Wojowniczka Nadia Sawczenko

W ciągu dwóch lat przebyła drogę – jak się okazało, niezbyt długą – od bohatera Ukrainy do ukraińskiego więzienia.

Publikacja: 06.04.2018 15:00

Sztuka poszukiwania kompromisu jest jej obca. Nadia Sawczenko w 2017 r. podczas obrad Rady Najwyższe

Sztuka poszukiwania kompromisu jest jej obca. Nadia Sawczenko w 2017 r. podczas obrad Rady Najwyższej.

Foto: AFP

Po raz pierwszy Nadia Sawczenko udzieliła wywiadu „Rzeczpospolitej" w lipcu 2016 r., gdy jako członek ukraińskiej delegacji przyjechała na szczyt NATO do Warszawy. Sprawiała wrażenie osoby, która cierpi na anoreksję. W oczy rzucała się wisząca na jej wychudzonym ciele biała koszula, która wyglądała, jakby była co najmniej kilka rozmiarów za duża. Nie miało to jednak nic wspólnego z przesadną dbałością o dietę, lecz z głodówką, którą prowadziła w rosyjskim więzieniu. W trakcie dwóch lat spędzonych w niewoli odmawiała przyjmowania jedzenia w sumie przez ponad pół roku. Zagrożenie dla jej życia było na tyle poważne, że wylądowała w końcu w szpitalu, gdzie rosyjscy lekarze musieli dożywiać ją na siłę za pomocą kroplówki.

Wspominając o tym, powiedziała, że była gotowa zagłodzić się na śmierć. – Rosjanie mieli dwa wyjścia: oddać mnie tam (na Ukrainę – red.) żywą lub martwą. Trzeciej opcji nie było – mówiła.

Gdy padły te słowa, było już wiadomo, że po drugiej stronie stołu siedzi nie osłabiona głodówką dziewczyna, lecz ukraińska wojowniczka Nadia Sawczenko, która swoją odwagą i niezłomnością poruszyła cały świat.

Prosto z mostu

Miesiąc wcześniej wróciła z rosyjskiego więzienia, które zmieniło jej życie o 180 stopni. Przed nim była kapitanem ukraińskiej armii i pilotem radzieckiego jeszcze śmigłowca bojowego Mi-24. Na własne oczy zobaczyła wojnę w Iraku, gdzie znalazła się w ramach ukraińskiego kontyngentu.

Ale nie jako pilot śmigłowca, lecz strzelec w wozie bojowym piechoty. Do szkoły lotniczej dostała się dopiero po powrocie z Iraku – choć od dzieciństwa chciała latać. Tak bardzo, że wstąpiła nawet do wojsk desantowych. Akademia lotnicza w Charkowie bowiem nie przyjmowała kobiet.

Na jej studia musiał wydać specjalną zgodę ówczesny minister obrony Anatolij Hrycenko. Teraz Hrycenko był pierwszym, który zaalarmował Kijów, że bohaterka kraju szykuje w nim przewrót wojskowy.

Mimo zgody samego ministra Sawczenko dwukrotnie była wyrzucana ze szkoły lotników z powodu „nieprzydatności do lotów jako pilot". Ale dwa razy do niej wracała i mimo wszystkich przeszkód ją skończyła, choć rzeczywiście nie w charakterze pilota, lecz nawigatora.

Nie wiadomo, co kadra akademii w Charkowie wpisała do jej wojskowych akt – jeśli już wtedy oficerowie nie zauważyli niezwykłej twardości jej charakteru, to sami powinni zostać pozbawieni możliwości latania z powodu kłopotów ze wzrokiem. Jak bardzo jest twarda, udowodniła jeszcze raz tuż po ukończeniu akademii. Mimo że formalnie nie została samodzielnym pilotem samolotów, to i tak zaczęła samodzielnie latać – jako pilot wojskowego helikoptera.

Gdy wojna wybuchła w jej ojczyźnie, była wśród pierwszych ochotników, którzy udali się do Donbasu. Tam została porwana przez prorosyjskich separatystów i, jak sama wspominała, spodziewała się rozstrzelania. Została jednak przekazana Rosjanom, którzy skazali ją na 22 lata łagru za współudział w zabójstwie rosyjskich dziennikarzy na wschodzie Ukrainy. Od początku zaprzeczała tym oskarżeniom i twierdziła, że dziennikarze zginęli, gdy była już w niewoli. W końcu została ułaskawiona przez Władimira Putina i wymieniona na dwóch złapanych przez Ukraińców funkcjonariuszy rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Za wszystko słono zapłaciła – zdrowiem i dwoma wyrwanymi z życia latami.

Gdy rozmawiała z „Rzeczpospolitą", dla odznaczonej tytułem Bohatera Ukrainy deputowanej Rady Najwyższej było to już przeszłością, choć koszula nadal na niej zwisała. Od miesiąca kapitan Sawczenko poznawała wtedy kuchnię ukraińskiej polityki i szło jej to z wielkim trudem. Było widać, że atmosfera miejsca, w którym odbywała się rozmowa, jest jej obca. Trudno opowiadać o przetrzymywanych w piwnicach ukraińskich jeńcach, siedząc na fotelu w restauracji jednego z najdroższych hoteli Warszawy. Zwłaszcza że jeszcze całkiem niedawno siedziało się w pojedynczej celi rosyjskiego więzienia.

W odróżnieniu od większości doświadczonych ukraińskich polityków, dbających o polityczną i partyjną poprawność, Sawczenko mówiła prosto z mostu, niezbyt zastanawiając się nad publicznym efektem swoich wypowiedzi – a nawet działań.

Jeszcze siedząc w więzieniu, została wybrana na deputowaną do parlamentu (oraz do ukraińskiej delegacji w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy). Jako członek parlamentu miała prawo inicjatywy ustawodawczej i skorzystała z niego. Werchowna Rada przyjęła jej projekt ustawy liczący skazanym jeden dzień w areszcie śledczym za dwa dni zasądzonego więzienia. Sawczenko tłumaczyła, że „warunki w rosyjskich aresztach śledczych są straszne, co znaczy, że na Ukrainie są takie same". Dlatego chciała, by sądzonych jak najkrócej trzymano w aresztach, a wyroki zapadały jak najszybciej.

Efekt „ustawy Sawczenko" był taki, że w ciągu dwóch lat z ukraińskich więzień wyszło 7,7 tys. skazanych (którym dni spędzone w areszcie skróciły wyroki), wśród nich około tysiąca zabójców. Jeden ze zwolnionych już po dwóch tygodniach na wolności dokonał podwójnego zabójstwa. Pod naciskiem opinii publicznej parlament w 2017 r. anulował ustawę. Wtedy okazało się, że do zgłoszenia takiego projektu więzioną i odciętą od świata Ukrainkę namówił jeden z jej rosyjskich adwokatów... Ona jednak do końca upierała się, że jej ustawa „jest idealna".

Sawczenko nie miała natomiast zwyczaju wypowiadania się na każdy temat i jeżeli czegoś nie wiedziała lub nie rozumiała, nie krępując się, mówiła o tym wprost. Byłej wojskowej, która przyzwyczaiła się do wykonywania rozkazów, sztuka prowadzenia sporów i szukania kompromisu była obca. Jej głównym argumentem była bezpośredniość i determinacja. A to prowadziło do konfliktów.

Za dużo nikczemników

Po wyjściu z więzienia mówiła bez przerwy o wojnie i ukraińskich jeńcach. Jej myśli pozostawały w Donbasie, na wojnie, z której psychologicznie nigdy nie wróciła. Czuła się zobowiązana wobec setek uwięzionych ukraińskich żołnierzy, których nazwisk nie wypowiadali światowi przywódcy i losu których nie śledziły zachodnie media. – Najpierw musimy uwolnić ludzi, a później powinniśmy dyskutować na temat kwestii politycznych – tłumaczyła w 2016 r. „Rzeczpospolitej". O polityce mówiła niewiele i bardzo niechętnie, zapewne mało o niej wtedy wiedziała. Stwierdziła jedynie, że Zachód powinien pomóc Ukrainie w procesie integracji z Unią Europejską i NATO.

Rok później deputowana spotkała się z „Rzeczpospolitą" po raz drugi. To była już zupełnie inna Nadia. Przybrała na wadze, a swoją za dużą białą koszulę zamieniła na elegancką marynarkę.

Ale nie chodzi tylko o wygląd. Po roku pracy w Radzie Najwyższej ukraińskie życie polityczne ją wciągnęło.

„Już kilka dni po zwolnieniu Nadia była na posiedzeniu Werchownej Rady. A tam przecież i zdrowi deputowani ledwo wytrzymują napięcie (w parlamencie dość często wybuchają bójki – red.), a co dopiero człowiek, którego psychika była nadszarpnięta miesiącami tortur. (...) Nie wierzę, że jej koledzy deputowani nie zauważyli, że Sawczenko nie zawsze adekwatnie reaguje. Zespół stresu pourazowego to normalna reakcja psychiki na nienormalne warunki" – napisała niedawno, już po jej aresztowaniu kijowska reżyser teatralna Nino Chodoriwśka.

Ale w 2015 r. sondaże wskazywały, że po powrocie z rosyjskiego więzienia miała największe zaufanie Ukraińców, wyprzedzając prezydenta Petra Poroszenkę. Postanowiła więc samodzielnie walczyć o uwolnienie ukraińskich jeńców i potajemnie spotykała się z liderami prorosyjskich separatystów w Mińsku. Tym razem w Kijowie okrzyknięto ją zdrajczynią, a niektórzy ukraińscy politycy twierdzili, że w więzieniu zwerbowały ją rosyjskie służby.

– Mamy bardzo dużo nikczemnych polityków i ich wypowiedzi również są nikczemne. To populiści, ludzie ze zgniłą duszą, sprzedajni. Zarzuty, że jestem agentem Kremla, są bzdurą. Wiele osób rozpowszechnia plotki, że jestem jakimś zaplanowanym wcześniej projektem Putina. Dzieje się tak dlatego, że jestem silnym człowiekiem – przekonywała w 2017 r. „Rzeczpospolitą". Mówiła wtedy, że zagraża systemowi i że rządzący „walczą z nią wszelkimi możliwymi metodami". – Tu nie chodzi tylko o skierowaną przeciwko mnie propagandę, nie wykluczam nawet fizycznego zniszczenia – przekonywała.

Nie krępowała już się mówić o polityce, wręcz przeciwnie, a to zaowocowało całą serią wystąpień, od których Ukraina zbaraniała. Skrytykowała m.in. nadmierny udział Żydów w życiu publicznym kraju (np. premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman jest żydowskiego pochodzenia). W Kijowie ogłaszała też, że Poroszenko szykuje na nią zamach. Ale mówiła również – z czym zaczynają zgadzać się Ukraińcy – że po Majdanie w 2014 r. „zmienił się wódz, ale nie system". Oskarżała rządzących w Kijowie o korupcję i brak reform. Co więcej, mówiła, że władzom „opłaca się wojna w Donbasie".

Obserwując narastający konflikt Sawczenki z establishmentem, słynna pisarka Oksana Zabużko przypomniała historię ukraińskiego dysydenta Walentyna Moroza z przełomu lat 70. i 80 ubiegłego stulecia. „Bohater-intelektualista. (...) Lata pisania petycji, protestów, manifestacji pod radzieckimi ambasadami na całym świecie (Moroz został skazany na siedem lat łagru – red.): Free Valentin Moroz! (...) Tym większym był szok (po uwolnieniu i deportacji na Zachód – red.). Wypuszczona w ślad za nim żona i syn nie poznawali go. Poprzednie drobne wady charakteru rozdęte zostały do megalomańskich rozmiarów i całe zachowanie Moroza na Zachodzie było ciągłą kompromitacją ukraińskiego ruchu obrony praw człowieka (m.in. coś podobnego przydarzyło się później, choć wywołało mniejszy skandal, z Sołżenicynem)" – napisała na Facebooku, porównując przypadek Moroza i Sawczenki.

Zabużko wprost pisała o celowym działaniu radzieckich/rosyjskich służb specjalnych, zarówno o nacisku psychologicznym na więźniów, jak i możliwych eksperymentach farmakologicznych. „Im dłuższy eksperyment, tym więcej szans, że na wyjściu z »czarnej skrzynki« więzienia strażnicy zaprezentują publiczności już nie podmiot rządzący się własną wolą, ale Winstona Smitha (bohatera powieści „1984" George'a Orwella – red.) wypuszczonego z sali 101" – pisała. Sama jednak zastrzegła, że dopóki archiwa KGB są zamknięte, nie można pokusić się o ostateczne oceny.

Nie jesteśmy gotowi na bohaterów

W 2017 r. Sawczenko inaczej też mówiła o polityce zagranicznej. Odpowiadając na pytanie dotyczące integracji z UE i NATO, stwierdziła, że Ukraina „musi pozostać na swoim miejscu". – My zawsze gdzieś idziemy i gdzieś się pchamy, a w konsekwencji nas rozrywają. Nigdzie nie trzeba chodzić, trzeba myśleć o dobrobycie narodu – konkludowała. Mówiła dokładnie to, co wcześniej robił zbiegły z kraju prezydent Wiktor Janukowycz próbujący utrzymać Ukrainę między Rosją i Unią (choć on nie wspominał o dobrobycie narodu). Oraz to, co dziś proponuje ukraiński polityk, zausznik Putina Wiktor Medwedczuk.

W rozmowie z „Rzeczpospolitą", Sawczenko przedstawiła swój plan zakończenia konfliktu na wschodzie kraju. Mówiła, że w pierwszej kolejności trzeba przeprowadzić nowe wybory prezydenckie i że prawo do głosowania w tych wyborach powinni mieć również „mieszkańcy okupowanych terytoriów". – To też Ukraińcy. Nowy przywódca musi liczyć się z opinią wszystkich obywateli – stwierdziła.

Oświadczyła wtedy, że to właśnie ona mogłaby zostać tym przywódcą i zapowiedziała, że będzie ubiegała się o fotel prezydenta. Jednocześnie stała się zwolenniczką dyktatury. – Trzeba stać się dyktatorem, trzymającym wszystko w swoich rękach. Po to, by zwrócić władzę narodowi i zrobić tak, by nigdy więcej narodowi władzy nie odebrano – mówiła dziennikarzom w Kijowie.

Znów nasuwają się analogie z Walentynem Morozem. „Początkowo chwalił ajatollaha Chomeiniego, potem reżim Somozy w Nikaragui, potem napadł na żydowskich liderów Zachodu, oskarżając ich o współpracę z KGB" – wspominała Raisa Morozowa wystąpienia swego męża w USA po uwolnieniu z radzieckiego łagru.

15 marcaSawczenko została wezwana na przesłuchanie do Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, w związku ze złapaniem przemytników broni przywożących ją od separatystów Ługańska (po obu stronach granicy byli jej znajomi). Sawczenko odrzuciła oskarżenia, ale po wyjściu z siedziby SBU powiedziała: „Słucha mnie teraz wielu wojskowych, którzy zgadzają się z tym, że wojskowy przewrót na Ukrainie to rzecz dość oczekiwana i właściwa".

Tego samego dnia zatrzymano ja w gmachu parlamentu, gdzie podobno chciała wnieść granaty. Sawczenko znów zaprzeczyła, ale parlamentarzyści usunęli ją z komitetu ds. bezpieczeństwa. Tydzień później Rada odebrała jej immunitet. Przed wyjściem z gmachu czekali na nią oficerowie SBU. Nie zgodziła się wsiąść do ich samochodu, spacerkiem – w towarzystwie oficerów i dziennikarzy – poszła do aresztu, w którym przebywa do dziś.

„Nie jesteśmy gotowi na bohaterów. Wykorzystujemy ich, a potem wyrzucamy na śmietnik życia. Gdyby dla władz ważne były sprawy ludzkiego życia, to z Sawczenko nie rozmawiałby teraz prokurator generalny, ale dobry, wojskowy psycholog. I spałaby nie w areszcie, ale w cichym centrum rehabilitacyjnym. Jak tysiące takich samych bohaterów" – podsumowała Chodoriwśka.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Po raz pierwszy Nadia Sawczenko udzieliła wywiadu „Rzeczpospolitej" w lipcu 2016 r., gdy jako członek ukraińskiej delegacji przyjechała na szczyt NATO do Warszawy. Sprawiała wrażenie osoby, która cierpi na anoreksję. W oczy rzucała się wisząca na jej wychudzonym ciele biała koszula, która wyglądała, jakby była co najmniej kilka rozmiarów za duża. Nie miało to jednak nic wspólnego z przesadną dbałością o dietę, lecz z głodówką, którą prowadziła w rosyjskim więzieniu. W trakcie dwóch lat spędzonych w niewoli odmawiała przyjmowania jedzenia w sumie przez ponad pół roku. Zagrożenie dla jej życia było na tyle poważne, że wylądowała w końcu w szpitalu, gdzie rosyjscy lekarze musieli dożywiać ją na siłę za pomocą kroplówki.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi