyłano do „psychuszek". Andriej Amalrik, autor eseju „Czy Związek Sowiecki przetrwa do 1984 roku?" (wydanego po polsku w 1970 roku przez Instytut Literacki w tłumaczeniu Andrzeja Zabłudowskiego), sam nie dożył tej orwellowskiej daty. Zginął w niejasnych okolicznościach w wypadku samochodowym.
Do połowy listopada ja również uczestniczyłam w sporach, czy rozpad ZSRS był wywołany przez siły zewnętrzne (Ronald Reagan, Solidarność...), czy wewnętrzne (zanik ideologii, ruchy narodowo-wyzwoleńcze, kryzys ekonomiczny...), czy też przez kombinację obu sił.
Niespodziewanie jednak w Waszyngtonie pojawiło się trzech (a właściwie dwóch i pół) bohaterów, którzy w ciągu godziny opowiedzieli na kilku spotkaniach o tym, jak pewnego zimowego dnia po prostu zamknęli Związek Sowiecki, a klucz wyrzucili do Puszczy Białowieskiej. Ta wesoła trójka to Leonid Krawczuk, były prezydent Ukrainy, Stanisław Szuszkiewicz, były prezydent Białorusi, i Giennadij Burbulis, kiedyś wicepremier Rosji (występował w imieniu nieżyjącego już Borysa Jelcyna).
Prezydent Szuszkiewicz miał największy dystans do nocy 8 grudnia 1991 roku. Wspominał, że nie myślał o likwidacji ZSRS. Pojechał na spotkanie z Jelcynem, żeby go namówić na przyznanie Białoruskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej większej ilości ropy naftowej i węgla, bo zapowiadała się mroźna zima. – Jak to się stało – zastanawiał się głośno – że trzech wieloletnich i wysokich urzędników sowieckich mogło w ogóle podjąć taką decyzję?