Giannis Antetokounmpo. Amerykański sen Greka z Nigerii

Jako dzieciak sprzedawał podróbki zegarków na ulicach Aten, a jego rodzice bali się, że będą musieli wracać do Nigerii. Do ekranizacji tej historii już szykują się filmowcy. Być może będzie to opowieść o nowym królu NBA Giannisie Antetokounmpo, który podpisał właśnie najwyższy kontrakt w dziejach koszykarskiej ligi.

Publikacja: 05.02.2021 18:00

Giannis Antetokounmpo. Amerykański sen Greka z Nigerii

Foto: AFP/Getty Images/Michael Reaves

Lider drużyny Milwaukee Bucks dostanie 228 milionów dolarów za pięć lat gry. Już wcześniej zarabiał olbrzymie pieniądze, ale fakt, że to właśnie on inkasuje rekordową kwotę, jest symboliczny. Oto Grek, który spełnił amerykański sen. Kiedyś dzielił z bratem jedną parę butów, a dzisiaj dzieciaki na całym świecie marzą o butach, które Nike sygnuje jego przydomkiem. Jest najbogatszy w lidze krezusów, którzy nie tyle grają w „bańce," ile żyją w „bańce" – rzeczywistości nieznanej śmiertelnikom.

Finansowo jest więc Giannis królem NBA. Sportowo jeszcze nie, bo stary król żyje i ma się dobrze. LeBron James ma wielką szansę, aby znowu – jak w ubiegłym sezonie – poprowadzić Los Angeles Lakers do mistrzostwa. Oznak starości czy nawet zmęczenia po nim nie widać, mimo że w grudniu skończył 36 lat. Ale czasu tak całkiem oszukać się nie da, emerytura czterokrotnego mistrza NBA się zbliża. O dziesięć lat młodszy Antetokounmpo jest reprezentantem nowego pokolenia i kiedy nadejdzie ta chwila, będzie gotowy, by przejąć schedę po LeBronie. Może już w tym sezonie spotkają się w Finałach NBA? Szanse na to są niemałe, Giannis gra w Konferencji Wschodniej, LeBron w Zachodniej, a drużyny, którymi dowodzą, należą do faworytów rozgrywek. Starcie między królem i pretendentem jest więc prawdopodobne, ale do finału sezonu droga daleka, na takie spekulacje jest zdecydowanie za wcześnie. Już od kilku sezonów w Milwaukee mają wielkie apetyty, ale po świetnym sezonie zasadniczym przychodzi rozczarowanie w play-off.




Sus za susem

Grek jest koszykarzem uniwersalnym. W amerykańskim magazynie „The Atlantic" ukazał się przed kilku laty artykuł zaczynający się tak: „Rzucać za trzy jak Larry Bird, wsadzać piłkę do kosza jak Michael Jordan czy podawać jak Magic Johnson? Nowe pokolenie gwiazd NBA już nie musi wybierać, bo robią to wszystko naraz, a przewodzi im »Greek Freak«". Oczywiście jest w tym twierdzeniu pewna przesada, bo młode gwiazdy nie posiadły przywołanych tu umiejętności w stopniu tak doskonałym jak trzej mistrzowie. Giannis też ma jeszcze pewne braki (rzut z dystansu i półdystansu, rzuty wolne), ale jest silny, fantastycznie zbudowany, rządzi pod tablicami. W akcjach jeden na jeden jest nie do zatrzymania, ale potrafi też świetnie podać do kolegów. Ponadto jest znakomitym obrońcą, uznano go za najlepszego defensora sezonu 2019/2020. Jeszcze lepszym dowodem jego wszechstronności jest to, że były trener Bucks Jason Kidd próbował uczynić go rozgrywającym. Pomysł ten nie byłby nadzwyczajny, gdyby nie fakt, że Giannis ma aż 211 cm wzrostu (chociaż wypada przypomnieć, że genialny rozgrywający Magic Johnson był niewiele niższy, miał 205 cm). Antetokounmpo rozgrywającym na dłuższą metę jednak nie został, ale to doświadczenie pomogło mu stać się liderem drużyny. – Miałem 20 lat, gdy trener Kidd kazał mi prowadzić zespół. Miałem wokół siebie zawodników, którzy mieli czterdziestkę na karku. Byłem onieśmielony, nie czułem się komfortowo na tej pozycji. Wcześniej po prostu czekałem na piłkę na skrzydłach, a teraz to ja miałem ją rozprowadzać. Ale dzięki Bogu miałem trenera, sztab i kolegów z drużyny, którzy pchali mnie do przodu, do bycia lepszym. Myślę, że to pozwoliło mi dojrzeć – wspominał.

Można odnieść wrażenie, że Giannis nie biega po boisku, tylko wykonuje gigantyczne susy. Weźmy akcję z meczu przeciw Brooklyn Nets z 2016 roku, która jest tego sztandarowym przykładem, a można ją podziwiać na YouTubie. Antetokounmpo zbiera piłkę na swojej tablicy, potrzebuje kilku kroków, by przedostać się na połowę rywali, rozpoczyna dwutakt na linii rzutów za trzy punkty (tak, powtórzmy – rozpoczyna dwutakt na linii rzutów za trzy), wykonuje dwa gigantyczne susy i kończy akcję efektownym wsadem. Mówi się o nim „Greek Freak" (grecki dziwak, świr) i to jest trafny przydomek, sam bardzo go lubi. – Przede wszystkim Greek: zawsze reprezentuję mój kraj. A Freak to gracz, który robi niezwykłe rzeczy na parkiecie. Chyba ktoś taki jak ja – tłumaczy.

Kiedy przychodził do ligi NBA, miał najtrudniejsze do wymówienia nazwisko i to się nie zmieniło. Cała reszta zmieniła się diametralnie. Przychodził jako chłopak praktycznie nieznany, prosto z Grecji, gdzie grał w drugiej lidze, nie osiągając zresztą nawet tam imponujących wyników. Nikt z NBA nie śledził jego występów, pojedyncze taśmy musiały wystarczyć skautom analizującym jego potencjał, a potem kilka treningów oglądanych na żywo. Wybrano go z numerem 15, czyli wysokim, ale jednak oceniono, że 14 młodych graczy rokuje lepiej. Właściwie tylko Atlanta Hawks byli zdeterminowani, by go zdobyć, ale przed nimi wybierali Milwaukee Bucks i porwali im sprzed nosa chudzielca, na którym koszula wisiała jak na strachu na wróble i który przy okazji draftu przyjechał do Ameryki po raz pierwszy w życiu.

Miał 18 lat i w jego przypadku oceniano nie to, kim jest, ale to, kim może się stać. Był 2013 rok. Sześć lat później po raz pierwszy odbierał nagrodę MVP sezonu, czyli został uznany za najlepszego koszykarza NBA (rok później powtórzył to osiągnięcie). Podczas okolicznościowej uroczystości łamiącym się głosem, nie mogąc powstrzymać łez, dziękował Bogu, drużynie, sztabowi trenerskiemu, właścicielom klubu z Milwaukee oraz najbliższym – nieżyjącemu już wtedy tacie (zmarł w 2017 roku), braciom i przede wszystkim mamie Veronice, którą nazwał swoim prawdziwym bohaterem.

Gotowy, by strzelać

Artykuł sprzed dwóch lat w magazynie „The Ringer" był zilustrowany efektowną grafiką: oto Giannis niczym żołnierz starożytnej greckiej armii, z tarczą, w którą wbiły się strzały wroga i trójzębem niczym Posejdon. W takiej armii wyróżniałby się niewątpliwie wzrostem, przewyższając innych żołnierzy o dwie głowy. No i jeszcze jedna ważna sprawa – on jest czarnoskóry.

Jeden z greckich skrajnie prawicowych polityków nazwał go szympansem, dziwiąc się, że dostał greckie obywatelstwo (a dostał je, dopiero kiedy na horyzoncie miał grę w NBA). Do podobnej sytuacji doszło w lipcu ubiegłego roku. Konstantinos Kalemis, koordynator edukacji uchodźców w obozie Malakassa na północ od Aten, nazwał Antetokounmpo na Twitterze małpą po tym, gdy najbardziej wartościowy gracz NBA potępił rasizm w greckim społeczeństwie. Kalemis później usunął post – donosiły media.

Koszykarz wspominał, że spotykał się z przejawami rasizmu, kiedy dorastał w Grecji, bywało, że po treningach nie wracał do domu, tylko nocował w hali w obawie przed atakiem rasistów. Wracając zaś do armii, tyle że nie starożytnej: Giannis oraz jego brat Thanasis odbyli już służbę wojskową. Było to szkolenie (w ich przypadku tylko symboliczne), które obowiązuje greckich obywateli mieszkających na stałe poza Grecją. Odpowiednie zdjęcie braci, w gustownych mundurach, oczywiście obiegło media.

Droga na szczyt Giannisa jest znana, ciekawe, ile chce nam powiedzieć bohater tej opowieści, a ile zostawia dla siebie. Jego rodzice przenieśli się z Nigerii do Grecji w poszukiwaniu lepszego życia w 1991 roku. Nie mieli pieniędzy, najstarszy syn, Francis, został w Afryce z dziadkami. W Grecji urodzili się kolejno Thanasis, Giannis, Kostas i Alexis. Mieszkali w Sepolii, biednej dzielnicy Aten, w małym mieszkaniu w bloku. Mama pracowała jako niania i sprzątaczka, tata dorabiał jako złota rączka. Chłopcy pomagali rodzicom, sprzedając na ulicach zegarki, okulary, zabawki – podróbki znanych marek. – Robiłem, co mogłem, by pomóc. Byłem najlepszym sprzedawcą, drugi był Thanasis. Wszyscy walczyliśmy razem, jak rodzina. Dlatego jesteśmy tak blisko z braćmi – opowiadał w wywiadzie dla magazynu „Time". Nie mieli wielu przyjaciół, więc nie było kogo prosić o pomoc. – Ciężko w takiej sytuacji komukolwiek zaufać – tłumaczył Giannis i przyznawał, że bał się, że deportują rodziców, że któregoś dnia obudzi się, a ich nie będzie. Chodził do szkoły, uczył się języka i greckiej kultury, ale dom był nigeryjski. Matka zwracała się do synów w języku igbo, jednym z najczęściej używanych w Nigerii.

Giannisa-koszykarza wynalazł Spiros Velliniatis, który opowiedział o tym szczegółowo na łamach magazynu „Vice" (nieco z żalem, że potem gwiazdor NBA już się do niego nie odzywał). – Byłem trenerem klubu koszykarskiego z Zografou, we wschodnich Atenach. Dwa lata wcześniej widziałem chłopaka w Sepolii, który zrobił na mnie duże wrażenie, nazywał się Thanasis – wspominał.

Wybrał się na poszukiwania i nie znalazł Thanasisa, tylko Giannisa. – W tym momencie zdałem sobie sprawę, że stoi przede mną jeden z największych koszykarskich talentów na świecie – mówił. Velliniatis użył barwnego porównania. – Czytałem kiedyś, że wielcy koszykarze z Jugosławii – tacy jak Delibasić – byli jak brutalni przestępcy. Jedyną różnicą było to, że pierwsi strzelają piłką do kosza z ponad 6 metrów, a drudzy strzelają z broni. Dokładnie to zobaczyłem w Giannisie: faceta gotowego strzelać. Spojrzałem w niebo i powiedziałem: – Boże, jak to możliwe, że nikt nie dostrzegł dotąd możliwości tego dzieciaka – wspominał. Niczego nadzwyczajnego nie dostrzegli też inni koszykarze, kiedy czarnoskóry chudzielec stawił się na treningu. Nie umiał rzucać ani dryblować.

Zanim jednak młody dryblas pojawił się na tym pierwszym treningu, odkrywca jego talentu musiał rozwiązać problem: Giannis nie był zainteresowany koszykówką, wolał piłkę nożną. Velliniatis miał jednak również menedżerskie zdolności. Zapytał chłopaka, czy wybierze koszykówkę, jeśli znajdzie się praca dla jego rodziców? To załatwiło sprawę. Klub zagwarantował rodzinie wynagrodzenie za każdy miesiąc. Wcześniej nie zdarzyło się, by w taki sposób sponsorował 13-latka. Na pytanie o legalność takiego postępowania Velliniatis znowu odpowiedział barwnie: – W Grecji wszystko jest legalne i nielegalne.

Koszykarski talent dzisiejszej gwiazdy NBA nie eksplodował od razu, ale w końcu okazało się, że Velliniatis miał rację. Pewnie dlatego, że była to nie tylko kwestia talentu, ale również charakteru. – Giannis musiał walczyć o przetrwanie, od kiedy się urodził. Był zdeterminowany, kiedy go poznałem. To uczyniło go twardym i to widać w jego grze. Czuje, że jeśli nie zniszczy – w sportowym znaczeniu – swojego przeciwnika na parkiecie, nie zarobi na chleb. Przeszedł wiele trudności i to go zahartowało. Jego prawdziwym trenerem jest własne życie – tłumaczył Velliniatis.

Wierny Milwaukee

W Stanach na początku oglądał w kółko „Księcia w Nowym Jorku", aby nauczyć się angielskiego. Sam był księciem w niedużym mieście. Milwaukee, 90 mil od Chicago, ma co prawda kilkaset tysięcy mieszkańców, ale jak na NBA to prowincja. Jedyne mistrzostwo w historii klub zdobył równo 50 lat temu, w 1971 roku. W składzie drużyny był wtedy Kareem Abdul-Jabbar, którego wszyscy kojarzą jednak z Los Angeles Lakers, gdzie potem się przeniósł.

– Milwaukee jest ciche. Ludzie tutaj są pełni szacunku, mogę chodzić, gdzie chcę, bez tłumu wokół. Doceniam to. To jest klub, który mi pomógł, wybrał mnie, choć nie byłem wtedy gotowy na NBA, miałem 18 lat. I pomagał mi od pierwszego dnia, od najprostszych rzeczy, jak konto bankowe czy przeprowadzka. Jestem więc wdzięczny i chciałem to pokazać. Okazali mi lojalność, więc ja daję im moją – tłumaczył pozostanie w drużynie Bucks.

„Sports Illustrated" donosił, że w czasie pierwszego sezonu „Greek Freak" powiedział kolegom z drużyny, że chce spędzić w Milwaukee 20 lat. Pytany, czy to podtrzymuje, potwierdził. – Nie ma wielu graczy, którzy spędzili całą karierę w jednym klubie. Kobe Bryant w Lakers, Dirk Nowitzki w Dallas... Chciałbym być jednym z nich i chcę uczynić ten klub wielkim, wygrać mistrzostwo. Lubię rywalizację i jestem uparty – deklaruje.

Taka wierność klubowym barwom istotnie jest dziś rzadkością. Słynne słowa „Przenoszę swoje talenty na Florydę" LeBrona Jamesa stały się już symbolem. James odchodził wtedy z prowincjonalnego Cleveland do Miami Heat, gdzie powstawał zespół gwiazd. Potem wrócił do Cleveland, ale po doprowadzeniu zespołu do mistrzostwa wybrał kolejny dream team, czyli Los Angeles Lakers. Inny gwiazdor, Kevin Durant, przeniósł się z Oklahomy do Golden State Warriors, którzy przeprowadzali się do modnego San Francisco. Teraz Durant gra już w Brooklyn Nets, gdzie powstał kolejny gwiazdorski zespół. Ostatnio dołączył do niego James Harden, który dosłownie wymusił swój transfer, bo miał dość gry w Houston. To już nie jest liga lojalnych, jak było kiedyś. Dlatego warto docenić wybór Giannisa.

Pytany o osoby, które są w takiej sytuacji, jak on kiedyś, mówił, że ktoś musi im dać szansę. Może sam ją da? – Na pewno chcę pomagać ludziom, by mieli lepszą przyszłość – deklaruje. Na razie stara się ją zapewnić swojej rodzinie: żonie Mariah oraz synkowi Liamowi Charlesowi. Braciom pomagać już nie musi, bo świetnie sobie radzą: Thanasis również gra w Bucks, Kostas jest zawodnikiem Lakers (w ubiegłym sezonie zdobył mistrzostwo NBA), Alex w ubiegłym roku podpisał trzyletni kontrakt z hiszpańską Murcią. I tylko najstarszy z braci, Francis, nie gra w koszykówkę profesjonalnie – odkrył w sobie talent muzyczny.

Wiem, skąd jestem

Time" umieścił Giannisa Antetokounmpo na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi 2020 roku. Laurkę napisał mu Kareem Abdul-Jabbar, a w niej między innymi: „Każde pokolenie znajduje sportowca, który jest ucieleśnieniem cech, jakie wszyscy chcielibyśmy posiadać: poświęcenie, wyjątkowy atletyzm, wdzięk. Giannis ma to i jeszcze więcej. Nie wątpię, że pobije kolejne rekordy w NBA, ale bohater sportowy to więcej niż rekordy. On daje przykład, broniąc tego, w co wierzy". Gracze Milwaukee Bucks zaprotestowali po zastrzeleniu przez policję Jacoba Blake'a i jako pierwsi odmówili gry w końcówce ubiegłego sezonu. Za nimi poszły kolejne zespoły i przez moment wydawało się, że rozgrywki nie zostaną dokończone.

Wychwala go też Hakeem Olajuwon, pochodzący z Nigerii dwukrotny mistrz NBA. Mówi, że Nigeryjczycy są dumni z Giannisa. W 2015 roku Antetokounmpo był po raz pierwszy w Afryce, podczas tzw. Africa Games NBA w Johannesburgu. Do Nigerii jeszcze nie pojechał, ale zapewnia, że to się zmieni. – Chcę zobaczyć, skąd pochodzi moja rodzina, gdzie dorastała mama, gdzie tata. To bardzo ważne, mam nadzieję, że moje dzieci zrobią kiedyś to samo dla mnie, że któregoś dnia wrócą do Grecji, aby zobaczyć, gdzie ja dorastałem.

Od kilku lat ma również nigeryjski paszport. – To część tego, kim jestem. Tego chcieli moi rodzice i ja sam – tłumaczy. I dodaje, że jest nie tylko „Greek Freak", ale też dumnym Afrykaninem. – Wiele razy, kiedy byłem w Grecji, ludzie mówili: Nie jesteś Grekiem, jesteś Nigeryjczykiem, jesteś czarny. Ale wiele razy było też odwrotnie, kiedy mówili: – Nie jesteś Afrykaninem, tylko Grekiem, jesteś przecież „Greek Freak". Tak naprawdę nie dbam o to. Wiem, kim jestem i skąd jestem – przekonuje.

W październiku pojawiła się informacja, że poszukiwani są młodzi aktorzy, którzy mogliby wcielić się w rolę Giannisa Antetokounmpo. Dobrze, by byli podobni i żeby umieli grać w koszykówkę – poinformowano w komunikacie wytwórni Disneya. Trudno się dziwić, że o drodze, jaką przeszedł Grek o nigeryjskich korzeniach, powstaje film. Dziwne byłoby raczej, gdyby nikt nie wpadł na taki pomysł. 

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

Lider drużyny Milwaukee Bucks dostanie 228 milionów dolarów za pięć lat gry. Już wcześniej zarabiał olbrzymie pieniądze, ale fakt, że to właśnie on inkasuje rekordową kwotę, jest symboliczny. Oto Grek, który spełnił amerykański sen. Kiedyś dzielił z bratem jedną parę butów, a dzisiaj dzieciaki na całym świecie marzą o butach, które Nike sygnuje jego przydomkiem. Jest najbogatszy w lidze krezusów, którzy nie tyle grają w „bańce," ile żyją w „bańce" – rzeczywistości nieznanej śmiertelnikom.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi