Po raz pierwszy Nadia Sawczenko udzieliła wywiadu „Rzeczpospolitej" w lipcu 2016 r., gdy jako członek ukraińskiej delegacji przyjechała na szczyt NATO do Warszawy. Sprawiała wrażenie osoby, która cierpi na anoreksję. W oczy rzucała się wisząca na jej wychudzonym ciele biała koszula, która wyglądała, jakby była co najmniej kilka rozmiarów za duża. Nie miało to jednak nic wspólnego z przesadną dbałością o dietę, lecz z głodówką, którą prowadziła w rosyjskim więzieniu. W trakcie dwóch lat spędzonych w niewoli odmawiała przyjmowania jedzenia w sumie przez ponad pół roku. Zagrożenie dla jej życia było na tyle poważne, że wylądowała w końcu w szpitalu, gdzie rosyjscy lekarze musieli dożywiać ją na siłę za pomocą kroplówki.
Wspominając o tym, powiedziała, że była gotowa zagłodzić się na śmierć. – Rosjanie mieli dwa wyjścia: oddać mnie tam (na Ukrainę – red.) żywą lub martwą. Trzeciej opcji nie było – mówiła.
Gdy padły te słowa, było już wiadomo, że po drugiej stronie stołu siedzi nie osłabiona głodówką dziewczyna, lecz ukraińska wojowniczka Nadia Sawczenko, która swoją odwagą i niezłomnością poruszyła cały świat.
Prosto z mostu
Miesiąc wcześniej wróciła z rosyjskiego więzienia, które zmieniło jej życie o 180 stopni. Przed nim była kapitanem ukraińskiej armii i pilotem radzieckiego jeszcze śmigłowca bojowego Mi-24. Na własne oczy zobaczyła wojnę w Iraku, gdzie znalazła się w ramach ukraińskiego kontyngentu.
Ale nie jako pilot śmigłowca, lecz strzelec w wozie bojowym piechoty. Do szkoły lotniczej dostała się dopiero po powrocie z Iraku – choć od dzieciństwa chciała latać. Tak bardzo, że wstąpiła nawet do wojsk desantowych. Akademia lotnicza w Charkowie bowiem nie przyjmowała kobiet.